Piotr Relich https://pch24.pl/transhumanizm-lucyferyczna-religia-jutra/
Jak to jest, że do bólu materialistyczni technokraci, przekreślający istnienie nieśmiertelnej duszy i transcendentnego Boga, z nadzieją wyczekują momentu, w którym człowiek przekroczy własną naturę, stając się „równy bogom?” I według tej wiary projektują rozwiązania dla całej ludzkości.
Transhumanizm to, w bardzo wielkim skrócie, zbiór poglądów upatrujących wyniesienia człowieka na wyższy poziom ewolucji dzięki współczesnym technologiom. Jak przekonuje czołowy przedstawiciel tego ruchu oraz dyrektor ds. sztucznej inteligencji w Google Raymond Kurzweil, obserwowane rewolucje w genetyce, robotyce i nanotechnologii umożliwią w niedługim czasie połączenie człowieka z maszyną, „wyzwalając” rozum od ograniczeń biologii. W połączeniu natomiast z dalece doskonalszą od ludzkiej, sztuczną super-inteligencją, zapewnią mu osiągnięcie boskości.
I choć zwolennicy technologicznej transcendencji unikają odniesień do metafizyki jak ognia, wykorzystując pojęcia z dziedziny duchowości jedynie do zobrazowania opisywanych zjawisk, wiele elementów transhumanistycznej teorii musimy przyjąć na wiarę. Zero-jedynkowa, oparta o rachunek prawdopodobieństwa, logiczno-matematyczna oprawa stanowi jedynie atrakcyjną ornamentykę, mającą przekonać „racjonalne”, wyzwolone od historycznych „zabobonów”, czyli tradycyjnych religii, umysły.
Wiara w postęp
Człowiek od zawsze pragnął nieśmiertelności. Jednak z braku odpowiednich narzędzi, do opisywania rzeczywistości „po tamtej stronie” służyły religie. Do czasu. Dzisiejsi transhumaniści, widząc w śmierci zaledwie problem techniczny, możliwy do rozwiązania dzięki coraz doskonalszym zabiegom regeneracyjnym, a z czasem zastąpieniu sztucznymi komponentami całej biologicznej tkanki uważają, że w przyszłości nie będziemy musieli wcale umierać. Tym samym – przekonują – to nauki przyrodnicze, nie Chrystus wyzwolą człowieka z dotychczasowych ograniczeń.
Immortalizm, czyli podtrzymywanie pragnienia życia wiecznego, to jednak cecha charakterystyczna wszystkich systemów religijnych. W przypadku transhumanizmu poruszamy się wciąż w przestrzeni „być może”, nawet jeżeli jego czołowi ideolodzy, bazując na spełnionych przepowiedniach w dziedzinie informatyki, zapewniają o rychłym ziszczeniu również wizji dotyczących pokonania śmierci.
Transhumaniści wyczekują również nadejścia swego rodzaju Techno-Mesjasza. Wspomniany już Kurzweil nazywa moment połączenia poddanemu cyborgizacji człowieka ze świadomą sztuczną inteligencją „nadejściem Osobliwości” (ang. Singularity) i przepowiada jego nadejście w okolicach 2045 r. Swój optymizm, bazujący na koncepcji przyspieszającego rozwoju określa jako niemal „religijny”.
Zmodyfikowany w ten sposób ludzki mózg uzyska nieskończone możliwości poznawcze, zmieniając otaczającą nas rzeczywistość w niespotykanym wcześniej stopniu. Moment „technologicznej teofanii” rozpocznie nową erę w historii świata i człowieka. Epokę zwycięstwa nad śmiercią, epidemiami i wojnami, zapewniającą wieczne życie, a nawet umożliwiającą wskrzeszanie zmarłych (za pomocą pozostawionych na przeróżnych nośnikach okruchów „świadomości”). Prowadzący do niej rozwój technologiczny, zapewni więc człowiekowi – z braku lepszego słowa – wprost „zbawienie”.
