Fałszywe zmartwychwstanie transhumanistów

Stare herezje w nowych szatach. Fałszywe zmartwychwstanie transhumanistów

pch24.pl/stare-herezje-w-nowych-szatach

(Oprac. GS/PCh24.pl)

Przyglądanie się osobom, które uwierzyły w obietnice, jakie składa transhumanizm i wiara w zbawienie przychodzące rzekomo przez technologię, to rzecz, na którą musimy zwracać uwagę i głośno o tym mówić, alarmować. Zbigniew Herbert w jednym z wierszy napisał: „Dowodem istnienia potwora są jego ofiary”. Jeśli spojrzymy na to, jakich ludzi pozostawia światu transhumanizm, zauważymy, że ofiar jest naprawdę wiele. Pamiętajmy o nich w naszych modlitwach i róbmy wszystko, żeby je ratować przed fałszywym zbawieniem oraz realnym wiecznym potępieniem – mówi w rozmowie z PCh24.pl ksiądz profesor Piotr Roszak.

Wielebny Księże Profesorze, przygotowując się do naszej rozmowy trafiłem na archiwalny numer kwartalnika „FRONDA” z tematem przewodnim „Cyber-zbawienie?”. Opublikowano tam m. in. przemyślenia na temat nowej ewangelizacji w związku z rozwojem nowych technologii, świata cyfrowego. Autorzy jednoznacznie zasugerowali, że Internet jest miejscem, gdzie Kościół powinien zacząć działać i głosić Słowo Boże. Jak ocenia Ksiądz Profesor postępy w tego typu działalności Kościoła na przestrzeni ostatnich lat?

Internet jest środkiem, dzięki któremu możemy dotrzeć z Dobrą Nowiną do ludzi, którzy znajdują się na nowym, cyfrowym kontynencie. Miejmy nadzieję, że nie są oni całkowicie pochłonięci cyberprzestrzenią, ale że traktują ją nadal – jak zresztą zakładano na początku ery Internetu – jako pewien środek komunikacyjny ułatwiający nawiązywanie kontaktów, relacji, ale także jako medium, a nie jako cel sam w sobie.

To jest rzeczywistość, w której Kościół katolicki z pewnością przez ostatnie lata starał się być obecny. To Kościół, jako jedna z nielicznych instytucji na świecie, ma odwagę powiedzieć uzależnionym od cyberprzestrzeni użytkownikom Internetu: „ZAWRÓĆ i zacznij podążać tam, gdzie jest prawdziwy cel twojego życia, czyli Jezus Chrystus”.

Internet bez wątpienia dla wielu stał się dzisiaj swego rodzaju bożkiem, który zasłania sobą wszystko inne, wszystko co nas otacza, i nie pozwala się nam rozwijać. Również dlatego kapłani, misjonarze zaczęli działać w sieci. Chcemy pokazać, że cyberprzestrzeń nie jest celem, do którego zmierzamy. Chcemy pokazywać użytkownikom Internetu drogowskazy, które poprowadzą ich prawdziwą drogą życia. Nie można bowiem bezkrytycznie rzucić się w wir nowego medium. Człowiek po to otrzymał od Stwórcy rozum, żeby potrafić rozróżniać wady i zalety, plusy i minusy, i wyciągać wnioski, a nie bezkrytycznie polegać na wytworze rąk ludzkich. Jedynym, na kim możemy bezkrytycznie polegać, jest Chrystus Pan. Nie Internet! Tylko Chrystus!

Z pewnością wiele jeszcze przed nami, katolikami do odrobienia, jeśli chodzi o Internet. W pierwszej kolejności musimy pokazywać, na czym polega etyka korzystania z sieci, bo ona absolutnie zawsze przychodzi za późno. Mamy taką tendencję we współczesności, że najpierw korzystamy z różnych środków i możliwości, a dopiero potem zastanawiamy się, czy to szkodzi, czy nie szkodzi…

Zwracał na to uwagę m. in. papież Grzegorz XVI, kiedy mówił o szansach i zagrożeniach związanych z gigantycznym rozwojem kolei żelaznej…

Dokładnie. Tutaj jest podobnie. Internet wiele nam daje, ale jednocześnie w świecie jest wiele jego ofiar. W przeszłości w tego typu przypadkach „za późno” ludzkość zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę nie jest przygotowana na nowe rozwiązania. Teraz jednak „za późno” jeszcze nie nadeszło, a wszystkie problemy związane z cyberprzestrzenią są przemilczane, spychane na dalszy plan, bagatelizowane albo przedstawiane jako „zło konieczne”.

