Destrukcja edukacji w Polsce (1)

Destrukcja edukacji w Polsce (1)

Olaf Swolkień https://myslpolska.info/2024/10/25/destrukcja-edukacji-w-polsce-1/

„Takie będą Rzeczypospolite jakie ich młodzieży chowanie” – te słowa kanclerza Jana Zamoyskiego sprzed ponad 400 lat dobrze oddają wagę edukacji i wychowania dla zbiorowego losu społeczności.

—————————-

Na skutek katastrof jakie na przestrzeni ostatnich 300 lat były udziałem Polaków szkoła jako miejsce wychowania i edukacji jak mało gdzie nabrały w naszym społeczeństwie charakteru instytucji życia narodowego. Jedną z najważniejszych reakcji na szok pierwszego rozbioru było utworzenie Komisji Edukacji Narodowej, poprzedzała ją działalność Stanisława Konarskiego i utworzenie elitarnej Szkoły Rycerskiej. Dzieła te miały w zamierzeniu zmienić sposób myślenia i działania obywateli, naprawić wady narodowe, w których słusznie widziano źródła upadku. Okres zaborów także obrósł symbolami walki o polską szkołę takimi jak strajk dzieci polskich we Wrześni, zakończony sporym sukcesem strajk szkolny z 1905 r., powstanie Polskiej Macierzy Szkolnej.

W przekonaniu o tym jak ważna jest szkoła, edukacja i wychowanie dla istnienia i kształtu narodu utwierdził Polaków okres niemieckiej okupacji, kiedy przewidziano dla nich jedynie naukę w najbardziej podstawowym zakresie, potrzebnym niewykwalifikowanym robotnikom. Jeszcze bardziej mrocznym rezultatem okupacyjnej polityki była metodyczna, fizyczna eksterminacja polskich pedagogów. Straciliśmy w wyniku II Wojny Światowej 33% nauczycieli, 30% profesorów i pracowników naukowych, do tych liczb należy dodać 165 profesorów i wykładowców akademickich, którzy po wojnie zostali na emigracji, czyli kolejne 8%. Do tego doszły straty materialne w postaci zniszczonych budynków, wyposażenia naukowego, księgozbiorów, majątku sięgające 75 – 80%, nie mówiąc o terenach polskich Kresów Wschodnich, gdzie straty były w pewnych obszarach stuprocentowe. U progu PRL mieliśmy poniżej 100 tysięcy osób z wyższym i średnim wykształceniem, kilkanaście %, głównie starszych analfabetów. Potem przyszły lata stalinowskie, czyli okres negatywnej selekcji do wszelkich zawodów inteligenckich, złagodzony nieco po roku 1956, ale w pewnej mierze trwający aż do upadku PRL w postaci nomenklatury, dyskryminowania bezpartyjnych i chodzących do kościoła. Miejsce starej inteligenckiej elity zajęli ludzie o zupełnie innym etosie i zapleczu kulturowym. Taki punkt startowy teoretycznie ułatwiał wymarzone przez komunistów tworzenie nowego typu człowieka przede wszystkim poprzez niemal zupełnie nową kadrę nauczającą, formującą młode pokolenie w scentralizowanym systemie państwowej oświaty. Dawny, klasyczny model edukacji przetrwał jedynie w kilku średnich szkołach zakonnych i paxowskim liceum Św. Augustyna, enklawę akademicką stanowił KUL.

A jednak szkołę i cały system edukacyjny w PRL wspominamy dzisiaj jako instytucję konserwatywną, często pozytywnie różniącą się od polskiej szkoły dzisiaj, a także od szkoły na Zachodzie. Uczniowie ze szkół PRLowskich świetnie radzili sobie za granicą, a zachodni nauczyciele zazdrościli dyscypliny i atmosfery w socjalistycznej szkole w latach 1980. Potwierdza to prawdę, że polska szkoła i system oświaty poprzez choćby ilość osób zaangażowanych w jej funkcjonowanie (dzisiaj około 5 milionów uczących się, kolejny ponad milion nauczycieli, urzędników, metodyków, administracji oraz dwa razy tyle opiekuńczych rodziców) jest instytucją bardzo mocno splecioną z resztą społeczeństwa i bardzo trudno zmienić ją wbrew niemu, przynajmniej w wymiarze masowym. Jednak oprócz masowości edukacji jako drogi do społecznego awansu, tak trafnie pokazanej np. w serialu „Daleko od szosy” szkoła w PRL skorzystała na separacji od Zachodu, a konkretnie udało jej się uniknąć skutków rewolucji roku 1968, która zapoczątkowała systematyczny zjazd w dół uczelni, szkoły, edukacji i całej cywilizacji.

