Okrągły stół – z konfidentami?
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 26 sierpnia 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5883
Pani Małgorzata Manowska, piastująca godność Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego wystąpiła z propozycją, by gwoli ostatecznego uporządkowania sytuacji w wymiarze sprawiedliwości naszego bantustanu zwołać „okrągły stół”, przy którym jego uczestnicy ustaliliby kształt kompromisu, który miałby położyć kres obecnej, nieznośnej sytuacji, kiedy to jedne grupy niezawisłych sędziów podważają legalność nominacji innych grup niezawisłych sędziów, w związku z czym nasz nieszczęśliwy kraj i jego obywatele cierpią nieznośne katiusze.
Najlepszym przykładem na nieznośność tej sytuacji jest sama pani prezes Małgorzata Manowska, którą prokurator z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej podejrzewa o popełnienie przestępstwa, w związku z czym wystąpił do Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN i Trybunału Stanu o zgodę na pociągniecie jej do odpowiedzialności. Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, że również sytuacja Prokuratury Krajowej nie jest do końca jasna. Ot na przykład pan Dariusz Korneluk, myśli, że jest Prokuratorem Krajowym, podczas gdy całkiem niedawno ponownie pojawiła się deklaracja, że Prokuratorem Krajowym jest Dariusz Barski, którego legalność podważył w roku 2024 Adam Bodnar, jako Prokurator Generalny. Jaką w takim razie moc prawną ma wspomniany wniosek prokuratora z Wydziału Spraw Wewnętrznych Prokuratury Krajowej, kiedy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na proste pytanie – kto właściwie tak naprawdę jest Prokuratorem Krajowym?
W tej sytuacji można też zastanawiać się, jakie motywy kierowały pani Małgorzatą Manowską, kiedy wysunęła ona pomysł zwołania „okrągłego stołu” – ale myślę, że jeśli nawet udałoby się te motywy ustalić, to niewiele by nam to pomogło. Bowiem z punktu widzenia przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości znacznie ważniejsza wydaje się inna kwestia. Oto za pierwszej komuny oficjalnym pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. Wprawdzie stopień tak zwanego „upartyjnienia” w sądach był wyraźnie niższy od tego w prokuraturze, a zwłaszcza – w Służbie Bezpieczeństwa – niemniej jednak PZPR funkcję pasa transmisyjnego bezpieki, będącej najtwardszym jądrem systemu pełniła – niezależnie od konfidentów zwerbowanych w środowisku sędziowskim przez SB.
Co do tego, że tacy konfidenci w środowisku niezawisłych sędziów działają, nikt nie miał u progu sławnej „transformacji ustrojowej” specjalnych wątpliwości – nawet znany z gołębiego serca pan Adam Strzembosz. On też podejrzewał, że w środowisku sędziowskim są konfidenci SB, ale poczciwie przypuszczał, że środowisko to „samo się oczyści”. Niestety wbrew temu naiwnemu przekonaniu ani to środowisko, ani żadne inne, „samo” się nie oczyściło. Co więcej – nawet podjęta w 1992 roku próba przeprowadzenia kuracji przeczyszczającej w Sejmie, Senacie i Radzie Ministrów, poniosła fiasko, które doprowadziło do obalenia rządu premiera Olszewskiego w atmosferze zamachu stanu, a kropkę nad „i” postawił ówczesny Trybunał Konstytucyjny, w którym zasiadał m.in. prof. Andrzej Zoll, orzekając o sprzeczności uchwały lustracyjnej Sejmu 28 maja 1992 roku z konstytucją.
