Vitromiliardy
1.04.2024 Autor:Leszek Szymowski nczas/vitromiliardy
Zapłodnienie in vitro to biznes, który przynosi większe zyski niż przemysł aborcyjny i eutanazyjny. Podpisana przez prezydenta Andrzeja Dudę ustawa o refundacji zabiegów in vitro otworzyła przed klinikami perspektywy zysków idących w miliardy złotych. Nie wiadomo, dla ilu istnień ludzkich oznacza to wyrok śmierci. Wiadomo jednak, że dla tego przemysłu oznacza to miliardowe zyski.
20 tysięcy złotych – to najniższa, podstawowa cena zabiegu in vitro oferowanego przez popularną warszawską „klinikę leczenia niepłodności”. Do tej kwoty doliczyć trzeba bardzo drogą i długotrwałą terapię hormonalną oraz serię badań i konsultacji. Łącznie cała procedura sztucznego zapłodnienia kosztować może ponad 55 tysięcy złotych. Dla przeciętnej polskiej rodziny jest to wydatek niemożliwy do zaakceptowania, stąd już w 2010 roku w rządowych kręgach pojawił się pomysł, aby zabiegi in vitro finansowane były przez państwo.
Tysiące zabiegów
5 listopada 2010 roku ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, ogłaszając początek prac nad ustawą, powiedziała: „Szacujemy, że po wprowadzeniu nowej ustawy rocznie wykonywać się będzie w Polsce około 10 tysięcy zabiegów”. Zaznaczyła przy tym: „oczywiście mamy świadomość, że na zabieg zdecydują się tylko ci, którym pozwoli na to światopogląd”. Pytana przez dziennikarzy Ewa Kopacz oznajmiła, że pracownicy resortu policzyli koszty finansowania przez państwo procedur in vitro. Miały one wynieść rocznie 91-375 milionów złotych, w zależności od rodzajów stosowanych przez kobiety terapii hormonalnych. Te szacunki się nie sprawdziły. Uchwalona w 2013 roku ustawa (weszła w życie 1 lipca ub. roku) umożliwiła refundację zabiegu in vitro ze środków publicznych. Nie wiadomo, ile dotychczas pieniędzy podatników wydano na te zabiegi. Wiadomo jednak, że kwoty, które może pochłonąć prawo refundacyjne, są ogromne. Skąd to wiadomo?
Z wypowiedzi późniejszej premier, a wówczas minister zdrowia. Na wspomnianej konferencji prasowej w listopadzie 2010 roku Ewa Kopacz przyznała, że z jej szacunków wynika, iż w Polsce z powodu braku potomstwa cierpi milion par. Nawet jeśliby przyjąć hurraoptymistycznie, że 90 proc. Polaków to katolicy kierujący się w życiowych wyborach wskazaniami wiary (w tym przypadku szacunkiem dla życia), oznaczałoby to, że pozostałym 10 procentom wyznawany światopogląd pozwoli podjąć decyzję o zapłodnieniu in vitro. 10 procent z miliona to 100 tysięcy par, a więc potencjalne 100 tysięcy zabiegów. Przy dzisiejszych cenach daje to więc 7,5 miliarda, a przy cenach zakładanych – około 20 miliardów w skali dekady, czyli 2 miliardy rocznie. Ale to jeszcze nie wszystko.
Z danych Światowej Organizacji Zdrowia – WHO – (w te akurat dane możemy wierzyć) wynika, że tylko w połowie przypadków zabieg in vitro kończy się powodzeniem. W pozostałych 50 procentach przypadków albo nie udaje się skutecznie wszczepić zarodka, albo kobiecie nie udaje się donosić ciąży. Taki rozwój sytuacji to dla kliniki powód, aby procedurę zapłodnienia in vitro rozpocząć od nowa. I wystawić polskiemu podatnikowi drugi rachunek za zabieg. Zatem kwotę 2 miliardów rocznie trzeba będzie podwoić.