Postmodernizm z negowaniem prawdy, tak zwane przebudzenie i krytyka polegające na pluciu na własną historię i tożsamość, absurdalne teorie pedagogiczne uczenia bez stresu, przez zabawę wraz z kultem rozwiązłości, to wszystko co w zachodnią kulturę wlało się niczym woda przez przerwaną tamę, do nas skapywało powoli i w umiarkowanych dawkach, a Sztuka kochania Michaliny Wisłockiej wiele lat czekała na pozwolenie publikacji. Religii w szkole nie było, ale odbywała się w salkach katechetycznych i w kościołach, które były pełne, a nad trzymaniem moralnego kursu, ale i trzeźwej oceny świata czuwał Prymas Wyszyński. Szkoła zatrzymała się na etapie klasycznego socjalizmu, a siłą bezwładu kultywowała wyśmiewany dzisiaj na wszystkie sposoby przez GW i formowaną przez nią warstwę wykształciuchów tak zwany model pruski. Ten sam, który przyniósł Europie największy dziejowy sukces, a absolwentom w Niemczech rekordowe ilości nagród Nobla. Jednak pomimo nauczanego w liceach przedmiotu Przysposobienie do życia w rodzinie socjalistycznej i powszechnego uczęszczania na lekcje religii liczba rozwodów wyraźnie rosła już w latach 1970, aborcja miała charakter masowy, a pomimo  budowania coraz większej liczby mieszkań spadała dzietność. Jednak w szkole nadal szanowano nauczycieli, wymagano od uczniów, gdzieniegdzie istniały mundurki, a nawet rozdział na klasy męskie i żeńskie w liceach.

Pomimo socjalistycznych marzeń o równości i punktów za pochodzenie istniały także wyraźne progi selekcyjne. Po podstawówce w zależności od wyników można było iść albo do liceum albo do technikum albo do zawodówki. Kolejnym progiem były egzaminy na studia, a potem ostra selekcja na pierwszych latach wyższych uczelni. Przy końcu PRL wykształcenie wyższe miało niecałe 7% ludności powyżej 15 roku życia. Szkoła socjalistyczna nie wychowywała w klasycznym rozumieniu tego słowa, ale i celowo nie demoralizowała. Wychowaniu w dobrym tego słowa znaczeniu sprzyjało i tak naprawdę miało decydujący wpływ całe otoczenie poza szkolne, promujące w gruncie rzeczy tradycyjne wartości. Uczniowie mieli na co dzień oboje rodziców i kilkoro rodzeństwa. Ludzie kulturalni nie używali języka meneli. Wielu do dzisiaj wspomina takie akcje jak Niewidzialna ręka, znakomite książki dla młodzieży, spartakiady, filmy, domy kultury, edukowały także radio i telewizja, nawet teksty piosenek miały pozytywne przesłanie, uczniowie na ulicach musieli nosić tarcze i sam pamiętam strach, że milicjant, który złapał mnie z papierosem na ulicy, poinformuje o tym szkołę. I z taką szkołą oraz systemem edukacji wkroczyliśmy w okres budowania nowego, lepszego ponoć świata.

To co stało się potem z polską oświatą bardzo dobrze opisuje treść wykładu jaki w czasie zorganizowanej przez Ruch Naprawy Polski konferencji poświęconej edukacji wygłosiła ekspert edukacyjny i członkini Rady ds. Rodziny przy Prezydencie RP Jolanta Dobrzyńska. Nosił on tytuł „Edukacja polska w kontekście przeobrażeń geopolitycznych”.

Autorka przedstawiła w syntetyczny sposób to co z polską szkołą działo się po roku 1989, a czego reformy Barbary Nowackiej są konsekwentną kontynuacją. Okazuje się, że w odróżnieniu od polskich polityków  międzynarodowe ośrodki globalistyczne na czele z Komisją Europejską od początku tzw. transformacji bardzo intensywnie zainteresowały się polską oświatą. Szczególnie niepokojące było dla nich, że pomimo katastrofy ekonomicznej polscy  uczniowie osiągali wówczas jedne z najlepszych wyników we wszystkich dziedzinach badanych przez międzynarodowe testy.

