Brylantowy skandal.Tuman krwawej mgły (4). Andrzej Juliusz Sarwa

Andrzej Juliusz Sarwa

Tuman krwawej mgły (4)
(fragment powieści)

Książkę można nabyć tutaj: https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

Brylantowy skandal

Hrabina de La Motte [1] patrzyła kardynałowi de Rohan [2] prosto w oczy. Kardynał odwzajemniał jej tym samym, bo ciekaw był bardzo, co też tak ważnego ma ona do powiedzenia.
– Tak, Wasza Eminencjo, właśnie tak. Przybywam od królowej… nieoficjalnie… w końcu musiałam ci to wyznać…
– Czyżby? – stary lubieżnik nie dowierzał.
– Tak, Wasza Eminencjo, właśnie tak. I będę mogła to udowodnić.
– W jaki sposób? Wszak Najjaśniejsza Pani jest mi niechętna do tego stopnia, iż nie chce nawet na mnie spojrzeć, gdy musimy się mijać, albo znajdziemy się w tym samym pomieszczeniu.
– To pozory, Monsieur le Cardinal, w rzeczywistości jest inaczej.
– To znaczy?
– Królowa kocha się w Eminencji…
– Nieprawdopodobne! – de Rohan aż podskoczył na fotelu.
– A jednak – spokojnym głosem powiedziała hrabina. – I mogę to udowodnić.
– W jaki sposób?
– Proszę skreślić kilka słów na bileciku, a ja przekażę go Marii Antoninie.
– Ostatecznie… cóż to szkodzi? – mruknął kardynał.
– Zapewniam Waszą Eminencję, że będzie odpowiedź.


Kardynał czytał z niedowierzaniem. Tak łaskawego odzewu się nie spodziewał, a właściwie to nie spodziewał się żadnego. Ale przecież wzrok go nie mylił.
Hrabina de La Motte patrzyła kardynałowi prosto w oczy:
– Czyż nie mówiłam, że tak będzie? Ale ten liścik napisałam ja, pod dyktando królowej… przez ostrożność.
– Istotnie, ostrożność… lecz to jeszcze nie dowodzi niczego – o ile nie kłamiesz, pani. Może to jest tylko ręka wyciągnięta do zgody i nic nadto.
– Eminencjo, nie wiem jakich argumentów mam użyć, żeby pana przekonać.
– Właśnie, jakich? – de Rohan patrzył wyczekująco na hrabinę, daleką, bo daleką, ale przecie krewniaczkę króla.
– Pan jej pragnie, książę biskupie.
Kardynał syknął.
– Ależ… ludzka to rzecz. Chociaż różnica i stanu i wieku nazbyt znaczna, Najjaśniejsza Pani jest królową, a na domiar młodsza jest od Eminencji aż o lat dwadzieścia… ale ja to rozumiem… i nie potępiam – uśmiechnęła się filuternie.
– Zatem?
– Zatem królowa być może łatwiej ulegnie panu Monsieur le Cardinal, jeśli odda jej pan jakąś przysługę.
– Na przykład jaką? – zainteresował się książę Kościoła.
– Tego jeszcze nie wiem.
– Szkoda.
Hrabina zrozumiała, że nieostrożnie weszła na śliski grunt, więc czym prędzej zmieniła temat.
– Gdybyś, Eminencjo, zechciał mnie hojniej wpierać… nie żyję na odpowiedniej stopie…
– A królowa?
– Królowej nie ośmielę się prosić.
Kardynał pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Oczywiście, hrabino. Hojniej będę cię wspierał, bo twoja znajomość ars amandi [3] absolutnie zasługuje na to.


– Przyjacielu, zachciej nam dopomóc – ozwał się hrabia de La Motte [4] do pana Rétaux [5]
, który to miał spryt niebywały do podrabiania dokumentów.
– Czego oczekujesz, przyjacielu?
– Będziesz korespondował z panem kardynałem de Rohan jako Maria Antonina.
– O! To ciekawe. Mam nadzieję, że nie za darmo?
– Ależ oczywiście! Za hojnym wynagrodzeniem!