Ogromne pieniądze
„Witraże” – jak ostatnio nazywa się organizacje lobbujące za wprowadzeniem in vitro – w 2010 roku dostały więc największą szansę w historii: perspektywę miliardów złotych z refundacji in vitro. Spodziewać się należy, że te wydatki bardzo szybko wzrosną. Już teraz bowiem w zagranicznych ośrodkach badawczych prowadzi się badania naukowe „udoskonalające” metodę sztucznego zapłodnienia. Z badań tych wynika, że potrzebna jest skuteczniejsza i bardziej długotrwała terapia hormonalna – czyli dodatkowe koszty. Wzrosnąć może też cena samego zabiegu in vitro. Skoro płacić będzie państwo, kliniki będą zainteresowane tym, aby ceny były jak najwyższe. Trzeba więc brać po uwagę, że już w najbliższych latach procedura in vitro zostanie wydłużona o np. dodatkowe terapie hormonalne, a to z kolei drastycznie podwyższy cenę. Całe sztuczne zapłodnienie, obejmujące terapie, sam zabieg, badania, konsultacje itp. może więc wynieść nawet 150 tysięcy złotych. Jeśli pomnożymy to przez 100 tysięcy par czekających na zabieg to otrzymujemy ogromne wręcz kwoty. A i na tym wydatki się pewnie nie skończą.
Długie kolejki
Odpowiadając na pytania dziennikarzy, ówczesna minister Ewa Kopacz zapewne umyślnie mówiła o „parach”, które nie mogą mieć dzieci. A przecież „pary” to nie tylko małżeństwa. To także konkubinaty i tzw. wolne związki. Choć na razie ustawa mówi jedynie o „parach”, można spodziewać się, że lista potencjalnych beneficjantów zabiegów może być większa. W kolejce ustawią się „singielki”, czyli samotne kobiety, niezwiązane z mężczyznami, dla których refundacja in vitro może być w przyszłości okazją do uzyskania dziecka. Po nich przyjdą z pewnością pary homoseksualne lub transseksualne, które będą mogły w ten sposób zafundować sobie potomka.
In vitro, czyli zabójstwo
Aspekt finansowy to tylko jedna strona mody na in vitro. Drugim, znacznie bardziej szkodliwym skutkiem jest zabijanie embrionów ludzkich. W lipcu tego roku portal Fronda.pl alarmował: „Według udostępnionych danych wskutek państwowego wsparcia urodziło się 108 dzieci z probówki, a 2,3 tys. matek zaszło w ciążę. Z podanych liczb nie wynika jednoznacznie, czy 108 urodzeń to wynik 2,3 tys. ciąż, czy urodziło się ponad 100 dzieci, a 2,3 tys. kobiet ma szansę je urodzić. Obie wersje są jednakowo prawdopodobne, bo statystycznie, aby urodziło się jedno dziecko z probówki, musi zostać uśmierconych ok. 20 innych. Jeśli okazałoby się, że mamy 2,3 tys. udanych sztucznych zapłodnień, prawdopodobnie odbyło się to kosztem 50 tys. innych ludzkich embrionów, które obumarły wskutek stosowanej metody”.
Skąd takie szacunki? Można się opierać na oficjalnym raporcie dla Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej, który opublikował w Polsce w 2010 roku Instytut Globalizacji. Dane naukowe przytaczane w tym zestawieniu są przerażające. Wynika z niego, że zaledwie co dwudziesty zarodek ma szanse przeżycia w wyniku sztucznego zapłodnienia. W 2005 roku dokonano 58.869 przeniesień embrionów, co dało zaledwie 3385 urodzeń. Jeden poród wymagał więc zniszczenia 17 innych istnień. Z kolei w 2007 roku na 71 tys. zarodków dzieci przeniesionych z probówki do narządów rodnych kobiet, przeżyło zaledwie 6 tys. Szokujące są także inne dane na temat „skutków ubocznych” tej metody. W 2005 roku. 5349 embrionów ludzkich obumarło na skutek rozmrażania. 60 proc. kobiet poddająca się zabiegowi miała powyżej 50 lat! Z kolei 67 kobiet po udanym zabiegu rozmyśliło się i poddało się aborcji na życzenie.