Jak stwierdziła prelegentka bez względu na to jaka polityczna opcja rządziła, to w całym omawianym okresie każda z nich konsekwentnie realizowała kierunek wytyczony przez instytucje Unii Europejskiej czy agendy ONZ. Już w maju 1990 r. Polska podpisała pierwsze z szeregu całej listy porozumień o dostosowaniu swojej oświaty do standardów zachodnich. Niemal 4 miliardy Euro z funduszu PHARE miały służyć przygotowaniu gruntu pod reformy; finansowano badania, szkolenia, tworzenie dokumentów i analiz mających wykazać ich sensowność oraz konieczność „dogonienia Europy”. Jednocześnie powoli, ale systematycznie wprowadzano skompromitowane w praktyce metody uczenia. Wiele strategicznych zmian wprowadzano metodą dwa kroki wprzód, jeden krok w tył, czasem wycofywano się z reform głośnych, a mniej szkodliwych, ale zostawiano te mniej zauważane, ale istotne. W pamięci opinii publicznej najbardziej utrwaliły się przeprowadzone przez Ministra  Mirosława Handke zmiany systemu polegające na wprowadzeniu gimnazjów. Polscy uczniowie i nauczyciele stracili z tego powodu miliony roboczogodzin, a podatnicy miliardy złotych, by po 20 latach sytuacja powróciła do stanu wyjściowego.

Nieco mniej w pamięć wryły się narzucane przez Zachód pomysły likwidowania historii i łączenia przedmiotów w liceach, doszło wtedy do kilku głośnych strajków głównie w obronie historii jako osobnego przedmiotu. O tym, że wprowadzanie bloków tematycznych i nauki zintegrowanej na poziomie liceów skutkuje obniżeniem poziomu i wyników aż o 30% wiedziano na podstawie amerykańskich badań już w momencie wprowadzania zmian, ale wycofano je dopiero po kilku latach, podobnie jak przeniesienie 6-latków z zerówek do pierwszej klasy. Próbowano także usuwać chronologiczny porządek nauczania. Jednak w tym samym czasie zmieniono zasady tworzenia podstaw programowych i tej zmiany nie wycofano, a dokonała się ona bez większej społecznej debaty. Polegała na tym, że zapis tematyczny zastąpiły w nich umiejętności, co spowodowało fragmentaryzację przekazywanej wiedzy.

W żargonie oświatowym zastąpiono w ten sposób nauczanie poznawcze nauczaniem operacyjnym. Jednocześnie prowadzona była ofensywa przeciw tradycyjnej szkole na uniwersytetach, poprzez NGO, podmioty szkolące nauczycieli, media głównego nurtu. Anglosaskie programy były przekładane na język polski często z zachowaniem obcych nazw i nazwisk w polskich materiałach i podręcznikach. Zanikły praktycznie rodzime i niezależne badania nad edukacją gdyż tematyka, ale i wyniki badań były determinowane przez selektywnie kierowany strumień grantów i innych form finansowania. Do polskiej szkoły zaczęły coraz śmielej wkradać się przesądy progresywizmu edukacyjnego w rodzaju pedagogiki niedyrektywnej, antyautorytarnej, krytycznej wraz z postmodernistycznym podejściem do prawdy. J. Dobrzyńska cytowała w tym kontekście ministra Ryszarda Legutkę, który stwierdził, że „polska edukacja zbudowana jest na zagranicznej licencji”. Niestety stwierdzenie to wygłosił już po zakończeniu pracy na stanowisku ministra edukacji.