Hrabina de La Motte z trudem maskowanym niepokojem wpatrywała się w twarz kardynała, ten zaś zagłębiony w lekturze listu, który mu dostarczyła wprost mienił się na twarzy z wrażenia, jakie na nim wywarł.
– Spójrz, hrabino, na podpis.
– Marie Antoinette de France. Nieostrożna! Ja bym się, panie kardynale, nie podpisała!
– Dla mnie to cudowne. Tym podpisem złożyła swoją reputacje w moje ręce…


A potem takich liścików było więcej. Namiętnych, pełnych słów, które dawały więcej niż nadzieję…


Hrabia Cagliostro, ongi kochanek pani de La Motte, ale też – ponoć – przyjaciel kardynała de Rohan, który, jak i on sam był masonem i okultystą, a którego skubał na poważne kwoty ucząc go tajników magii, myślał… pocierał skronie palcami i natężał umysł. Wreszcie plasnął otwartą dłonią w czoło i zawołał:
– Ależ tak! Tak! Tylko ona! Nikt inny!
Napisał kilka słów na kartce papieru, złożył ją, zapieczętował zadzwonił na lokaja i wydał dyspozycję, iżby list został co prędzej doręczony umyślnym pani Jeanne de Valois-Saint-Rémy, hrabinie de La Motte, albowiem comte był akurat poza Paryżem.


Marie Nicole Leguay d’Oliva [6] , zwana małą królową, ze względu na jej uderzające podobieństwo do Marii Antoniny, urocza dziewczyna licząca sobie lat dwadzieścia cztery, a mieszkająca przy rue du Jour w Wersalu, spacerując, przypadkiem natknęła się na przystojnego szlachcica. Uwiodły go jego gładkie słówka, szarmancja, wytworny styl… Wcześniej z nikim takim nie miała do czynienia. Prócz pozycji społecznej i urody posiadał jeszcze jedną dobrą cechę – nie był skąpy. Następne kilka spotkań już nie było przypadkowe… została jego kochanką.
– Posłuchaj Marie, musisz się zobaczyć z pewną wysoko postawioną damą…
– Po co?
– Ona ci wszystko objaśni.
Hrabia nie dodał, że chodziło o jego żonę…


Marie Nicole Leguay d’Oliva z uwagą słuchała słów pani de La Motte.
– Czy wszystko dobrze zapamiętałaś?
– Tak pani, wszystko.


Sierpniowy zmierzch roku 1784… park wersalski… Alejką wiodącą w głąb uroczego Gaju Wenus z jednej strony zbliżał się książę-kardynał de Rohan, z drugiej hrabina de La Motte w towarzystwie damy odzianej w suknię, którą duchowny już wcześniej widywał na królowej. Dama miała twarz zakrytą czarnym, ale przejrzystym niczym mgiełka woalem, dlatego z rysów twarzy, mimo iż nieco zamazanych przez zmrok i zasłonę można było rozpoznać Marię Antoninę. Dama, wyciągając w kierunku mężczyzny różę szepnęła:
– Przeszłość pójdzie w niepamięć…
– Dość! Nadchodzą szwagierki Najjaśniejszej Pani! Uchodźmy stąd!
Oszołomiony de Rohan został sam. Powoli się odwrócił i podążył drogą, którą tutaj przybył.


Monsieur Le Cardinal! Wybacz, że wczorajsze spotkanie trwało ledwo chwilkę, ufamy, że było ono pierwsze, a nie jedyne. Ufamy także, iż pocieszyła cię słodka woń róży.

