Bogdan Dobosz: Schyłek ideologii LGBT? Absurdalny ruch pożera sam siebie
Bogdan Dobosz

(Oprac. GS/PCh24.pl)
W tym roku tak zwane dni dumy okazały się na całym świecie mocno upolitycznione. W USA parada LGBTQ „WorldPride” była zaplanowana w Waszyngtonie i odbywała się w w kontekście obecnej prezydentury. Odcinające finansowanie tego ruchu działania Donalda Trumpa pokazały, że ideologia genderowa bez budżetowego zasilania szybko się wyjaławia. Uczestnicy krytykowali więc gospodarza Białego Domu za „ofensywę przeciwko polityce różnorodności i integracji” i „dyskryminację społeczności LGBTQI+”. Na czele waszyngtońskiej parady pojawił się baner o długości ponad 300 metrów, niesiony przez około 500 członków „Washington Gay Choir” z politycznym hasłem wymierzonym w prezydenta.
Waszyngton na miejsce głównej tzw. parady gejowskiej w USA wybrano jeszcze w 2022 roku, w trakcie kadencji Joe Bidena. Od tego czasu „klimat się zmienił” a żądania lobby LGBT mocno upolityczniły. Trump, który oświadczył, że uznaje tylko dwie płcie – żeńską i męską i podpisał rozporządzenie wykonawcze zakazujące „osobom transpłciowym” służby w wojsku, stał się wrogiem nr 1 tego środowiska. Efekty prezydentury były widoczne na tegorocznym marszu. Media amerykańskie zwróciły uwagę, że frekwencja uczestników była znacznie niższa, chociaż dla przyciągnięcia widzów zadbano o „oprawę”, z koncertem Shakiry na Nationals Stadium włącznie. Odbywały się setki wieców, seminaria, homoseksualne after-parties, dedykowane „mniejszościom w mniejszości”, osobne „Black Pride” i „Latin Pride” , czy też finałowe koncerty na Pennsylvania Avenue z udziałem Cynthi Erivo i Doechii.
Dominowała jednak krytyka Donalda Trumpa. Organizacje LGBT „Egale Canada” i „African Human Rights Coalition” wyrażały „obawy o wizyty swoich aktywistów w USA”. W czasie obchodów wspierano kastę prawniczą, która atakuje rozporządzenia prezydenta, mówiono o „nieprzychylnej atmosferze” administracji wobec World Pride, a niektóre instytucje i firmy wycofywały się z jej wsparcia. „Zmiana klimatu” była widoczna w wielu obszarach.
Stąd zapewne i radykalizacja ruchu. Wzywano wprost do „bojkotu polityki Trumpa”, do mobilizacji, by „zalać stolicę i wrogie przestrzenie dumą społeczności”. Padały hasła, że World Pride ma pokazać, że „osoby queer, trans, interseksualne i niebinarne z całego świata gromadzą się w ramach buntu w stolicy kraju, którego prezydent wolałby, żebyśmy zniknęli”. Niektórzy z organizatorów mówili wprost; że „rewolucja już trwa”. Efekty były miałkie, a Amerykanie nagle spostrzegli, że dyktat „tęczowej poprawności” można przełamać i wracać do społecznej normy.
Zwiastuny zmierzchu ideologii
Po przeciwnej stronie Atlantyku importowana z USA ideologia LGBT trwa siłą inercji, ale i tutaj widać elementy rozkładu. We Francji wybuchły kontrowersje wokół skandalicznego plakatu zapraszającego na „Dni Dumy”. Do tego dochodzą coraz mocniej ujawniające się wewnętrzne sprzeczności (np. feministki i literka L kontra literki T), czy podziały polityczne. Afisz przygotowany na „Marsz Równości 2025” przedstawiał białego mężczyznę w garniturze z celtyckim krzyżem („reakcjonista” i „faszysta”), duszonego własnym „burżuazyjnym” krawatem przez kolorowych aktywistów LGBT („rewolucjonista” ze wzniesioną w górę pięścią). Atakowany mężczyzna był na plakacie jedyną białą osobą wśród kolorowych postaci na plakacie. A te przedstawiały nawet osobę ubraną w sari czy islamski hidżab. Poza symbolami LGBT były też znaki kojarzone ze skrajną lewicą, a także flaga palestyńska.
Plakat parady podzielił nawet same grupy LGBT+. Obecność flagi palestyńskiej krytykowało stowarzyszenie Beit Haverim, francusko-żydowska grupa LGBT. Rewolucyjna radykalizacja odstraszyła grupy bardziej umiarkowane i „zabawowe”. Komentarze medialne mówiły o „niekończącej się fragmentacji” środowiska LGBT i postulatów lewicy, opartych na obronie rzekomej „ofiary” i „kulturze mniejszości”. Okazuje się, że zawsze można znaleźć też „mniejszość” w „mniejszości” i powstaje zjawisko fragmentacji ruchu i jego coraz głębszego podziału. Paryska parada opierała się na dzieleniu marszu na kolejne kolumny, aby zrobić miejsce dla każdego odłamu ruchu LGBTQIA+, co przybierało formy karykaturalne. Po skandalu z plakatem wyjaśniano, że są na nim także flagi (na torebce kobiety) Węgier i Bułgarii, krajów, w których Gay Pride jest zakazana. Niektórzy kpili, że flaga Palestyny pewnie pojawiła się z tego samego powodu, bo i w Strefie Gazy nikt takich parad nie ośmieliłby się organizować. Zaangażowanie ruchu inter-LGBT w „sprawę palestyńską” pokazuje pewną obłudę tego aktywizmu.
