Egzekutor sprawiedliwości Boskiej. [Powiększy grono aniołków?]

Egzekutor sprawiedliwości Boskiej. [Powiększy grono aniołków?]

Stanisław Michalkiewicz: egzekutor

Ajajajajajajaj! I co teraz będzie?

Czyżby po panu wiceministrze Wawrzyku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych szykowała się kolejna dymisja? Mam oczywiście na myśli pana wiceministra Arkadiusza Mularczyka, który w swoim czasie musiał przekonać Naczelnika Państwa, że dobrze by było uruchomić nowego samograja do duraczenia wyznawców PiS, którzy najwyraźniej położyli lachę na katastrofę smoleńską. Takim nowym samograjem mogłyby być reparacje wojenne od Niemiec.

Komu w dzisiejszych czasach nie przydałaby się forsa, tym bardziej, że od Niemców, więc można by dać upust chciwości w poczuciu spełniania wyroków sprawiedliwości dziejowej, a może nawet – Boskiej? Pan wiceminister Mularczyk, jako egzekutor sprawiedliwości Boskiej – pourquoi pas?

   Oczywiście pan Mularczyk dojrzewał do tego stopniowo. Początkowo, jako adwokat, wpadł na pomysł, by Polacy pozywali Niemcy przed niezawisłe sądy – ale ktoś starszy i mądrzejszy musiał zwrócić mu uwagę, że państwa korzystają z immunitetu państw suwerennych, więc ot tak sobie zaciągać ich przed niezawisłe sądy nie bardzo można. Nawet Polska, którą pozwali do tamtejszego niezawisłego sądu jacyś amerykańscy Żydowie o “roszczenia”, z tego immunitetu skorzystała – chociaż niezawisły sędzia nie był pewien, czy ten immunitet przysługuje również naszemu mniej wartościowemu bantustanowi, bo zastanawiał się nad tym aż dwa lata – ale w końcu wyszło na nasze.

Tedy Wielce Czcigodny poseł Mularczyk wpadł na pomysł, by “Polacy” składali pozwy o reparacje do polskich sądów. Sądy – jak to sądy – z pewnością wydawałyby piękne wyroki, a potem już tylko wyegzekwować je na Niemczech – i sprawa załatwiona. Czy rzeczywiście – tego nie wiemy – ale jedno jest pewne, że kancelaria pana mecenasa Mularczyka, która by te pozwy pisała – no bo niby któż inny? –  wyszłaby na swoje.

Widocznie jednak jakoś nie było chętnych (“bo taka głupia to ja już nie jestem; może głupia, ale taka to już nie” – śpiewała przed laty w Piwnicy pod Baranami Krystyna Zachwatowicz), więc Wielce Czcigodny poseł Mularczyk zapragnął służyć Polsce w tej sprawie na stanowisku wiceministra spraw zagranicznych – i uzyskał błogosławieństwo Naczelnika Państwa, który zwęszył w tym korzyści polityczne przed wyborami. A jakie? Nietrudno się domyślić, że Donald Tusk z żadnymi roszczeniami o reparacje wobec Niemiec nie ośmieli się wystąpić, więc i na tym odcinku będzie można dźgać go nieubłaganym palcem w chore z nienawiści oczy.

W ten sposób Wielce Czcigodny Arkadiusz Mularczyk powiększył grono a…, to znaczy pardon; jakich tam znowu “aniołków”! Nie żadnych “aniołków” tylko luminarzy naszej dyplomacji.

Wyglądało to z pozoru całkiem bezpiecznie, bo – jak w swoim czasie, podczas konferencji prasowej z udziałem ówczesnego niemieckiego ministra spraw zagranicznych Waltera Steinmeiera, oświadczył polski minister spraw zagranicznych w rządzie premiera Morawieckiego Jacek Czaputowicz – “w stosunkach polsko-niemieckich problem reparacji wojennych nie istnieje”.

A nie istnieje dlatego, że w 1945 roku państwo niemieckie zostało zlikwidowane i wszystkie sprawy dotyczące Niemiec, m.in. – również sprawy reparacji wojennych – rozstrzygała Konferencja w Poczdamie. I rozstrzygnęła, że Polska miała otrzymać reparacje wojenne z sowieckiej strefy okupacyjnej. Ale Sowieci – jak  to Sowieci – dzielili się z Polską reparacjami “po bratersku”, to znaczy – nie dawali Polsce nic, a w zamian za to zażądali darmowego wybierania górnośląskiego węgla.

