Kobiecość bez macierzyństwa,
męskość bez odpowiedzialności.
Oto przepis na katastrofę
Filip Adamus https://pch24.pl/kobiecosc-bez-macierzynstwa-meskosc-bez-odpowiedzialnosci-oto-przepis-na-katastrofe/

„Kobieta, która poddaje się obowiązkom narzuconym przez społeczeństwo, zobowiązania, rodzinę, karierę, zostaje z bardzo małym wpływem na kierunek własnego życia”. Na tyle przyzwyczailiśmy się już do feministycznych komunałów, że podobne słowa nikogo nie dziwią. Problem w tym, że to, co wiarygodnie przypomina wynurzenie wojującej feministki, to delikatnie zmieniony cytat z książki kluczowej dla popularnej „manosfery”. [Oczywiście nie wiedziałem, co to . Gugle piszą: Manosfera to sieć męskich społeczności internetowych przeciwko upodmiotowieniu kobiet i promujących poglądy antyfeministyczne i seksistowskie.]
Przekonania, ale i ideał życia, jaki zaproponował mężczyznom najbardziej chyba znany autorytet ruchu „czerwonej pigułki” – Rollo Tomassi – odpowiadają spojrzeniu dziewcząt spod znaku błyskawicy na klasycznie pojętą kobiecość. Przed manosferą rysuje się poważne ryzyko – zanegowania samego sedna męskiej tożsamości – ponoć w męskim interesie.
Rollo Tomassi – jak nisko potrafi upaść manosfera
Wspomniany cytat to fragment z książki „Mężczyzna racjonalny”, jednej z najpopularniejszych publikacji w świecie „czerwonej pigułki” (ang. red pill) – rosnącego w siłę środowiska intelektualnego skupionego na relacjach damsko-męskich. W oryginale fragment – jak nietrudno się domyślić – brzmi: „mężczyzna, który podaje się obowiązkom narzuconym przez społeczeństwo, zobowiązanie, rodzinę, karierę, czy wojsko zostaje z bardzo małym wpływem na kierunek własnego życia”.
Podobne stwierdzenia niektórych przedstawicieli ruchu „red pill” pokazują zbieżność ich sposobu myślenia z feminizmem. Takie spostrzeżenie natrafia często na opór komentatorów utożsamiających się z manosferą, jak inaczej nazywa się to środowisko. Porównanie ma być rzekomo nietrafne. Między innymi dlatego, że ich środowisko ponoć nie formułuje żadnych drogowskazów i modeli życia – a jest jedynie próbą obserwacji zachowań mężczyzn i kobiet na rynku matrymonialnym.
Być może niektórzy rzeczywiście tak rozumieją ten nurt i w ten sposób starają się myśleć w oparciu o jego refleksje. Byłoby jednak naiwnością powiedzieć, że jest tak w każdym wypadku.
Gdy sięgniemy do książki „Mężczyzna racjonalny” Tomassiego, znajdziemy w niej nie tylko oparte o psychologię ewolucyjną diagnozy, ale i wiele subiektywnych przekonań. Dużą rolę w jego myśleniu zdaje się odgrywać na przykład liberalne i płytkie rozumienie wolności. Autor wywodzi z niego ważny dla swojego myślenia wniosek. Władza nad własnym życiem ma być tam, gdzie nie ma zdefiniowanych obowiązków, a przede wszystkim – przywiązania do innych.
Kto namyśli się nad sprawą z łatwością dostrzeże problem. Zobowiązania tyle, co ograniczeniem, są obroną wolności. Wspomniana przez Tomassiego służba wojskowa wprawdzie krępuje samowolę, ale brak sprawnej armii i ryzyko utraty politycznego wpływu przez nadmierny wpływ zagranicznych ośrodków nie gwarantuje podmiotowej pozycji. Małżeństwo ogranicza poszukiwanie nowych i zmiennych relacji – ale ma jednocześnie zapewnić bezpieczną podstawę prokreacji i wzajemnego wsparcia, bez potrzeby wiecznego poszukiwania czasowych i niepewnych związków. Wieczne zobowiązanie daje jednocześnie obu stronom wysoką pozycję negocjacyjną w ustalaniu zasad wspólnego życia.
