Jeszcze nie nadszedł czas ostatecznego rozrachunku z tym krajem.
CZĘŚĆ DRUGA CYKLU POWIEŚCIOWEGO
Andrzej Juliusz Sarwa
CMENTARZ ŚWIĘTEGO MEDARDA (7)
Markiz i hetman
Pan Adam Mikołaj Sieniawski, herbu Leliwa, hetman wielki koronny, był to młody jeszcze, bo ledwo czterdzieści trzy czy może najwyżej cztery lata liczący mężczyzna o dość nobliwym wyglądzie, który na widok wchodzącego cudzoziemca powstał z fotela. Ostrzyżony „z polska”, czyli z wysoko podgoloną czupryną i półkolistą grzywką nad wysokim czołem, o twarzy, na której malowało się dostojeństwo przemieszane z chytrością, gdzie chytrość zdecydowanie brała górę nad inteligencją, odziany był bogato, także z polska. Lico miał rumiane, pociągłe, oczy nieco zbyt szeroko rozstawione, nos okazały, żeby nie rzec – potężny i jakby doklejony do twarzy, za to uszy małe, arystokratyczne, nieodstające, lecz zgrabnie przylegające do głowy.
– Witam, witam, dostojnego pana… wysłannika?…
– A i owszem – odparł przybyły – i w jakiś dziwny, charakterystyczny sposób uścisnęli sobie dłonie.
– Wybaczcie panie, ale ponieważ wszystko się odbywa sub secreto1, to godność pańska ni tytuły nie są mi wiadome. Pan wie z kim ma do czynienia, ja zaś nie…
– Jestem markiz Balletti, hrabia Montferrat, hrabia Bellamarre de Aymar etc. etc...
– Czuję się zaszczycony – Sieniawski z uszanowaniem pochylił głowę, następnie zaś wskazując dłonią fotel, rzekł: – Usiądźmy tedy, panie markizie.
Usiedli.
– Zatem? – zapytał markiz, wgryzając się swoim ostrym i przenikliwym wzrokiem w lekko wyłupiaste oczy kasztelana.
– Zatem jutro Wilia Bożego Narodzenia, zapraszam tak pana markiza, jak i jego towarzyszy na wieczerzę.
– Dziękuję, panie hetmanie. Jednakowoż jutro, skoro świt, ruszam w dalszą drogę.
– Ubolewam… szczerze ubolewam… że nie świętujecie… Mało, jakże mało mam teraz rozrywek dlatego każdy powód jest dobry, każdy godzi się zatem wykorzystać, nie zmarnować żadnego.
Montferrat się skrzywił i nic nie odrzekł.
Zapadło przydługie nieco milczenie, które wreszcie, dyskretnym chrząknięciem, przerwał Sieniawski.
– Słucham Waszmość Pana, panie hetmanie, no… słucham. To tyś prosił o spotkanie… a że bracia wydelegowali mnie na tę rozmowę… bądź mi pan zatem łaskaw powiedzieć, czego od nas oczekujesz?
– Jakby tu rzec, panie markizie, jakby tu rzec…
– Śmiało, wszystko zniosę – z kwaśnym uśmieszkiem zażartował Montferrat.
– Polskiej korony… – wydusił z siebie Sieniawski.
– O! A to zupełna drobnostka – ironizował markiz. – Najpierw popierał pan, panie hetmanie Françoisa Louisa de Bourbon, diuka Conti2, ale jak podłość i zdrada nie wpuściły go do Polski, chociaż był legalnie wybrany jej królem i formalnie nim ogłoszony przez księdza prymasa, toś pan zmienił front i przeszedł na stronę łotra i rabusia regaliów3 Friedricha Augusta von Sachsen4, którego żeście nazwali Augustem Mocnym, no a on to docenił. Wszak z jego to ręki i łaski staliście się tym, kim się staliście… Więc?…
– Więc co?! – hardo się ozwał Sieniawski, bezczelnie wpijając się w oczy cudzoziemca. – Więc co? – powtórzył, hardością ową i bezczelnością chcąc jakby i przed samym sobą przykryć wstyd.
– Więc to, że gdybym zechciał, to ja sam, bez niczyjej pomocy mógłbym was, panie hetmanie, usadowić na polskim tronie. Jednakowoż nie uczynię tego.
– I czemuż to?
– Bo jeszcze nie nadszedł czas ostatecznego rozrachunku z tym krajem. A wy, panie, nawet do utorowania drogi owemu przedsięwzięciu, nie bylibyście nazbyt zdolni, co najwyżej w znacznym, ale nie w pełnym zakresie. I do tego was postanowiono wykorzystać.
