Św. abp Pelczar: nie ma „relacji z Bogiem” bez wierności nauce Kościoła. Czy jesteś wierzący?
Wiara pada coraz częściej ofiarą modnych i zniekształcających reinterpretacji. Popularni w mediach społecznościowych duszpasterze „uczą”, że sednem religijności nie jest wiara w dogmaty, czy „wyznawanie jakiegoś zestawu przekonań”. To dynamicznie przeżywana „relacja z Bogiem” miałaby cechować prawdziwych chrześcijan. Autorzy podobnych wypowiedzi nie zdają sobie sprawy [czyżby?? M. Dakowski] , że przyczyniają się do ruiny wiary. Dziś trwanie przy Prawdzie Objawionej znajduje się w poważnym odwrocie, nawet wśród praktykujących katolików [czyżby?? M. Dakowski] . Setki zadeklarowanych wiernych samowolnie wybierają, którym orzeczeniom Magisterium będą ufać, a które uznają za relikt przeszłości.
Taka postawa jest tymczasem buntem wobec Boga i odrzuceniem prawdziwej religijności. Jak bowiem wyjaśnia święty abp Józef Sebastian Pelczar, przyjęcie nauki Chrystusa i Jego Kościoła jest fundamentem – na którym „relację z Bogiem” można dopiero zacząć budować.
Religia w ustach niewierzących
Kto przysłuchuje się modnym treściom duszpasterskim, wie, że przywiązanie do katolickiej nauki coraz rzadziej wskazuje się jako powinność wierzącego. Trwanie przy prawdach wiary przedstawia się jako fakt pośledniego raczej znaczenia. Zgodnie z tą tendencją ilość czasu, jaką kaznodzieje poświęcają doktrynie blednie w świetle ogromnego zainteresowania, którym „ambona” darzy relacje międzyludzkie, czy codzienne życie katolików.
W tegorocznym artykule, opublikowanym na łamach portalu „Więź” ks. Jan Słomka – wykładowca wydziału teologicznego Uniwersytetu Śląskiego i łódzkiego seminarium – przedstawiał przesłanie encykliki „Lumen Fidei” Franciszka jako ukoronowanie tego trendu. Zdaniem licencjonowanego teologa, w dokumencie Ojciec Święty chciał na dobre zerwać z myśleniem o wierze jako rozumowym uznaniu Bożego Objawienia. W miejsce tej utrwalonej definicji, według duchownego, Franciszek zaproponował wiarę dynamiczną, która „żyje” – wsłuchując się w głos innych ludzi i wpatrując się w znaki czasów. „To sposób naszego życia jest życiem naszej wiary”, pisał duchowny komentując dokument Chrystusowego Wikariusza.
Zdaniem kapłana, w tej nowej wizji, katolik nie powinien zastanawiać się zbytnio na ile trwa przy artykułach wiary i prawdach, jakich Kościół naucza. Zamiast tego przede wszystkim ma oddawać się praktykom duchownym i „czynnej miłości”. Czas „wiary jako wiedzy”, odchodzi… pisał duchowny.
„W Lumen Fidei myślenie o wierze, w tym o swojej wierze, oparte na metaforach widzenia i słuchania jest, powtórzmy, zupełnie inne niż myślenie oparte na pojęciach. Jest medytatywne, a nie argumentacyjne. To myślenie nie zaczyna się od przedmiotów: od tego, co wiem, co widzę, co słyszę, ale od tego, że patrzę, że słucham. Ale nie od tego, że wiem. A więc zaczyna się od przeżywania mojego własnego człowieczeństwa”….
Zostawmy na boku poprawność tej interpretacji. Trafna, czy przestrzelona [q… przecież to BREDNIA !! MD] , pokazuje, że głosy wprowadzające rozdział między „relację z Bogiem”, a trzymanie się i poznanie Objawienia dobiegają zewsząd. Istnieje na nie również silne zapotrzebowanie… „Uwolnić wiarę” od nieomylności katolickiego nauczania chciałoby całe postępowe skrzydło Kościoła, zabiegające o synodalną, czy tęczową „reformę”…
Podobne myślenie to śmiertelny błąd. [ BOLD -MD] Zgoła nienowy zresztą, bo gorąco orędowali za nim w ostatnich wiekach błądzący teologowie, znani jako moderniści. Zwolennicy takiego rozumienia wiary, jakie dostrzegł w Lumen Fiedi ks. Słomka są w gruncie rzeczy po prostu niereligijni, powiedziałby święty Józef Sebastian Pelczar. Na kartach swoich prac wybitny apologeta dowodził, że podobne propozycje zadają śmierć wierze, a Kościół może mieć dla nich jedynie potępienie.
