Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5137 9 marca 2022
Według oficjalnych przekazów, które po prostu powtarzają informacje podawane przez władze ukraińskie, sytuacja wydaje się trochę osobliwa. Wynika z nich bowiem, że rosyjska armia jest zdemoralizowana, a jej moralne spada jeśli nie z godziny na godzinę, to z dnia na dzień, w związku z czym ponosi jedną klęskę za drugą i właściwie w popłochu się cofa, okrążając, albo nawet zajmując przy okazji rozmaite ukraińskie miasta.
Domyślam się w związku z tym, że autorzy tych informacji chcą jak najlepiej, ale chyba trochę przesadzają w gorliwości, w związku z czym niekiedy wychodzi to, jak zawsze, to znaczy – że tragedia zaczyna nabierać akcentów komicznych. Inna sprawa, że ta gorliwość, to właściwie najważniejsza forma pomocy, jaką Polska może Ukrainie zaoferować, ponieważ właśnie pan sekretarz Stoltenberg, odpowiadając na ukraińskie żądania zamknięcia przez NATO przestrzeni powietrznej nad Ukrainą odparł, że to wykluczone, bo NATO nie jest, ani nie zamierza być uczestnikiem tej wojny.
Poza tym pojawiają się fałszywe pogłoski, jakoby Pentagon uruchomił „gorącą linię” z Rosją, co skłania do podejrzeń, że sytuacja jest pod kontrolą i że jeśli nawet kopiemy się po kostkach, to nie wyżej. Wygląda zatem na to, że próby umiędzynarodowienia tego konfliktu militarnego jak dotąd się nie powiodły.
Wojna trwa dopiero 9 dni, co z kolei pokazuje, że od 2014 roku armia ukraińska znacznie podniosła swój potencjał, a w tej sytuacji wyciąganie wniosku, że Rosjanie ponieśli na Ukrainie klęskę – wydaje się trochę pochopne i podyktowane przekonaniem, że Rosjanie przeprowadzą tam Blitzkrieg. W 1939 roku Wehrmacht miał wielką przewagę, zwłaszcza w broniach technicznych, nad polską armią, ale nawet i jemu potrzeba było 2 tygodni, żeby rozbić polski potencjał, a może nawet potrzebowałby więcej, gdyby nie „wkroczenie” Armii Czerwonej od wschodu.
Ja oczywiście wiem, że takie opinie mogą zostać uznane, zwłaszcza przez bohaterskich prezenterów zarówno telewizji rządowej, jak telewizji nierządnych, za bredzenie ruskiego agenta, ale sytuacja jest trochę podobna do poglądu prof. Łagowskiego, który jeszcze za komuny twierdził, że komunizm nie może zwyciężyć na całym świecie, bo przynajmniej jedno państwo musi pozostać normalne, byśmy wiedzieli, ile co naprawdę kosztuje.
Warto jednak zwrócić uwagę, że chociaż rosyjska armia, której bohaterska pani red. Danuta Holecka nie szczędzi epitetów, dopuszcza się rozlicznych zbrodni wojennych, chociaż jednocześnie widzimy sceny, jak nieuzbrojona grupa wyrostków skutecznie zatrzymuje rosyjską kolumnę pancerną, jak jakaś starsza pani beszta rosyjskiego żołnierza, a ten nie tylko nie strzela do niej, ale próbuje jej wyperswadować, by przestała – i tak dalej.
Za Hitlera by tak nie było, więc nawet święte oburzenie, udawane, czy autentyczne, warto trochę kontrolować. Wreszcie warto zwrócić uwagę, że chociaż wojna rzeczywiście trwa na całego, to pociągi kursują, jak gdyby nigdy nic, więc chyba linie kolejowe nie są niszczone, a przez rurociągi płynie z Rosji przez Ukrainę do Europy ropa i gaz i ani Rosjanie ich nie bombardują, ani Ukraińcy nie wysadzają ich w powietrze. Tymi kolejami przewożone są do Europy Zachodniej chińskie towary, podobnie jak ropa i gaz, więc widzimy, że wojna wojną, a bussines – jak mówią Anglicy – as usual.
Istotnym elementem tej wojny jest również ogromna masa uchodźców, którzy od samego początku przedostają się nie tylko do Polski, ale także na Słowację, do Rumunii i na Węgry. Do Polski, według ostrożnych szacunków, napłynęło ich już co najmniej 700 tys. [9 marca: milion 330 tysięcy, redaktorze… md] i chociaż część spośród nich korzysta z okazji, by przedostać się do Niemiec, to reszta w Polsce prawdopodobnie zostanie, zwłaszcza gdyby zimny ruski czekista osiągnął na Ukrainie swoje cele. Liczba takich uchodźców może nawet grubo przekroczyć milion, co może mieć dla Polski konsekwencje, o których dzisiaj jeszcze nie wypada myśleć, ale które mogą się objawić już w ciągu najbliższych 2 lat.
