Po powrocie/VIII https://wikisource.org/wiki/Po_powrocie/VIII
Autor | Kornel Makuszyński |
Tytuł | Po powrocie |
Pochodzenie | Radosne i smutne |
Data wydania | 1922 |
Wydawnictwo | Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“ |
VIII.
W całym tym nieszczęśliwym kraju nastał „dzień gniewu i klęski“. Tysiąc już piór krwią pisząc, opowiedziało te straszliwe epizody dreszcz budzące. Sine, z rozpłataną piersią widma, krążą w mrocznem wspomnieniu, tak, że się myśleć o tem nie chce, dusza się bowiem wzdryga. Ze wszystkich zakątków, ze wszystkich dróg i gościńców waliły się rozkrzyczane wieści bieżały rozełkane echa, gonił płacz i krwią napęczniały jęk: ukraińska dzicz morduje cywilizację. Niepodobne to było do wiary, żeby to się działo w takim stopniu, w jakim się działo istotnie, z opowieści tych bowiem wynikało, że Atylla to był baranek, Tymur Kulawy miał duszę anielską. Nad tą ziemią bogatą i śliczną, zapanował zwierz, nietylko morderczy, lecz złośliwy, ohydnie złośliwy, dla którego na ziemiach cywilizowanych miejsca być nie powinno. [ 90 ]Straszliwy rezun, wnuk Gonty i Żeleźniaka, a krewny paryskich „dyplomatów“, mordował szlachcica, bo uważał to za przykazanie swoje główne, mordował jego żonę, bo ta urządziła mu szpital, a kiedy dziki zwierz ukraiński skaleczył się w lesie przy kradzieży drzewa, opatrywała mu dobremi rękoma ranę; rozcinał brzuchy panienkom ze dworu, bo uczyły czytania młodych rezunów i głaskały je po wszawych głowach. Kiedy wymordował wszystkich, wtedy rabował dom wedle swojej metody; nie wiedział, co uczynić z jakimkolwiek sprzętem, więc go rozbijał siekierą; plądrował wśród bezcennych pamiątek, podpaliwszy starą bibliotekę, aby mu było widno wśród walpurgicznej nocy; z pasją tłukł zwierciadła, darł obrazy, wyrywał posadzki, tłukł marmury. Jednakże niczego z taką nie palił lubością, jak książki. Ta krwawa imitacja człowieka miała przed zbiorem książek jakiś niesamowity, niepojęty lęk; mówił sobie ukraiński Hotentot — (tylko z braku lepszego porównania śmiem obrazić poczciwych Hotentotów,) — że ktoby te wszystkie książki przeczytał, ten byłby mędrszym, niż sam …Kiereński, trzeba je tedy spalić.
Tak oto przez setki lat gromadzone pomniki kultury zmieniły się w kupę popiołu, zalanego [ 91 ]krwią. w czasie kilku nocy, których Bóg się pewnie przeraził, w męczeńskim ogniu umarła dusza tego kraju. Ludzie umierali, jak bohaterowie, jak męczeńscy misjonarze wśród dzikich, kobiety umierały, wystrzeliwszy wszystkie ładunki po obronie rozpaczliwej i strasznej.
W epidemji zbrodni, te były najohydniejsze, których nikt pojąć nie zdoła. Zdarzyło się, że do rodzącej czarownicy, trzeba było wezwać lekarza. Pojechał do niego rezun i całował po rękach prosząc, by się udał z pomocą. Lekarza tego uważano za świętego człowieka, szedł naprzeciwko tyfusowej śmierci bez wahania do najbiedniejszego, w tej chwili tedy udał się z pomocą do rezunów. Kiedy czynność swoją spełnił, zamordowano go ohydnie, potem zamordowano jego córkę.
Jest coś w tych opowieściach, czego dobry Bóg chrześcijański w nieskończonym swym rozumie nie pojmie nigdy. Ludzkość została sponiewieraną po tysiącu lat chrześcijaństwa w tym kraju. Zdumiałby się członek paryskiego towarzystwa geograficznego, który ze zgrozą wspomina o tem, jak w czternastym wieku Nowo-Zelandczycy powiesili misjonarza, kobiety wyłupiły mu oczy i zjadły mózg, zdumiałby się i nie jechałby już po opowieści z czternastego [ 92 ]wieku na wyspach Eioji, albo w cieśninie Torrés.
Rzeczy okropniejsze działy się w środku Europy w 1918 roku. Popełniał je człowiek napół cywilizowany, po namyśle, po przygotowaniach, z lubością i rozkoszą, chytry i czający się za węgłem, lecz ohydny w swojej psiej pokorze, jeśli został rozbrojony; wtedy pada na kolana i całuje nogi i Boga woła na świadectwo, że jest niewinny. Taka jest dziwna plugawa podłość w tym strasznym rezunie, że zbrodniarz, schwytany, lecz hardo idący na szubienicę, jest wobec niego, jak bohater wobec wściekłego psa.
