Łodzie wroga są niszczone!
Felieton • tygodnik „Najwyższy Czas!” • 24 listopada 2021
Kiedy podczas bitwy o Atlantyk adiutant składał meldunek sytuacyjny premierowi Winstonowi Churchillowi, między innymi powiedział, że Niemcy „stracili” ileś tam łodzi podwodnych. Churchill spojrzał na niego spode łba i warknął: „tracimy łodzie my. Łodzie wroga są niszczone!”
Wojna „hybrydowa” jaką przeciwko Polsce rozpętał białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka i rosyjski prezydent Putin ma na celu po pierwsze – pogłębienie chaosu i anarchii w Polsce, będącej rezultatem wojny hybrydowej, jaką od stycznia 2016 roku prowadzą przeciwko Polsce i Węgrom Niemcy, wciągając do niej stopniowo wszystkie instytucje Unii Europejskiej, z którymi kolaborują nasi folksdojcze – nieraz ci sami, co za komuny wysługiwali się Służbie Bezpieczeństwa. Po drugie – przetestowanie stopnia determinacji Polski w obronie swoich granic i swego terytorium. Po trzecie – przetestowanie stopnia gotowości sojuszników Polski w Unii Europejskiej i NATO do pomocy w obronie jej interesów państwowych. Po czwarte wreszcie – Aleksandrowi Łukaszence zależało, by przy pomocy szantażu hordami egzotycznych turystów – bo wszyscy tzw. „migranci” trafili na Białoruś na podstawie wiz turystycznych – zmusić europejskich eunuchów do uznania jego prezydentury.
Polski opór na granicy trochę sytuację skomplikował, w związku z czym trzeba było eskalować napięcie, ale ostrożnie, żeby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli. Na szczęście dla prezydenta Łukaszenki i prezydenta Putina w Europie nie ma już takich polityków, jak Margaret Thatcher. Europejskie eunuchy puściły farbę i zaczęły do nich telefonować, by rozładowali napór na polską granicę, będącą zarazem granicą Unii Europejskiej i obszaru NATO. Oczywiście, jak to bywa w przypadku szantażystów – na tym się nie skończy tym bardziej, że skoro już Aleksander Łukaszenka zwabił na Białoruś tysiące egzotycznych turystów, to nie pozbędzie się tak prędko tej broni, która właśnie udowodniła swoją użyteczność. I on i rosyjski prezydent będą ją wykorzystywać do doprowadzenia do zniesienia sankcji i międzynarodowego uznania rozbioru Ukrainy. Kto wie – może nawet Białoruś dostanie od unijnych eunuchów forsę za obietnicę powstrzymania dopływu egzotycznych gości – czego domagał się rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow?
Ale nie tylko egzotyczni turyści stanowią mięso armatnie Aleksandra Łukaszenki I Władimira Putina. I Łukaszenka i Putin i Nasza Złota Pani mają w zanadrzu jeszcze tajną broń w postaci folksdojczów i pożytecznych idiotów, których w Polsce, jak się okazało, jest bardzo wielu. Nie wszyscy oni idiocieją z tego samego powodu. Jedni stali się folksdojczami albo z wyboru drogi takiej kariery, albo na polecenie swoich oficerów prowadzących z bezpieczniackich watah przewerbowanych na służbę do niemieckiej BND. Przyłączają się oni do każdej antypolskiej akcji na terenie UE i w tej sytuacji jedynym powodem, dla którego nie podpadają pod art. 129 kodeksu karnego jest to, że nie są formalnie reprezentantami państwa polskiego, tylko politycznych gangów, które grasują na terenie UE. Ci, którzy zostali folksdojczami na polecenie swoich oficerów nie idiocieją, tylko zwyczajnie wykonują zadania. Natomiast ci, którzy oficerów prowadzących nie mają, idiocieją pożytecznie z nienawiści do rządu, która do tego stopnia padła im na mózg, że gotowi są doprowadzić nawet do likwidacji państwa, jeśli wyda im się, że sprawiłoby to przykrość Jarosławowi Kaczyńskiemu.
