Medycyna czy biznes? Narzucone kryteria stwierdzania zgonu przeczą zasadom nauki

Medycyna czy biznes? Kryteria stwierdzania zgonu przeczą zasadom nauki

pch24./kryteria-stwierdzania-zgonu-przecza-zasadom-nauki

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż  w przypadku chorego u którego można wysunąć podejrzenie śmierci pnia mózgu, mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności fizjologiczne istotne dla potrzymania życia w jego ciele poza świadomością i zdolnością do jej ekspresji ruchowej i werbalnej u niego występują albo udaje się je w większości przypadków  przywrócić. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu i nie ma odruchów z pnia mózgu, to znaczy, że nie ma świadomości, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w majestacie prawa arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł – mówi o. Jacek Norkowski OP, doktor medycyny, filozof, wykładowca teologii moralnej, autor książki „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”.

Wielebny Ojcze Jacku, kiedyś lekarze przeżywali ogromne dramaty, kiedy nie mogli pomóc swoim pacjentom. Dzisiaj dla wielu z nich nie jest to dramat, tylko… No właśnie nie wiem jak to nazwać… Cały ten mechanizm opisuje Ojciec w swojej książce „Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”. Dowiadujemy się z niej, jak system tak zwanej publicznej służby zdrowia, system wielkich koncernów medycznych zaczął dostrzegać w śmierci pacjenta możliwość zarobku…

Na pewno jest nadal bardzo wielu lekarzy, którzy głęboko przeżywają fakt, że nie mogą pomóc swoim pacjentom. Nadal jest wielu lekarzy poczuwających się do tego, że mają służyć dobru chorego. Nadal działa wielu lekarzy kierujących się rzymską zasadą Salus aegroti suprema lex esto, czyli: „dobro chorego niech będzie najwyższym prawem”.

Lekarze działają jednak w różnych systemach opieki zdrowotnej. Wszystkie one narzucają pewne standardy i wzorce leczenia. W Polsce nazywa się je procedurami. Co ciekawe jednak, owe procedury w naszym kraju nie są ściśle związane z wymogami prawnymi, to znaczy: nie ma odpowiedzialności prawnej lekarza za jakiś błąd, za jakieś zaniechanie, jeśli powoła się on na swoją wiedzę bądź na praktyki przyjęte w szpitalu, gdzie pracuje.

W wielu innych krajach, na przykład w Stanach Zjednoczonych, takie procedury są wyraźnie i konkretnie określone. Można więc pociągać lekarza do prawnej odpowiedzialności, jeśli nie działał on według procedur.

Procedury niekiedy bronią interesu pacjenta i po to tak naprawdę zostały początkowo wprowadzone. Przez lata sytuacja uległa jednak diametralnej zmianie. Obecnie lekarze postępują według z góry narzuconych schematów, żeby uniknąć poważnych problemów prawnych.

Jeśli wobec chorych, na przykład z urazem mózgu, mamy skodyfikowane określone sposoby postępowania, to lekarzowi trudno się z nich wyłamać. Mało tego: w wielu krajach – albo zgodnie z prawem, albo z pominięciem czy też obejściem prawa – interesy pacjentów z urazem mózgu, z zaburzeniami świadomości bądź innych ciężko chorych bywają, najdelikatniej mówiąc, naruszane. Krótko mówiąc, otwierają się drzwi dla eutanazji. To jest właśnie krawędź medycyny, o której piszę w mojej książce. Lekarze przestają działać dla dobra konkretnego pacjenta i zaczynają wdrażać działania, które nie służą jego dobru, a nawet mogą doprowadzić do pozbawienia go życia.

Jak w praktyce wygląda „realizacja” wspomnianych przez Ojca procedur?

Podam przykład. Lekarz, bądź nawet kilku lekarzy może orzec, że człowiek jest w stanie wegetatywnym bez podawania konkretnych dowodów na to. Tak samo może się dziać np. w przypadku braku odruchów pniowych oraz braku oddechu u pacjenta. Lekarze bardzo często mówią wówczas, że to świadczy o zatrzymaniu funkcji pnia mózgu. Najczęściej towarzyszy temu stwierdzony na podstawie powierzchownych badań brak świadomości, bardzo często mylony z brakiem kontaktu. W rzeczywistości zaś brak kontaktu nie oznacza jednak automatycznie braku świadomości!

