Andrew J. Clarendon
Na świecie, ale nie ze świata
Mnich, podobnie jak wszyscy prawdziwi chrześcijanie, jest żywym paradoksem: człowiekiem, który wyrzeka się swej woli, aby zyskać wolność; człowiekiem opuszczającym świat, aby ratować tych, którzy na nim pozostają; człowiekiem będącym ascetą, ponieważ kocha. Trudna droga monastycyzmu jest łatwą drogą do nieba.
W kolejnych godzinach kanonicznych Oficjum, w cyklu roku liturgicznego, w przemijaniu pór roku oraz lat mnich kontempluje wieczność. […]
Spoglądając wstecz, na minione wieki, dostrzegamy również, że założyciele różnych zakonów, choć skupieni na wieczności, byli też wytworami swych własnych czasów oraz krajów. Przykładowo św. Benedykt i św. Franciszek żyli w różnych epokach i założyli dwa różne zakony, aby odpowiedzieć na problemy kluczowe dla swoich czasów – a jednak występujące zawsze. Tym, co łączy zarówno ich, jak i założycieli innych zgromadzeń, jest właśnie jedność Kościoła, która wskazuje na jedność nieba: w Kościele, podobnie jak w domu naszego Ojca, jest mieszkań wiele. Z tego też powodu każdy święty oraz zakon przemawiają do wszystkich czasów i miejsc, jednak na różne sposoby, stosownie do potrzeb danej epoki. Dla ludzi współczesnych, żyjących w epoce rozdrobnienia, w której człowiek „traci całą moralną orientację”1, oraz w czasach „niesłychanej brutalności (…) [w których] mnożą się przykłady (…) braku delikatności wobec cierpienia, co zaprzecza duchowi chrześcijaństwa”2, ideały benedyktyński i franciszkański potrzebne są bardziej niż kiedykolwiek.
Powstanie zakonu benedyktynów w VI wieku stanowiło odpowiedź na okres przejściowy, okres rozpadu i rozdrobnienia – przypominający nasz własny; dostrzec można np. pewne podobieństwa między późnym Cesarstwem Rzymskim a USA z ostatnich dwóch dekad wieku XX i początku wieku XXI. Jednak u zarania „wieków ciemnych” ludzie, którzy wypełniali próżnię po upadającym Cesarstwie, byli poganami: ich kultura nie była kulturą Cesarstwa, nie interesowali się pismami Cycerona czy też Platona – których dzieła były pieczołowicie zachowywane dla przyszłych pokoleń – a narodziny średniowiecznej kultury narodowej, której synteza łacińsko-chrześcijańska stanowiła jedynie część, miały miejsce wieki później. Innymi słowy „wieki ciemne” nie były ciemne, ponieważ nic się nie działo, ale ponieważ działo się zbyt wiele. Tym, co nawróciło człowieka Zachodu i z kolei stworzyło Christianitas, była reguła św. Benedykta, ucieleśniająca „ideał porządku duchowego i zdyscyplinowanej działalności moralnej, które czyniły z klasztoru oazę pokoju pośród świata wojny”3. Zgodnie z benedyktyńskim mottem ora et labora klasztor jest „elektrownią duchową”, która nie ignoruje doczesności; w tej szkole modlitwy formowane są i doskonalone oba aspekty człowieka – duchowy oraz cielesny:
Ćwiczeniu ciała służy życie ascetyczne: umartwienia, posty, praca fizyczna; ćwiczeniu zaś duszy: liturgia (Opus Dei – jak nazywał ją św. Benedykt), nieustanne zanurzenie się w bardzo niewielu tekstach – w wyuczonym na pamięć Psałterzu (…) w Starym i Nowym Testamencie (…) w Regule i kilku wybranych komentarzach4.
Motto benedyktynów streszcza ideał na poziomie jednostkowym i międzynarodowym:
PAX [jak w] pax Benedicti; spadkobierca pax Romana, pokoju starożytnego Rzymu, dawnego doczesnego i politycznego pokoju cesarstwa (…) zmienił się w pokój Benedykta, pokój Bożego ładu, promieniujący z wewnętrznego miasta klasztorów na miasta Christianitas5.
Niecałe sto lat po powstaniu reguły św. Benedykta św. Grzegorz Wielki, sam będący mnichem i rządzący Kościołem w latach 590–604, „rozumiał w całej pełni, że instytucja klasztorów stała się głównym narzędziem Kościoła i największą nadzieją dla przyszłej kultury chrześcijańskiej”6. Pokój, nieustanne dążenie do doskonałości oraz rola kanału łaski dla całego świata – oto duch monastycyzmu, zarówno wówczas, jak i obecnie.