Takich może być nawet większość i to nie tylko w Parlamencie Europejskim, ale również w Sejmie i Senacie, no i oczywiście w mediach, których zadaniem jest emocjonalne rozhuśtywanie opinii publicznej w Polsce jak nie w jedną, to w drugą stronę, w zależności od potrzeb. Znakomitą tego ilustracją jest zmiana tonu zarówno propagandowych tub obozu zdrady i zaprzaństwa, jak i mężyków stanu. Jak pamiętamy, najpierw nie szczędzili słów potępienia dla pilnujących granicy funkcjonariuszy państwa polskiego i pod pretekstem niesienia pomocy „migrantom” urządzali gonitwy po polach i łąkach, a nawet pochwalali niszczenie granicznych instalacji przez ekipę pana Kramka, którego z zagadkowych powodów boi się cała Polska i za którym murem stoją warcholące się niezawisłe sądy. I dopiero kiedy Donald Tusk, który jest trochę mądrzejszy od swoich pretorianów, skapował, że tego rodzaju postępowanie tylko nabija punkty PiS-owi, odciął się od „legendarnego” starego durnia i innych takich autorytetów. Ale przełom nastąpił dopiero po tym, jak unijni i amerykańscy dygnitarze, którzy – jak to sojusznicy – w obronie Polski groźnie kiwali palcem w bucie, zaczęli nas komplementować, to wszyscy zrozumieli, że na tym etapie trzeba ćwierkać z zupełnie innego klucza. Wszyscy – z wyjątkiem pani Barbary Kurdej-Szatan, która nie zauważyła zmiany etapu i nawymyślała Straży Granicznej po staremu. Toteż podczas sejmowej debaty nad ustawą o ochronie granicy nawet „istota czująca”, czyli Wielce Czcigodna Katarzyna Maria Piekarska, rozpływała się w pochwałach naszych dzielnych żołnierzy, co to bohatersko własną piersią… – i tak dalej – chociaż wykryła, że ustawa byłaby sprzeczna z konstytucją, które teraz pewnie znowu będzie miała zastępy płomiennych obrońców, chociaż oczywiście jest niższa rangą od prawa unijnego – bo taki jest przecież rozkaz.
Tymczasem w odruchu serca gorejącego wiele organizacji domaga się umożliwienia im otoczenia egzotycznych turystów wszechstronną pomocą – jako że są bardzo nieszczęśliwi. Może i są – ale jeśli nawet, to na własne życzenie, zwłaszcza ci, którzy na Białoruś przybyli niedawno, więc nie mogli nie wiedzieć, jaka jest tam sytuacja i których tamtejsze wojsko pędzi teraz w kierunku polskiej granicy. To oni właśnie stanowią broń prezydenta Łukaszenki w tej hybrydowej wojnie przeciwko Polsce.
W jakim celu Polacy mieliby podejmować działania, albo zbierać pieniądze, by ta broń stała się jeszcze skuteczniejsza? Podczas bitwy o Atlantyk – owszem – zdarzało się, że okręty przyjmowały rozbitków z łodzi podwodnych, ale nie po to, by umożliwić im jak najszybszy i komfortowy powrót do walki, tylko po to, by im ten powrót uniemożliwić. Zresztą – różnie i z tym bywało, co można było kiedyś zobaczyć choćby na filmie „Okrutne morze”. A la guerre comme a la guerre – mówią wymowni Francuzi – straty muszą być. Ale „straty” – na co zwrócił uwagę Churchill – występują tylko po naszej stronie, podczas kiedy broń nieprzyjaciela, bez względu na to, jaką przyjmuje postać, powinna być niszczona, choćby po to, by przy jej pomocy nieprzyjaciel nie próbował zniszczyć nas. A tym wszystkim, którzy teraz podsuwają nam pod nos swoje miękkie serca warto przypomnieć, że kto ma miękkie serce, ten musi mieć twardy tyłek.
Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5074