I dopóki Stalin żył, nikt nie ośmielił się pisnąć słówka, ale kiedy w 1953 roku umarł, to ówczesny rząd PRL zrzekł się tych reparacji, z których Polska nic nie miała, ale pod warunkiem, że Sowieci przestaną brać górnośląski węgiel. I Sowieci się zgodzili, z tym, że przestali wybierać ten węgiel dopiero w 1956 roku. W związku z tym stanowisko rządu niemieckiego jest następujące: Niemcy wykonały postanowienia Konferencji Poczdamskiej w sprawie reparacji, natomiast jakie były rozliczenia między Polską i Związkiem Sowieckim – to już rządu niemieckiego nie obchodzi.

Oczywiście rząd “dobrej zmiany” nie przyjmuje tego do wiadomości, ekscytując swoich wyznawców korzyściami z reparacji, które w międzyczasie pan wiceminister Mularczyk wyliczył na astronomiczną sumę ponad 6 bilionów złotych. Jak dotąd jednak w tej sprawie nie było żadnego postępu, chociaż pan wiceminister Mularczyk odbył wiele podróży, m.in. do Ameryki, gdzie przekonywał do naszej świętej sprawy różne tamtejsze polskie organizacje, a nawet powysyłał listy do wszystkich amerykańskich kongresmanów, ale nie wiadomo, czy jakiś twardziel coś mu odpowiedział.

To znaczy – przepraszam – ostatnio prasa doniosła, że jeden z tych twardzieli powiedział, że byłoby dobrze, gdyby Niemcy Polsce reparacje zapłaciły. Ano, jużci prawda.

I kiedy wydawało się, że pan wiceminister Mularczyk będzie załatwiał te reparacje od Niemiec aż do przejścia na zasłużoną emeryturę, niczym grom z jasnego nieba spadła na nas wieść hiobowa, która może przyczynić się do przerwania panu wiceministrowi Mularczykowi dobrego fartu. Oto Judenrat “Gazety Wyborczej” doniósł, że pani Anna Fotyga, kiedy była ministrem spraw zagranicznych w rządzie premiera Jarosława Kaczyńskiego, podpisała w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej zrzeczenie reparacji wojennych od Niemiec.

Dotychczas nikt o tym nie wiedział, i gdyby nie jakaś Schwein, która w papierach Ministerstwa Spraw Zagranicznych wyszperała ten świstek, nikt by się nie dowiedział. Niestety, mleko się rozlało tym bardziej, że pani Anna Fotyga bynajmniej nie zapiera się, że takie pismo mogła podpisać, tylko tłumaczy się, że ktoś je jej do podpisu “podsunął” – no a ona podpisała.

Muszę w tym miejscu się pochwalić, że proroctwa mnie wspierały, bo w rozmowie Pipermana z Biberglancem wspomniałem o procedurze podpisywania papierów, co prawda nie przez panią minister Fotygę, tylko przez Księcia-Małżonka, czyli pana ministra Sikorskiego.

O trzeciej przychodził do jego gabinetu portier i wołał: “nu, panie Szykorski, podpisujemy papiery!” W pierwszej chwili nawet Piperman nie chciał w to uwierzyć, ale Biberglanc mu wyjaśnił, że ten portier to nie takich sadzał na nodze od stołka i jak go Berman posadził w MSZ na portierni, to siedzi tam do dnia dzisiejszego.  Początkowo Książę-Małżonek też był zdziwiony i chciał te papiery czytać, ale portier zapytał go, czy on aby umie czytać, zwłaszcza ze zrozumieniem i wyjaśnił, że gdyby nawet, to nie ma potrzeby, żeby on je czytał, skoro starsi i mądrzejsi już je przeczytali.

Skoro tak, to nie dziwię się, że i pani Anna Fotyga też podpisywała dokumenty w tym trybie i teraz czarne chmury gromadzą się nad Bogu ducha winnym wiceministrem Mularczykiem.