Przed kilkoma dniami Parlament Europejski przyjął rezolucję, zalecającą uznanie Ukrainy jako kandydata do Unii Europejskiej. Ma to praktyczne znaczenie o tyle, o ile Rosja będzie musiała wycofać się stamtąd z podwiniętym ogonem, ale jak dotąd, na to się raczej nie zanosi. Równie, a może nawet bardziej prawdopodobne jest to, że Ukraina powróci do „rosyjskiej” części Europy, jak to było ustanowione, razem ze strategicznym partnerstwem NATO-Rosja, podczas dwudniowego szczytu NATO w Lizbonie, 19 i 20 listopada 2010 roku. Jak znaczenie miałby wtedy status Ukrainy, jako państwa kandydującego do UE?
Myślę, że tylko takie, że w Brukseli zostałby zainstalowany ukraiński rząd na uchodźstwie, oczywiście uznany przez wszystkie państwa członkowskie UE, a więc i Polskę, nie mówiąc już o USA, dla których byłby to znakomity środek nacisku na zimnego ruskiego czekistę. Na Ukrainę rząd ten nie miałby ani wielkiego, a może nawet żadnego wpływu, natomiast, za aprobatą Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, mógłby „rządzić” ukraińską diasporą, Oczywiście nie wszędzie, co to, to nie, bo nie bardzo sobie wyobrażam, by z Brukseli taki rząd mógł dyrygować Ukraińcami w USA, czy Kanadzie. Natomiast w Polsce, gdzie ukraińska diaspora może liczyć nawet do trzech, lub czterech milionów, a kto wie – może nawet 5 milionów – jak najbardziej.
Obecnie pan dr Adam Bodnar, z panem red. Jackiem Żakowskim, próbuje forsować pomysł by uchodźcom w Ukrainy już teraz przyznać w Polsce „równe prawa”, na razie w sferze socjalnej – ale jeśli zostaną oni w Polsce na dłużej, a może nawet na zawsze – to tylko patrzeć, jak na prawach socjalnych się nie skończy, tylko – nawet przy braku entuzjazmu władz polskich – Unia Europejska nakaże nam przyznać członkom ukraińskiej diaspory w Polsce prawa polityczne, bo przecież nie mogą pod tym względem pozostać „wykluczeni”.
Nie byłoby to może specjalnie niebezpieczne, gdyby nie okoliczność, że nawet jako obywatele polscy, pozostawaliby oni pod wpływem ukraińskiego rządu na uchodźstwie. Jak to by się przełożyło na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju, to w znacznym stopniu zależałoby od ideologii politycznej, jaka byłaby w łonie tego rządu dominująca. Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że idee banderowskie mogłyby mieć znaczny, a może nawet dominujący wpływ na sposób myślenia i na politykę, niechby nawet informacyjną tego rządu, a co za tym idzie – tej części obywateli polskich, która by się z ty rządem identyfikowała. Mogłoby to doprowadzić do nader kłopotliwej sytuacji, z którą władze polskie mogłyby sobie zwyczajnie nie poradzić, zwłaszcza pozostając po psychologicznym wpływem szantażu moralnego, do którego właśnie jesteśmy dzisiaj tresowani.
Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że taki punkt widzenia stanowi straszliwy dysonans, zwłaszcza na tle wojennej gorączki, jaka ogarnia wielu Polaków za sprawą Umiłowanych Przywódców, dla których wojna na Ukrainie stanowi prawdziwy dar Niebios – ale państwa i narody przewidujące, powinny oceniać takie sprawy chłodno, pamiętając o tym, co powtarzał kardynał Stefan Wyszyński – że głowa jest wyżej, niż serce.
PS. Felieton pisany był 4 marca, więc w ciągu następnych dni zaszły kolejne wydarzenia, m.in. liczba uchodźców, którzy przedostali się do Polski przekroczyła 1200 tysięcy, a cały czas przy bywają nowi w liczbie ok. 100 tys. na dobę. A gdyby Ukraina jednak nie doprowadziła do ostatecznego zwycięstwa – co oczywiście jest absolutnie niemożliwe – to prawdopodobnie do Polski dotrą także zmobilizowani obecnie mężczyźni, w ramach łączenia rodzin. A w sobotę, 5 marca, „The Washington Post” napisał, że w razie gdyby na Ukrainie jednak coś poszło nie tak, to utworzenie emigracyjnego rządu ukraińskiego jest bardzo prawdopodobne, tylko jeszcze nie wiadomo gdzie – w Brukseli, czy w Warszawie.