U Tomasiego świadomości starej zasady „wolność, by była posiadana, musi być ograniczana” w zasadzie nie widać. Pada ona ofiarą spojrzenia na świat, którego zręby streścić można – zdaje się – w taki sposób: Mężczyzna traktując poważnie swoje zobowiązania odbiera sobie wpływ na życie, traci atrakcyjność i jest na prostej drodze do zostania wykorzystanym. Zamiast aspirować do takiej odpowiedzialności, stroń od niej – skupiając się na prywatnych dążeniach i osobistych planach. Do wygrania masz hedonistycznie satysfakcjonujące i „niezależne” życie. Nie sposób nie widzieć tu analogii do feministycznych haseł wyzwolenia i awersji wobec obowiązków rodzinnych.
Kryzys mężczyzn i sfeminizowane społeczeństwo
Po co w ogóle o tym pisać? Ruch „czerwonej pigułki” już dawno przestał być anonimowy. Manosfera nabiera na znaczeniu jako kompas, mający pomóc mężczyznom odnaleźć się w sfeminizowanym społeczeństwie. Nie sposób przejść obojętnie wobec „redpilla”, bo pretenduje on do roli remedium na problemy, które rzeczywiście widać na każdym kroku.
Feministyczny sposób myślenia zakorzenił się na w społeczeństwie na tyle mocno, że determinuje oczekiwania wobec relacji – które nie przekładają się na wzajemność między kobietami i mężczyznami. Awersja do obowiązków rodzinnych odgrywa tu pierwsze skrzypce. Zostać w domu z dziećmi? W życiu! Nierozerwalne małżeństwo? Więzienie! Opieka nad ogniskiem domowym? Uwłaczająca. Dla wielu Pań, jakie przejęły się tym feministycznym spojrzeniem, w związku paradoksalnie nie chodzi o obie jego strony – ale o „ja” i samorealizację. Zobowiązania są w tym wypadku zdecydowanie nie na miejscu. Nie na miejscu w domu ma się rozumieć, wobec swojego męża. Wobec przełożonego w korporacji, albo klientów w biurze – to już jak najbardziej.
Ci mężczyźni, którzy w tej atmosferze poszukują trwałych związków, są rzeczywiście w trudnym położeniu. Nie czują się oni wolni od swoich zobowiązań wobec kobiet – ale zabrania się im wypełniać konsekwentnie ich rolę. Męskość klasycznie ujęta traktowana jest jako pretensjonalna i protekcjonalna. Opieki nad rodziną i kobietą już nie trzeba, bo ta ma zajmować się sama sobą. O wizji głowy rodziny nie ma mowy. Ciąża i dzieci – poza finansami – to kobieca sprawa…
Na miejsce tradycyjnej – toksycznej ponoć – męskości proponuje się dziś „pozytywną”. Gdy poświęcić tej kategorii więcej uwagi okazuje się, że akceptowany powszechne mężczyzna jest po prostu cieniem. Skupia się na szacunku do kobiet oraz uległości wobec ich dążeń, a nade wszystko stroni od przemocy. Nie sposób pomyśleć, by tak postrzegana rola w relacji mogła być nagradzająca. To ustawienie się na marginesie i traktowanie własnego potencjału do podejmowania odpowiedzialności za siebie i bliskich jako niebezpiecznego.
Nie tylko feminizm uszkadza jasność co do męskiej roli. Tradycyjnie przypisywane mężczyznom i przynoszące wiele satysfakcji zadanie opanowywania natury w olbrzymiej mierze przejęło państwo. Przestrzeń, którą trzeba „zdobyć” dla pożytku położonej pod swoją pieczą rodziny drastycznie zmniejsza się wraz z postępem technologicznym – ale i coraz bardziej „opiekuńczym” charakterem aparatu władzy.