Lekarze mogą orzekać również śmierć pacjenta na podstawie zatrzymania krążenia sprowokowanego przez uprzednie wyłączenie respiratora. Jest to tak zwana śmierć krążeniowa.

Co ciekawe: po przywróceniu krążenia przy użyciu specjalistycznej aparatury można od takiego pacjenta pobierać organy! Pacjent jest wtedy sztucznie utrzymywany w stanie „braku świadomości”. Gdyby orzeczono śmierć, a chory na przykład odzyskałby świadomość i zaczął rozmawiać z osobami w jego otoczeniu – a takie przypadki zdarzają się – byłby problem…

Brzmi to przerażająco…

Istnieją dwa sposoby orzekania śmierci w odniesieniu do dawców narządów. Robi się to albo na podstawie kryteriów neurologicznych, albo na podstawie zatrzymania krążenia.

Obowiązująca w Polsce definicja z 2019 roku, zawarta w załączniku do obwieszczenia ministra zdrowia, opiera się na przyjętej 7 lat wcześniej definicji z Montrealu. Głosi ona, że śmierć rozumiana jest jako trwała utrata przytomności i wszystkich funkcji pnia mózgu. Ta definicja dla wielu ludzi brzmi bardzo przekonująco. Niestety, mało kto zadaje sobie pytanie: właściwie to na jakiej podstawie orzeka się, że pacjent nieprzytomny – nawet jeśli stwierdzono u niego utratę czynności pnia mózgu – na pewno jest martwy?

No właśnie… Utrata czynności pnia mózgu… W swojej książce „Medycyna na krawędzi” wielokrotnie Ojciec podkreśla, że jeśli ktoś jest martwy, to nie przyjmuje pokarmów; jeśli ktoś jest martwy, to gdy delikatnie przecięlibyśmy mu skórę nożem, rana mu się nie zagoi, etc. W przypadku osób, u których stwierdzono „brak czynności pnia mózgu” mamy do czynienia zarówno z przyjmowaniem pokarmów, z gojeniem się ran jak i wieloma innymi „zjawiskami”, które występują jedynie u ludzi żywych…

Osoby spełniające wstępne kryteria śmierci pnia mózgu mogą przejść okres dojrzewania – bo takie przypadki zostały zanotowane – a kobiety mogą urodzić dziecko!

Można więc powiedzieć, iż przesłanki, o których mówię, zaprzeczają naukowości. Bardzo często słyszymy, że to „sztuczne życie”; że tak naprawdę pacjent jest martwy, ponieważ to aparatura sztucznie podtrzymuje jego funkcjonowanie i spełnia funkcje życiowe zamiast organizmu. No, przepraszam bardzo: respirator mechanicznie wpycha powietrze do płuc pacjenta, ale wydech wykonuje sam pacjent przez żywe płuco, przez to, że jest ono elastyczne i póki pacjent żyje, ma naturalną zdolność wydechu. Gdyby pacjent nie żył, to nie byłoby ani jednego wydechu. Pacjent nadąłby się jak balon, a po pewnym czasie jego płuca mogłyby się rozerwać, nic więcej.

Zgadzam się z Ojcem, że lekarze w gruncie rzeczy chcą dobra pacjenta, ale – niestety – system bardzo często zmusza ich aby robili to, co robią, o czym przekonaliśmy się chociażby w czasie tzw. pandemii koronawirusa. W związku z tym pojawia się kluczowe pytanie: kto i na jakiej podstawie stworzył te procedury? Dlaczego lekarz może orzec, iż na kanwie takich czy innych objawów ktoś umarł, mimo że człowiek wykazuje funkcje życiowe?

Procedury, o których rozmawiamy, stworzył przede wszystkim Komitet Harwardzki. Został on powołany po to, aby – jak sam stwierdził – zdefiniować nieodwracalną śpiączkę jako śmierć człowieka bez podania uzasadnienia tego kroku oraz po to, aby można było zgodnie z tak sformułowanym prawem pobierać legalnie narządy od pacjentów jeszcze żyjących.

Podobnie postępowano w sprawie kolejnych kryteriów śmierci. Nadal brakowało narządów do przeszczepów, więc wprowadzono definicję zgonu na kanwie kryteriów sercowych, to znaczy: pobierano narządy od osób, które w momencie wyrażenia zgody na bycie dawcą, miały zachowane różne odruchy nerwowe, a nawet normalny poziom świadomości. Cierpiały jednak na różne choroby neurologiczne powodujące, że ich jakość życia jest bardzo niska. Wówczas orzeczono, że jeśli się zgodzą na zostanie dawcami, to odłączy się od nich respirator, by zatrzymać akcję serca i po czasie od 2 do 5 minut uznać, że chory nie żyje, ponieważ doszło do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu.