Ostatecznie pojąć można szał zniszczenia u człowieka, dotkniętego zbrodniczym obłędem, któremu widok pożaru pałacu sprawia sadystyczną rozkosz. Uważał pana za swojego wroga i spalił jego dom, hajdamackie zaś czarownice, półnagie, pijane i straszne, zarażone syfilisem przez żołdactwo, z frontu uciekające, tańczą dokoła pożaru. Jest to rodzajowy obraz wiosennej, ślicznej nocy ukraińskiej. Wtedy jednak zaczynają się znów rzeczy niepojęte; ludzi już wymordowano, morderczy zaś szał woła o ofiarę. Wtedy ten syn ziemi, którego po strasznej śmierci ziemia w siebie przyjąć nie zechce, rozwija całą łotrowską pomysłowość i z dworskiej stajni wyprowadza krowę. [ 93 ]Nieszczęsne zwierzę zawieszono na drzewie, pod niem zaś rozpalono ognisko i „pańska“ krowa, oszalała z bólu, pieczona żywcem, wydaje z siebie rzężenia i jęki potworne ku obłąkanej radości tych ludzi, którzy w „spokojnem“ życiu codziennem uważają za obowiązek kopnięcia przy każdem spotkaniu najprzyjaźniejszego psa, pewnie z głuchej wściekłości, że nieszczęsny, ukraiński pies uczciwszą ma duszę.
Niema, zdaje się, już w środkowej Afryce podobnego plemienia, nie powinno się tedy po rozmaitych europejskich Praterach obwozić dobrookich Aszantów i chudonogich Syngalezów, lecz w mocnych żelaznych klatkach pokazywać zdumionej Europie tych szermierzy wolności, pupilów zjełczałej dyplomacji. Zdumiałaby się Europa, podwika bezzębna, którą Barnum bawił dotąd niepomysłowo.
Cała ziemia ukraińska spłynęła męczeńską krwią; płynęła ona po pochyłych ulicach Kijowa, wsiąkała w pszeniczną ziemię wsi, w każdej zaś tliły zgliszcza odwiecznych, dobroczynnych siedzib ludzkich. Noc ukraińska krwawiła niebo bezustannie, — krew była na ziemi i na niebie. Bóg się skrył w chmurach, a ziemia bez Boga oszalała, zalana łzami.
Wszystko to odbywało się na tle [ 94 ]idjotycznego politycznego rozdziału, bo Kijów zajęli ukraińscy bolszewicy, reszta kraju była w mocy Ukraińców „wolnościowców“. Był to rozdział farsowy, w który dotychczas wierzą tylko ludzie, tak beznadziejnie naiwni, jak dyplomaci.
Tu i tam mordował ten sam zwierz. Cała Ukraina przepojona jest bolszewizmem, a o nomenklaturę sprzeczają się tylko łotry naczelne, polityczne kondotjery, dowódcy rezunów. Jedną ten cały kraj ma duszę, zarażoną wścieklizną, która czasem dla politycznego szachrajstwa udaje podział na „szlachetną“ i na bolszewicką. Chłop ukraiński, fachowy bolszewik i niefachowy bolszewik, morduje wedle tej samej metody i wedle tego samego hasła. Hasłem jest zniszczenie wszystkiego, co polskie, zniszczenie aż do fundamentów. Agitator tłumaczył chłopu, że przedewszystkiem należy zrównać z ziemią dom pański, pan bowiem, nie mając do czego powrócić, nie powróci; stąd pochodziła przedewszystkiem ta niepojęta zaciekłość i wytrwałość w niszczeniu domu, który temu oszalałemu chłopu mógłby się przydać na szkołę czy na szpital.
W tem była metoda, reszta należała do nadzwyczajnych przyjemności. Jedną z najkalpitalniejszych było rozbijanie gorzelń, to już było [ 95 ]więcej, niż przyjemność, to było dumne narodowe święto, którego nie widział Dante, bo był tylko w piekle, nie był jednak na Ukrainie.
