Czy będzie wojna?
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 13 października 2024
„Co robi profos? Drzemka poobiednia spadła na świetnej armii środowisko” – pisał w natchnieniu jednoroczny ochotnik Marek, jeden z bohaterów „Przygód dobrego wojaka Szwejka”.
I kiedy wydawało się, że nic nie jest w stanie zakłócić poobiedniej drzemki, jaka spadła na środowisko naszej niezwyciężonej armii, nagle z nirwany wyrwały ją słowa pana generała Wiesława Kukuły, szefa Sztabu Generalnego. Przemawiając na inauguracji roku akademickiego w Akademii Wojskowej we Wrocławiu, pan generał Kukuła powiedział m. in., że obecne pokolenie Polaków stanie z bronią w ręku w obronie Polski. Mamy zatem dwie możliwości; albo pan generał wie już coś, czego my jeszcze nie wiemy, albo nic nie wie, a tylko tak mu się powiedziało. I jedna i druga możliwość wydaje się prawdopodobna, z tym oczywiście, że nikt nie stanąłby w obronie Polski, ponieważ Nasi Sojusznicy Polskę to dobrze jak by wykorzystali, żeby – wkręcając ją w maszynkę do mięsa – nadal „osłabiać Rosję”, kiedy zabraknie już ostatniego Ukraińca.
To jest jasne jak słońce i proste, jak budowa cepa. Pisałem bowiem, że amerykańscy twardziele w końcu skapowali, że prowadzenie wojen per procura, to znaczy – za pośrednictwem frajerów – jest znacznie tańsze, niż wojowanie bezpośrednie. Oto na „operację pokojową” i „misję stabilizacyjną” w Iraku i Afganistanie USA wydawały ok. 300 mln dolarów dziennie, podczas kiedy amerykańskie wydatki na wojnę na Ukrainie wynoszą średnio ok. 55 mln dolarów dziennie, a poza tym amerykańscy żołnierze nie giną, a pociski nie urywają im rąk ani nóg, więc czegóż chcieć więcej?
Dlatego Nasi Sojusznicy chętnie wkręciliby Polskę w maszynkę do mięsa, zwłaszcza w taki sposób, żeby nie rodziło to żadnych zobowiązań ani dla Ameryki, ani dla NATO. Ale możliwe jest również i to, że pan generał Kukuła zwyczajnie „dodał dramatyzmu” swemu przemówieniu, żeby wyrwać kadetów z nirwany. „Kadeci siedzą, dłubią w nosie, ziewają, z dzikiej nudy puchną, czują się prawie, jak w areszcie i myślą sobie: kiedyż wreszcie przestanie bździć to stare próchno?” – jak przedstawiał atmosferę w Saint-Cyr podczas wykładu księżnej de Guise o androgynie w nieśmiertelnym poemacie „Bania w Paryżu” Janusz Szpotański. Czy udało mu się w ten sposób wyrwać wrocławskich kadetów z nirwany – tego nie wiemy – natomiast okazało się, że deklaracja pana generała Kukuły poderwała na równe nogi korpus oficerski, a zwłaszcza – generalicję. I trudno się dziwić, bo kogóż by nie zaniepokoiła perspektywa stanięcia z bronią w ręku w dodatku – w obronie Polski? Wiadomo, że generałowie są w pierwszym szeregu bojowników walki o pokój, bo taka batalia gwarantuje spokojne doczekanie emerytury, kiedy to rozpoczyna się prawdziwe życie. Toteż w przestrzeni publicznej aż się zaroiło od zaniepokojonych komentarzy. Pan Leszek Miller wyraził nawet pogląd, że pan generał Kukuła powinien niezwłocznie się zdymisjonować, a wtóruje mu Wielce Czcigodny poseł Michał Kobosko, co to – zanim został impresariem Szymona Hołowni – uczestniczył we wpływowym waszyngtońskim think-tanku, Radzie Atlantyckiej. Zasiadają tam ważni generałowie z Pentagonu, wysocy rangą bezpieczniacy z CIA i FBI, Goldmany-Sachsy z Wall Street – a między nimi – pan Kobosko. Komentując wypowiedź pana generała Kukuły zauważył, że „nie płacimy mu za to, by straszył społeczeństwo”. No dobrze – za straszenie nie – a w takim razie – za co mu płacimy? Czy przypadkiem nie za to, jak wszystkim innym generałom – żeby utrzymywali społeczeństwo w przekonaniu, że jest bezpiecznie – że „nikt nam nie zrobi nic, bo z nami jest marszałek Śmigły Rydz”? To by należało wyjaśnić zwłaszcza teraz, kiedy nasza niezwyciężona armia z bronią u nogi przygląda się, jak bodnarowcy na polecenie Berlina, demolują Lachom państwo.
