Fit for 55. Unijny hazard pod sztandarem ratowania klimatu.
[Sądzę, że raczej należy to nazwać największą ZBRODNIĄ M. Dakowski]
Andrzej Krajewski dziennik-fit-for-55-transformacja
Zapowiada się, że weźmiemy udział w największej centralnie sterowanej transformacji ekonomicznej w dziejach Europy Zachodniej, której skutki mogą zadziwić wszystkich, na czele z autorami tego pomysłu.
Właściwie to klamka już zapadła. Dokładnie we wtorek, gdy Rada Unii Europejskiej przyjęła akty prawne, będące rdzeniem pakietu Fit for 55. Nasze życie zacznie się więc znowu radykalnie zmieniać, tak jakby ostatnia częstotliwość jego stawania na głowie okazywała się zbyt rzadka.
Wielkie kosztowne transformacje
Jaki kierunek zmian w codzienności się zapowiada, zwłaszcza dla Polaków, pisałem dwa lata temu CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>. Wielkie transformacje mają bowiem to do siebie, że są bardzo kosztowne. Ktoś zaś musi wziąć na swe barki tego cenę. Nawet jeśli rządy robią je na kredyt lub finansują z „dodruku” pieniądza, koszt w postaci odsetek długu oraz inflacji nieuchronnie wraca. To tylko kwestia czasu. Wówczas płaci go społeczeństwo. Acz zwykle najmniej ci posiadający władzę lub wielkie fortuny.
Uprzytomnienie sobie, iż grozi nam ubożenie i to bardzo odczuwalne, powoli przebija się do powszechnej świadomości. Nawet polskie elity zaczynają rozumieć, iż nie są to irracjonalne lęki. Jak ładnie ujął to ekonomista z Instytutu Badań Strukturalnych Jakub Sokołowski w rozmowie z Marcelim Sommerem (opublikowanej na łamach „Dziennika. Gazety Prawnej” – CZYTAJ WIĘCEJ TUTAJ>>>) należy: „zobaczyć w obawach społecznych racjonalne jądro, które związane jest z bardzo podstawowymi potrzebami. Nasz badania nie pozostawiają wątpliwości, że opór przed zmianą nie wynika z braku świadomości czy jakiejś złej woli, tylko z braku dostępnych środków”. Wnioski ze wspominanych badań mówiły, iż Polacy generalnie nie maja nic przeciwko polityce klimatycznej i dążeniu do redukcji emisji CO2 pod warunkiem, że wyrzeczenia z tym związane nie okażą się zbyt wielkie. Jeśli gwałtownie wzrosną, wyrażana przez nich akceptacja dla transformacji szybko się skończy. Trudno przypuszczać, aby w pozostałych państwach Unii Europejskiej mogło to wyglądać inaczej.
Jak Fit for 55 ułoży nową codzienność?
Stąd też w nabierającej rozpędu debacie publicznej (ciekawa sprawa z punktu widzenia demokratycznej legitymizacji, że polski rząd najpierw zaakceptował coś, co radykalnie wypłynie na życie każdego obywatela, po czym dopiero zaczyna się o tym debatować) cała uwaga koncentruje się na pewnych wycinkach. Odnoszą się one do tego – jak Fit for 55 ułoży nową codzienność zwykłym ludziom oraz na ile przyczyni się do zahamowania globalnego ocieplenia.
Ta koncentracja na kwestii ideowej (walka z globalnym ociepleniem), a także społecznej (jak zapobiec, by obywatelom nie zaczęła chodzić po głowie rewolucja) sprawia, że w cieniu pozostaje całokształt wchodzącego w życie projektu Fit for 55.
Fit for 55 – przepisy, nakazy, zakazy
W swym sednie zakłada on bowiem radykalną przebudowę gospodarek krajów Unii Europejskiej. Przy czym jej motorem nie jest kolejna rewolucja technologiczna, czy korzyści finansowe oferowane przez otwieranie się rynki na nowe produkty lub usługi. Takie zmiany napędzały rozwój Starego Kontynentu w ciągu dwóch ostatnich stuleci. Tym razem transformacja nie będzie oddolna, lecz odgórna. Jej głównym motorem staną się: przepisy, zakazy, nakazy, strumienie dotacji, preferencje podatkowe oraz ideowy bat, mówiące, że kto wyraża sprzeciw, ten staje się współodpowiedzialny za katastrofę klimatyczną.
Ogólne wyobrażenie nadchodzących zmian dają ratyfikowane przez Parlament Europejski i zaakceptowane na forum Rada Unii Europejskiej, prawne akty. Choć bardzo szczegółowe, to wyłaniający się z nich obraz nie jest taki znów skomplikowany. Otóż sektory kluczowe dla gospodarek krajów Unii zostaną obłożone takimi kosztami związanymi z emisją dwutlenku węgla, że wymusi to olbrzymi program inwestycyjny. W jego efekcie unijne gospodarki mają w dekadę zostać przebudowane wręcz nie do poznania. Ten proces będzie dotyczył na początek: energetyki, budownictwa, transportu i przemysłu.