Sieniawski na parę chwil wręcz zaniemówił.
– Pan mnie bez przerwy obraża! – nieomal krzyknął i wstał gwałtownie.
Markiz ani drgnął.
– Siadaj pan, siadaj. Po cóż te emocje? I nie próbuj na mnie ręki podnosić, bo ci uschnie – głośnym szeptem dopowiedział Bellamarre, wgryzając się swoimi zimnymi oczyma o zmieniającej się barwie i kształcie tęczówek, w oczy rozmówcy.
Ten ostatni ciężko osunął się na fotel.
– Za kogo się uważasz, że chciałbyś braciom dyktować warunki, stawiać jakieś żądania? No kim?…
Sieniawski posmutniał, opuścił głowę jeszcze niżej na piersi, jakby zapadając się w sen somnambuliczny i zamilkł.
– Dla ciebie przewidziane jest inne zadanie.
– I jakież to, panie markizie? – zapytał matowym głosem.
– Zlikwidować polską armię, do stanu bezbronności doprowadzić państwo.
– Ba! Nietrudna to rzecz, ale co w zamian?
– W zamian zostawię ci przepowiednię. Obecnego króla nie przeżyjesz, ale z dostojeństw spotka cię największe.
– Jakież?
– Oto siedzi przede mną przyszły pan kasztelan krakowski, czyli najpierwszy senator Rzeczypospolitej, rzec by można – idący tuż po królu, bo w Koronie równać się z tobą – i to nie do końca przecie, choć w znacznej części – będą panowie wojewodowie krakowski, sandomierski i poznański. Dodaj więc owo do swego hetmaństwa…
– Marzyła mi się korona…
– Pyszny jesteś nad wszelką miarę. A władza, realna władza ci nie wystarczy? Król jest pijakiem, łotrem, rozpustnikiem. I zdecydowanie woli zabawiać się czarami na przemian z wyuzdaniem, niż zajmować sprawami państwa. Masz zatem szansę być rzeczywistym panem tej ziemi i zamieszkującego ją ludu.
– Ale bez korony…
– Nudzisz pan, panie hetmanie, nudzisz. Może lepiej wskaż mi komnatę sypialną, bo jutro, jak się tylko rozjaśni na dworze, ruszam do Wiednia.
– Tedy zostawiasz mnie z niczym… – skwitował te słowa Sieniawski.
Markiz wzruszył ramionami.
– Pójdę do cara Piotra.
– Wszak już chodziłeś, po Altranstädt5, aleś nic nie wychodził i nie udało ci się nawet podstawić Leszczyńskiemu nogi. Ale jeśli jeszcze raz chcesz popróbować, to idź… idź… do sułtana Ahmeda6 samego nawet… idź – szydził cudzoziemiec – jednakowoż może nieco później, a nie już, nie w tej chwili, bo teraz to ja chcę się udać na spoczynek, a nie wskazano mi jeszcze komnaty, w której mam nocować.
Hetman tedy pociągnął za szarfę dzwonka, by przywołać sługę, ale miast lokaja w drzwiach stanęło dziwne indywiduum – wysoki, szczupły, o wojskowej posturze, chociaż przyodziany w zwyczajną, bardzo obszerną czarną pelerynę, którą się owinął szczelnie, jakby chcąc skryć swoją figurę, dzierżąc w lewej ręce takiejże samej barwy kapelusz-pieróg, który wprzódy przykrywał bynajmniej nie kunsztownie trefioną perukę, ale własne mocno posiwiałe włosy jegomościa, związane czarną aksamitną tasiemką w „koński ogon”.
Na jego widok markiz wręcz skamieniał, wargi mu pobielały, a w oczach można było wyczytać przerażenie.
– A on skądże się tu wziął? – zapytał drżącym głosem hetmana.
– Ba! A gdybym to wiedział! – siedzi na Wawelu od lat. Jakiś nader wiekowy być musi, bo mi o nim jeszcze mój pradziad wspominał.
– Tedy nie wiesz, kim on jest?
– Jednym ze sług tego miejsca pewnie, bo kimże by innym?
Spojrzał na przybyłego i zapytał:
– Mam rację?
– Nie, panie hetmanie. Nie masz racji.
– Zatem kim jesteś, jeśli nie sługą?
– Stróżem… opiekunem…
– Aha. To i dobrze. Dla mnie na jedno wychodzi. A wyglądasz, jakiś był w ciężkiej żałobie. Wszystko na tobie czarne.
Przybyły na to odrzekł:
– Bo Rzeczpospolita w żałobie.