Tutaj podkreślę raz jeszcze: jest wielka rola Kościoła. Oprócz głoszenia Ewangelii musimy uświadamiać wszystkich, że najpierw trzeba zrozumieć medium, jakim jest sieć cyfrowa; czy ma sens używanie jej w taki sposób, jak się nam to narzuca; czy czymś dobrym jest dostarczanie jej osobom nieprzygotowanym, etc. Wiemy przecież dobrze, że o ile udostępnimy ją komuś, kto jest niedojrzały, nieprzygotowany, kto nie zna się na obsłudze jakiegoś urządzenia, to nie dość, że taka osoba wyrządza krzywdę sobie, to jeszcze może zaszkodzić innym.

Krótko mówiąc: ostatnie lata to niewątpliwie postępy z przekazywaniem Słowa Bożego w świecie, który się dynamicznie rozwija. Z drugiej strony wciąż za mało mówimy, że Internet to także przestrzeń moralna, etyczna. Musimy o tym mówić, zwłaszcza, iż coraz bardziej utrwala się w powszechnej świadomości przekonanie, że Internet to miejsce „wolne od moralności”, że nie obowiązują tam jakiekolwiek zasady.

Dodałbym do tego jeszcze jedną kwestię: w cyberprzestrzeni naroiło się nam w ostatnim czasie wielu samozwańczych „wybawicieli świata i ludzkości”, którzy oferują coś, co nazwałbym „cyberreligią”. Zdecydowana większość z nich stręczy użytkownikom sieci swego rodzaju „zbawienie”, które ze zbawieniem rozumianym po katolicku nie ma nic wspólnego…

Zdecydowanie. Czymś innym jest „zbawienie Internetu”, a czymś innym zbawienie. Odnoszę wrażenie, że bardzo często cały wysiłek idzie na zdominowanie przestrzeni cyfrowej, przestrzeni wirtualnej, jakby to tam rozstrzygała się główna batalia o zbawienie człowieka.

Cały czas mamy bowiem do czynienia z fałszywą perspektywą, o której już mówiłem: Internet może być co najwyżej środkiem, a nie celem samym w sobie, nawet dla tych, którzy postrzegają siebie jako wirtualnych nomadów. Cały czas potrzebujemy spojrzenia na rzeczywistość realną, na Chrystusa Zmartwychwstałego, a nie rzeczywistość wirtualną i związaną z nią technologię.

Technologie mogą rościć sobie fałszywe pretensje do tego, aby uchodzić za zbawcze dla ludzkości i świata. Mogą i roszczą! Tak było przez wieki – technologie przedstawiano jako coś, co ma „zbawić”, czy też uratować świat i człowieka. Ale rozwiązać problem doczesny a „zbawić” to różne kwestie. Współcześnie jednak technologie nie tylko mają „zbawić” nas w sensie ziemskim, ale również przypisują sobie prawa do dystrybucji „zbawienia wiecznego”.

Czym jest to „wieczne zbawienie”, do którego prawa roszczą sobie nowoczesne technologie? Albo inaczej: jakie „zbawienie” oferują transhumaniści, bo domyślam się, że to ich ma Ksiądz Profesor na myśli, mówiąc o technologii i „wiecznym zbawieniu”?

Transhumaniści oferują wyłącznie „zbawienie”, które dla nich jest możliwe. Skoro odsunęli od siebie perspektywę nadprzyrodzoną i twierdzą, że istnieje tylko to, co doczesne, materialne; że nie istnieje żaden Bóg ani to, co głoszą chrześcijanie, to jedynym „zbawieniem”, jakie mogą zaproponować swoim wyznawcom, jest „długo-trwałość” czy „długo-bycie” na ziemi. Celowo nie używam słowa długowieczność mimo, że transhumaniści lubią go nadużywać, co sugeruje, że mamy do czynienia z bardzo inteligentną podróbką wieczności, chrześcijaństwa, soteriologii, czyli nauki o zbawieniu.

Transhumaniści mogą zaproponować „zbawienie” jedynie w wymiarze trwania, sugerując, że narzędziem do jego osiągnięcia nie jest przyjęcie łaski od Chrystusa, tylko wzięcie sprawy w swoje ręce przy zaangażowaniu technologii, która w rzeczywistości odrywa człowieka od tego, kim on naprawdę jest. Próbuje zaś przekształcić go w cyborga, dla którego zbawienie będzie wiązało się tylko z jedną sferą życia – sferą umysłową. Tymczasem przecież człowiek to nie tylko umysł, ale również dusza i ciało.

Mamy więc do czynienia z redukcją zbawienia do jednego wymiaru. Wynika to poniekąd z utraty ambicji, jaką od zawsze miało w sobie chrześcijaństwo. Wyznawcom Chrystusa przez wieki nie zależało bowiem na tym, żeby jedynie jakoś pozostać w pamięci następnych pokoleń i w ten sposób „ocaleć w historii”. My od zawsze chcieliśmy wieczności, czyli spotkania z Bogiem w Trójcy Jedynym; wieczności, która jest możliwa, jeśli jesteśmy w relacji do Tego, który jest wieczny sam w sobie.