Fit for 55 jak kolejny rozbiór Polski? Suski o “powrocie do zbierania szparagów”
Fit for 55 – cztery kategorie
Pod tymi czterema kategoriami kryje się np. 221 elektrowni węglowych do zastąpienia innymi źródłami prądu. Albo ponad 253 miliony samochodów osobowych z silnikiem spalinowym do stopniowego wycofania z eksploatacji. Czy też ok. 500 hut stali do gruntownej przebudowy technologicznej lub zamknięcia i wyprowadzenia produkcji wraz z emisją CO2 poza granice UE. W międzyczasie trzeba będzie jeszcze uczynić energooszczędnymi jakieś 180 mln budynków mieszkalnych, wybudować wytwórnie wodoru i rurociągi dość szczelne, by go transportować, itd., itp. Tę wyliczankę da się prowadzić i prowadzić, bo branż których dotkną zmiany generowane przez Fit For 55, jest po prostu mnóstwo. W zasadzie krócej byłoby wypisać te, gdzie nic się nie zmieni. Ponieważ z tej listy w końcu znikną wszystkie pozycje i pozostaną jedynie wspomnienia dawnego świata.
Koszty i skutki
W tym miejscu dochodzimy do niepokojącej konstatacji – tak gigantyczne przedsięwzięcie musi nieść koszty i skutki analogiczne do jego rozmiarów. Jeśli idzie o to pierwsze, to wedle szacunków Komisji Europejskiej jedynie inwestycje w rozbudowę sieci przesyłowej prądu i infrastruktury energetycznej w krajach UE pochłonie do końca dekady ok 584 mld euro. Natomiast co do określenia całości wydatków wymuszanych przez pakiet Fit For 55, to szacowne kwoty są tak rozstrzelone, że w zasadzie nie ma sensu zaśmiecać sobie nimi głowy. Ot w zależności od źródła mówi się, iż konieczne inwestycje pochłaniać będą każdego roku od 350 do nawet 600 mld euro.
Przebudowa starej Europy zapowiada się więc imponująco.
Co ciekawe, w swych dziejach kraje Europy Zachodniej raczej takowej przemiany nie doświadczały. Jak już, to transformowanie wszystkiego dotknęło jedynie narody Europy Środkowej, podporządkowane Związkowi Radzieckiemu zaraz po 1945 r.
Trzy ambitne programy inwestycyjne
Acz równie ambitne programy inwestycyjne z jednoczesną przebudową całego społeczeństwa w XX stuleciu wydarzyły się jedynie trzy. Była to: wielki kampania uprzemysławiania Związku Radzieckiego w latach 30., New Deal w USA w tym samym okresie czasu oraz „wielki skok” w Chińskiej Republice Ludowej na przełomie lat 50 i 60.
W przypadku mocarstw komunistycznych, rządzonych przez Józef Stalina oraz Mao Zedonga, chodziło o dogonienie uprzemysłowionego Zachodu. Tak, aby móc mu następnie rzucić wyzwanie na niwie ekonomicznej oraz militarnej. Natomiast Stany Zjednoczone pod rządami Franklina D. Roosevelta w czasie Wielkiego Kryzysu ogarnęła panika, że wypracowany wcześniej dobrobyt został utracony bezpowrotnie, a zapaść ekonomiczna nigdy się nie skończy. Nowy prezydent odwołując się do teorii Johna M. Keynesa, zaoferował wówczas obywatelom całościową receptę na ich kryzysowe bolączki i lęki.
Cecha wspólna trzech wielkich transformacji
Cechą wspólna trzech wielkich transformacji była kluczowa rola państwa jako: planisty, inwestora, nadzorcy wymuszającego kierunek zmian oraz policjanta pilnującego, by nie następowało odchodzenie od raz obranego kursu. Jednakże w przypadku ZSRR i ChRL przy okazji owej zmiany trup słał się gęsto, bo w państwach totalitarnych pojedynczy ludzie nie mieli żadnego znaczenia. To pozwalało obciążyć ich kosztami bez ograniczeń, czyli zmusić do niewolniczej pracy oraz nie przejmować się zanadto, kiedy masowo umierali z głodu.
New Deal
Z naszego punktu widzenia dużo bliższy obecnej transformacji jest przypadek New Deal, ponieważ w bardzo demokratycznym kraju prezydent Roosevelt musiał liczyć się ze zdaniem wyborców. Zadbał więc, żeby ceną transformacji jak najmocniej obciążyć najbogatszych. Na początku swych rządów najwyższą stawkę podatku dochodowego wywindował do 79 proc. dla zarobków powyżej 100 tys. dolarów rocznie. Po czym podbił ją do niewyobrażalnych dziś 90 proc.
