Jakub Majewski 30 stycznia 2023 https://m.pch24.pl/arden-marin-i-trudeau-mlodzi-z-davos-jednakWjeszcze-sobie-nie-radza/
Nowa Zelandia jest małym krajem liczącym zaledwie pięć milionów mieszkańców, który praktycznie nie ma znaczenia w międzynarodowej polityce. Czy powinien nas więc obchodzić fakt rezygnacji Jacindy Ardern ze stanowiska i przekazanie w ubiegłym tygodniu teki premiera innemu politykowi? Pozornie nie. Ale jednocześnie, jak to – miałbym nie pisać o kobiecie, którą w 2021 r. magazyn Fortune umieścił na samym szczycie listy największych przywódców świata, wskazując ją całemu światu jako osobę godną podziwu, jeśli nie wręcz ubóstwiania? No, nie, to by po prostu nie wypadało…
Tu nie chodzi wcale o Jacindę Ardern, kobietę która znikąd wyrosła na pozycję premiera odległej Nowej Zelandii. Z chwilą bowiem jej upadku, utraciła ona dla nas znaczenie – choć ostrzegam, że „zużyci” premierzy często potem niespodzianie wyrastają na ważne figury w międzynarodowych organizacjach, więc panią Ardern niewątpliwie jeszcze spotkamy. Niemniej, to nie Jacinda Ardern ma tu znaczenie, ale dwie tendencje które w niej się spotkały, i których stała się wręcz symbolem. Po pierwsze: feminizacja polityki, polegająca na wmawianiu wyborcom, że jeśli stosunkowo młoda kobieta raczy kandydować na wysoki urząd, to tylko nienawistny mizogin mógłby na nią nie głosować, niezależnie od braku kwalifikacji.
Ta feminizacja, jak pokazuje przykład pani Ardern w czasach pandemii, miewa nadzwyczaj bolesne konsekwencje. Po drugie zaś: pani Ardern łączy specyficzna więź z szeregiem innych globalnych notabli. Jest ona bowiem jednym z „młodych globalnych przywódców” Światowego Forum Ekonomicznego (WEF). Razem wzięte, te dwie sprawy zachęcają nas aby spojrzeć na panią Ardern uważniej, jako na pewien wzorzec, sztampę, według której możni tego świata chcieliby „wykuwać” kolejnych kandydatów na świecznik, i niekoniecznie w odległej Nowej Zelandii.
Przyszłość jest (młodą) kobietą?
Więc porozmawiajmy o wielkiej, wspaniałej Jacindzie Ardern, premier małego kraju na krańcu świata, która jakimś cudem została ogłoszona największym światowym przywódcą. Nie zapominajmy przy tym o jej koleżance, Sannie Marin z Finlandii. Jakkolwiek lista składająca się z zaledwie dwóch nazwisk może wydawać się osobliwym materiałem do wysnuwania wniosków na przyszłość, ale jednak: coś tu jest na rzeczy, gdy przyjrzymy się jak były one traktowane przez media, w jaki sposób urabiano opinię publiczną nie tylko u nich w kraju, ale na świecie, aby wskazać nam że przyszłość należy właśnie do takich postaci. Sanna Marin i Jacinda Ardern były prezentowane w mediach w sposób porównywalny tylko chyba do „świętej” Grety Thunberg. Nota bene: a kto powiedział, że w przyszłości panienka Thunberg pozostanie tylko aktywistką, a nie, dajmy na to, premierem zielonego rządu Szwecji, albo… sekretarzem generalnym ONZ? Cóż z tego, że nie miałaby ku temu kompetencji? Właśnie rzecz w tym, że media dbają aby (nie)kompetencje takich postaci nie wchodziły im w drogę.