Marie Antoinette de France. W Luwrze, 12 Augustusa 1784.
Kardynał ucałował liścik i rozmarzył się.
Pani de la Motte chrząknęła raz i drugi.
– Proszę wybaczyć, hrabino. I co dalej? Jakże pani mniema? Czy ziści się moje marzenie?
– Chyba pożądanie, Eminencjo.
– Nie, hrabino, bo teraz to już miłość, więc marzenie…
Dama wzruszyła ramionami.
– Radziłabym kontynuować.
– Czyli?
– Pomóc w czymś Najjaśniejszej Pani, wesprzeć ją, a prędzej nadejdzie chwila, w której ją posiądziesz.
– Lecz powiedz, w czym mógłbym usłużyć uroczej Marie Antoinette.
– Zdradziła mi się z pewnym pragnieniem. Upewnię się, czy dobrze je zrozumiałam, bo takiej pewności nie mam, i dopiero wówczas poinformuje o tym pana, kardynale.
– Pamiętaj jednak iżem dość niecierpliwy!
– Ba! Cierpliwość jest cnotą bogów. A pan się przecie ma za boga, chyba się nie mylę? – roześmiała się perliście. Kardynał zmilczał ten żarcik, chociaż w duchu musiał przyznać, iż hrabina trafiła w sedno.


– Pani hrabino… – zagaił Charles Auguste Boehmer jeden z królewskich jubilerów, podczas gdy drugi z nich, Paul Bassange, stał milcząc w pewnym oddaleniu.
– Śmiało, panie Boehmer, śmiało – z ust pani de La Motte, od jakiegoś już czasu kochanki kardynała de Rohan, biskupa Strasburga i dalekiej kuzynki króla, padły słowa zachęty.
– Taak… nieobca ci jest zapewne wiedza, pani, iż ongiś nieboszczyk król Ludwik XV obstalował u nas nadzwyczajny naszyjnik dla Madame du Barry – jednakowoż ów wielki monarcha zmarł rok po obstalunku, a przed jego ukończeniem. Zakupiwszy brylanty – a było ich aż sześćset czterdzieści siedem – wydaliśmy wszystko cośmy posiadali i zostaliśmy z zaledwie paroma sou w sakiewkach. Podejmowaliśmy próby sprzedania naszyjnika Ludwikowi XVI – niestety, bezskuteczne… I tak oto posiadamy niebywały majątek w
brylantach, lecz w rzeczywistości jesteśmy nędzarzami.
– Sprzedajcież go zatem komu innemu – hrabina udawała, że nie zrozumiała, o co jubilerom chodzi.
– Cóż… próbowaliśmy… wszędzie gdzie można… zawsze bez powodzenia… Cena klejnotu odstrasza wszystkie koronowane głowy, a zniżyć jej nie możemy, bo ledwie pokrywa ona koszt materiałów użytych na naszyjnik, bo naszej pracy już weń nie wliczamy…
– No dobrze, rozumiem, ale co ja mam do tego?
– Hrabino, w Paryżu się mówi, że jesteś blisko Najjaśniejszej Pani i masz na nią pewien wpływ.
– Tak mówią? – zapytała z lekkim zakłopotaniem w głosie pani de La Motte, która aby dodać sobie powagi sama od dawna takie plotki rozsiewała.
– Właśnie. Dlatego pomyśleliśmy, że gdybyś zechciała się wstawić za nami… szepnąć Marii Antoninie do ucha… że choćby na raty… na kilka rat… bo co inaczej poczniemy? Ludwik XV nas tym zamówieniem zrujnował.

Hrabina milczała i dopiero po dłuższej chwili wstała i żegnając jubilerów niezbyt pewnym głosem powiedziała:
– Oczywiście, zapytam.