Jest to również fałszywe, niezgodne z danymi medycznymi podejście! Przecież w warunkach hipotermii ludzie potrafią odzyskać świadomość po zatrzymaniu krążenia na kilkadziesiąt minut. Takich przykładów jest dużo! W związku z tym reżim dwu- czy pięciominutowy, o którym mówiłem, jest łatwy do obalenia pod względem naukowym. W tym czasie na pewno nie u wszystkich pacjentów dochodzi do nieodwracalnego ustania czynności pnia mózgu! Jest wiele przykładów na to, że do auto-resuscytacji u pacjentów, którzy mają zatrzymaną akcję serca, dochodzi nawet po 10 minutach. Dowodzi to, że organizm próbuje wrócić do normalnego funkcjonowania.

Aby pobrać organy od pacjenta z orzeczoną śmiercią z powodu zatrzymania akcji serca, po kilku minutach od stwierdzenia zgonu – mimo, iż nadal istnieje szansa, że odzyska on świadomość – uruchamia się specjalistyczną aparaturę, która rozpoczyna sztuczne krążenie i natlenianie krwi bez inicjowania akcji serca. Co wówczas się dzieje z mózgiem? Mózg może odzyskać normalną czynność, czyli pacjent może odzyskać świadomość. Co w związku z tym nakazują procedury? Zastosowanie dużych dawek środków znieczulających albo mechaniczne zablokowanie tętnic dochodzących do mózgu, aby pacjent po prostu się nie wybudził. Mówimy tu o człowieku, u którego już orzeczono śmierć na podstawie kryteriów sercowych.

Tak więc obok kryteriów neurologicznych śmierci pnia mózgu mamy przesłanki śmierci sercowej. Te jednak jeszcze bardziej zaprzeczają temu, czego mają dowodzić, czyli że doszło do śmierci dawcy. W obu przypadkach nie dochodzi do rzeczywistej śmierci dawcy!

Problem polega również na tym, że z medycyny wyparto filozofię oraz jakikolwiek głębsze myślenie. Śmierć dla wielu lekarzy to po prostu trwała utrata przytomności, świadomości i wszystkich funkcji pnia mózgu. Po pierwsze, jest to od strony filozoficznej łatwe do podważenia. Życie człowieka zaczyna się zanim wykształci się u niego mózg, zanim jest on w stanie wytworzyć świadomość. Utożsamianie życia człowieka ze świadomością jest bardzo arbitralne.

Czym zatem jest śmierć?

Niektórzy autorzy procedur próbowali to zdefiniować. Ich zdaniem, śmierć to ustanie zdolności organizmu do tego aby być w stanie skoordynowanym, czyli stanowić zintegrowaną całość. Organizm – ich zdaniem – jest albo całością, albo go nie ma. Albo funkcjonuje jako całość, albo nie funkcjonuje w ogóle, czyli nie żyje.

Nowe definicje śmierci wprowadzają „szarą strefę”. Widzimy, iż mamy do czynienia z żywym człowiekiem, a nie zwłokami, ponieważ wszystkie czynności poza świadomością działają albo udaje się je przywrócić u większości pacjentów prawidłowo leczonych. Niestety, według procedur uważa się, że jeśli pacjent jest bez kontaktu, to znaczy, że nie ma świadomości i nie ma odruchów pniowych w tym – odruchu oddechowego, a co za tym idzie – nie żyje. To są nieuprawnione przejścia w rozumowaniu i uproszczenia, które mają zgodnie z prawem i w jego majestacie arbitralnie potwierdzić, że ktoś zmarł. Co gorsza, panuje przekonanie, że skoro prawo tak mówi, to nie ma problemu…

Rzeczywistość jest jednak zupełnie inna. Pacjenci, o których mówiłem, mogą się wybudzić. Znane są przypadki, że człowiek przygotowany do pobrania narządów otwiera oczy i zaczyna rozmawiać, jest coraz bardziej reaktywny i świadomy. Takim pacjentem był np. Zachariasz Dunlap ze Stanów Zjednoczonych, u którego komisja orzekła śmierć. Miały być od niego pobrane narządy. Przyjechała rodzina, a wśród krewnych – kuzyni pielęgniarze. To oni zauważyli, iż Zachariasz reaguje na bodźce. Zbadali go i nie zgodzili się na pobranie narządów do przeszczepu. Po kilku dniach „zmarły” został wybudzony, a następnie rehabilitowany. Przyznał on, że wszystko słyszał! Słyszał jak stoi nad nim komisja lekarska i orzeka, że nie żyje.

