Miodokwiat krzyżowy a sprawa polska

Izabela Brodacka

W sejmie procedowana jest obecnie sprawa tak zwanych związków partnerskich. Zalicza się do nich przede wszystkim konkubinaty lecz również związki homoseksualne. Podstawową intencją lewicy jest troska o tych, którzy żyjąc przez całe lata w nieformalnym związku nie mogą po sobie dziedziczyć na przykład mieszkania i nie mają prawa do informacji szpitalnej na temat stanu zdrowia partnera. W wersji „ad usum Delphini” brzmi to bardzo przekonywająco. Oto wierny partner pana czy pani żyjący z nią czy z nim w nieformalnym związku nie jest informowany przez szpital o stanie zdrowia partnera, a po jego śmieci zostaje wyrzucony ze wspólnie zajmowanego mieszkania.

To wszystko są argumenty i scenariusze kłamliwe. Przede wszystkim do informacji o stanie zdrowia chory może upoważnić kogo tylko chce. Na przykład dozorcę czy sąsiadkę. Własność, w tym własne mieszkanie, może przekazać testamentem. Natomiast mieszkanie kwaterunkowe nie podlega jak wiadomo dziedziczeniu.

Ważniejsze jest jednak co innego. Wielu panów wybiera związki bez zobowiązań, praktykując częstą zmianę partnerek [szczególnie homosie tak mają. MD] . Wśród pań jest to również coraz częstsze. Które z kolejnych konkubin czy konkubentów powinno mieć zatem prawo do odziedziczenia mieszkania? Ta osoba, która była w związku najdłużej, czy ostatnia z kolei?

Wyobraźmy sobie zamęt prawny jaki powstanie w sądach gdy panie czy panowie będą przedstawiać świadków na okoliczność czasu pozostawania w kolejnym związku. Dotyczy to również związków pomiędzy panami lubiącymi odmiany w tej dziedzinie życia. Oczywiście można by takie związki rejestrować i wyrejestrowywać bez procedury rozwodowej. Wtedy do dziedziczenia upoważniony byłby ostatni zarejestrowany. Uświadommy sobie, że taka rejestracja to też forma ślubu tylko mniej uroczystego.

Dlaczego zresztą państwo ma się zajmować rejestracją konkubinatów i przygód erotycznych? Państwo w zgodzie z Konstytucją chroni związki heteroseksualne w trosce o demografię i bezpieczeństwo przyszłych pokoleń. Państwo nie zajmuje się i nie powinno zajmować ułatwianiem życia hedonistom. Sama rejestracja byłaby groteską, parodią ślubu, a walka o sukcesję sparaliżowałaby do końca nasze niewydolne sądy.

Zauważmy, że w walce o usankcjonowanie eutanazji stosowane są te same łzawe argumenty przeznaczone dla naiwnych Julek. Mamy sobie wyobrażać nieuleczalnie chorą osobę, która nie mogąc już znieść bólu nie do opanowania przez medykamenty, błaga o dobrą śmierć, a wredni katolicy każą jej cierpieć męczarnie w imię ich chorej ideologii. To teoria. Rzeczywistość jest zupełnie inna. Znudzona opieką nad starą czy chorą osobą rodzinka, która ma ważne sprawy, bo chce się na przykład wybrać na narty, zaczyna naciskać na chorą aby zdecydowała się na eutanazję. Czasami, gdy chora jest niezdolna do wyrażania swego stanowiska, rodzina po uzyskaniu opinii dwóch czy trzech lekarzy podejmuje decyzję o eutanazji w jej imieniu.

Słyszałam kiedyś wypowiedź ordynatora szpitala onkologicznego. Powiedział, że w jego wieloletniej praktyce tylko raz spotkał pacjenta, który naprawdę chciał umrzeć. Reszta pomimo świadomości swego beznadziejnego stanu walczyła o każdy dzień swojej bolesnej egzystencji. Mierzyli ciśnienie, dopytywali o eksperymentalne terapie, szukali terapii alternatywnych. Tak więc eutanazja zachwalana jako dobrodziejstwo dla nieuleczalnie chorych stała się sposobem pozbywania się ludzi bezużytecznych społecznie, których nie rokujące powodzenia leczenie generuje ogromne koszty. Prawo sankcjonujące eutanazję jest po prostu kryminogenne. Nie bez przyczyny wielu Holendrów usiłowało osiąść na starość w Polsce dopóki nie wprowadzono tak zwanego „protokołu terapii daremnej”.

Każdy ma prawo odmówić terapii uporczywej jak to uczynił Jan Paweł II. To zupełnie co innego niż „protokół terapii daremnej”, który zabrania leczenia objętego nią pacjenta nie pytając go o zdanie w tej sprawie. Wszyscy przez całe życie płacimy podatek zdrowotny więc system ochrony zdrowia jest naszym dłużnikiem. Tymczasem coraz częściej odmawia się nam pod różnymi pretekstami należnego nam leczenia.

Takim pretekstem była prawdziwa czy wydumana pandemia. Rezultatem stało się 200 tysięcy tak zwanych nadmiarowych zgonów czyli zgonów ludzi, którym odmówiono na przykład operacji rozlanego wyrostka. Programy lewicowe zawsze cechuje rozbieżność pomiędzy teorią i praktyką. Komunizm w teorii miał być rajem na ziemi a w praktyce okazał się łagrem. Jak mawiał słynny Kisiel czyli Stefan Kisielewski – komunizm – a właściwie realny socjalizm, z którym mieliśmy do czynienia – z najwyższym trudem rozwiązywał problemy, które sam stwarzał. Dokładnie to samo dzieje się obecnie. Świat stoi na krawędzi III Wojny Światowej, brakuje broni, schronów, strategii postępowania wobec narastających napięć i konfliktów.

Tymczasem nasze władze zajmują się organizacją skupu butelek. Skup opakowań ma oczywiście sens. Władze niektórych stanów USA płacąc bodajże 50 centów za puszkę od piwa sprawiły że przy szosach nie poniewierały się stosy puszek wyrzucanych z samochodów. Z drugiej strony zwracano uwagą że puszki zbierają najczęściej biedne dzieci, które narażają się w ten sposób na potrącenie przez samochód. Nie pamiętam szczegółów bo ta dyskusja, która toczyła się w USA chyba 50 lat temu znudziła mnie i przestałam ją śledzić. Wynikało z niej jasno, że zawsze jest coś za coś i trzeba dostosowywać priorytety do aktualnej sytuacji. A przede wszystkim nie czynić z rzeczy słusznych lecz nie koniecznie najważniejszych zastępczej świeckiej religii.

W 2007 roku „ekologowie” z Warszawy przyjeżdżali do Augustowa protestować przeciwko budowie obwodnicy przez Dolinę Rospudy, która miała zagrażać miodokwiatowi krzyżowemu czy jakiejś żabie. Tymczasem ciężarówki przejeżdżające ulicami Augustowa zabijały dzieci. W tej sprawie osiągnięto kompromis lecz ekologiści się rozhulali i chcą przejmować zarząd nad całym naszym życiem. A przetrwanie miodokwiatu krzyżowego (Herminium monorchis) nie jest ważniejsze od życia jednego dziecka.