Czy zabójstwo prenatalne leczy choroby psychiatryczne?

Tomasz Rowiński: Aborcyjne gry Donalda Tuska aborcyjne-gry-donalda-tuska

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W czasie Campusu Polska Donald Tusk poinformował słuchaczy, że w czasie obecnej kadencji Sejmu aborcja nie uzyska większości parlamentarnej. Jednocześnie kilka dni później razem z minister zdrowia Izabelą Leszczyną ogłosił nowe wytyczne, wedle których w oparciu o jedną opinię lekarza psychiatry dziecko będzie mogło być zabite praktycznie do dnia urodzenia. Co więcej, szpitale mają być karane, za próby uzyskania dodatkowych ekspertyz. Na pierwszy rzut oka nie wydają się to spójne działania. W co zatem gra Donald Tusk?

Zabójstwo prenatalne opuszcza Sejm

Nowe wytyczne ogłoszone 30 sierpnia br. są oczywiście karykaturalne. Zabójstwo prenatalne nie leczy chorób psychiatrycznych, ale z pewnością znajdą się lekarze, którzy uznają, że jednak tak jest. Szczególnie jeśli taka opinia będzie coś kosztować. Minister zdrowia już wyjaśniła jak wprowadzane wytyczne wpisują się w obowiązującą ustawę o ochronie życia i zawartą w niej przesłankę dopuszczającą aborcję w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia kobiety. „Ustawa nie precyzuje, czy zagrożenie zdrowia lub życia kobiety ma być nagłe, wyjątkowo groźne” – powiedziała kilka dni temu Izabela Leszczyna. Trudno tę wypowiedź interpretować inaczej niż jako puszczenie oka do proaborcyjnych środowisk lekarskich.

Tusk w czasie campusowej wypowiedzi z piątku 23 sierpnia wyjaśnił swoją opinię następująco. “W tej chwili, szczególnie posłanki z KO mówią: spróbujmy jeszcze raz poddać to pod głosowanie. Problem polega na tym – ja staram się być zawsze praktyczny, w tym sensie, że jak na coś się umawiamy, to chciałbym, żeby udało się to przeprowadzić do końca. Realia są takie, że Giertych nie zagłosował, Sługocki był w Stanach na wyjeździe, zabrakło dwóch głosów od nas, ale tak naprawdę tych głosów zabrakło bardzo dużo” – mówił premier.

Jednak posłanki w sensie technicznym mogą mieć rację. Głosowanie nad projektem ustawy o depenalizacji aborcji z 12 lipca br. zostało przez zwolenników dopuszczalności zabójstwa prenatalnego przegrane minimalnie. Życie wygrało dzięki sprzyjającym okolicznościom i być może realna mobilizacja koalicji proaborcyjnej, przy choćby częściowej demobilizacji innych posłów, mogłaby przynieść koleżankom Tuska oczekiwany wynik. Jednak Tusk postanowił działać nie poprzez ustawę, ale na podstawie nowych wytycznych. Dlaczego? Powodów można znaleźć sporo.

Z pewnością premier, człowiek – jak sam o sobie powiedział – praktyczny, nie chciał się narazić na kolejną, możliwą przecież, porażkę. Byłaby ona problemem wizerunkowym, a także mogłaby spowodować wzrost napięć w koalicji rządzącej. Gdyby jednak udało się wygrać jakieś głosowanie Lewica triumfowałaby ogłaszając swoje zwycięstwo, a ta część posłów PSL, którym proaborcyjny kurs się nie podoba, mogliby ogłosić własną moralną, a może zaraz i polityczną suwerenność. Jednocześnie to Tusk, jego rząd i jego partia staliby się piorunochronem zbierającym wszystkie ataki, czy to ze strony partii opozycyjnych, czy to opinii katolickiej. Widać premier nie jest wcale pewny, że spełnienie wyborczej obietnicy odnośnie aborcji przyniosłoby mu polityczne profity. Zapewne uważa, że PiS przegrał wybory przez sprawę ochrony życia i sam tego błędu nie chce popełnić. Trzeba też pamiętać, że proaborcyjne akcje Sejmu najprawdopodobniej spotkałby się z wetem prezydenta.

Poza tym, jak się zdaje, wyciągnął wnioski z doświadczeń Jarosława Kaczyńskiego. Przez wszystkie lata rządów PiS w partii tej w odniesieniu do spraw ładu publicznego obowiązywała zasada “dopóki my rządzimy nie będzie…” I tu można było wpisać różne kwestie, jak aborcja czy obowiązywalność wskazań antyrodzinnej i antyreligijnej konwencji stambulskiej. Tego rodzaju polityka pozwalała partii Jarosława Kaczyńskiego z jednej strony utrzymywać dystans wobec ważnych postulatów cywilizacji życia, a z drugiej trzymała w szachu wyborców, którzy obawiali się przyjścia do władzy liberałów i lewicy. W specyficzny dla siebie sposób Donald Tusk podążył – na razie  – podobną ścieżką. To jemu osobiście elektorat centrolewu będzie zawdzięczał zmianę w kwestii aborcji, pomimo niesprzyjających okoliczności.