Merostwo Paryża nadal finansuje Gay Pride, ale już władze stołecznego regionu Île-de-France w tym roku wycofały swoje finansowe zaangażowanie. Szefowa regionu Valerie Pécresse na marginesie skandalicznego plakatu, stwierdziła, że nie wspiera wezwań do przemocy. Media pisały o obłudzie, bo „mężczyźni w krawatach” raczej nie atakują homo- czy transseksualistów. Natomiast kilka dni przed paradą, w Aubagne, niejaki Youssef T. zaatakował dwóch homoseksualistów, z których jeden trafił nawet do szpitala.
Przypomina się, że francuska afirmacja postulatów środowiska LGBT zaszła dość daleko i np. osoby homoseksualne mogą zawierać związki małżeńskie, adoptować dzieci, korzystać z pomocy medycznej w prokreacji itd. To raczej reszta społeczeństwa francuskiego cierpi z powodu przemocy ze strony tej „aktywnej mniejszości”, a przyznawanie im coraz większych praw prowadzi do dewiacji i zmusza heteroseksualne osoby do np. wypełniania oficjalnych dokumentów, w których terminy „ojciec” i „matka” zastępowane są przez szalone pomysły w rodzaju „rodzic 1 i 2”, zmuszania dzieci do uczęszczania na zajęcia z edukacji seksualnej, gdzie wpaja się im ideologię gender i wmawia, że mogą swobodnie wybierać płeć, czy finansowania swoimi podatkami fanaberii „tranzycji”.
Zastraszone „tęczową poprawnością” społeczeństwo jest zmuszane do wypicia do dna kielicha progresywizmu, a w łańcuchu reform w duchu LGBT w celu poparcia fikcji „nowego modelu rodziny”, brakuje już tylko we Francji ustawy o „macierzyństwie zastępczym”, czyli legalizacji wynajmowania sobie surogatek do rodzenia dzieci dla homoseksualistów… Zresztą niedawno na Uniwersytecie Panthéon-Assasten temat ponownie podjęto i zorganizowano konferencję w sprawie „oporów wobec macierzyństwa zastępczego. Na konferencji posługiwano się bluźnierczym plakatem z obrazem „Zwiastowania” Fra Angelico, co miało udowodnić tezę, że Maryja Dziewica była „pierwszą matką zastępczą w historii”. Wykorzystywanie religii katolickiej jako alibi dla swoich aberracji jest wyjątkowo paskudne, ale też pokazuje na jakie manowce ten ruch schodzi.
Paradoksalnie, radykalizacja aktywistów odstrasza od nich nawet osoby z własnego środowiska. Badania socjologiczne pokazały, że np. w wyborach prezydenckich w 2022 r. tzw. homofobiczni kandydaci prawicy, jak Marine Le Pen, Eric Zemmour i Dupont-Aignan, zostali poparci przez około 30% wyborców ze środowiska LGBT… Okazało się nawet, że osoby homoseksualne i biseksualne głosowały na partię lewicową LFI Jeana-Luca Mélenchona rzadziej niż reszta populacji Francji. To kwestia rozsądku, bo te osoby dobrze wiedzą, że ich wróg to nie „międzynarodowa reakcja”, ale islamizacja kraju.
Pomiędzy aktywistami LGBT a ich środowiskiem tworzy się rozdźwięk. Hasła walki z „ciemiężycielem – zachodnim heteropatriarchatem cispłciowym”, są tak oderwane od rzeczywistości, że nie trafiają nawet do „swoich”. Padają tu twierdzenia, że przynajmniej „polityczne” zaangażowanie tego środowiska traci wszelki sens. Paryski „Marsz Równości” to już nie „pochód rewolucji i wspólnej walki”, ale „sztuczne zgromadzenie” odmiennych tendencji i interesów. Otwarta już dyskusja o tych problemach jest „znakiem czasów” także we Francji. Moda i pomysły na LGBT przyszły tu zza Atlantyku, ale i stamtąd nadchodzi refleksja i jak się wydaje uwiąd tej ideologii.
Być może zmierzch ideologii LGBT w Europie to jeszcze kwestia czasu. Francja jest bowiem gotowa przejąć z „Ameryki Trumpa” część genderowego śmietnika. I tak Uniwersytet Aix-Marseille (AMU) pochwalił się, że przyjmie 31 badaczy z USA z powodu „zagrożeń dla ich swobód akademickich” w kraju pod rządami Donalda Trumpa. Uczelnia otrzymała dotąd 300 zgłoszeń także od innych amerykańskich „badaczy”. Specjalne warunki przyjmowania pracowników z uczelni amerykańskich zapowiedział wcześniej prezydent Macron. We Francji mówi się nawet o utworzeniu statusu „uchodźcy naukowego”, analogicznego do „uchodźcy politycznego”, co jest pomysłem byłego prezydenta Francji, socjalisty Francois Hollande.
Powstała też specjalna platforma o nazwie „Wybierz Francję w celach naukowych”, za pośrednictwem której naukowcy z różnych dziedzin, zwłaszcza tych, w których zmniejszyły się możliwości finansowania w USA, mogą aplikować o fundusze na dalsze badania we Francji. Tacy „uczeni” mogą też łatwo znaleźć zatrudnienie w CNRS. Wspomniany Uniwersytet w Aix pilotuje tu program „Bezpieczne miejsce dla nauki”. Nie wiadomo czy jednak o takich „badaczy” Macronowi chodziło. Większość tych naukowców to niechciani już w USA specjaliści od „zmian klimatu” i właśnie gender (płci kulturowej). W USA grozi im już „bezrobocie”, we Francji mogą jeszcze egzystować. Taki „import” może jednak tylko „zmiany klimatu” wokół ideologii LGBT tylko opóźnić…
Bogdan Dobosz