– Posłuchaj, co mi się dziś przydarzyło rzekła hrabina do swego męża Nicolasa de La Motte i opowiedziała mu o spotkaniu z Boehmerem i Bassangem.
– O! Toż to nadzwyczajna dla nas okazja – rzekł mąż.
– Niby. Ale cóż z tego? Może byłaby to okazja, iżby cokolwiek uskubać dla siebie, ale… przecie ani ja nie znam królowej, ani ona mnie!
– I cóż z tego? Znasz małą królową i to wystarczy – hrabia chytrze się uśmiechnął. – Już raz spisała się znakomicie. Dzięki niej strumień złota płynie z sakiewki kardynała do twojej, ale tu jest większe wyzwanie.
– Jakże?
– Posłuchaj zatem. Jak już rzekłem – jest okazja, niebywała okazja, jaka się już nigdy może nie powtórzyć…
A potem pochyliwszy się ku żonie długo jej coś objaśniał.
Zakończył zaś słowami:
– Czyż nie jest to znakomity plan? I popatrz, na poczekaniu go wymyśliłem!
– Istotnie, znakomity! A ty jesteś geniuszem, hrabio! – zawołała dama a oczy błyszczały jej z podniecenia.


– A zatem panowie, królowa łaskawie zgodziła się zakupić naszyjnik, lecz w grę nie wchodzi zapłata jednorazowa, lecz w częściach.
– Rozumiemy, ale to jest milion sześćset tysięcy liwrów [7] , więc możemy przystać najwyżej na cztery raty – zgodził się pan Bassange.
– Niechże tak będzie. I jeszcze jedno. Najjaśniejsza Pani chce dokonać zakupu bez wiedzy króla, zatem prosi o najwyższą dyskrecję.
– Nie rozumiemy?…
– Ktoś dokona zakupu w jej imieniu.
– Kto taki?
– Kardynał de Rohan.
– Osobliwe – mruknął pan Boehmer.
– Być może, ale dziwniejsze rzeczy działy się pod słońcem.
Hrabina, oglądając wspaniały naszyjnik, głośno przełykała ślinę i przez czas jakiś się zastanawiała.
– Którego dzisiaj mamy?
– 28 grudnia.
– Sądzę, że na sfinalizowanie transakcji wystarczy mi miesiąc, może kilka dni dłużej.


– Mistrzu – pan de Rohan z niepokojem, ale i z nadzieją wpatrywał się w usta hrabiego di Cagliostro. – Mistrzu, a jakie jest twoje zdanie, w kwestii brylantowej kolii?
– Cóż… Eminencjo, oczyma duszy ujrzałem, iż dzięki temu uczynkowi być może zyskasz absolutnie wyjątkową, unikalną wręcz przyjaźń królowej! Ba! Dzięki temu uczynkowi możesz spodziewać się najwyższych zaszczytów. A już na pewno znajdziesz się na ustach całej Francji! I poza Francją także!


Jubilerzy królewscy podsunęli kardynałowi do podpisu cztery kwity dłużne, każdy opiewający na kwotę czterystu tysięcy liwrów. Podpisał je machinalnie.
Pan Boehmer schował kwity i podał ozdobne puzdro. Kardynał zerknął do środka i oniemiał z zachwytu na widok naszyjnika. A potem pożegnał się i udał do siebie…


– A teraz niechaj Wasza Eminencja skreśli kilka słów do królowej.
Hrabina de La Motte podała duchownemu przybory do pisania.
Nim jeszcze zdążył odłożyć pióro, dało się słyszeć kołatanie do drzwi. Hrabina, otwarłszy, wpuściła do środka lokaja w liberii Marii Antoniny.
Książę-biskup de Rohan ujrzawszy na posłańcu barwy królowej uradował się bardzo. Wszak to był już ostateczny dowód na to, że droga do łoża władczyni Francji stoi przed nim otworem. Lokaj z rąk kardynała wziął najpierw list przezeń napisany, potem wydobył z puzdra brylantową kolię, owinął ją w kawałek miękkiego weluru i jedno i drugie starannie ukrył w wewnętrznej kieszeni na piersiach. Oddał puste pudło księciu, skinął głową i wyszedł. Naiwny kardynał nie wiedział tylko jednego, że nie był to prawdziwy lokaj, lecz kawaler Rétaux de Villette przebrany za niego…
Dzień 1 lutego 1785 spowił gęsty, smolisty mrok nocy, która rozpostarła się nad Wersalem… i nad głowami uczestników spisku… bo niestety nie tylko nad głową kardynała…