Przede wszystkim poznać Boga
Religia to bowiem nie uczucie, nie przeżycie, nie samo-identyfikacja. Cenne przypomnienie tego, czym jest naprawdę, święty polski biskup zostawił nam w dedykowanej katechizacji wykształconych książce „Religia Katolicka: jej podstawy, jej źródła, jej prawdy wiary”. Dziś, gdy tylko pogłębił się doktrynalny kryzys, jakiemu hierarcha chciał stawić czoła, trzeba koniecznie wrócić do tej lekcji.
„Religia jest osobistym i żywym stosunkiem do Boga, jako początku i celu wszechrzeczy, a stąd wymaga przede wszystkim poznania Boga”, przypominał święty biskup. „Cóż to jest wiara? W znaczeniu zwykłym jest to uznanie czegoś za prawdę przez wzgląd na powagę i świadectwo mówiącego. Tak właśnie wierzy dziecię rodzicom, uczeń nauczycielowi. W znaczeniu teologicznym wiara jest chętnym, niezachwianym przyjęciem Prawdy Objawionej przez wzgląd na powagę Boga Objawiającego i nieomylne świadectwo Kościoła. A więc jest nie tylko mniemaniem lub przypuszczeniem, ale jest przekonaniem wykluczającym wszelkie powątpiewanie”, kontynuował przemyski arcypasterz.
„Trzy są światy, które Bóg przed człowiekiem odsłania: świat natury, świat porządku przyrodzonego i świat porządku nadprzyrodzonego, czyli Objawienia Bożego. (…) Do trzeciego świata prowadzi wiara Boska, czyli chętnie i niezachwiane przyzwolenie duszy naprawdę Objawioną przy pomocy łaski bożej ze względu na powagę Boga Objawiającego”, dodawał święty Józef Sebastian Pelczar.
Ta nauka daje jasne zrozumienie, dlaczego katolicy traktowali głoszenie Ewangelii aż po krańce ziemi jako swoje pierwszorzędne zadanie. „Kościół od początku głosi naukę Chrystusową, a kto może ją poznać, ma się o to starać, poznaną zaś naukę winien przyjąć przez wiarę i według niej urządzić ziemskie życie. Wypływa to z samego stosunku człowieka do Boga. Jeżeli bowiem Bóg jest Stwórcą i Panem, jeżeli Syn Boży w ludzkim ciele jest Dawcą prawdy, łaski i zbawienia, jeżeli Kościół jest mistrzynią prawdy objawionej, szafarką łaski Chrystusowej, matka i przewodniczką dusz, ma człowiek obowiązek poznać Boga, uwierzyć w Jego prawdę, połączyć się z Nim przez łaskę, żyć według jego zakonu i słuchać Jego Kościoła. (…) kto tak czyni, ten idzie drogą żywota i odziedziczy chwałę nieśmiertelną, kto tak czynić nie chce, ten gotuje sobie zgubę wieczną”, zauważał wybitny apologeta.
Czy nie brzmi to okrutnie? Oto Bóg „narzuca” człowiekowi światopogląd! Obliguje, by sądził tak, a nie inaczej! Jak to możliwe, że nauczanie Kościoła miałoby się nie zmieniać mimo „postępu”? Tak na nakaz wiary zareagować może niejeden „współczesny”. Jak zwracał uwagę święty arcybiskup, niedocenienie Objawienia wyrażały już gnostyckie sekty starożytności. Szczególne sukcesy jego wrogowie osiągnęli w ostatnich stuleciach, wraz z dojściem do głosu w Kościele teologów modernizmu
Modernizm – karykatura wiary na miarę człowieka
Kwintesencją ich poglądów było odrzucenie wiary w możliwość poznania Boga dzięki katolickiej doktrynie. Ich zdaniem religia nie zstąpiła z nieba na ziemię, ale z ludzkiego serca wyrastała ku niebu. Nie miała zatem odsłaniać Prawdy o Najświętszej Trójcy i jej wyrokach, a jedynie symboliczne obrazy rzeczy wiecznych, wypływające z „uczucia religijnego”…
W świetle tych opinii godną pochwały „wiarą” nie mogło być przecież trwanie przy depozycie wiary. Lepszą religijność według modernistów przedstawiać miało wsłuchiwanie się w swoje wewnętrzne poruszenia i wskazania „sumienia”. Tak przekonania modernistów tłumaczył św. abp Józef Sebastian Pelczar: „Do protestantów zbliża się garstka teologów z obozu katolickiego zwanych modernistami, którzy wprawdzie uznają potrzebę Kościoła widzialnego i uczącego, ale widzą w nim dzieło ludzkie i odmawiają mu daru nieomylności, a natomiast twierdzą, że ostateczną regułą wiary jest sumienie każdego człowieka od Ducha Świętego oświecone”. „Według nich Objawienie Boże jest pewnego rodzaju wewnętrznym działaniem Boga na duszę, wiara zaś jest świadomością tego działania i pewnym uczuciem osobistym, powstającym z tęsknoty za tym, co pozaświatowe, nieskończone, idealne, boskie, podczas gdy rozum w rzeczach religii tylko takie ma zadania, jak malarz, gdy zatarte lub niewyraźne rysy obrazu rozjaśnia lub odświeża”.
