Adwokackie oskarżenia i antysemityzm w Strasburgu
Antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi.
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 14 marca 2023 michalkiewicz
Przed jednym ze znanych na całym świecie z niezawisłości niezawisłych sądów w Poznaniu, 27 lutego dobiegł końca proces grupy 32 osób oskarżonych o złośliwe przeszkadzanie w sprawowaniu obrzędów religijnych, to znaczy – Mszy św. w poznańskiej katedrze. Jak pisze na łamach swojej „Gazety Wyborczej” tamtejszy Judenrat, ten największy w czasie rządów PiS proces kończą „mocne oskarżenia” – ale nie przeciwko sprawcom zakłócenia, tylko – przeciwko polskiemu Kościołowi.
Przypomnijmy, że po ogłoszeniu przez Trybunał Konstytucyjny, którego postępactwo zasadniczo nie uznaje, orzeczenia, że tzw. aborcja genetyczna jest sprzeczna z konstytucją, która „każdemu”, a więc – również ludziom bardzo małym i zarazem bardzo chorym, gwarantuje prawną ochronę życia – w całej Polsce odbyły się protesty zwolenników bezkarności dzieciobójstwa.
Część z nich przyszła do poznańskiej katedry i podczas Mszy zaczęła wykrzykiwać hasła, rozpościerać transparenty i rozrzucać ulotki. Odprawiający Mszę ksiądz przerwał nabożeństwo, poprosił uczestników, by nie wdawali się w żadne spory z demonstrującymi osobami, do których zwrócił się, by zaprzestały awantur, a kiedy to nic nie pomogło, poprosił przez mikrofon, by ktoś wezwał policję. Policja nawet przyjechała, co w Poznaniu nie zawsze się zdarza, bo tamtejsze władze, z panem prezydentem Jaśkowiakiem, są nader postępowe i z jakichś zagadkowych powodów wyczulone zwłaszcza na sprawy erotyczne, więc i policja musi „powinność swej służby rozumieć”, by nie narazić się na nieprzyjemności. Grupa 32 oskarżonych ma oczywiście adwokatów, z których Poznań słynie w świecie co najmniej tak samo, jak z niezawisłości tamtejszych niezawisłych sądów, a którzy właśnie wygłosili swoje oskarżycielskie mowy.
Przypomina to trochę scenariusz z procesów „żołnierzy wyklętych” w czasach stalinowskich, kiedy to wielu adwokatów współzawodniczyło z prokuratorami w oskarżaniu swoich klientów – ale oprócz tych podobieństw są i różnice. Dzisiejsi adwokaci nie oskarżają swoich klientów, tylko – Kościół w Polsce. Z ław obrończych przedstawiono opinię, że ten proces jest „polowaniem na czarownice”, a w ogóle, to Kościół w Polsce „zawsze był antysemicki, homofobiczny i mizoginiczny”, zaś księża „widzą w kobietach diabły”. Adwokaci zawsze mają skłonność do przesady – i tak jest również w tym przypadku. Coraz więcej księży jest bowiem oskarżanych o bzykanie kobiet starszych i młodych, więc przynajmniej oni chyba nie widzą w bzykanych paniach „diabłów”, bo doświadczeni praktycy twierdzą, że bzykanie diabła jest jeszcze bardziej niebezpieczne, niż bzykanie jeża.
Zresztą – tak przynajmniej twierdził w jednym ze swoich odczytów dla panienek w Krakowie Stanisław Przybyszewski – w przypadku bzykania to raczej diabeł jest stroną aktywną, a poza tym wyposażony jest w zimnego jak lód phallusa z którego wystają haczyki w kształcie małych harpunów. Ale mniejsza już o to, bo adwokaci – jak to adwokaci – muszą jakoś swoich klientów bronić, jak tam potrafią, a wiadomo od teoretyków wojny, że najlepszą metodą obrony jest atak. W tym przypadku na Kościół w Polsce – że jest „antysemicki” i tak dalej.
Obawiam się, że te adwokackie oskarżenia również są przesadzone, a może nawet – w ogóle niesłuszne. Zacznijmy od Adama i Ewy, czyli od antysemityzmu. Według klasycznej definicji, najtwardszym jądrem antysemityzmu jest przekonanie, że Żydzi są winni „wszystkiemu”. Być może są jacyś ludzie, którzy tak myślą, ale nie sądzę, by było ich zbyt wielu. Chodzi o to, że na świecie raz po raz wybuchają wulkany, trzęsie się ziemia, rozmaite okolice nawiedzają powodzie, albo niszczą gigantyczne pożary – ale Żydzi nie mają z tym nic wspólnego, chyba, że któryś z nich padnie ofiarą takiego kataklizmu. Toteż tak pojmowany antysemityzm nie bardzo się nadaje do oskarżania. W tej sytuacji przedsiębiorczy wojownicy z antysemityzmem ze względów utylitarnych sięgnęli po inną definicję, w myśl której antysemitą jest ten, którego nie lubią Żydzi. Ta definicja znakomicie się nadaje do rozmaitych kampanii oskarżycielskich, bo oskarżana o antysemityzm osoba albo środowisko, o niczym nie wie, bo Żydzi przecież z góry nikogo nie uprzedzają, że zaczęli go nie lubić, więc zanim obmyśli jakieś sposoby obrony, nawet przy pomocy drogich panów mecenasów, to z reguły bywa to spóźnione i nieskuteczne.