Piętnaście wieków później Zachód stanął w obliczu kolejnego kryzysu, choć dzisiejsze barbarzyństwo ma charakter postchrześcijański; fakt, iż Zachód stał się w znacznej mierze terytorium misyjnym, nie wynika z tego, że dusze nie słyszały nigdy Słowa, ale że zostało Ono odrzucone. Jeśli, by posłużyć się metaforą Johna Seniora, kulturowa i duchowa gleba Zachodu została wyjałowiona, ora et labora mnichów pozwoli ją na nowo użyźnić. Starający się „odnowić wszystko w Chrystusie” abp Lefebvre zauważał, że: „Bez klasztorów, bez zakonników oddanych nieustannemu wychwalaniu Boga Kościół nigdy nie wydobędzie się z obecnego kryzysu”7. Nawet w sytuacji, gdy zdaje się on nasilać, a kardynałowie występują przeciwko innym kardynałom, wciąż pozostaje nadzieja w wiernych Tradycji klasztorach oraz zakonach, które przyciągają wiele młodych powołań.
Jeśli współczesnemu człowiekowi brakuje benedyktyńskiego pokoju i „stał się on moralnym idiotą”8, stało się tak między innymi dlatego, że jest on również kiepskim miłującym: bez wątpienia za bardzo kocha dobra drugorzędne, jednak źródłem współczesnego problemu jest bunt najbardziej starożytny – przesadna miłość własna. Lekarstwem na to jest ideał franciszkański, zaszczepiający pokorę oraz kierujący miłość człowieka ku czemuś wyższemu. Choć św. Franciszek przepełniony był miłością, fascynujące jest zwłaszcza to, że sposób, w jaki Ojciec Seraficki wyrażał swą miłość, był równocześnie i uniwersalny, i bardzo odpowiadający jego własnej epoce. XII-wieczna Europa stanęła w obliczu wyzwań nowej cywilizacji, która rozwijała się przez setki lat. Około roku 1100 stare problemy zostały w większości przezwyciężone lub też przynajmniej złagodzone, a odmienne narody połączyły nowe osiągnięcia: punktami zwrotnymi były koniec kontrowersji związanej ze świecką inwestyturą oraz z towarzyszącą jej symonią, nawrócenie Wikingów i sukces pierwszej krucjaty. Dodać do tego należy pojawienie się nowego i egzotycznego ruchu kulturalnego znanego jako „miłość dworska”: kult amour, w którym poeta-rycerz służył swej pani oraz wysławiał jej przymioty. Ta nowa religia miłości – choć zawierająca pewną liczbę elementów pozytywnych – miała tak świecki i doczesny charakter, iż stanowiła dla Kościoła realne zagrożenie. Jednak zamiast ją zignorować lub potępić, starał się on mądrze uwznioślić miłość dworską; dokonało się to w sferze artystycznej dzięki Boskiej komedii Dantego, zaś w sferze duchowej dzięki św. Franciszkowi, „świętemu głupcowi” i trubadurowi Bożemu.
W czasach nam współczesnych, gdy rodzajem nowej religii stał się ekologizm, pamięta się najczęściej jedynie o miłości św. Franciszka do przyrody, zapominając o jego umiłowaniu ubóstwa oraz o jego „żarliwej ortodoksji”9. Ten, który głosił kazania dla ptaków, nie był wegetarianinem; ten, który nie posiadał niczego poza habitem z surowego sukna, dbał o złote sprzęty liturgiczne10; ten, który uważał siebie za najniższego i nieuczonego, udał się do muzułmańskiego sułtana, nie aby prowadzić z nim dialog, ale aby go nawrócić. Wszystko to ma sens jedynie wówczas, gdy postrzega się św. Franciszka jako człowieka głęboko zakochanego, jak w średniowiecznym romansie. Rozumiał to Dante, który sam był tercjarzem franciszkańskim, tak więc pisał o miłości św. Franciszka i pani Biedy, posługując się terminologią miłości dworskiej:
Lecz byś nie błądził, będąc już w pobliżu
Prawdy, odkryję myśli osłonięte:
To z panią Biedą Franciszek z Asyżu.
Zgoda małżonków, lica uśmiechnięte,
Miłość przedziwna, wzrok pełen pogody
Budziły wkoło zadumania święte11.
W swej biografii Biedaczyny z Asyżu Chesterton zauważa, iż pierwszym krokiem do jego zrozumienia jest postrzeganie św. Franciszka jako człowieka rozmiłowanego:
[Franciszek] nazywając siebie od samego początku trubadurem, a później znów nazywając siebie trubadurem nowej i szlachetnej pieśni, nie używał jedynie metafory. (…) Był on do ostatniej udręki ascezy Trubadurem. Był on Kochankiem. Był on kochankiem Boga i był rzeczywiście prawdziwym kochankiem ludzi, co jest zapewne znacznie rzadszym powołaniem mistycznym. (…) A współczesny czytelnik znajdzie najlepszy klucz do ascezy i innych spraw niezrozumiałych w historiach miłosnych tam, gdzie kochankowie wydają się nam niemal szaleńcami. (…) Wszystkie te zagadki dałyby się łatwo rozwiązać w prostocie wszelkiej szlachetnej miłości; tylko ta jego miłość była tak szlachetna, że dziewięć dziesiątych ludzi mogło zaledwie o niej słyszeć12.
