Masowy zaciąg „sygnalistów”

Stanisław Michalkiewicz    7 sierpnia 2024 sygnalisci

W swoim „Dzienniku 1954” Leopold Tyrmand wspomina, jak to w Warszawie odbywał się zjazd rewolucjonistów z całego świata. Zakwaterowano ich w Hotelu Sejmowym i stało się, że jeden z nich, Grek nazwiskiem Apostolos Grozos, zaniemógł. Wezwany do pacjenta doktor Dobrzański próbował się dowiedzieć, co mu dolega. Próbował po angielsku, po francusku i po niemiecku, ale Grek żadnego z tych języków nie rozumiał. Zdesperowany doktor Dobrzański spróbował zatem dogadać się po rosyjsku, ale Grek, łypnąwszy okiem na obecną przy badaniu nadzorczynię o manierach ruskiego generała, po rosyjsku też nie rozumiał. Rada w radę uradzono, żeby zawołać rewolucjonistkę z Argentyny, która znała wszystkie języki. Zagadała ona do Greka w narzeczu, które doktor Dobrzański zapamiętał z młodości, kiedy bywał na warszawskich Nalewkach. Okazało się, że pacjent dostał niestrawności, więc zrobił mu stosowny zastrzyk i pożegnał życzliwym ”a giten cześć!”

Komentując ten incydent Tyrmand zauważył, że ten objazdowy „cyrk Stalina”, w charakterze egzotycznych rewolucjonistów, zatrudnia tubylczych absolwentów komunizmu z ulicy Gęsiej lub Smoczej. Prawdziwym rewolucjonistom, dajmy na to z Malajów, czy amazońskiej dżungli, trzeba by od podstaw tłumaczyć zawiłe pryncypia marksizmu-leninizmu, podczas gdy ci absolwenci od razu znają prawidłowe odpowiedzi na wszystkie pytania, niczym pani red. Monika Olejnik, czy pani red. Agnieszka Gozdyra, co to sztorcują swoich gości, jeśli ci prawidłowych odpowiedzi na pytania nie znają. Taniej i bezpieczniej jest zatem angażować właśnie takich, co znakomicie upraszcza sprawę.

A tu Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych, który dotychczas eksploatował w charakterze „sygnalisty” niejakiego pana Mraza, wynalazł w korcu maku kolejnego „sygnalistę” w osobie pana sędziego Arkadiusza Cichockiego. Pan sędzia Cichocki najpierw dokazywał w tak zwanej „aferze hejterskiej”, ale kiedy zaczęło mu się się robić gorąco, to znaczy, pardon – wcale nie zaczęło mu się robić gorąca, tylko głos sumienia przypomniał mu o umiłowaniu praworządności – jednym susem przeskoczył na jasną stronę Mocy, nawiasem mówiąc – podobnie, jak w swoim czasie uczynił to Wielce Czcigodny pan mecenas, no i teraz w swoich opowieściach wychodzi naprzeciw aktualnemu społecznemu zapotrzebowaniu. Jestem przekonany, że opowie wszystko, jak się należy, nawet bez konieczności podłączania go do prądu, bo w ten sposób odsuwa od siebie widmo, nie tyle może stryczka, bo to już nie te czasy, co za Stalina, ale krat – to już prędzej. Jak się okazuje, chyba nie da się zadośćuczynić oczekiwaniom pana komisarza Didiera Reyndersa, który uwziął się, żeby w naszym bantustanie przywrócić praworządność, zgodnie z przykazaniami Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen inaczej, jak przez sięgnięcie do nieprzebranego rezerwuaru „sygnalistów”.