Transhumaniści to wszystko rozcieńczają i fałszują, oferując nam sztuczkę związaną z możliwością transferu umysłu czy wszelakimi próbami innego „zbawienia”, które byłoby możliwe w świecie bez Boga. W niemal wszystkich wypowiedziach transhumanistów jasno widać bowiem, że chodzi o propozycję będącą kontrą wobec chrześcijaństwa.

Dlaczego transhumaniści wzięli sobie na celownik przede wszystkim chrześcijaństwo, a nie inne religie?

Przede wszystkim dlatego, że w chrześcijaństwie mamy do czynienia z bardzo silnym naciskiem na jedność duchową i psychofizyczną człowieka, który jest dziełem Boga obdarowanym duszą i ciałem; nie na zasadzie przeciwnych sobie, antagonizujących części, ale właśnie jako jedność. Człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga. Człowiek przeżywa na ziemi swój czas jako przygotowanie do wieczności, jako pielgrzymkę do Niebieskiej Ojczyzny.

W związku z powyższym chrześcijańska antropologia jest zasadniczo osadzona w rzeczywistości. Nie sprowadza człowieka tylko do miana jakiegoś elementu, nie pozwalając manipulować ciałem ani innymi składnikami ludzkiego bytu, co w innych religiach zdarza się nagminnie. Jeśli bowiem ktoś zakłada, że człowiek to tylko dusza, to w związku z tym z ciałem można robić, co się żywnie podoba. To dysponowanie ciałem widać wyraźnie w transhumanizmie. Jest to jeden z naczelnych postulatów transhumanistów. Ciało się nie liczy. Ciało jest dodatkiem do tego, co intelektualne czy umysłowe. Nawiasem mówiąc, chrześcijaństwo broni przy tym godności ciała – co jest pewnym paradoksem, ponieważ w mediach jest przedstawiane jako system negujący przyjemności cielesne. Jednocześnie jednak to właśnie chrześcijaństwo bardzo nobilituje ciało. Pokazuje, że troska o to ciało jest kluczowa dla duchowej kondycji człowieka i dla jego wiecznego losu, w którym człowiek nie zmartwychwstanie w pamięci ludzi, nie zmartwychwstanie w duszy. Przedmiot wiary wyznawanej w Credo stanowi przecież „ciała zmartwychwstanie”.

To, co Ksiądz Profesor powiedział, wydaje mi się kluczowe. Odnoszę bowiem wrażenie, że wielu odbiorców „religii” transhumanizmu wychodzi z założenia, iż ich mózg zostanie przetransferowany do innego ciała – biologicznego, cyfrowego, mechanicznego itd. Chyba niewielu zdaje sobie sprawę, że chodzi tak naprawdę o… no właśnie, o co? Zapisanie na dysku komputera ludzkich wspomnień i cyfrowe generowanie uczuć i emocji?

Warto zauważyć, że aby projekt transhumanistyczny się powiódł, trzeba koniecznie usunąć antropologię chrześcijańską i zastąpić ją gnostycką, czyli taką, która będzie redukowała człowieka do pierwiastka umysłowego. Wtedy rzeczywiście będzie można tę „tanią nieśmiertelność” jakoś sprzedać i pokazać, że jest ona rozwiązaniem.

Ale przecież główny transhumanista naszych czasów, czyli Yuval Noah Harari twierdzi, że jest ateistą, a nie gnostykiem…

Gnostycyzm może być również niereligijny i w tym sensie jest on wizją antropologiczną sprowadzającą człowieka wyłącznie do pierwiastka umysłowego. „Zbawienie”, które oferuje Harari, jest pozbawione – jak już podkreślałem – nadprzyrodzoności. Jest ono tylko i wyłącznie osadzone w tym świecie, poza którym, według transhumanistów, niczego nie ma. Tu właśnie mamy ewidentną linię sporu z chrześcijaństwem. Nie było przypadkiem, tylko wręcz znakiem Opatrzności, że święty Jan Paweł II rozpoczynając swój pontyfikat przypomniał słowa Pisma: „Stworzył więc Bóg człowieka na swój obraz, na obraz Boży go stworzył: stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1, 26-27). Papież Polak przypomniał antropologię biblijną i w prorocki sposób zasugerował nam, że to właśnie będzie temat, który skupi współczesną dyskusję; że chrześcijanie znowu będą musieli bronić cielesności człowieka.

Znowu?