W tej atmosferze nie brak mężczyzn, którym w związkach i na etapie prób ich zbudowania brakuje kart. Niektórzy z zagubionych posuwają się nawet do przyjmowania upokarzających ról w relacjach. Skrajnym przykładem takiej postawy jest niesławny mit „rogacza” (ang. „cuckold”), o którym ruch czerwonej pigułki mówi bardzo wiele. Oznacza on relację, w której „pozytywnie” usposobiony mężczyzna zgadza się na pozamałżeńskie relacje romantyczne żony.
„What is a man”?
Manosfera w nadziei jej praktyków ma dawać odpowiedzi na podobne zjawiska i potrafić je wyjaśnić, korzystając z aparatu psychologii ewolucyjnej. Wydaje się jednak, że – przy całej różnorodności tego nurtu – część obecnych w nim refleksji jest raczej zagrożeniem dla męskości, niż jej obroną.
Oczekiwania co do relacji i postaw mężczyzny formułowane przez Rollo Tomassiego w „mężczyźnie racjonalnym” są iluzorycznie podobne do porad, jakie dla kobiet miałaby stereotypowa feministka. Znajdujemy tam na przykład stwierdzenie, że męską siłę i panowanie nad własnym życiem – które z całą pewnością autor traktuje jako godne zabiegów – reprezentował Paul Gauguin: malarz, który porzucił swoją rodzinę we Francji, by wieść życie przygody na Polinezji. W swojej pracy Tommasi nie tłumaczy tej decyzji i nie opowiada nawet pełni historii o nieudanym małżeństwie malarza. Zwyczajnie afirmuje jego decyzję.
Swego czasu dużą uwagę skupił również wiele mówiący wpis Tomassiego w mediach społecznościowych, w którym przekonywał, że najszybszą drogą do stania się atrakcyjnym mężczyzną jest wazektomia, brak dzieci i niezawieranie małżeństwa.
Porównanie części postulatów Tomassiego do feminizmu to nie przykra złośliwość – ale ważna przestroga. Szczególne znaczenie ma w tym względzie analogia do feminizmu trzeciej fali. Nowoczesne bojowniczki „praw kobiet” w emancypacyjnym boju zdecydowały się rywalizować z mężczyznami o ich zadania, a za słabość uznały samą kobiecość – skoncentrowaną na macierzyńskim potencjale i opiece nad domem. By zdystansować się od klasycznego ideału, od dekad środowiska te szermują kategorią płci społeczno- kulturowej. Przykładem jest niesławna Judith Butler – której rola w ekspansji ruchu gender – kwestionującego związek zachowania z płcią biologiczną – jest nie do przecenienia…
W tym kontekście poparcie wielu feministek dla ruchów transpłciowych i przemianowanie proaborcyjnych manifestacji na strajk „osób z macicami” nie dziwą w ogóle. W walce z kategorią „słabszej płci” feminizm posunął się aż do dekonstrukcji tego, kim jest kobieta… na tyle, że czołowi przedstawiciele postępowości nie są już w stanie odpowiedzieć na pytanie „What is a woman”?
W książce Rollo Tommasiego zapisane są tymczasem idee, które sprawiają, że niedługo na pytanie „What is a man?” może nam być podobnie trudno odpowiedzieć. Oczywiście nie chodzi o awersję do biologicznego rozróżniania płci, której w „Mężczyźnie racjonalnym” nie znajdziemy. Ale jeśli mowa o tradycyjnej wizji męskości – to dla sławnego przedstawiciela ruchu „red pill” jest ona czymś, co trzeba zdekonstruować. Na tyle, że sensowne opowiedzenie o tym, co jest „męskie”, straci kluczowy element treści – odpowiedzialność.