To wszystko jest pokłosiem wyrzucenia ze świadomości wielu ludzi czynnika, który powoduje, że człowiek jest zintegrowanym organizmem. Tym czynnikiem jest nieśmiertelna dusza. Przez wieki głoszono, że życie to akt duszy, która jest formalnym, dominującym czynnikiem w każdej żywej istocie, i że to ona daje życie, bo pochodzi od Stwórcy.

Jeśli spojrzymy na ciała dawców, nie mamy wątpliwości – to żywe, zintegrowane organizmy. Mówienie, że jest inaczej oznacza po prostu fałsz naukowy i filozoficzny. Wmawianie nam, że osoba, u której stwierdzono tzw. śmierć mózgu to zaledwie „zwłoki z bijącym sercem” czy jakiś zbiór tkanek i narządów to kłamstwo, coś nagannego etycznie.

Pozwolę sobie jeszcze dodać jedną rzecz o paradoksie wynikającym z tych wszystkich definicji i przyjętej praktyki. Mówi się o trwałej utracie przytomności bez centralnego zbadania stopnia świadomości u pacjenta; mówi się o utracie wszystkich funkcji pnia mózgu, a jednocześnie ignoruje to, że pacjent ma zachowane funkcje hormonalne; że ma zachowane działanie przysadki mózgowej; że ma zachowane działanie ośrodka naczyniowo-ruchowego (bo tylko wtedy jest stabilny krążeniowo i tylko wtedy można pobierać narządy); że ma działanie ośrodka temperatury etc. Ignoruje się więc to, że pień mózgu wykonuje szereg czynności, wmawiając coś wręcz przeciwnego.

Tak samo mówi się o braku przytomności i braku świadomości mimo niewykonania ani czynnościowego rezonansu magnetycznego, ani badania opartego na specjalnych bodźcach, które odczytujemy jako rodzaj EEG, czyli przez zastosowanie tzw. potencjałów wywołanych. Na ogół tu chodzi o zdolność do rozumienia mowy ludzkiej, reakcję na własne imię etc. Takie testy można zrobić. Takie testy są opisane już dawno, a mimo wszystko ich się nie przeprowadza.

Nie sprawdza się zatem w ten sposób, jaki jest poziom świadomości u chorego. Ignoruje się fakt, że pień mózgu wykazuje mnóstwo czynności. Wmawia się, że pacjent nie ma świadomości i żadnych funkcji pnia mózgu; że wszystko zostało nieodwracalnie przez pacjenta utracone. Dzieje się to na podstawie arbitralnych decyzji i błyskawicznie, coraz częściej w czasie kilkunastu godzin po wystąpieniu objawów.

Nie jest to rzetelna medycyna. Na pewno nie ma to etycznego uzasadnienia. Nie ma tutaj żadnej próby zrozumienia, czym jest fenomen życia. Po prostu są procedury i to one są ostateczną wyrocznią…

Przywołam tutaj przypadek Terri Schiavo, która w 2005 roku po kilkunastu latach życia w stanie wegetatywnym została poddana „eutanazji” polegającej na zaniechaniu żywienia i pojenia  pacjenta. Ta kobieta konała z głodu i pragnienia przez kilka tygodni. Słowo eutanazja trzeba tutaj wziąć w cudzysłów, ponieważ moim zdaniem dokonano na niej brutalnego morderstwa…

Morderstwa zgodnego z prawem i w majestacie prawa. To pokazuje, że kryteria, o których rozmawiamy, są fałszywe (w przypadku Terri Sciavo chodziło o wystąpienie tzw. stanu wegetatywnego, który charakteryzuje się tym, że pacjent samodzielnie oddycha i dlatego,   nie można u niego postawić diagnozy śmierci pnia mózgu). Gdyby były prawdziwe, nie dochodziłoby do tego typu strasznych przypadków. Nie byłoby tak, że pacjent zaczyna mówić, że pacjent tak jak Terri Schiavo zaczyna płakać…