Od tego orzeczenia votum separatum złożył jedyny sprawiedliwy w tym towarzystwie sędzia TK Wojciech Łączkowski podnosząc, iż uchwała lustracyjna Sejmu nie była aktem prawnym w rozumieniu konstytucji i ustawy o TK, a więc Trybunał w ogóle nie powinien w sprawie jej zgodności z konstytucją orzekać. Różnica między „aktem prawnym” i wspomnianą uchwałą była taka, że „akt prawny” jest adresowany do bliżej nieokreślonych odbiorców, czyli do wszystkich obywateli, podczas gdy uchwała „lustracyjna” była adresowana do jednego, jedynego człowieka w państwie – mianowicie do ministra spraw wewnętrznych, by dostarczył Sejmowi konkretnej informacji.
Oczywiście nie miało to znaczenia, a całej ceremonii towarzyszył niezamierzony element komiczny. Oto przewodniczący TK zamknął posiedzenie o godzinie – jeśli dobrze pamiętam – 14,30 – zapowiadając, że orzeczenie zostanie ogłoszone o godzinie 16. I tak się stało – a pan prof. Zoll odczytał nie tylko orzeczenie uznające uchwałę za niezgodną z konstytucją – ale również – 30 stron maszynopisu uzasadnienia.
Kiedy już po wszystkim wychodziłem z sali TK z mec. Maciejem Bednarkiewiczem, który w tym postępowaniu stawał w imieniu Sejmu, powiedział on nie bez pewnej melancholii, że gdyby odczytanie orzeczenia odłożone zostało przynajmniej o jeden dzień, to te 30 stron maszynopisu wyglądałoby przyzwoiciej. Widocznie jednak bezpieka uznała, że periculum in mora, więc TK na żadną przyzwoitość w tej sytuacji już się nie oglądał.
W rezultacie środowisko sędziowskie żadną lustracją objęte nie zostało. Dzisiaj ze względów biologicznych ta okoliczność ma już mniejsze znaczenie, bo sędziów mianowanych przez komunistyczną Radę Państwa, co to samego jeszcze znali generała Kiszczaka, jest już coraz mniej – ale to nie znaczy, że problem agentury w środowisku sędziowskim zniknął. Nie tylko nie zniknął, ale z biegiem czasu nabiera palącej aktualności. Jak bowiem wspomniałem, pasem transmisyjnym bezpieki do wymiaru sprawiedliwości była PZPR. Ale PZPR w 1990 roku się rozwiązała. Jednak komunistyczny wywiad wojskowy, który transformację ustrojową przeszedł w szyku zwartym, przepoczwarzając się w „demokratyczne” Wojskowe Służby Informacyjne, zaraz zakrzątnął się wokół zbudowania kolejnego pasa transmisyjnego. Kiedy tylko
rozwiązała się PZPR, część niezawisłych sędziów natychmiast utworzyła Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Poza tym WSI działały oficjalnie w warunkach „politycznej demokracji” aż do września 2006 roku i gdzie tylko mogły, werbowały agenturę, która już żadnej lustracji oczywiście nie podlegała, więc z bycia konfidentem WSI nie trzeba było się spowiadać w żadnym oświadczeniu lustracyjnym. W jakich środowiskach prowadzony był werbunek? Pewne wydaje się tylko jedno – że nie przede wszystkim w środowisku gospodyń domowych. Jakich bowiem informacji może dostarczyć taka gospodyni? Co się przesoliło, co się przypaliło… To mogą być nawet informacje prawdziwe, ale cóż WSI po nich?
Toteż bezpieka werbuje agenturę w takich miejscach, gdzie rozmaite pomysły przybierają postać prawa – a więc – w konstytucyjnych organach państwa. Dalej – w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, a więc – w sektorze finansowym, paliwowym, energetycznym i innych, tzw. „strategicznych”. Następnie w miejscach, gdzie decyduje się – komu zrywamy paznokcie, a komu nie – czyli w niezależnej prokuraturze oraz tam, gdzie sypią się piękne wyroki – kogo kierujemy do lochu, a kogo puszczamy wolno – czyli w niezawisłych sądach. I wreszcie – tam, gdzie produkowane są tak ważne w demokratycznym państwie prawnym masowe nastroje – a więc w mediach i przemyśle rozrywkowym. Przez 16 lat oficjalnej działalności WSI sporo musiało się tego nawerbować – i pewnie dlatego, gdy coś ważnego dzieje się w kraju, albo i za granicą, to resortowa „Stokrotka” zaraz woła do TVN-u pana generała Marka Dukaczewskiego, „ostatniego” szefa WSI, a on nam mówi, nie tylko – jak jest – ale i – jak będzie.