Tysiączna czerń otaczała gorzelnie, drżąca i niecierpliwa; w szlachetnym tłumie nie brakło nikogo, był tam ślepy stuletni starzec i trzyletnie dziecko. Każde z nich rozumiało powagę chwili i z radosnym niepokojem patrzyło wychodzącemi z orbit oczyma, jak mistrz ceremonji, albo stary, rutynowany pijak, albo rutynowany kryminalista czynił przygotowania do djabelskiego sabbatu. Metoda obrzędu była w części swojej pierwszej rozumna i zapowiadająca sprawiedliwy podział. W żelaznej cysternie, zawierającej spirytus, patentowany fachowiec czynił kilkanaście małych otworów, czerń zaś podstawiała pod te strugi, które są wynalazkiem Mefistofela z pierwszej części „Fausta“ — niezliczone naczynia. Gdyby czerń pijacką można było ex abrupto zorganizować w społeczeństwo po pijanemu nawet praworządne, wszystko byłoby nieciekawe, każdy bowiem rezun z pełnem naczyniem poszedłby się upić sprawiedliwie do swojej plugawej nory, obwieszonej porwanemi na strzępy dywanami z pałacu. „Lud“ ukraiński lubi jednakże rzeczy efektowne i niecodzienne. Każdy z takich [ 96 ]bandytów, napełniwszy naczynie, nie odchodził lecz pił na miejscu. Piły kobiety i dzieci, pili do nieprzytomności starzy i młodzi. Po chwili był ten i ów, jak piorunem rażony, wlawszy w siebie litr czystego spirytusu. Dzieci wiły się w konwulsjach, a po nich, tratując czasem na śmierć szczęśliwych już pijanych, wśród okrzyków rozpaczy, by nie zabrakło napoju, bieżał do Zdroju okropny tłum. Jeden drugiego darł za włosy i kąsał. Wreszcie zabrakło im cierpliwości, więc siekierami wydarto większy otwór w kadzi i zimny płomień wódki buchał, jak odkryte źródło. Otworzono drugą, rozbito trzecią kadź, dokoła oszalała czerń wyjąca djabelskim, okropnym spazmem, ciska precz konwie i garnki: to komplikuje pracę, którą można uczynić prostszą. Wódka zalewa ziemię, więc się tłum rzuca na kamienną podłogę gorzelni, straszny, potworny, błędny i wściekły; chwyta wódkę rękoma i podnosi do ust. Ale i to jest za mozolne, więc się rzucają na twarze i zanurzają je w powodzi spirytusu. Czasem się już taki nie podniesie i sinym, znagła obrzękłym pyskiem uderza o kamień. Kobiety rozchełstane i wściekłe drą palcami podłogę, albo poją dzieci; igrzysko czyni się szatańskie, powietrze jest oszalałe, twarze ludzkie straszne. Ktoś na [ 97 ]śmierć pijany stoczył się na bok, jego miejsce zajmuje w tej chwili inny pragnący i pije i żłopie i mlaska i rży i wyje z radości. Zdarzyło się podczas takiego rozpętania, że dzień minął, a wódki było jeszcze wiele; było jej tyle, że się wylało poza budynek, gdze ją ciżba zaczęła chłeptać z błota i z gnojówki. Zaległa jednak ciemność, wtedy za wyraźnem bożem zrządzeniem, zapalił ktoś zapałkę i cisnął ją w strugę spirytusu.
Tego dnia musiał być uroczysty festyn w piekle, bo wedle relacji dziennikarskich przeszło sto białych dusz ukrańskich wlazło w piekielny, ulubiony dziegieć.
Kiedyś, jakiś nowy Szewczenko, opisze w balladzie tych męczenników ideji, którym chytry Lach spreparował wódkę, aby się w niej spalili na węgiel.
I jakiś nowy Wyspiański, rozpamiętywując owe dni, z których następny był bardziej od poprzedniego krwawy, napisze owe poiskie: „myśmy wszystko zapomnieli…“
Gdyby bowiem kto chciał pamiętać, musiałby jeszcze za tysiąc lat nienawidzieć i za tysiąc jeszcze lat musiałby gardzić. My mamy to szlachetne, jedyne jakie jest piękne kalectwo duszy, że nie umiemy nienawidzieć. Powiemy [ 98 ]sobie i to będzie straszną prawdą, że ci dzicy ludzie byli przez zwierzęcość swoją najnieszczęśliwszymi na świecie, że nieszczęsny kraj ten to był jeden ogromny szpital obłąkanych. Początki obłędu zaszczepiła im wojna, rozwojowi obłędu sprzyjało krwawe wspomnienie, do furji szaleństwa przywiódł ludzkie zwierzę zapach pierwszej krwi. Potem już było wszystko jedno.
Szaleńców karać nie można, — pocóż nienawidzieć szaleńców?
Może przyjdzie jeszcze ten czas, że i ten człowiek oszalały, co piłą rzezał człowieka i gwałcił dzieci, stanie nagle nieprzytomny z lęku przed ohydnem widmem tego czynu i człowiek się w nim odezwie? Każdy szał, strasznie rozbudzony, przemija, — przeminie tedy i ten. Dziki człowiek z ukraińskiego stepu, w nędzy swojej duchowej i z głodu umierający na najżyźniejszej ziemi świata, pojmie może w niesłychanym trudzie, że się stało za jego sprawą coś strasznego, że krwawemi rękoma zabił duszę swojej ziemi, zamęczywszy ludzi i zwierzęta, splugawiwszy ziemię, poraniwszy drzewa.
I znowu trzeba będzie zapomnieć wszystko i znowu trzeba będzie budować ochronki i [ 99 ]szpitale w imię świętego ducha polskiego, który, zawsze „wszystko zapomina“.
Jeszcze jednak nie dziś, kiedy krew bulgoce coraz świeża, a stara nie wyschła jeszcze na zgliszczach polskiego domu, nie dziś jeszcze, kiedy na ukraińskim stepie szaleje krwawy, okropny, bezlitosny plugawy, wściekły rezun.