Co ciekawe największym zagrożeniem przy realizacja New Deal okazały się wcale nie koszty, lecz popadanie zarządzającej całym procesem machiny biurokratycznej w szaleństwo coraz większych absurdów. Generowały je koleje akty prawne, regulujące różne działy gospodarki. Tylko jeden „National Industrial Recovery Act” („Ustawa o uzdrowieniu krajowego przemysłu”) z czerwca 1933 r. przyniósł powstanie rządowej agencji National Recovery Administration (NRA), która pod zarządem gen. Hugh Johnsona ostro zabrała się za reformowanie przemysłu. W zaledwie pół roku generał przygotował 500 kodeksów regulacyjnych. „Istniały kodeksy regulujące produkcję środków wzmacniających włosy, smyczy dla psów, a nawet komedii muzycznych. Krawiec z New Jersey, Jack Magid, został aresztowany i osadzony w więzieniu za «zbrodnię» polegającą na uprasowania garnituru za 35, nie zaś za 40 centów, jak przewidywał «kodeks krawiectwa» NRA” – opisuje Lawrence W. Reed w monografii „Wielkie mity Wielkiego Kryzysu”.
Dzięki New Deal USA zmodernizowały całą swoją infrastrukturę, zyskały mnóstwo nowych: dróg, mostów, elektrowni, jednocześnie ograniczając bezrobocie. Mimo to zastygły w marazmie aż do wybuchu II wojny światowej. W jej trakcie stopniowo anulowano reformy, gdy zaś Roosevelt zmarł, zupełnie porzucono drogę, jaką wytyczył dla Ameryki.
Żadna z trzech wspomnianych transformacji pomimo olbrzymich środków, które w nie włożono (nie wspominając o ofierze z ludzi w ZSRR i ChRL) nie przyniosły osiągnięcia oczekiwanych celów. Nawet w na wskroś totalitarnym Związku Radzieckim aparat państwa nie posiadał dość władzy, by nagiąć codzienne realia do gospodarczych planów. Choć sowiecki obywatel mógł za byle co stracić życie i tak: kradł, oszukiwał, lekceważył powierzane mu zadania. Czyli zamiast poświęcać się dla idei, kombinował jak przetrwać i coś jeszcze przy okazji zyskać. Wspominanie o ludzkich ponadczasowych przywarach wcale nie jest tu przypadkowe. Gdy obywatel popada w ubóstwo, robi się mniej ideowy i trudniej sterowalny.
Połączmy to sobie z biurokratycznymi narzędziami, które będą głównym gwarantem egzekwowania Fit for 55. Dorzućmy też skalę inwestycji i wprowadzanych zmian. W tym momencie robi się już nieciekawie, bo ryzyko, iż pójdzie coś nie tak, rośnie.
Bilion euro? Transformacja może kosztować o wiele więcej
No to dodajmy jeszcze, że jak na razie na transformację zaplanowano wygospodarowanie ok. 30 proc. wieloletniego budżetu UE na lata 2021-2027 (ok. 300 mld euro), większość środków z Europejskiego Funduszu Odbudowy (jakieś 600 mld euro), wpływy z emisji zielonych obligacji UE (ok 225 mld euro) oraz dochody, jakie po 2026 r ma przynosić zreformowany system handlu uprawnieniami do emisji CO2 (ETS). Będzie tego ponad bilion euro. [tj. tysiąc miliardów. md]
Piękna kwota. Ale mały drobiazg. Cała transformacja może kosztować pięć razy więcej albo i dziesięć razy. Tego dokładnie nie wyliczy nikt. Czyli główne jej koszty mogą być zmuszone wziąć na siebie budżety państw członkowskich. Robiąc to w momencie, gdy większość krajów Unii jest i tak zadłużonych jak nigdy w historii.
Niestety rozwiązania wymuszane prze Fit for 55 funkcjonują jedynie wówczas, gdy zasila się je stałym strumieniem pieniądza, bo same obostrzenia prawne nie wystarczają. Inaczej zaczynają natychmiast obumierać, zupełnie jak programy rozwoju fotowoltaiki bez rządowych dotacji.
Stary Kontynent w tragicznym rozkroku
Jeśli więc ów strumień funduszy w środku transformacji zacznie wysychać, wówczas Stary Kontynent znajdzie się w tragicznym rozkroku, bo cofać się już nie będzie dokąd, a pójście naprzód również stanie się niemożliwe.
Ale, ale… nie zapominajmy o jeszcze innym czynniku ryzyka, czyli „czarnych łabędziach”, takich jak np: epidemie, krachy bankowe, załamania ekonomiczne oraz wojny (kto w 2018 r. przewidział pandemię, a zaraz po niej najazd Rosji na Ukrainę, niech teraz podniesie rękę).
Jeśli człowiek sobie to wszystko uświadamia, wówczas traci pewność, czy ma do czynienia z racjonalnym planem wielkiej modernizacji Unii, czy też raczej z największą grą hazardową w dziejach.
[Sądzę, że raczej należy to nazwać największą ZBRODNIĄ M. Dakowski]