Głos na Trzaskowskiego? Katolikowi tego zrobić nie wolno
https://pch24.pl/glos-na-trzaskowskiego-katolikowi-tego-zrobic-nie-wolno

(PCh24TV)
Żaden odpowiedzialny katolik nie powinien głosować na Rafała Trzaskowskiego. Nie będzie przesadą powiedzieć, że oddanie głosu na tego kandydata to po prostu akt sprzeciwu wobec praw Bożych.
Trzaskowski manifestacyjnie ignoruje nauczanie Kościoła i dąży do otwartej konfrontacji z katolicyzmem. Na wybory można nie pójść, można oddać głos nieważny, względnie można po prostu poprzeć Karola Nawrockiego – ale nie wolno głosować na kandydata Koalicji Obywatelskiej. Przyczyn tego stanu rzeczy jest całe multum.
Zabijanie niewinnych dzieci
Pierwszą i najważniejszą jest kwestia godności życia ludzkiego. Rafał Trzaskowski zapowiedział po I turze wyborów prezydenckich, że jedną z jego pierwszych decyzji będzie ułatwienie zabijania dzieci nienarodzonych. Chciałby – jak się wyraził – znieść „średniowieczne prawo” dotyczące uśmiercania niewinnych i złożył w tym zakresie swoją gwarancję.
Pewnie, że ono jest „średniowieczne”, jeżeli rozumieć średniowiecze jako epokę, w której panowały prawa chrześcijańskie. Trzaskowski wolałby przywrócić prawo przedchrześcijańskie, gdzie uśmiercanie własnych dzieci było codziennością – tak właśnie robili poganie i barbarzyńcy.
Zwycięstwo wyborcze Trzaskowskiego jest w związku z tym równoznaczne ze zwiększeniem liczby dzieci, które będą w Polsce legalnie zabijane. Choćby z tej jednej przyczyny katolik nie może w zgodzie z sumieniem głosować na kandydata Koalicji Obywatelskiej. Kto to zrobi, mając świadomość wagi problemu – będzie mieć na rękach krew niewinnych.
Przeciwko małżeństwu i moralności
Głos na Trzaskowskiego to również podeptanie świętości sakramentu małżeństwa. Prezydent Warszawy jest znany z pełnego poparcia dla agendy ruchu LGBT. Brał udział w obscenicznych Paradach Równości. Podpisał warszawską „Deklarację LGBT+”, która afirmuje ideologiczne cele tego środowiska i zapewnia mu wsparcie finansowe. W ostatnich tygodniach niechętnie podejmował temat LGBT, wiedząc, że może to dla niego stanowić obciążenie polityczne. Stwierdził nawet, że jest rzekomo przeciwny adopcji dzieci przez pary jednopłciowe. Tego rodzaju zapewnienia nie mają jednak żadnej wiarygodności, biorąc pod uwagę wcześniejsze wypowiedzi oraz uwikłanie środowiskowe Trzaskowskiego. Co więcej potwierdził, że podpisałby ustawę legalizującą związki partnerskie. Nie ma zatem cienia wątpliwości, że jako prezydent doprowadziłby do ustanowienia w Polsce nowej formy związków, która byłaby tylko niegodziwą imitacją małżeństwa.
Kandydat Koalicji Obywatelskiej wyrażał też swoje poparcie dla wprowadzenia do szkół przedmiotu „edukacja zdrowotna”, który zawiera elementy ideologii LGBT. Zgodził się wprawdzie z tym, by przedmiot ten był dobrowolny, a nie obowiązkowy. Znowu jednak trudno jest uwierzyć w to, że nie zmieni zdania i po ewentualnym zwycięstwie nie poprze rozwiązań, które czyniłyby go obligatoryjnym. W „Deklaracji LGBT+”, którą podpisał jako prezydent Warszawy, zawarto zobowiązanie do edukacji szkolnej zgodnej ze standardami WHO, a to oznacza właśnie tęczową propagandę.
Koniec wolności słowa
Kolejnym wielkim zagrożeniem jest ograniczenie wolności słowa. Donald Tusk i Adam Bodnar przygotowali ustawę, która bierze pod szczególną ochronę tzw. mniejszości, nie pozwalając na swobodną krytykę niemoralności i zgorszenia. Skutkiem tej ustawy – pisałem o tym szerzej w osobnym tekście – może być po prostu wsadzanie do więzienia osób, które zacytują Pismo Święte, chcąc w ten sposób zwrócić uwagę na niedopuszczalność aktów homoseksualnych.
W jeszcze większej i bardziej bezpośredniej mierze kary mogą dotyczyć wszystkich, którzy, bez owijania w bawełnę, wskazywaliby na prawdziwe cele lobby LGBT, na przykład przypominając o częstych w tych środowiskach postulatach obniżenia wieku dopuszczalnej inicjacji seksualnej. Rafał Trzaskowski nie zabierał głosu w tej sprawie, ale w przeszłości uczestniczył w panelach dyskusyjnych na temat tzw. mowy nienawiści, występując – jak wszyscy z jego otoczenia – w roli obrońcy rzekomo uciśnionych mniejszości. Nie ma powodów sądzić, by jako prezydent odrzucił ustawę Adama Bodnara, tym więcej, że tego rodzaju prawodawstwo jest typowe dla liberalnych krajów Unii Europejskiej.