Z kolei dominujący w ich przepowiedniach enkefalocentryzm (redukowanie człowieczeństwa do jedynie funkcjonalności ludzkiego mózgu), wraz z całkowitym odrzuceniem jego duchowego wymiaru niesie konieczność fundamentalnej zmiany dotychczasowego kodeksu moralnego. Skoro o tym „co dobre i złe” nie decyduje już uśmiercona dusza, lecz mózg, to jego rozwój w tempie wykładniczym diametralnie zmieni sposób w jaki postrzegamy świat i oceniamy nasze czyny. Co więcej, skoro jak przekonuje Yuval Noah Harrari, wolna wola człowieka to „iluzja” przysłaniająca deterministyczne mechanizmy biochemiczne w naszym ciele, to wraz z nią przemianie podlega również koncepcja odpowiedzialności. Przekazane na Synaju „prawa wyryte w sercach”, trzeba będzie zastąpić stworzonym od nowa kodeksem „zainstalowanym” w naszych mózgach.
A jaki to będzie kodeks, mogą świadczą jego słowa: „Z powodu bezkompromisowych humanistycznych przekonań głoszących świętość ludzkiego życia podtrzymujemy je u osób starszych do momentu, gdy osiągają tak żałosny stan, że sami musimy postawić sobie pytanie co w tym właściwie świętego”.
Według izraelskiego futurologa, szkoda wysiłków na zrozumienie moralności i etyki jutra, ponieważ wszystkie próby zrozumienia homo deus (człowieka boskiego) przez homo sapiens – poprzedni etap ewolucji, spełzną na niczym. Zamiast tego, Harrari proponuje „dataizm” – czyli wiarę w potęgę algorytmów, które bazując na dostarczanych od urodzenia informacjach, będą „znały nas dużo lepiej niż my sami” i na tej podstawie podsuną nam najlepsze rozwiązania.
Stare herezje w nowym opakowaniu
Wśród niektórych historyków panuje przekonanie, że „w starożytności wymyślono już wszystko”. I rzeczywiście, choć technokraci opierają swoje post-człowiecze wyobrażenia o wynalazki ostatnich lat, to wiele z ich „rewolucyjnych” tez czerpie obszernymi garściami z antycznych koncepcji, sprzecznych, a często wręcz wrogich chrześcijaństwu.
Transhumaniści widząc w mózgu jedynie neuronową sieć przesyłu informacji, przekonują, że jego skończona, oparta na materiale organicznym „moc obliczeniowa” nie sprosta możliwościom jakie niesie choćby rozwój sztucznej inteligencji. Stąd imperatyw „wyzwolenia” umysłu z ograniczeń ciasnego, biologicznego więzienia. Obsesyjna chęć wydostania się z „biologicznej klatki” przywodzi na myśl manichejskie pomysły wyzwolenia „wewnętrznej światłości” z wpływu materii. W tej koncepcji, wszystko co materialne zawiera pierwiastek zła, przeszkadzający człowiekowi w osiągnięciu doskonałości. Jakże to dalekie od chrześcijańskiego postrzegania ciała jako „świątyni Ducha Świętego”, które w uwielbionej postaci Zmartwychwstanie wraz z duszą. Natomiast wyzwolenie przez technologię pachnie również gnostycką koncepcją samozbawienia przez wiedzę.
Obecnie, dzięki coraz doskonalszej technologii virtual reality, możliwa jest coraz bardziej immersyjna ucieczka w świat wirtualny. Natomiast jak przekonują transhumaści, wkrótce będziemy mogli surfować po internecie rzeczy „całym sobą”. Ewolucja od człowieka, przez posiłkującego się cybernetycznymi wspomagaczami trans-człowieka, a następnie pozbawionego powłoki cielesnej istoty post-ludzkiej, brzmi jak droga do obecnej w wierzeniach dalekowschodnich nirwany. Poprzez kolejne „wcielenia” dojdziemy w końcu do etapu rozpłynięcia się w cybernetycznym wszechświecie.
Jednak samej idei „transferu umysłu” w przestrzeń pozabiologiczną, transhumaniści nie są w stanie udowodnić metodą naukową. Dlatego wszystkie próby jej opisu korzystają z zapożyczeń języka religii. Tam gdzie technokraci nie potrafią udowodnić swoich tez, pojawiają się odniesienia metafizyczne. Ta nieuczciwość intelektualna, polegająca na zapełnianiu teoretycznych dziur mieszając porządek pojęciowy jest cechą charakterystyczną okultyzmu.