Jednak wszystkie te zabiegi okazały się jedynie przygotowaniem do tego co zdaniem Dobrzyńskiej oznacza nie tyle kolejną reformę, ale zasadniczą zmianę rozumienia tego czym jest szkoła, co oznacza wysoka jakość edukacji i jakie są jej cele. Chodzi o tak zwaną edukację włączającą. Jest ona forsowana na całym świecie według jednego klucza przez globalistyczne organizacje takie jak ONZ, WHO, UNESCO, UNICEF, a na terenie Europy przez Komisję Europejską i powiązaną z nią Europejską Agencję do spraw Specjalnych Potrzeb i Edukacji Włączającej. Jak stwierdziła prelegentka edukacja włączająca to konstrukt polityczny oderwany od jakichkolwiek realiów biologii czy pedagogicznej praktyki, a wręcz im zaprzeczający. Deklarowanym celem jest ujęte nieco inaczej wyhodowanie nowego człowieka dla nowego społeczeństwa. Ma to być społeczeństwo inkluzywne, a postawy doń pasujące ma się osiągnąć przez tak zwany dobrostan uczniowski. W całym programie zasadniczej zmianie ulega w ten sposób sam cel istnienia szkoły.

Na obecnym etapie dokumenty wdrożeniowe nie są prezentowane szerszej opinii publicznej, a nawet nauczycielom w całości, jedyny dokument jaki się pojawił na stronie internetowej MEN po pewnym czasie zniknął, choć jest nadal realizowany. W pierwszym etapie pod hasłami równości i walki z wykluczeniem ogłoszono, że do szkół ogólnodostępnych mogą się zgłaszać dzieci z wszelkiego rodzaju dysfunkcjami, w tym: z problemami intelektualnymi w stopniu głębokim, z problemami zdrowotnymi, młodzież niedostosowana społecznie itp. Taka mieszanka ma mieć miejsce w każdej do niedawna normalnej klasie, a stopień wymieszania – różnorodności utożsamiany z poziomem nauczania. Część polskich rodziców uwierzyła w dyskryminujący charakter funkcjonujących dotąd szkół specjalnych i skorzystała z przyznanego im prawa do wysłania dzieci do szkół ogólnodostępnych. Malejąca liczba uczniów sprawiła z kolei, że szkoły specjalne z powodów ekonomicznych zamykano i reszta rodziców była zmuszona postąpić tak samo. Obecnie są one dostępne głównie w dużych miastach.

Od roku 2016 zlikwidowano około 500 szkół specjalnych.

Drugi etap wdrażania oprócz dostarczenia sprzętu i materiałów, np. do zmiany pieluch, w jaki zaopatrzone zostaną normalne dotychczas szkoły, polega na zmianie programów, technik oceniania i metod nauczania. O tym, że jest to rewolucja, a nie reforma mówią wyraźnie dokumenty zagraniczne, jednak w Polsce plany te są jak dotąd ukrywane, gdyż na Zachodzie jej wdrażanie trwało wiele lat, a zaczęło się już od roku 1970 w krajach anglosaskich takich jak USA, Australia, Nowa Zelandia i Wielka Brytania. Polską żabę trzeba więc gotować ostrożniej. Porażka programu w USA nie zatrzymała jego wdrażania gdzie indziej. Brytyjczycy i Amerykanie próbują obecnie wycofać się z tego szaleństwa, ale zniszczona infrastruktura materialna i kadrowa nie jest łatwa do odbudowania. Jak zwykle w takich sytuacjach urzędnicy i eksperci nawzajem oskarżają się o wprowadzanie w błąd, zrzucają odpowiedzialność za mylne diagnozy i błędne działania. Młodzież z problemami znów wraca do szkół lub z braku takiej możliwości do klas specjalnych.

Jednak Polska nie zważając na te doświadczenia konsekwentnie wdraża cały program. Polski program liczy 188 stron i jest powoli przekuwany na prawo oświatowe. Opiera się on na wielu międzynarodowych dokumentach, z których najważniejsze są datowana na rok 2012 Konwencja o Prawach Osób Niepełnosprawnych mówiąca o 100% inkluzji (żadnych szkół specjalnych) oraz Agenda na Rzecz Zrównoważonego Rozwoju gdzie edukacja włączająca jest wpisana do celu czwartego i ma być zrealizowana do roku 2030. Dokument polski został przyjęty w grudniu 2020 r. pod nadzorem wspomnianej Agencji Europejskiej i nosi tytuł „Edukacja dla wszystkich. Ramy rozwiązań legislacyjno-organizacyjnych na rzecz wysokiej jakości kształcenia włączającego dla wszystkich osób uczących się.” Tzw. pandemia sprawiła, że fakt ten został niemal niezauważony. We wszystkich tych dokumentach zmieniono rozumienie jakości nauczania, która jest synonimem już nie wysokiego poziomu nauczania w tradycyjnym rozumieniu, ale „różnorodności edukacyjnej”. Często terminy te używane są wymiennie, ma także miejsce zabieg polegający na tym, że kiedy ktoś mówi w dokumentach o edukacji wysokiej jakości, o szkole dostępnej dla wszystkich, szkole bez barier, to ma na myśli edukację włączającą.