Podobne poglądy, jako wrogie wierze doczekały się zdecydowanego potępienia Kościoła. Koronnym jego wyrazem był pontyfikat św. Piusa X. „Nic dziwnego, że te niedorzeczne mrzonki Pius X w encyklice Pascendi potępił, a w akcie przysięgi antymodernistycznej zaznaczył, że Wiara nie jest ślepym uczuciem religijnym wyłaniającym się z głębin podświadomości pod wpływem serca i działaniem dobrze usposobionej woli, ale prawdziwym uznaniem prawdy z zewnątrz ze słuchania przyjętej”, chwalił reakcję Ojca Świętego przemyski arcypasterz.
Budowanie cielca
Jak podkreślał arcybiskup Pelczar, jednoznaczne potępienie modernizmu było jedyną możliwą odpowiedzią Kościoła… Poglądy teologów tego nurtu, choć kładą nacisk na znaczenie osobistej religijności, w rzeczywistości niszczą samą podstawę więzi człowieka z jego Stwórcą…
Już przed wiekami rodzaj ludzki otrzymał bowiem częściową znajomość Boga. Pierwszym rodzicom została ona dana w postaci Objawienia Pierwotnego. A jednak – w kolejnych pokoleniach dzieci Adama popadły w pogaństwo i błędy religijne, oddalając się od Najwyższego.
Jak błyskotliwie dowodził arcybiskup Pelczar z „wiarą” modernistów – musi stać się dokładnie tak samo…
Religijność oparta na ludzkim przeżyciu i zmyśle religijnym skutkuje bowiem dopasowywaniem Boga do ograniczeń człowieka. Bez prawdziwego Objawienia prędzej czy później naszemu sumieniu i intelektowi zaczyna brakować światła. Jedno i drugie pada ofiarą przekłamań. Doskonałość, która przerasta ludzkie pojęcie, poznaje się z trudem. Żaden człowiek nie jest w końcu stanie „wymyślić” tego co Boskie. Jeśli zatem sam Bóg nie przekazał nam prawdy o Sobie i jego wyrokach – to o „osobistej” religijności nie ma mowy. „Relacja”, jaką będziemy starali się nawiązać w rzeczywistości będzie skierowana nie ku Najwyższemu, a ku naszej małości i pustce. Właśnie dlatego święty arcybiskup Józef Sebastian Pelczar wskazał, że pierwszą powinnością religijną jest poznanie Boga. Jak mielibyśmy się ku Niemu zbliżać i Go miłować, oddając cześć mizernej parodii jego Majestatu, a nasze zobowiązania względem Najwyższego wymyślając wedle własnych zachcianek?
Choroba, jaka toczy Kościół, to smutny dowód na celność uwag świętego biskupa. Dostosowywanie się do lewicowych ideologii i poprawności politycznej jest objawem zarażenia modernistycznym wirusem – skutkiem zaniedbania ortodoksji i edukacji doktrynalnej. Zaczynamy zapominać, czym jest chrześcijaństwo. Budujemy je na własnym fundamencie. W konsekwencji nowym wzorem postępowania staje się karykatura moralności, konstruowana na potrzebę schlebiania człowiekowi XXI wieku, a apostolski zapał zastępuje pluralizm, podporządkowany unikaniu konfliktu.
Wspomnienie z „Lex Orandi”
W dawnym rycie chrztu świętego katechumeni i rodzicie włączanych do Kościoła maleństw, pytani czego chcą od Mistycznego Ciała Chrystusa, nie mówili „chrztu”. Tuż przed otwarciem się dla nich życia nadprzyrodzonego odpowiadali kapłanowi, że pragną „wiary”. To symboliczne, że ta prośba padała właśnie na progu odziedziczenia bożego dziecięctwa… Nieskazitelny obraz Boga, dany Kościołowi z obowiązkiem przechowania go na wieki, jest warunkiem wszczepienia w życie nadprzyrodzone. Bez niego po prostu kogo innego będziemy mieć za swojego „boga”, niż Najświętszą Trójcę. Jeśli takiego obrazu nie ma, to więź między człowiekiem a Bogiem może być jedynie iluzją.
Oto wybór. Albo depozyt prawdy o bożym rodowodzie, który trzeba uznać rozumem, albo niemożliwy do pokonania dystans między ludźmi a ich Stwórcą.
Filip Adamus