Dodatnia rola plusów ujemnych
Stanisław Michalkiewicz 20 stycznia 2024 michalkiewicz
Kiedy cała Polska żyje sprawą uwięzienia panów Kamińskiego i Wąsika, kiedy ulicami Warszawy przeszła manifestacja „Wolnych Polaków”, kiedy pan prezydent zaapelował do pana ministra Bodnara o uwolnienie obydwu skazańców, a pan minister Bodnar korzysta z okazji by pana prezydenta potrzymać na bezdechu, a może nawet wytarzać w smole i pierzu, trudno interesować się jakąkolwiek inną sprawą.
Tymczasem na świecie dzieją się rzeczy znacznie ważniejsze, a jeśli nawet nie ważniejsze, to bardziej brzemienne w skutki, niż skazanie dwóch niedawnych dygnitarzy. Ja oczywiście wiem, że wyrok skazujący, to nic przyjemnego tym bardziej, że właśnie sam zostałem 12 stycznia przez niezawisły sąd w Warszawie prawomocnie skazany na grzywnę za podanie nazwiska mojej Prześladowczyni, której musiałem zapłacić 150 tys. złotych z kosztami na podstawie wyroku sądowego, który potem został uchylony – ale znacznie większe zainteresowanie wzbudziła u mnie wiadomość, że papież Franciszek zachęca do dialogu katolików z marksistami, żeby w ten sposób wypracować jakąś syntezę katolickiej nauki społecznej z marksizmem. Jest to podobne do sławnego dialogu z judaizmem, bez którego podobno niczego nie można zrozumieć, a już specjalnie – chrześcijaństwa. Najwyraźniej bez marksizmu też niczego nie można zrozumieć, a już zwłaszcza katolickiej nauki społecznej. Ponieważ między judaizmem i marksizmem zachodzą rozmaite związki – ot choćby takie, że Żydowie byli wynalazcami marksizmu, a w partiach komunistycznych zawsze mieli nadreprezentację, to możliwe, że obydwa dialogi w końcu połączą się w jeden, którego konsekwencją będzie takie zmodyfikowanie chrześcijaństwa, że nie tylko nie będzie żadnej kolizji z sodomczykami czy gomorytkami, ale również – z marksistami. Symbolem takiej syntezy mogłaby być Matka Boska Marksistowska, której cudami słynące sanktuaria odwiedzane byłyby również, a może nawet przede wszystkim przez działaczy formacji lewicowych, na przykład partii Razem, czy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a nawet moją faworytę, Wielce Czcigodną Joanna Scheuring-Wielgus, chociaż deklaruje się ona jako „ateistka”.
To właśnie ona dostąpiła w swoim czasie audiencji u papieża Franciszka, podczas której zaprezentowała mu osobnika twierdzącego, że był molestowany seksualnie przez jakiegoś księdza. Jak pamiętamy, papież pocałował go – na szczęście tylko w rękę – bo potem okazało się, że osobnik wcale nie był molestowany i wkrótce słuch o nim zaginął. Ta sytuacja nasunęła mi myśl, że molestowanie seksualne – chociaż oczywiście potępiane przez wszystkich mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu – ma swoje plusy dodatnie. Zdaję sobie oczywiście sprawę z ryzyka, jakie wiąże się z głoszeniem takich opinii, ale nawet w sytuacjach ryzykownych trzeba mówić prawdę. A prawda może być taka, że molestowanie seksualne rozbudza w osobie molestowanej rozmaite zalety, które bez tego albo w ogóle by nie powstały, albo – jeśli nawet istniały – to by się nie ujawniły.