Gdy trzydziestokilkuletni mężczyzna ubiegający się o władzę w kraju zostałby zwykle skrytykowany za młodość i brak doświadczenia, przy tychże niewiastach media mówiły o świeżości, o uroku, o sympatyczności. Media bezkrytycznie papugowały narrację obu kobiet o tym, jakoby ich młodość jest atutem, i w ogóle jakie to wspaniałe że – na modłę małej Grety – te kobiety deklarują że muszą iść po władzę, bo „starzy nie dają rady”. Nie mogąc wskazać jakichś szczególnych kwalifikacji kandydatek przed wyborami, media rozpływały się nad „tęczowymi” rodzicami Sanny Marin i frazesy Ardern o „życzliwości” i „współczuciu”. Podziwiały „odwagę” obydwóch kobiet, które „unowocześniały” swoje kraje przez sam fakt ubiegania się o władzę żyjąc bez ślubu z „partnerami”. Wiadomość o narodzinach dziecka Ardern rozgłoszono na cały świat, zupełnie tak, jakby w Europie czy w Ameryce kogokolwiek to obchodziło. Ale miało nas obchodzić. Bo przecież gdy dzierżą władzę kobiety, to my mamy podziwiać! Nic dziwnego, że również na błędy i wpadki obydwóch pań znajdywało się zawsze usprawiedliwienie.
Wpadki? Przecież to urocze!
Trudno byłoby powiedzieć że Ardern i Marin mocno wyróżniają się na tle reszty świata swoimi regularnymi pokazami niekompetencji – jest to cecha aż nazbyt częsta w polityce. Również w kwestii rozmaitych wpadek, obydwie kobiety nie górują jakoś ilościowo nad innymi przywódcami. Różnica jest jednak w traktowaniu. Niejeden polityk płci męskiej został zmuszony do rezygnacji, gdy ujawniono zdjęcia niestosownych imprez z jego udziałem, a media zwykle podkręcały atmosferę skandalu. W przypadku fińskiej premier Sanny Marin, rzucał się w oczy zgoła odmienny mechanizm. Gdy w sierpniu 2022 r. wyciekły nagrania z jej imprez – w tym jedno na którym dwie półnagie kobiety całowały się w oficjalnej rezydencji premiera – to właśnie media rzuciły się do obrony, tłumacząc swoim widzom i czytelnikom że przecież Sanna Marin jest zwykłą młodą kobietą, i też ma prawo poimprezować. Nie sposób dziś powiedzieć czy ta obrona odniosła skutek – politolodzy mówią, że raczej jej partia utraci władzę w tym roku, i te nagrania się do tego przyczynią – pewne jest, że media aktywnie dążyły do przekucia skandalicznej wpadki w kolejny atut dla „fajnej” premier. W tym celu nagłaśniano wypowiedzi innych prominentnych kobiet, a także bardzo jednostronnie prezentowano fińską opinię publiczną, wyrywając akcje w stylu „tańczę dla premier”. Głosy oburzenia ignorowano, bądź też przedstawiano w krzywym zwierciadle, twierdząc, że mężczyźnie by tego za złe nie poczytano, co w oczywisty sposób jest fałszem. Tak samo działano przy innych skandalach dotykających premier Marin – od afery z nadmiernymi wydatkami, po imprezowanie w klubach nocnych z naruszeniem protokołów pandemicznych wprowadzonych przez jej własny rząd.
Ardern nie miała wpadek „imprezowych”. Zamiast tego, jej wpadkami było tragiczne w skutkach zarządzanie Nową Zelandią. Mówimy o kobiecie która zdecydowała się ponownie zamknąć swój kraj w lockdownie po wykryciu jednego przypadku koronawirusa. Mówimy też o kobiecie, która pod koniec 2021 r. wprowadziła obowiązek szczepień na koronawirusa. Obowiązek ten byłby czymś złym w dowolnych okolicznościach, ale w kontekście dawno już wypalonej w tamtym czasie pandemii koronawirusa, nakaz szczepień był nie tylko zły, lecz również ordynarnie głupi. W tamtym bowiem czasie nikt z decydentów nie miał już wątpliwości, że szczepionki nie powstrzymują choroby, i tylko najzacieklejsi ideologowie tacy jak Ardern czy Justin Trudeau w Kanadzie (no, cóż, i pan Niedzielski w Polsce…) uporczywie powtarzali mantry o konieczności szczepień. Toteż na Nowej Zelandii wybuchły ostre, narastające z każdym tygodniem protesty. Reakcja mediów była do przewidzenia – miast rozważyć sensowność polityki Ardern, podkreślały „obcość”, „skandaliczność” i przede wszystkim „mizoginizm” protestów. O samej zaś Ardern, przypominano że przecież nie dość, że sama mówiła iż stara się być „współczująca”, to przecież za jej wielkie „współczucie” magazyn Fortune w maju 2021 umieścił ją właśnie na szczycie listy największych przywódców świata. Biorąc pod uwagę jej niedawną rezygnację, i przeświadczenie politologów że klęska jej partii w nadchodzących wyborach wydaje się nieunikniona – można by odnieść wrażenie że Nowozelandczycy nie zgadzają się co do „wielkości” swojej pani premier.