Płakała, uśmiechała się…

To był niewątpliwie stan minimalnie świadomy. Swojego czasu wprowadzono tę nową, jednostkę chorobową, mówiącą, że chory wprawdzie zdradza zdolność do kontaktu z otoczeniem, ale robi to niekonsekwentnie. Te nową jednostkę chorobową nazwano stanem minimalnie świadomym. Czasami w takim stanie jest zdolny, czasami nie jest zdolny do nawiązania kontaktu.   Natomiast gdy tego kontaktu się nie stwierdza, mówi się wtedy o wystąpieniu stanu wegetatywnego,  co jest równoznaczne ze stwierdzeniem, że pacjent nie ma świadomości. W krajach takich ja Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania można go całkiem legalnie  pozbawić życia przez zagłodzenie i zatrzymanie podawania wody i pokarmu.

Jest to więc działanie systemowe. Jedni nazwą to eutanazją, inni celowym przemysłem śmierci, inni morderstwem. Podobnie dzieje się w przypadku osób wytypowanych na dawców. Tam dochodzi do jeszcze większych nadużyć. U młodych osób przy dobrym leczeniu – zwłaszcza jeśli chodzi o urazy mechaniczne pnia mózgu – szansa na wyjście ze szpitala, wyzdrowienie, powrót do aktywnego życia jest duża i wynosi powyżej 60 procent. Profesor Jan Talar w Polsce miał wiele przypadków młodych ludzi typowanych do dawstwa narządów, ponieważ uznano, że doszło u nich do śmierci mózgu. Jednak po rehabilitacji budzili się, żyli, kończyli szkoły wyższe, zakładali rodziny, wracali do normalnego życia. Takich przykładów na świecie jest wiele, nie tylko w Polsce. Ci ludzie mieli wielkie szczęście, że wymknęli się systemowi, który chciał pozbawić ich życia. Niestety, system na ogół jest bardzo skuteczny i pozbawia szansy tych, którzy mogliby je dalej aktywnie prowadzić.

Oczywiście istnieją przypadki, że pacjent cierpi na nieodwracalne zmiany; że ma uszkodzonych wiele narządów. Tacy pacjenci jednak – jakkolwiek to nie zabrzmi – sami umrą i nikt nie musi im w tym „pomagać”. Organizm mocno uszkodzony zakończy swoje życie.

Pętla proceduralna jednak coraz bardziej się zaciska. Jeden przykład z ostatnich lat – Alfie Evans. Placówki z całego świata wręcz błagały Brytyjczyków, aby wysłać do nich tego chłopczyka, ponieważ chciały podjąć się jego leczenia, chciały go ratować. I co? Sąd w Wielkiej Brytanii powiedział „NIE”, a dziecko zostało zabite na oczach całego świata…

Niestety, w Wielkiej Brytanii sąd ma taką władzę i na ogół decyduje, że pacjenta można pozbawić życia, jeśli jest on w stanie wegetatywnym.

Ale przecież Alfie przytulał się do taty, płakał, cierpiał…

No właśnie… Złamano zasady domagające się rzeczywistej troski o każdego pacjenta i nie będzie chyba nadużyciem stwierdzenie, że na małe dziecko wydano wyrok śmierci żonglując przy tym różnymi pojęciami, które nie miały jakiegokolwiek pokrycia w rzeczywistości.

Wielokrotnie z ust Ojca padły tutaj słowa: narządy, organy, dawca. O to w tym wszystkim chodzi? To jest naprawdę wyznacznik tego, że procedury są jakie są, a lekarze i sądy robią to, co robią?

Z jednej strony chodzi o narządy, bo to ogromny, lukratywny biznes i ogromne pieniądze. Z drugiej jednak, szpitale i państwa chcą zaoszczędzić na leczeniu. Istnieje bowiem „obawa”, że pacjent w stanie wegetatywnym spędzi długie tygodnie w szpitalu, co pociągnie za sobą ogromne koszty. Żeby takie sytuacje nie miały miejsca, orzeka się ich śmierć i „problem zostaje rozwiązany”.

Bóg zapłać za rozmowę

Tomasz D. Kolanek

„Medycyna na krawędzi. Ewolucja definicji śmierci człowieka w kontekście transplantacji narządów”

Autor:   Ks. Jacek Maria Norkowski

Wydawnictwo: Wektory

Rok wydania: 2024