Procedowanie ustaw proaborcyjnych na poziomie Sejmu jest opcją atomową w rozgrywce z prawicą. W znakomity sposób polaryzuje politykę. Jednak może się okazać, jak każda opcja atomowa, będzie narzędziem jednokrotnego użytku i w dodatku powodującym nieprzewidziane konsekwencje. Tymczasem “wytyczne” są rodzajem wewnętrznej gry taktycznej, która jak na razie przyniosła Tuskowi same korzyści. Niewykluczone, że mamy do czynienia z rozwiązaniem, które mogło być zaakceptowane zarówno przez PSL jak i Lewicę, a zatem obniżyło napięcia wewnątrz koalicji rządzącej. Jednak na zewnątrz obecna sytuacja może być odczytywana w jeszcze korzystniejszym dla Tuska świetle.

Po pierwsze wyborcy mogą teraz słusznie uznać, że głosy przeciwne aborcji, pochodzące z PSL można obejść. To oznacza w szerszej perspektywie, że partia Władysława Kosiniaka-Kamysza będzie od teraz znaczyła w oczach opinii publicznej jeszcze mniej niż dotychczas. Po drugie, proponując wytyczne, które przy odpowiednim ukształtowaniu praktyki mogą otworzyć drogę do aborcji na życzenie, są dalszym przejmowaniem elektoratu lewicy. Żaden lewicowy projekt ustawy nie mógł zaproponować proaborcyjnemu elektoratowi tyle, ile Tusk dał swoimi wytycznymi.

Jednocześnie zachęcone sytuacją lewicowe posłanki zaczęły w mediach społecznościowych chwalić się swoimi poglądami, które okazały się bardzo bliskie potwornościom głoszonymi przez etyka utylitarystę Petera Singera. Spowodowało to zgorszenie wielu ludzi, którzy uważają się za centrystów i zgadzają się na zabijanie dzieci, ale w daleko bardziej ograniczonym zakresie niż koalicyjne radykałki.

Warto tu przytoczyć szczególnie jedną z tych opinii. Według szefowej klubu parlamentarnego Lewicy, Anny Marii Żukowskiej, różnica pomiędzy dzieckiem, a płodem wynika jedynie z tego czy dziecko się urodziło czy zostało zabite. “Na świecie jest różnie. Inaczej we Włoszech, inaczej w Szwecji, gdzie się płodów z oznakami życia nie ratuje, tylko czeka, aż przestaną oddychać” – napisała Żukowska w mediach społecznościowych. Użytkownik o pseudonimie Nero trzeźwo odpisał posłance, że “podobno dziecko jest po urodzeniu. A tutaj widzę, że dalej mowa o płodzie”. Na co Żukowska zareagowała jasnym rozróżnieniem: “Bo on jest po aborcji, a nie po urodzeniu”. Dodajmy, że aborcja też jest urodzeniem dziecka tylko, albo już zabitego, albo mającego być zaraz celowo doprowadzonym do śmierci.

Na wypowiedź Żukowskiej zareagował także znany dziennikarz Wirtualnej Polski Patryk Słowik: “Pani posłanko, płód z oznakami życia, funkcjonujący poza organizmem matki, to dziecko. Serdeczności”. W innych opiniach kobiet lewicy można było przeczytać np., że płód staje się dzieckiem dopiero przy pierwszym oddechu.

Z pewnością Donald Tusk, który jest człowiekiem bez poglądów, za to bardzo “praktycznym”, otrzymał raport z tego festiwalu lewicowego zabobonu oraz z reakcji, na niego. Niewątpliwie taki przebieg zdarzeń musiał być dla szefa rządu satysfakcjonujący – obaj koalicjanci w pewien sposób się skompromitowali. Podobnie musiał Tuska ucieszyć sondaż, który CBOS ogłosił 30 sierpnia. Wynika z niego, że Koalicja Obywatelska ma największe dziś poparcie wśród Polaków (34,8 proc.), Prawo i Sprawiedliwość jest na drugim miejscu (30,4 proc.), trzecia jest Konfederacja (17,4 proc.), zaś koalicjanci KO osiedli na dnie – Lewica z 9,8 proc. poparcia, a Trzecia Droga, czyli Polska 2050 i PSL z 6,8 proc. poparcia. Tusk zapewne liczy, że po manewrach z aborcją jego pozycja jeszcze się poprawi.

To jednak nie wszystko. Jak napisałem, ochrona życia nienarodzonych, a właściwie ponowne dopuszczenie do ich zabijania, pozostaje jedną z opcji atomowych polskiej polityki. Niewykluczone, że Donald Tusk szuka złotego klucza, który w doskonały sposób pozwoliłby mu jeszcze raz spolaryzować i zmobilizować społeczeństwa, a jednocześnie znów wygrać. Przecież już za rok czekają nas wybory prezydenckie. Czy zatem ostatnie wydarzenia były balonem próbnym mającym wybadać nastroje społeczne? Możliwe, byłby to jednak iście diabelski plan.

Wydaje się, że sama polaryzacja kwestią aborcyjną mogłaby okazać się niewystarczająca, szczególnie przy wyborach prezydenckich. Co jednak jeśli planem Tuska jest przeprowadzanie razem z wyborami na najwyższy urząd w państwie także wyborów parlamentarnych? Wtedy polaryzacja wywołana postulatami zabijania dzieci byłaby tylko wzmocnieniem drugiego stopnia. Pierwszym wzmocnieniem powinna być druga tura wyborów prezydenckich. Nie da się wykluczyć, że obywatele głosując na kandydatów do parlamentu będą chcieli ten swój wybór uzgodnić z głosem oddanym na kandydatów na prezydenta. Choć na dziś taki plan to polityczna fikcja, nie da się go wykluczyć.

Tomasz Rowiński