Tak, bo jest to sytuacja, która przypomina jako żywo pierwsze wieki chrześcijaństwa. Wówczas święty Ireneusz z Lyonu musiał stanąć w obronie wizji człowieka, jego powołania do wieczności, zbawienia przyniesionego przez Chrystusa, w sporze z gnostycyzmem. Ten ostatni z jednej strony próbował budować poczucie elitarności twierdząc, że wiedza i pogarda dla ciała są drogą do osiągnięcia zbawienia. Z drugiej strony sytuowała się ezoteryka, czyli próba pozbawienia się ciała i widzenia wpływu na ludzkie losy w jakichś magicznych, pozaziemskich siłach, prezentowanych jako alternatywa (fałszywa) dla Chrystusa; alternatywa oferująca człowiekowi zbawienie w sposób prostszy i mniej wymagający, właściwie „na przycisk”.

Dokładnie z tym samym mamy do czynienia w propozycjach transhumanistów. To nie są oferty szanujące integralność człowieka, jego tożsamość. To rozwiązania magiczne, czyli natychmiastowe.

Ludzkość od zawsze mierzy się z wieloma intelektualnymi problemami trwającymi czasami setki, a nawet tysiące lat; z pytaniami będącymi przedmiotem wielu sporów teologicznych i filozoficznych, a tu nagle jeden przycisk i sprawa jest załatwiona. A zatem mamy do czynienia po raz kolejny w historii ludzkich ideologii z pomysłami, które chcą zawładnąć umysłem i zatrzymać uwagę człowieka w taki sposób, aby pokładał on wiarę we własnych możliwościach, a nie otwierał się na to, co przychodzi z wieczności od Boga.

A czy można powiedzieć, że mamy do czynienia z odrodzeniem się, czy też nową odsłoną niezwykle groźnej herezji, jaka panoszyła się w pierwszych wiekach chrześcijaństwa – herezji monofizytyzmu?

Niewątpliwie trzeba stawiać takie pytania i bardzo dobrze, że Pan to zrobił. Mamy bowiem do czynienia z odarciem człowieka z wymiaru nadprzyrodzonego. W V wieku wyznawcy herezji monofizytyzmu próbowali odrzeć Pana Jezusa z Jego ludzkiej natury. Widać więc, że mamy do czynienia z podobną sytuacją – może istnieć tylko jedna natura. W wypadku transhumanizmu chodzi o naturę umysłową.

„Zbawienie” ma przynieść technologia i to ona ma zapewnić „zmartwychwstanie” umysłu…

Wypisz, wymaluj to samo głosili wyznawcy monofizytyzmu twierdząc, że na krzyżu umarł Chrystus człowiek, a nie Chrystus Syn Boży…

Analogia jest ewidentna. Czasy świętego Augustyna były naznaczone również sporem z manicheizmem czy z dualizmem, które niebezpiecznie rozdzielały sfery życia człowieka nie po to, żeby je połączyć. My w Chrystusie Panu też rozdzielamy pewne aspekty dotyczące Jego natury boskiej i ludzkiej w jednej osobie Syna Bożego. Robimy to jednak, aby je połączyć, a nie żeby oddzielać, przeciwstawiać sobie, traktować jako całkowicie odseparowane od siebie.

Dogmat chalcedoński z 451 roku, który przypomina nam o jedności Chrystusa, jest tutaj kluczowy. Nie oznacza to, że unifikujemy i nie dostrzegamy różnic. Dostrzegamy, ale jednocześnie podkreślamy, że to nie są różnice prowadzące do separacji.

Tak więc mamy do czynienia nie tylko z powrotem herezji monofizytyzmu, ale i dualizmu oraz manicheizmu, który deprecjonował materię, a nawet uważał ją za źródło istnienia zła. Wszystkie te trzy herezje łączy jedno: pogarda dla cielesności, która ma być co najwyżej dodatkiem. Stąd też wszystkie dostrzegane w życiu społecznym postulaty traktujące ciało tylko jak własność, albo uważające, że dysponowanie ciałem nie ma żadnych ograniczeń, są w mojej ocenie przejawem odradzających się herezji.

Przyglądanie się osobom, które uwierzyły w obietnice, jakie składa transhumanizm i wiara w zbawienie, jakie przychodzi rzekomo przez technologię, to rzecz, na którą musimy zwracać uwagę i głośno o tym mówić, alarmować. Zbigniew Herbert w jednym z wierszy napisał: „Dowodem istnienia potwora są jego ofiary”. Jeśli spojrzymy na to, jakich ludzi pozostawia światu transhumanizm, zauważymy, że ofiar jest naprawdę wiele. Pamiętajmy o nich w naszych modlitwach i róbmy wszystko, żeby je ratować przed fałszywym zbawieniem oraz realnym wiecznym potępieniem.

Bóg zapłać za rozmowę.

Tomasz D. Kolanek