I wybuchł skandal! Gdy z początkiem sierpnia panowie Boehmer i Bassange jęli się dopominać uiszczenia pierwszej raty należności, koronkowa – zda się – intryga spruła się w mgnieniu oka. Poszczególni jej aktorzy wpadli w tarapaty.
Kardynała aresztowano w dniu 15 sierpnia 1785 roku, gdy przybył do wersalskiej kaplicy królewskiej, by odprawić uroczystą mszę.
W dalszej kolejności zostali pozbawieni wolności hrabina de La Motte, Cagliostro, a na końcu udająca Marię Antoninę Marie Nicole Leguay d’Oliva.
Hrabia de La Motte oraz fałszerz listów mających uchodzić za napisane ręką władczyni kawaler Rétaux de Villette czmychnęli za granicę, pierwszy do Anglii, drugi natomiast do Szwajcarii…
A potem? Marie Nicole sąd uniewinnił, jako nieświadomą niczego niewinną ofiarę spisku.
Kary uniknął także kardynał – wszak był to bliski krewny króla, więc nie mogło być inaczej. Musiał jednakowoż spłacić wartość skryptów dłużnych, które własną ręką podpisał, dając się wyprowadzić w pole. Cagliostro po półrocznym pobycie w Bastylii został uwolniony od kary i zmuszony do opuszczenia Francji.
Naszyjnik, z którego pan de La Motte powyłupywał kamienie aby je pojedynczo sprzedawać przestał istnieć.
Jedyną osobą, która na tym naprawdę poniosła niewyrażalną wprost stratę i krzywdę jednocześnie była królowa… bo jeśli uznano, iż kardynał mógł uwierzyć w sfałszowane listy, chociaż fałszerstwo było tak nieudolne, że podpisywano je nawet nie jej nazwiskiem, bo przecie nie brzmiało ono Marie Antoinette de France, ale Marie Antoinette de Lorraine, to najwyraźniej miał powody sądzić, że mogły one wyjść spod pióra królowej. A zatem? Mając nadzieję na intymne zbliżenie jakby wskazywał na nią palcem ze słowami:
„Uwierzywszy, że to królowa, najwyraźniej miałem podstawy sądzić, że jest do czegoś podobnego zdolna. Czyż nie?”
Ludzie ocenili wynik procesu jako zatuszowanie nieprzyjemnej sprawy, a wydany werdykt sfabrykowany tak, aby ocalić reputację królowej. Uniewinnienie de Rohana odczytano wręcz jako dowód, iż został ohydnie wykorzystany, a potem zdradzony przez Marię Antoninę. A to, że dowody świadczyły za królową, a przeciwko kardynałowi? Cóż… tym było gorzej dla dowodów! Ostatecznie więc kardynał wyszedł z tego oskubany finansowo, z opinią niewinnego naiwnego bałwana, królowa zaś, choć Bogu ducha winna z opinią nieuczciwej, niewiernej ladacznicy…I lud Francji jej tego nie zapomniał…

=-====================

Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Tuman_krwawej_mgly_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html

[1]
Jeanne de Valois-Saint-Rémy, hrabina de La Motte (1756-1791).
[2]Kardynał Louis-René-Édouard, książę de Rohan, biskup Strasburga (1734-1803).
[3]Sztuka kochania. (łac.).

[4]Marc-Antoine Nicolas de la Motte (1755-1831).
[5]Louis Marc Antoine Rétaux de Villette (1754-1797) znany fałszerz dokumentów.
[6]1761-1789.
[7]Około 52 000 000 PLN (w czerwcu 2019 r.).