Koryfeusze „przyszłości”
Można by długo dyskutować nad psychopatyczną polityką Ardern w sprawie pandemii – polityką, która zaszła znacznie, znacznie dalej niż w innych częściach zachodniego świata. Polityką, która uświadamia nam, że jest więcej niż ziarno prawdy w twierdzeniach psychologa Jordana Petersona o tym, że gdy kobieta nie potrafi przestać „matkować” swoim dzieciom, nie potrafi dać im wolności od samej siebie, staje się potworem – z czego logicznie wynika, że kobieta-tyran będzie się zachowywać właśnie tak jak Ardern, traktując cały swój naród jak nieporadne dzieci, których życiem trzeba zarządzać w każdym szczególe dla ich własnego dobra. Problem w tym, że Ardern w swojej polityce pandemicznej, jak również szerzej, w podejściu do wielu tematów od ochrony środowiska po wygaszanie rolnictwa, wpisuje się idealnie w działania innych polityków, takich jak Justin Trudeau z Kanady – idealnie pokrywających się z agendą którą przedstawia Światowe Forum Ekonomiczne, i to bynajmniej nie w ukryciu, „spiskowo”, lecz przecież zupełnie otwarcie.
Doświadczenia ostatnich lat sugerują, że najlepszymi, najwierniejszymi sługami tej agendy są politycy których zwabiono do Davos w młodym wieku, rozpływając się z zachwytem nad nimi jako „młodymi globalnymi przywódcami”, a potem – dyskretnie i bardzo skutecznie ich promując. Właśnie wśród tych „młodych” z Davos znajdziemy Jacindę Ardern, Sannę Marin, i Justina Trudeau. O „osiągnięciach’ Ardern i Trudeau już wiemy. Jeśli chodzi o Sannę Marin, trzeba uczciwie przyznać iż wyróżnia się ona na ich tle nadzwyczaj pozytywnie… tym, że nie wyróżnia się właściwie niczym, i trudno wskazać jakiekolwiek znaczące działania jej rządu poza ewentualnym dołączeniem do NATO. Nierobienie niczego nie jest jednak osiągnięciem w przypadku polityka Unii Europejskiej, gdzie wystarczy aby na poziomie narodowym nie robić nic, aby tę agendę wdrażała brukselska biurokracja.
Rezygnacja Jacindy Ardern, przewidywana (ale nie pewna) przegrana Sanny Marin, ale także prawdopodobna porażka Justina Trudeau – choć dopiero za dwa lata – to sygnały że „młodzi” z Davos jednak jeszcze aż tak dobrze sobie nie radzą, a wyborcy jednak potrafią ukarać ideologicznych radykałów, nawet gdy media prezentują ich jako przyszłość świata. Ale przecież na tym nie koniec. Obserwujmy uważnie więc którzy politycy skłaniają się w stronę agendy rodem z Davos – szczególnie gdy chodzi o młode, „fajne” kobiety. Skuteczność promowania tych postaci jest imponująca – Ardern została premierem zaledwie piętnaście lat po studiach, a Sanna Marin pobiła już wszelkie rekordy, gdyż zakończyła studia magisterskie… trzy lata przed objęciem stanowiska premiera. Ochocze wspieranie takich postaci przez media, zachwalanie ich „świeżości” powinno nas niepokoić, bo jak świat stary – jeszcze nigdy brak doświadczenia i kompetencji nie był atutem przywódcy. A proszę mi wierzyć, będziemy takie osoby widywać coraz częściej, również w Polsce.