Kolejny, często pojawiający się jako synonim jakości termin to tzw. dobrostan uczniów. Służy to do wprowadzania w błąd opinii publicznej, a także jako alibi dla podpisujących stosowne zobowiązania urzędników, choć sam polski dokument jest niepodpisany, co rodzi podejrzenia, że nie został napisany w Polsce. Zachodzi tu wyraźne podobieństwo do sposobu wdrażania zmian w Międzynarodowych Przepisach Zdrowotnych WHO, o których mówiła Magdalena Trojanowska w wywiadzie jaki przeprowadziłem dla styczniowych numerów MP br., w tamtym wypadku dokumenty nie zostały w ogóle przetłumaczone na język polski. Uległość władz krajowych we wdrażaniu destrukcyjnych i rewolucyjnych zmian motywowana jest podobnie jak w przypadku KPO i Zielonego Ładu dużymi środkami finansowymi, które oferuje Unia Europejska na jego realizację. W pierwszym etapie przeznaczono na wdrażanie edukacji włączającej w Polsce niebagatelną sumę 27 mld złotych. Jednak podobnie jak w innych programach unijnych pieniądze nie idą na żadne sensowne cele, ale na kryjące się pod starymi pojęciami zupełnie nowe i destrukcyjne działania. Niezależne badania podważające słuszność inkluzywności w oświacie nie są publikowane i finansowane w odróżnieniu od tych, które negują szkodliwy wpływ tego eksperymentu.

Nakłada się na to budowana przez promotorów aura dziejowej konieczności, tego, że „przed zmianami nie uciekniemy”, że postęp, że Europa itp. itd. Jednocześnie podobnie jak w przypadku ideologii gender na studiach tworzy się nowy kierunek o nazwie Disability Studies, podobnie jak gender negujących biologię, normy i naturę, koncentrujące się jedynie na barierach, które trzeba usunąć. Szkoła zdaniem Dobrzyńskiej przestanie być w dużej mierze miejscem nauczania, ale polem wojny kulturowej z takimi zjawiskami jak rasizm, seksizm, homofobia, ale także z barierą jaką jest religia rodziców i związane z tym opresyjne ponoć wychowanie. Zasady, cnoty, rozumność tracą swoje znaczenie na rzecz emocji. Podstawy programowe zostaną zastąpione projektowaniem uniwersalnym polegającym na dopasowaniu programu nauki w klasie do osoby najmniej pojętnej i jej możliwości.

Ma ona wykonać przewidziane w programie zadania razem z resztą kolektywu, który dla dodania sił twórczych będzie np. grał w kręgu na bębenkach i to nie w nauczaniu początkowym, ale każdym, gdyż bohaterowie tych spektakli będą mieli prawo iść do rejonowych liceów, techników i uczelni. Ułatwi to likwidacja tradycyjnych ocen, które mają być zastąpione niejednoznaczną oceną funkcjonalno-opisową. Na zakończenie swojego wystąpienia Dobrzyńska zauważyła, że tak zwane orzeczenia, które uczniom z dysfunkcjami wystawiały dotąd poradnie pedagogiczno-psychologiczne, będą teraz wydawane w szkołach dla wszystkich uczniów, którzy wejdą w ten sposób w rolę pacjentów coraz liczniejszych w systemie psychologów i terapeutów. Dokument taki oprócz swego rodzaju portretu psychologicznego zawiera opis środowiska, rodziny, znajomych, a wszystko zgromadzone ma być na jednej, centralnej platformie informatycznej. Instytucje unijne już od kilku lat dopominają się o takie dane, co ma być krokiem na drodze do włączenia Polski do tak zwanego europejskiego obszaru edukacyjnego. O kolejnych zmianach jakie zachodzą w szeroko pojętej edukacji i jej społecznym otoczeniu, o skutkach oraz o możliwych sposobach obrony napiszę w następnej części.

Olaf Swolkień

CDN

Myśl Polska, nr 43-44 (20-27.10.2024)