Jednym z przykładów tej demolki jest zatwardziałość pana Dariusza Korneluka, w którym pan Adam Bodnar upodobał sobie, jako w Prokuratorze Krajowym. Tymczasem Izba Karna Sądu Najwyższego w składzie trzech sędziów, których Judenrat „Gazety Wyborczej” nazywa „neosędziami” orzekła, że Prokuratorem Krajowym jest cały czas pan Dariusz Barski. Słowem – Dariusz przeciwko Dariuszowi – bo pan Bodnar, podobnie jak bodnarowcy, „nie uznaje” coraz to nowych instytucji naszego tubylczego bantustanu, a zgodnie z socjalistycznym podziałem pracy, rewolucyjnej teorii dostarcza mu „babunia walczącej demokracji”, czyli pani prof. Ewa Łętowska. W tej sytuacji pan Marcin Romanowski, któremu Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy cofnęło immunitet, by rzucić go na pożarcie rozdokazywanym politycznie niezawisłym sądom, zachował się powściągliwie i 7 października nie stawił się na przesłuchanie w prokuraturze pod pretekstem służbowego wyjazdu na Węgry. Czy z uwagi na wrogość vaginetu Donalda Tuska wobec Wiktora Orbana, pan Romanowski może czuć się na Węgrzech względnie bezpiecznie – to się okaże, podobnie jak w przypadku pana Janusza Palikota. Jak wiadomo, biłgorajski filozof, został zatrzymany przez CBA i postawiony przed obliczem prokuratora, który już sam nie wiedział, ile zarzutów mu postawić. Ale jak się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy – powiada przysłowie – toteż pan prokurator w gorliwości swojej podobno ujawnił tajemnicę adwokacką – co nieubłaganym palcem wytknął mu właśnie wynajęty przez biłgorajskiego filozofa pan mecenas Jacek Dubois. Widać wyraźnie, że zarówno obrońcy pana Romanowskiego, jak i obrońcy biłgorajskiego filozofa, najpoważniejsze argumenty, w postaci wątpliwości, czy prokuratorzy oraz niezawiśli sędziowie aby na pewno są legalni, rezerwują sobie na później. W tej sytuacji prawdopodobieństwo, że zarówno prokuratorzy bodnarowscy, jak i prokuratorzy antybodnarowscy, wezmą się za łby, podobnie jak niezawiśli sędziowie, którzy w dodatku zaczną okładać się łańcuchami. Czym się ta curiomachia zakończy, to znaczy – która prokuratorska wataha i która wataha sędziowska zostanie na placu boju? Jeśli będą to bodnarowcy, to pan Romanowski nie będzie miał innego wyjścia, jak poprosić o azyl na Węgrzech – bo w Norwegii nic by pewnie nie wskórał. Co innego biłgorajski filozof. Ten miałby szansę właśnie w Norwegii, gdzie mógłby dołączyć do innego płomiennego szermierza praworządności w naszym bantustanie, czyli pana Rafała Gawła. W odróżnieniu od pana Romanowskiego skazany był on tylko za zwyczajne oszustwo i dostał azyl, a w tej sytuacji kto wie – może i biłgorajski filozof znalazłby tam przytulisko?
Tymczasem bezcenny Izrael „broni się” już na siedmiu frontach, co pokazuje, że Beniamin Netanjahu chyba naprawdę chce zrealizować obietnicę Stwórcy Wszechświata, który pewnemu mezopotamskiemu koczownikowi miał obiecać dla jego potomstwa władzę nad obszarem „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”. Gdyby mu się to, przy mocy USA udało, to oczywiście o żadnym kryminale już nie byłoby mowy. Przeciwnie – jakiś cadyk, za odpowiednim wynagrodzeniem, mógłby obwołać go mesjaszem i w ten sposób świat wreszcie zyskałby prawowitego władcę.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).