I kto to mówi ? Izabela Brodacka, oczywiście…
Wysłuchałam wypowiedzi byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na temat podpisania przez prezydenta Dudę ustawy o powołaniu komisji badającej wpływy rosyjskie w Polsce zwanej potocznie „Lex Anty Putin”, albo „Lex Anty Tusk”. Prezydent Kwaśniewski wieszczył katastrofę wizerunkową prezydenta Dudy wynikającą z faktu podpisania tej ustawy. Uważa, że ten czyn tak kompromituje Dudę, że oznacza koniec jego politycznej kariery. Jak rozumiem Kwaśniewskiemu nie chodziło o kompromitację w tradycyjnym, właściwym znaczeniu tego słowa. Chodziło mu raczej o to, że po zakończeniu kadencji prezydenta nikt nie będzie chciał wypłacać Dudzie, jak wielu innym byłym politykom, judaszowych srebrników w postaci honorariów za wykłady czy stypendiów i nagród różnych antypolskich fundacji i stowarzyszeń.
Mówi to człowiek, który po pijanemu wsiadał na oczach publiczności do bagażnika samochodu, który był pijany również podczas wizyty w Charkowie, na cmentarzu pomordowanych w Katyniu oficerów polskich, który ku radości ukraińskich studentów bredził jak potrzaskany podczas wykładu w Kijowie tłumacząc im co oznacza jego zdaniem termin: „savoir-vivre”. Na własne oczy widziałam jak w liceum imienia Batorego wepchnął królową brytyjską do sali ujmując ją za łokieć, czego stanowczo zabrania protokół dyplomatyczny, a potem nie znoszącym sprzeciwu tonem rozkazał jej jak psu: „sit down” co królowa skwapliwie wykonała. Z prawdziwym rozbawieniem wspominam jak upominał Ludwika Dorna i jego psa słowami: „Ludwiku Dornie, psie Sabo nie idźcie tą drogą”. To wszystko było naprawdę zabawne więc nic dziwnego, że Kwaśniewski króluje jako bohater licznych dowcipów, lecz nie jest to zachowanie godne męża stanu, prezydenta czy w ogóle polityka.
To zresztą typowe, że skompromitowani w tradycyjnym sensie tego słowa politycy są gratyfikowani po zakończeniu kadencji przez różne mniej czy bardziej formalne gremia. Wiluś Clinton nie przestrzegający zasad BHP przy używaniu cygara stał się wysoko opłacanym specjalistą od globalnego ocieplenia zwanego słusznie globalnym ocipieniem. Lech Wałęsa łamiący prawa statystyki sumami wygranymi w popularnego totka, w którym prawdopodobieństwo najwyższej wygranej jest jak jeden do około czternastu milionów, stał się wysoko opłacanym specjalistą od wszystkiego. Od historii Solidarności, historii własnej rodziny z naciskiem na elementy współżycia z żoną Danuśką, a ogólnie rzecz biorąc od historiozofii.
Trudno uwierzyć, że ktokolwiek chciałby wysłuchiwać tych bredni i jeszcze za to płacić. Widać, że dla polityka „życie po życiu” rządzi się zupełnie innymi niż prawa rynkowe zasadami. Jak wiemy w reklamie istnieje rynek gadających głów, a nawet taryfikatory honorariów za udział w reklamach. Każdy sportowiec, aktor czy celebryta ma swoją cenę, swoje miejsce w rankingu, te cenniki bywają publikowane więc każdy może poznać swoje zmieniające się notowania i starać się swoją pozycję poprawić. Nie dotyczy to jednak byłych polityków. Oni są opłacani z innej puli niż zyski ze sprzedaży szamponu czy pasty do zębów. A jaka to pula można się tylko domyślać. Fundacja Batorego futrowała, a nawet zatrudniała w Polsce intelektualistów zaangażowanych w duraczenie ( jak to nazywa Stanisław Michalkiewicz) naszego społeczeństwa.
Jak inaczej można wytłumaczyć fakt, że znany nie żyjący już intelektualista Marcin Król w niewybrednych słowach nawoływał swego czasu do obalenia rządów PiS, nawet niedemokratycznymi metodami. Ostatnio podobny seans nienawiści zaprezentował znany aktor Andrzej Seweryn. Nie sposób bez zażenowania zacytować przesłania, które skierował podobno zupełnie prywatnie do swego wnuka.
Natomiast we wrześniu ubiegłego roku inny znany aktor Adam Ferency podczas spotkania z fanami w Świdnicy najpierw nieskładanie nawoływał, aby w wyborach nie głosować na Jarosława Kaczyńskiego, a po upływie pół godziny przerwał spotkanie. Ferency przyznał potem szczerze, że był po prostu nietrzeźwy.
Gdyby szukać wspólnego mianownika tych wydarzeń jako pierwsza nasuwa się tak zwana „choroba filipińska”, która dotknęła zarówno Kwaśniewskiego jak i Ferencego. Ale to chyba zbyt proste. Wszystkich ich łączy również to, że byli znani już za czasów PRL. Ferency wsławił się rolami milicjantów oraz wrednych ubeków, do których to ról miał predyspozycje, że tak powiem, zewnętrzne i był tego całkowicie świadom. Rolą życia była jednak dla niego, moim zdaniem, rola cynicznego kamerdynera w serialu „Niania”. Choć wytrzymałam tylko pół godziny tego wybitnego serialu mogę stwierdzić -to właściwe emploi Ferencego. Nie dociekając jakie były mechanizmy kariery w PRL można zauważyć pewien ich specyficzny rys. Za dawnych dobrych czasów aktor w społecznym odbiorze miał miejsce pokrewne jarmarcznemu kuglarzowi. Miał służyć rozrywce i tylko rozrywce. Rola aktora zmieniła się, przede wszystkim na zachodzie ze względu na wysokie zarobki pracowników fabryki marzeń. Ale dopiero w czasach PRL- bis aktor awansował w Polsce do roli proroka, wręcz wieszcza. Koniec komunizmu obwieściła społeczeństwu niejaka Szczepkowska. Bez niej nikt by nie zauważył zachodzących zmian.
Na temat czy komunizm naprawdę się skończył zdania są podzielone. Uważam, że po czerwonym komunizmie nadchodzi zielony, o wiele groźniejszy, grawitujący do czerni. Mający ambicie do władania całym życiem obywateli włącznie ze sposobem odżywiania się i poruszania. Komuniści zabraniali nam wyjazdów za granicę, lecz nie usiłowali jak ekologiści, a właściwie globaliści zamknąć nas w piętnastominutowych gettach. Co gorsza etapy rozwoju komunizmu są mylne i dla wielu trudne do rozpoznania. Tak w dziecięcej zagadce: „Co to jest? Czarna jagoda. A dlaczego czerwona? Bo jeszcze zielona”
Do udziału w marszu organizowanym przez Tuska nakłaniał Olbrychski, do eliminowania Jarosława Kaczyńskiego nakłaniał Ferency, a Andrzej Seweryn dał popis osobistej rynsztokowej kultury. Podobno w marszu brała udział elita. Faktycznie elita, rozpoznawalna po prawdziwie elitarnych hasłach pod którymi szła.