Oto kiedy z Ameryki przyszła do nas moda nie tylko na bycie molestowanym, ale również – na czerpanie z niego korzyści majątkowych, co zaowocowało pojawieniem się nowej, prężnej gałęzi gospodarki w postaci przemysłu molestowania, mnóstwo osób sławnych zaczęło sobie przypominać, jak to były molestowane. Do arystokracji w tym gronie zaliczały się oczywiście osoby molestowane przez księży, podczas gdy te, których nic takiego nie spotkało, starały się przypomnieć sobie, że molestował je wujek, albo zgoła jakiś anonimowy osobnik. Czy w tej sytuacji nie warto byłoby zbadać, jaki wpływ molestowanie miało na późniejszą karierę molestowanego, a zwłaszcza – czy to przypadkiem nie ono wyzwolilło w nich wszystkie zalety, z których później zasłynął. Pewnej wskazówki dostarcza mądrość ludowa, głosząca, iż cierpienie uszlachetnia, więc tym bardziej powinniśmy podążyć tym tropem.
Oto pewna piosenkarka, której kariera, owszem, rozwijała się, ale jakoś tak ospale, pewnego dnia przypomniała sobie, że ktoś ją zgwałcił. Od tego momentu w jej twórczości zaczęto doszukiwać się głębi i rozmaitych podtekstów, słowem – została uznana za artystkę. Co by było, gdyby sobie szczęśliwie tamtego incydentu nie przypomniała? Prawdopodobnie nie wybiłaby się ponad przeciętność. A przecież to nie jest przykład jedyny. Znakomitą ilustracją korzystnego wpływu molestowania na rozwój osobowości i życiowy sukces jest choćby moja Prześladowczyni. Jak wiadomo, została ona damą i pisarką, publikując książkę, w której swoje przygody opisała. No a gdyby nie przeżyła żadnych przygód, to czy napisałaby książkę? Prawdopodobnie nie, bo żeby napisać książkę, to najpierw trzeba mieć co opisywać. Tak w każdym razie uważał wybitny pisarz Janusz Głowacki, zamieszczając w jednym ze swoich opowiadań taki oto dialog: „ – O czym pisze ten Maks F.? – O wojnie. – O wojnie? Mnie też raz Niemcy postawili pod ścianą; zesrałem się oczywiście – ale żeby to zaraz opisywać?”
W przypadku pisania o molestowaniu sprawa od razu wygląda inaczej, bo już sam przedmiot wzbudza zainteresowanie, a cóż dopiero, gdy autor potrafi to wszystko przedstawić z talentem, dodając, gdzie trzeba, dramatyzmu? Tak w każdym razie uważał pan Tomasz Jastrun, chwaląc w jednej ze swych publikacji Stevena Spielberga właśnie za to, że – jak to sformułował – dodaje on „dramatyzmu”. Chodzi o to, że prawda bywa przeważnie nudna, a jeśli doda się „dramatyzmu”, to opowieść zaraz nabiera atrakcyjności. I nic dziwnego. Prezentując prawdę nie pozostawia się żadnego pola do popisu wyobraźni, podczas gdy dodając „dramatyzmu” uruchamia się wyobraźnię na najwyższych obrotach. Nie potrzebuję dodawać, że literatura, czy w ogóle – sztuka na tym tylko zyskuje.
Dlatego powinniśmy chyba zrewidować dotychczasową opinię na temat molestowania. Owszem, dostarcza ono przeżyć, również traumatycznych, ale czyż to nie właśnie dzięki nim mogą pojawić się wybitne dzieła, poruszające uczucia i wyobraźnię milionów? Bez tych przeżyć nic takiego chyba by nie powstało, a w takim razie powinniśmy dopatrzeć się plusów dodatnich nie tylko w samym molestowaniu, ale także w osobach molestujących, które – wprawdzie „bez swojej wiedzy i zgody” – niemniej jednak przyczyniają się do rozwoju kultury i gospodarki, napędzając również wspomniany przemysł molestowania. Skoro możliwy, a nawet zalecany jest dzisiaj dialog katolików z marksistami, to znaczy, że we wszystkim można doszukać się plusów dodatnich, zwłaszcza jeśli się tego bardzo chce.
Stanisław Michalkiewicz