Myśl transhumanistyczną przepełnia imperatyw hedonistyczny, każący zaprząc technologię do zwalczania wszelkich oznak cierpienia w połączeniu z odkrywaniem kolejnych pokładów przyjemności. To nic innego jak współczesna, stechnicyzowana odmiana starego jak świat libertynizmu, usprawiedliwiającego wszelkie aberracje w imię absolutnej wolności.
Z całkowitym odrzuceniem Krzyża i ofiary idzie w parze bardzo silny – i tu ponownie – czerpiący z doświadczeń gnostyckich antynatalizm. Zajęty wyzwalaniem „nasienia światła” gnostyk prokreację uważał za przysparzanie niepotrzebnych cierpień przyszłym pokoleniom. Transhumanista dążąc do fizycznej nieśmiertelności nie potrzebuje pozostawiać fizycznych śladów swojej obecności w postaci np. genów u dzieci. Transhumaniści, podobnie jak gnostycy chcą stanowić elitarną, wąską grupę „oświeconych”.
W projekcie przekraczania natury, co oczywiste, nie odwołują się do nadprzyrodzonej Łaski, lecz pragną wydostać się z „kajdan Matki Natury” za pomocą własnych możliwości. Jak podkreśla dr Michał Ziółkowski MI, „wynika z tego, że opierają się w swym projekcie na sugestii szatana: eritis sicut dii (będziecie jak bogowie), która z biblijnego punktu widzenia wydaje się głównym motorem napędowym ich futurystycznych pomysłów”.
Jak kontynuuje: „z tego względu związki idei transhumanistycznych byłyby bliższe pewnym formom satanizmu niż chrześcijaństwu”. Dowodów na tak jednoznaczną ocenę dostarczają sami przedstawiciele tego ruchu. Jeden z czołowych transhumanistów Max More w 1997 r. opublikował tekst In Praise of the Devil (ang. Ku chwale Diabła), w którym wychwala Lucyfera jako prometejską postać, zachęcającego człowieka do samorozwoju w celu zrzucenia ograniczeń nałożonych przez złowrogiego Boga Jahwe.
Zmienić człowieka
Każdy, kto wykazuje choć cień wątpliwości wobec determinizmu technologicznego i radykalnego ewolucjonizmu wie, że przepowiednie głoszone przez Kurzweila, Davida Pearce’a (dyrektora World Transhumanist Association) czy Harrari’ego wcale nie muszą się ziścić. Nie wiadomo, czy pozbawiona biologicznego nośnika sztuczna inteligencja kiedykolwiek osiągnie świadomość, oraz czy uda się ją połączyć z człowiekiem np. za pomocą milionów nanorobotów umiejscowionych w naczyniach włosowatych mózgu.
Jednak odświeżenie starych idei przez autora „Homo Deusa” niekoniecznie ma a celu przywrócenie wiary w „Osobliwość” czy „religię algorytmów”. Jak w każdej rewolucji, głoszenie haseł postępu i lepszego jutra służy przede wszystkim zmianie człowieka. Człowieka wiecznie podpiętego do sieci, a jednocześnie niesamowicie samotnego, któremu mimo dostarczenia wszelkich możliwych podniet wciąż mało. Człowieka zabijającego bezsens istnienia za pomocą „gier komputerowych i narkotyków”, zrzekającego się wolnej woli na rzecz znających go lepiej niż on sam władców algorytmów. Pozbawionemu relacji międzyludzkich doskonałego niewolnika, zamkniętego w klatce niepewności wobec nawet tak podstawowych fundamentów rzeczywistości jak płeć.
Ulubieniec salonów i naczelny ideolog Światowego Forum Ekonomicznego stwierdza wprost: „z chwilą gdy ludzie zaczną uważać (słusznie czy też nie), że mają realną szansę uniknięcia śmierci, pragnienie życia sprawi, że przestaną chcieć ciągnąć rozklekotany wóz sztuki, ideologii i religii”. I być może o to chodzi jego promotorom w pierwszej kolejności.
Piotr Relich