No dobrze – ale gdzie właściwie mieści się ten rezerwuar? A gdzieżby, jeśli nie w kryminałach, do których za ancien regime’u niezawisłe sądy powtrącały rozmaitych obywateli? Nie wszyscy co prawda w równym stopniu się na „sygnalistów” nadają, ale myślę, że jedna kategoria nada się, jak mało kto. Mam na myśli oszustów. Któż lepiej od nich potrafi stworzyć wrażenie szczerości i spontaniczności? Wprawdzie i panu sędziemu Arkadiuszowi Cichockiemu nie brakuje zdolności, ale nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. W tej sytuacji nie ma co się zastanawiać, tylko pan minister Adam Bodnar powinien ogłosić werbunek „sygnalistów” właśnie z tego środowiska, a proces rozliczeń pójdzie jak z płatka. Za obietnicę wyjścia na wolność, a kto wie, czy nie dołączenia do korpusu autorytetów moralnych – bo przecież z jednego oszusta nawróconego na praworządność większa będzie radość w Niebiesiech, niż z dziesięciu sprawiedliwych – taki „sygnalista” potwierdzi ze szczegółami wszystko, czego tam wyuczy ich jeśli nawet nie Wielce Czcigodny pan mecenas Roman Giertych, to jakiś inny koryfeusz praworządności. I to jest najważniejszy argument za jak najszybszym przeprowadzeniem zaciągu, bo czyż można zaniedbać czegokolwiek, gdy w grę wchodzi praworządność? Jasne, że nie można zaniedbać niczego tym bardziej, że przecież Nasz Złoty Pan, podczas ostatniej gospodarskiej wizyty w Warszawie, chyba musiał ofuknąć pana premiera Donalda Tuska za zbyt ślamazarne tempo dintojry. Jak wiadomo, z listopadowymi wyborami prezydenckimi w Ameryce na dwoje babka wróżyła, więc wszystko powinno zostać dopięte na ostatni guzik w ciągu najbliższych sześciu miesięcy, bo nie wiadomo przecież, czy pod koniec stycznia przyszłego roku przysięgi prezydenckiej nie złoży w Waszyngtonie wróg całej postępowej i miłującej pokój ludzkości Donald Trump? Wprawdzie stary finansowy grandziarz Jerzy Soros dał podobno aż 50 mln dolarów na kampanię wyborczą pani Kamali Harris, a inni grandziarze też sypnęli złotem, ale przecież w ostatniej chwili do demokratycznych procedur może wmieszać się zimny ruski czekista Putin i sprawy mogą się skomplikować.

Wprawdzie Donald Trump na pewno przypomniał sobie spostrzeżenie Michaela Corleone z filmu „Ojciec chrzestny”, iż historia nauczyła nas jednego – że mianowicie każdego można zabić – ale nawet u niego polityczne namiętności mogą wziąć górę i przypomni sobie swoją deklarację z lipca 2017 roku, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że Stany Zjednoczone będą go wspierały. Wtedy, jak pamiętamy, spowodowała ona zapalenie w Berlinie czerwonej lampki alarmowej, w następstwie czego Niemcy zgłosiły akces do Trójmorza, z czego ucieszył się pan prezydent Andrzej Duda – wobec tego teraz trzeba dmuchać nawet na zimne i kuć żelazo praworządności, póki gorące. Jednak bez masowego zaciągu „sygnalistów” w wiadomym rezerwuarze może się to nie udać, a wtedy ryzykujemy nie tylko perturbacjami w przywracaniu praworządności w naszym bantustanie, ale nawet tym, że świat może się zawalić.

W obliczu takiej dramatycznej alternatywy w kąt muszą pójść pięknoduchowskie obiekcje, że oto pan minister Adam Bodnar przy pomocy Wielce Czcigodnego pana mecenasa Romana Giertycha, będzie do przywracania praworządności wykorzystywał kryminalistów. Już Robert Penn Warren w słynnej powieści „Gubernator” wkładał w usta gubernatora Willa Starka spostrzeżenie, że dobro można robić przede wszystkim ze zła. Podobnie uważał pułkownik Kuklinowski z „Potopu”, doradzając panu Kmicicowi, że jeśli mu cnotka przeszkadza, to powinien ją wycharknąć.

Stanisław Michalkiewicz