Święty Franciszek był tak zakochany w Bogu, że wszystkie rzeczy przypominały mu o Nim: „Jest to przewrót podobny trochę do tego, gdy kochanek najpierw mówi o swej ukochanej, że jest podobna do kwiatu, a potem mówi, że wszystkie kwiaty przypominają mu ukochaną”13. Wszystko jaśniało i stanowiło wiadomość o Bogu, wyraz Boga – jak w wierszu Gerarda Manleya Hopkinsa. Ideał franciszkański – pax et bonum – to prawdziwie kochać Boga i bliźniego; to właśnie oznacza bycie na świecie, ale nie ze świata; jest to miłość zdolna przeobrazić każdą epokę, w tym również naszą.
Poza benedyktyńską praktycznością oraz franciszkańskim romantyzmem wspomnieć należy również o Zakonie Kaznodziejskim. Intelektualna siła dominikanów, ich poszukiwanie veritas, jak to wyraża ich motto, pozostaje w sprzeczności ze współczesną nam fragmentacją, niespójnością i powierzchownością. W świecie, w którym „rzeczy się rozpadają”, każdy z zakonów posiada konkretny cel, który konieczny jest do odbudowy, nieprzypadkowo jednak rosnącym zainteresowaniem zarówno w środowiskach akademickich, jak i wśród zwykłych ludzi cieszy się myśl jednego z najwybitniejszych synów św. Dominika – św. Tomasza z Akwinu. Jak zauważa Chesterton:
paradoksem historii jest to, że każde pokolenie bywa nawracane przez świętego, który jest największym przeciwieństwem swej epoki. (…) Tak jak wiek XIX przywiązał się do romantyzmu franciszkańskiego właśnie dlatego, że zaniedbał romantyzm – tak wiek XX, ponieważ zaniedbał rozum, przywiązuje się dziś do racjonalnej teologii tomistycznej14.
To właśnie duch monastycyzmu zrodził św. Tomasza, św. Dominika oraz innych, ponieważ jest to duch, który stworzył Zachód. Jak pisze Christopher Dawson:
Znaczenie zaś tych stuleci, o których pisałem, nie polega na zewnętrznym porządku rzeczy, które one stworzyły lub usiłowały stworzyć, lecz na wewnętrznej zmianie, którą sprawiły w duszy człowieka Zachodu – zmianie, która nigdy już nie może być unicestwiona, chyba tylko przez całkowite odrzucenie lub zniszczenie samego człowieka Zachodu15.
Co więcej, monastycyzm uwypukla paradoksy chrześcijaństwa: to, że miłość wzrasta w wyrzeczeniu, że pełnię rzeczywistości znaleźć można, porzucając świat, oraz że aby żyć, trzeba umrzeć, stając się ziarnem pszenicy, które „wiele owocu przynosi”16.
Za „The Angelus”, wrzesień 2015, tłumaczył Tomasz Maszczyk17.
Przypisy
- ↑R.M. Weaver, Ideas Have Consequences, University of Chicago Press, Chicago 1948, s. 10. Tekst polski za: Idee mają konsekwencje, tłum. W. Turek, Prohibita, Warszawa 2010, s. 18.
- ↑Tamże.
- ↑Ch. Dawson, Religion and the Rise of Western Culture, Sheed and Ward, New York 1950, s. 51. Tekst polski za: Religia i powstanie kultury zachodniej, przeł. S. Ławicki, IW Pax, Warszawa 1958, s. 55.
- ↑J. Senior, The Death of Christian Culture, Arlighton House Publishers, New Rochelle 1978, s. 167.
- ↑Our Lady of Guadalupe Monastery; [online:] tinyurl.com/Guadalupe-Monastery [dostęp: 9.06.2025].
- ↑Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 52. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt., s. 56.
- ↑Our Lady of Guadalupe Monastery, dz. cyt.
- ↑R.M. Weaver, Idee mają konsekwencje, dz. cyt., s. 10.
- ↑A. Thompson OP, Francis of Assisi: a new biography, Cornell University Press, Ithaca 2012, s. 41.
- ↑Tamże, s. 32.
- ↑D. Alighieri, Boska komedia, tłum. E. Porębowicz, PIW, Warszawa 1990, s. 383.
- ↑G.K. Chesterton, Święty Franciszek z Asyżu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 8.
- ↑Tamże, s. 74.
- ↑Tenże, Święty Tomasz z Akwinu, tłum. A. Chojecki, IW Pax, Warszawa 1974, s. 15.
- ↑Ch. Dawson, Religion and the Rise…, dz. cyt., s. 274. Tekst polski za: Religia i powstanie…, dz. cyt, s. 296.
- ↑J 12, 25.
- ↑tinyurl.com/nie-ze-swiata [dostęp: 21.05.2025].