Jednak nigdy nie było tak dobrze, żeby nie mogło być jeszcze lepiej. Oto podczas procesu sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic przed Sądem Okręgowym w Warszawie, wyszły na jaw śmierdzące dmuchy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację pod kryptonimem „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Prowadzący sprawę pan sędzia Lipiński zażądał wyjaśnień – ale oczywiście głuche milczenie było mu odpowiedzią. Dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego druga organizacja niezawisłych sędziów polskich przybrała nazwę „Themis”. Byłby to – jak powiada poeta – „przypadek rzadki – a czy w ogóle są przypadki?”
W ten oto sposób możemy nabrać uzasadnionych podejrzeń, że część – jak duża – tego oczywiście nie wiem – niezawisłych sędziów, jest konfidentami jak nie WSI, to ABW – a przecież na ABW świat się nie kończy – bo w naszym nieszczęśliwym kraju mamy następujące organizacje bezpieczniackie, mające prawo prowadzenia działalności operacyjnej – a więc również – werbunku agentury. Centralne Biuro Śledcze Policji, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencję Wywiadu, Agencję Kontrwywiadu Wojskowego, co to w swoim czasie podpisała porozumienie o współpracy z rosyjską FSB, Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, no i – Wywiad Skarbowy.
Nietrudno się domyślić, że przy pomocy zwerbowanej agentury, która przecież doskonale musi pamiętać, komu i czemu zawdzięcza swoją pozycję społeczną i materialną, więc jest karna i dyspozycyjna – można ręcznie sterować nie tylko całym państwem – ale w ogóle – całym życiem publicznym. Wprawdzie nasi Umiłowani Przywódcy wmawiają naiwniakom, że istnieje „cywilna kontrola nad służbami” – ale przyjrzyjmy się jej trochę bliżej. Oto w Sejmie jest specjalna komisja, która się tym kontrolowaniem zajmuje – ale żeby zostać jej członkiem, trzeba mieć certyfikat dostępu do informacji niejawnych, które wydaje… Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Komu wydaje? To proste, jak budowa cepa – tym, do których ma zaufanie. A jak się po łacinie nazywa taki zaufany? On się nazywa konfident. Oto ilustracja tej „demokratycznej kontroli”. Jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała panu doktorowi Sławomirowi Cenckiewiczowi ten certyfikat pod pretekstem, że ujawnił jakiejś bezpieczniackie sekrety. I chociaż pan dr Cenckiewicz został przez pana prezydenta Karola Nawrockiego mianowany szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego, to certyfikatu dostępu do informacji niejawnych nie ma. Czyż trzeba nam lepszej ilustracji, że ta cała „cywilna kontrola” nad bezpieką, to niebezpieczna iluzja?
W tej sytuacji musimy postawić pytanie, czy jest jakikolwiek sens urządzać „okrągły stół” gwoli przywrócenia normalności w wymiarze sprawiedliwości w sytuacji, gdy jest graniczące z pewnością ryzyko, iż znaczną cześć uczestników tego wydarzenia, a może nawet zdecydowaną większość, będą stanowili konfidenci bezpieki? I w ogóle – czy sytuacja, w której nikt dokładnie nie wie, ilu sędziów – a może wszyscy – bo niby dlaczego nie? – jest konfidentami – jest sytuacją normalną? Czy w tych warunkach w ogóle można mówić o przywróceniu jakiejkolwiek normalności?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.