Dyktat Brukseli zamiast wolnej Polski
Wreszcie – prezydent Rafał Trzaskowski to nieledwie gwarancja przekazywania przez Polskę kolejnych kompetencji na rzecz Brukseli. Kandydat Koalicji Obywatelskiej jest zagorzałym zwolennikiem pogłębienia integracji unijnej, a w tym projekcie, jak wiadomo, chodzi tylko o jedno: pozbawianie możliwości decyzyjnych państw narodowych na rzecz ośrodków centralnych w Europie, kontrolowanych częściowo przez eurokratów, a częściowo przez rządy największych państw, przede wszystkim Niemiec.
Hasłem Rafała Trzaskowskiego jest „silna Polska w silnej Unii Europejskiej”. To wewnętrzna sprzeczność: silna Unia Europejska musi ograniczać siłę Polski, bo odbiera jej suwerenność, inaczej się po prostu nie da. Trzaskowski sugerował w przeszłości, że należy rozmawiać o przyjęciu euro, żeby Polska nie została „na marginesie Unii Europejskiej”. W ubiegłym roku twierdził już, że „nie jesteśmy gotowi” na przyjęcie euro, ale zarazem… wiązał euro z bezpieczeństwem Polski, przekonując, że jeśli chcemy „być bezpieczni, to jednym z najważniejszych argumentów jest przyjęcie euro, bo wszyscy przyjdą bronić kogoś, kto przyjął wspólną walutę”. Przyjęcie euro wiązałoby się tymczasem z odebraniem Polsce niezwykle ważnej prerogatywy suwerenności, jaką jest kształtowanie własnej polityki monetarnej.
Niewiara
Rafał Trzaskowski – i nie jest to bynajmniej bez znaczenia – nie jest też człowiekiem wierzącym. Jak sam mówił kilka lat temu, wyznaje „Boga Spinozy”, co oznacza tak naprawdę, że jest ateistą – to kulturalny sposób przyznania, że nie wierzy się w Boga osobowego. Nie posłał też swojego syna do I Komunii świętej, w ten sposób blokując mu możliwość uzyskania łaski sakramentalnej. Ateizm Trzaskowskiego ma oczywiste konsekwencje polityczne – wyraża się w zasadzie we wszystkich postulatach i ideach, które wyżej opisano, a przynajmniej we większości z nich. Łączy się dobrze z antyklerykalizmem, którym Trzaskowski bardzo lubi pogrywać.
Po zwycięstwie w I turze wyborów prezydenckich zapowiedział na przykład, że przygotuje albo poprze ustawę likwidującą Fundusz Kościelny. Wiadomo powszechnie, że nie chodzi tu wcale o duże pieniądze, Kościół może funkcjonować bez nich. Likwidacja Funduszu Kościelnego jest po prostu „dowaleniem” Kościołowi, gestem, który ma nakarmić nienawistny elektorat. Gotowość kandydata na prezydenta do wykonywania takich gestów jest szalenie niebezpieczna, zwłaszcza w dobie rządów Tuska i Bodnara, nie wahających się przed wielomiesięcznym trzymaniem w areszcie katolickich kapłanów. Trzaskowski zainicjował też w ubiegłym roku usuwanie krzyży z przestrzeni publicznej, podejmując decyzje, by w „nowych” pomieszczeniach użytkowanych przez administrację krzyży już nie wieszać, rzekomo celem zapewnienia neutralności. Nie wyobrażam sobie, by jakikolwiek katolik chciał mieć prezydenta, który zdejmuje ze ścian urzędów najświętszy symbol Męki Chrystusowej.
Prezydent musi służyć Bogu
Prezydent Rzeczpospolitej powinien służyć przede wszystkim narodowi – i Bogu. Nie wolno o tym zapominać. Tak jak każdy człowiek, również prezydent – a może nawet on przede wszystkim – wezwany jest do spełniania obowiązku posłuszeństwa wobec ładu naturalnego. Naród, który osadziłby na najważniejszym urzędzie polityka gardzącego Jezusem Chrystusem, wystawiłby sobie fatalne świadectwo i ściągnął na siebie oczywisty gniew Boży. Ten gniew nie musi manifestować się w postaci jakichś szczególnych, spektakularnych kar. Karą będą choćby skutki zła, które wyrządziłby Rafał Trzaskowski. Zabite dzieci nienarodzone, podeptanie małżeństwa, utrata wolności słowa, likwidacja polskiej suwerenności… To wszystko rzeczy aż nazbyt konkretne.
Sądzę, że nikt, komu rzeczywiście droga jest nasza Ojczyzna, nie może w zgodzie z dobrze uformowanym, katolickim sumieniem, oddać głosu na Rafała Trzaskowskiego. Czy należy zatem głosować na jego konkurenta, Karola Nawrockiego? Takiego obowiązku, oczywiście, nie ma, bo nie ma przecież obowiązku głosowania w ogóle. Wydaje się jednak rozsądne, żeby podjąć wszelki możliwy wysiłek na rzecz uniemożliwienia Trzaskowskiemu objęcia urzędu prezydenta Rzeczpospolitej. Prezydentura Karola Nawrockiego nie byłaby niewątpliwie idealna, ale w polityce nie mamy zwykle do czynienia z ideałami, tylko trudnym wyborem. Dziś jedno jest jasne: to nie może być wybór na korzyść Trzaskowskiego.
Paweł Chmielewski