A potem gestem dłoni pokazał, iż markiz ma się udać za nim.
Gdy wyszli na korytarz, którym wiódł pana Montferrat gdzieś w mroczną czeluść, ów dygotał zdjęty lękiem i milczał.
Dziwny przewodnik również milczał.
Atmosfera zgęstniała, a chłód nieogrzewanego korytarza stał się przenikliwszy.
W końcu markiz niepewnym głosem zapytał:
– Czy jesteś tym, kim domniemywam, że jesteś? Nie tylko opiekunem tego miejsca, ale i posłańcem7? Bije od ciebie jakaś straszna moc, która mnie mrozi i paraliżuje, a sama twoja obecność sprawia, że drżę i topnieję. Czy wyjawisz mi swoje imię?
– To twoja wiedza ma granice? – na poły drwiąco, na poły z politowaniem uśmiechnął się przewodnik. A moje imię? Cóż, ja nie trzymam go w tajemnicy i nie muszę owładywać niczyim ciałem, by móc działać, ty się kryjesz, ja działam jawnie. Ja, Ave8. Ty chcesz Polskę zniszczyć, mój Pan i moja Pani, jej Królowa chcą ją ocalić.
Markiz głośno przełknął ślinę:
– Nie przemożecie…
– Sam w to nie wierzysz… Atanasie9.
– Dlaczego mnie tak nazywasz?
– Wszak wiesz. Dla moich „oczu” jesteś przeźroczysty, a ciało tego tu nieszczęśnika, w którym tkwisz, nie stanowi dla mnie ani skrytki, ani kamuflażu. Dla śmiertelników i owszem…
– Zniszczymy ten kraj, Jej królestwo… a potem… potem wszystko runie jak lawina błota błyskawicznie zsuwająca się ze stromego i wyniosłego zbocza i zaleje i zniszczy to, co znajdzie się na jej drodze.
– Sam w to nie wierzysz, ale co do jednego masz rację. Na Polskę już zapadł wyrok…
Ave odwrócił się i rozsypawszy w miliony świetlistych skier, rozpłynął w mroku korytarza. Przed markizem bezszelestnie uchyliły się drzwi. Przekroczył próg. Na kominku buzował ogień, wysuszone szczapy bukowe trzaskały cichuśko. Za oknem w blasku księżycowej poświaty i gwiazd widać było, jak bezszelestnie osypuje się śnieg.
Spoza murów zamkowych dało się słyszeć żałosne wycie psa. Cisza gęstniała i gęstniał mrok.
=-=================-===============-=
Książkę w wersji papierowej można, klikając w poniższy link, kupić tu:
https://ksiegarnia-armoryka.pl/Cmentarz_Swietego_Medarda_Andrzej_Juliusz_Sarwa.html
1W tajemnicy. (łac.).
2François-Louis de Bourbon-Conti (1664-1709) został obrany królem Polski w roku 1697, co, dopełniając formalności, w dniu 27 czerwca ogłosił prymas Michał Radziejowski (1645-1705), jednak władcy krajów ościennych nie dopuścili do objęcia przez niego władzy w Polsce.
3Symbole władzy monarszej – miecz, berło, korona, jabłko, specjalne rękawice, buty, płaszcz i inne elementy ubioru.
41670-1733.
5Traktat pokojowy z 24 września 1706 zawarty w Altranstädt, w Saksonii, pomiędzy królem Polski Augustem II i królem Szwecji Karolem XII, w wyniku którego Sas został zmuszony do abdykacji.
6Ahmed III (1673-1736) – zaciekły wróg Rosji, który ujmował się za Polską, przestawiając się jej wrogom.
7Anioł,angelos z gr. posłaniec; opiekun – Anioł Stróż.
8Ave – to imię anioła, stróża Polski, który według o. prof. Emanuele Festa oznacza istotę, noszącą w sobie pragnienie, które się spełnia i wiarę w rzeczy, które się wydarzą. („Nomi personali semitici” Edizioni Porziunkula, Assisi; Theologisches Wörterbuch des Alten Testamentes Jenni-Watermann, I, 65-67, 1978), za: Rolf Dittemer, Anioł Stróż Polski – wyjaśnienie, [w:] http://aniol-ave.blogspot.com/2012/12/anio-stroz-polski-wyjasnienie.html [dostęp: 30 lipca 2017].
9Anagram imienia, którego musi się domyślić sam czytelnik. Postać ta pod tym właśnie imieniem, nie podszywając się pod inną osobę, towarzyszyła rodowi Białeckich w XVI i XVII wieku, co opisano w powieści Wieszczba krwawej głowy.