Żydzi do chrześcijaństwa w ogóle, a zwłaszcza do Kościoła katolickiego, mają stosunek nieżyczliwy, o czym każdy może przekonać się z lektury broszurki autorstwa znawcy przedmiotu, księdza Justyna Bonawentury Pranajtisa „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”. Jest to o tyle dziwne, że – jak zauważył w swoim czasie chrześcijanin, ale z pierwszorzędnymi korzeniami, czyli Beniamin Disraeli – to właśnie chrześcijanie, a przede wszystkim – katolicy – są odpowiedzialni za popularyzację na całym świecie żydowskiej historii plemiennej, której opowieściom przypisują w dodatku inspirację ze strony Stwórcy Wszechświata, który najpierw upodobał sobie w pewnym mezopotamskim koczowniku, któremu obiecał, że jeśli tamten będzie Go chwalił, to On w rewanżu uczyni go protoplastą „wielkiego narodu”.
Trudno tę formę aktywności uznać za dowód jakiejś niechęci do Żydów, których w tej sytuacji można podejrzewać o prowadzenie przeciwko chrześcijaństwu czegoś na kształt walki konkurencyjnej. Zdaje się, że chrześcijanie ostatnio skapowali, w czym rzecz, o czym świadczy rozwijający się „dialog z judaizmem”, w którym Kościół w Polsce zdecydowanie przoduje, podlizując się Żydom i propagując żydowski przemysł rozrywkowy. Trochę mnie dziwi, że poznańscy adwokaci zachowują się tak, jakby o tym wszystkim nie wiedzieli, więc uprzejmie podejrzewam, że oskarżając Kościół w Polsce o antysemityzm, tylko udają ignorantów, bo w przypadku mniejszej uprzejmości musiałbym uznać, że niczego nie udają.
Widać to jak na dłoni zwłaszcza na tle innego procesu, który niedawno przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu wygrała przeciwko Polsce panna Dorota Rabczewska, znana jako „Doda Elektroda”. Poszło o to, że pani Rabczewska, co prawda jeszcze na etapie przyjaźni z panem Adamem Darskim, który nosi pretensjonalny pseudonim „Nergal”, a w niektórych środowiskach uważany jest za delegata Belzebuba na Polskę, a w każdym razie – na województwo pomorskie – dała wyraz przekonaniu, że prędzej uwierzyłaby w dinozaury, niż w Biblię, napisaną przez facetów naprutych winem i palących jakieś zioła.
Wynika z tego, że na tamtym etapie pani Rabczewska nie wierzyła nie tylko w Biblię, ale nawet w dinozaury, co w całej rozciągłości potwierdzałoby hipotezę Janusza Korwin-Mikke, że kobiety z reguły przyjmują za własne poglądy mężczyzn, z którymi akurat spółkują. Niezawisłe sądy w naszym bantustanie skazały ją za obrazę uczuć religijnych i dopiero trybunał w Strasburgu ją uniewinnił, nakazując przy okazji polskim podatnikom zapłacić jej jakieś zadośćuczynienie.
Moim zdaniem pani Rabczewska została w Polsce skazana za obrazę uczuć religijnych jak najbardziej słusznie, a uniewinnienie jej przez europejski Trybunał w Strasburgu przypisuję nieporozumieniu. Przyszło ono tym łatwiej, że żaden z niezawisłych sądów w naszym bantustanie nie podkreślił, że chodzi o znieważenie ŻYDOWSKICH uczuć religijnych, a nie jakichś tam mniej wartościowych uczuć chrześcijańskich.
Przecież Biblia została w całości napisana przez autorów żydowskich, a w tej sytuacji sugestia pani Rabczewskiej, jakoby tworzyli oni to dzieło w stanie upojenia alkoholowego i oszołomienia narkotycznego, z całą pewnością jest obraźliwa nie tylko dla nich, ale również dla tych, którzy napisane przez nich księgi uważają za natchnione przez Stwórcę Wszechświata, który – i tak dalej. Gdyby niezawisłe sądy w naszym bantustanie zwróciły na to uwagę, to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu dziesięć razy by się zastanowił, zanim by uniewinnił panią Rabczewską, a prawdopodobnie wcale by jej nie uniewinnił, choćby ze strachu przed oskarżeniem go o antysemityzm.
Do niezawisłych sądów w naszym bantustanie specjalnych pretensji mieć nie można, że w toku kontroli instancyjnej nie zauważyły tego słonia w menażerii, bo – jak zauważył już dawno ksiądz Benedykt Chmielowski – „koń, jaki jest – każdy widzi”. Jednak podejrzewanie o podobny brak spostrzegawczości Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu byłoby niegrzeczne. W takim razie nie ma innego wyjaśnienia, jak to, że wyrok uniewinniający panią Rabczewską był podyktowany wprawdzie starannie ukrywanym, niemniej jednak żywym, a nawet żarliwym antysemityzmem, jaki musi dominować w tym Trybunale.
Quod erat demonstrandum.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.