Dla autora „mężczyzny racjonalnego” strzeżenie zobowiązań wobec swojej kobiety i potomstwa – a więc patriarchalny porządek relacji – to element „kobiecego matrixu”. Tu zresztą spotykamy kolejną analogię do feminizmu, która oddala poważnie red pill od katolickiej wiary. Jak pisze Tomassi, przywiązanie do monogamii i dążenie do niej to poddanie się żeńskim dążeniom. Małżeństwo, w którym mężczyzna stawia na wierność i oddanie swojej rodzinie, jest w jego ujęciu sukcesem „kobiecego imperatywu”. Dla Tomasiego taki związek jest co do zasady damską instytucją. Według feministek patriarchalne małżeństwo to więzienie i klatka sformowana przez mężczyzn… W obu wypadkach związek małżeński pojmowany jest jako pole próby sił między sprzecznymi dążeniami dwojga płci.
Tymczasem w ujęciu katolickim małżeństwo jest daną przez samego twórcę natury zasadą wiązania się ludzi, przez Chrystusa Pana podniesiona do rangi sakramentu wraz z zadaniem nie tylko zrodzenia potomstwa, ale właśnie przymnożenia liczby chrześcijan. Cel męża i żony jest więc w nim zupełnie wspólny.
„Cuckserwatyzm”?
Środowiska „czerwonej pigułki” częstokroć nie rozumieją porównywania ich do założeń do feminizmu i oburzają się, gdy ono pada. Na krytykę ze strony zwolenników tradycyjnego spojrzenia na męskość manosfera odpowiada zarzutem „cuckserwatyzmu” (zlepka ang. słowa cuckold – „rogacz” i polskiego – konserwatyzm). To deprecjonujące określenie ma ułatwić merytoryczne starcie. Sugeruje, że dystansując się od założeń „redpilla” środowiska konserwatywne kierują się przywiązaniem do podrzędnej pozycji w związku – strategii mężczyzny „beta”. Jej sednem ma być przyjęcie na siebie licznych zobowiązań w związku w nadziei na zrekompensowanie braków „samczej energii”. Pożyteczność zamiast atrakcyjności.
Zwolennicy „czerwonej pigułki” wykazują się tu sporą ignorancją. Klasycznie ujęte małżeńskie powinności nie mają ostatecznie na celu zadowalania kobiety, ale obiektywne i obustronne dobro. Upominając się o męskie zobowiązania i tradycyjne role płciowe konserwatyzm nie propaguje wizji, w której obowiązki leżą po stronie mężczyzny, ale broni związku opartego na wzajemnych zobowiązaniach. W chrześcijańskim małżeństwie to nie zdobycie kobiety jest głównym celem – ale właściwe życie. Dobra związku to wierność, potomstwo i sakrament.
Z tego powodu zarzuty zwolenników manosfery, według których konserwatysta staje w roli „białego rycerza” broniącego dam, są strzałem „kulą w płot”. Tradycyjny wzór relacji i męża i żonę stawia w roli służebnej względem po pierwsze celów związku, po drugie wobec siebie nawzajem. Nie ma tu triumfu kobiecych dążeń – zwycięstwo jest wspólne.
Dobry, czy zły Redpill?
Gdy próbujemy zatem ocenić manosferę – przy całej jej różnorodności – warto jako kryterium postawić jedno pytanie. Czy podstawą „ruchu mężczyzn” ma być podkopanie samego kanonu męskości – w którym odpowiedzialność i służba bliskim odgrywa olbrzymią rolę?
Tak długo, jak dystansujemy się od odpowiedzi twierdzącej, różni twórcy ze spektrum manosfery mogą mieć nam do zaproponowania pożyteczne porady, czy obserwacje. Trzeba jednocześnie z ostrożnością podchodzić do każdej z nich. Ostatecznie czerpią z wizji człowieka, która dla katolika pozostaje nie do przyjęcia i ma w sobie fatalny rewolucyjny potencjał.
Filip Adamus