Koniec epoki ?Megazabawa na Tytaniku
Adam Wielomski koniec-eonu
Znalazłem dziś w internecie wykres, wedle którego PKB grupy BRICS przerósł PKB grupy G7. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że coś tam jest źle i tendencyjnie podliczone, iż PKB na głowę na Zachodzie jest znacznie wyższy niż w BRICS, które zamieszkuje znacznie więcej ludzi, etc.
Prawda jest jednak taka, że – bez względu na to, czy PKB BRICS już przerósł PKB G7, czy tylko je dogania – przewaga Zachodu nad światem, jego supremacja, kurczy się, i to dosłownie każdego dnia, a tabele pokazujące tendencje wieloletnie są dla niego wprost miażdżące. To koniec pewnego eonu.
Przypomnijmy, że eon (gr. aion) to dość wieloznaczne pojęcie ze starożytnej filozofii i religii epoki hellenistycznej, oznaczające istotę duchową żyjącą w długim okresie – coś w rodzaju anioła, który ma swój początek i będzie mieć swój kres – lub też epokę historyczną, trwającą na przykład kilkaset lat, czyli bez wątpienia przekraczającą długość życia człowieka.
Pisząc o „końcu eonu”, mam tutaj na myśli właśnie epokę – epokę, która zaczęła się tak między 1517 a 1534 rokiem. Lata nie są przypadkowe: w 1517 roku rozpoczął się bunt religijny Marcina Lutra, czyli zaczął kształtować się protestantyzm, podczas gdy 1534 rok to ogłoszenie w Anglii tzw. Aktu Supremacji, czyli oderwania się Anglii od Rzymu. Bunt z 1517 roku oznacza początek świata protestanckiego, a bunt z 1534 roku początek świata anglosaskiego. Ten eon rozpoczęły te dwa wydarzenia, a w ich wyniku powstał świat protestancko-anglosaski.
Tenże świat przełamał trwającą 2 tys. lat dominację łacińskiego Południa, świata śródziemnomorskiego, symbolizowanego przez porządek Rzymu, następnie Kościół katolicki i narody romańskie, używające języków opartych na łacinie. Eon protestancko-anglosaski nigdy nie cieszył się moją wielką sympatią, gdyż jest antykatolicki i nastawiony skrajnie wrogo do tradycji romańskiej. W dodatku w oczach jego przedstawicieli i związanych z nim polityków my, Polacy – jako Słowianie i katolicy – byliśmy, jesteśmy i będziemy na samym dnie hierarchii narodów. [Dla nich ] nie jesteśmy ani Anglosasami, ani nawet narodem romańskim, lecz barbarzyńcami ze Wschodu, którzy w dodatku są „papistami”.
Oblicza się, że około roku 1700 Europa była przy Azji ekonomicznym karzełkiem. Prawdopodobnie w 1700 roku Azja wytwarzała jeszcze 2/3 światowego PKB, szczególnie Chiny i Indie. I tutaj tkwił sukces eonu protestancko-anglosaskiego, który porzucił tradycyjną gospodarkę opartą o ziemię. Zaczęto nie tylko wytwarzać, lecz przede wszystkim przetwarzać, a wyrobami przetworzonymi handlować.
Produktów rolnych dostarczała w znacznej mierze Rzeczpospolita Szlachecka jako „spichlerz Europy”, co pozwalało rzucić ludzi do pracy nakładczej i rzemieślniczej, czyli ku raczkującemu wtenczas kapitalizmowi. Powstawał kapitał, rozwijała się przedsiębiorczość, powstawały banki, wymyślono maszyny, ruchome przęsła, maszynę parową, wykorzystano chiński wynalazek prochu do wyprodukowania broni.
Tymczasem Azja stała w miejscu i w XIX wieku znalazła się za Europą, pomimo swojej olbrzymiej przewagi demograficznej i ilości rąk do pracy. W XIX wieku Zachód podzielił więc świat, podzielił ziemię między siebie na kolonie i strefy wpływów. Indie zostały skolonizowane, a Chiny stały się strefą zależną, gdzie prowadzi się „politykę kanonierek”.
Wielu ludziom w Polsce i na Zachodzie wydaje się, że eon protestancko-anglosaski nadal trwa, a Azja jest – jak to nazywa Immanuel Wallerstein – „peryferiami”, a co najwyżej „pół-peryferiami” zachodniego centrum. To złudzenie! Tenże Wallerstein, choć zagorzały marksista, już dwadzieścia lat temu dokonał niezwykle trafnej obserwacji: Zachód przestaje pracować i produkować, przechodząc na tzw. kapitalizm finansowy, gdzie PKB coraz mniej staje się pochodną pracy, a coraz bardziej spekulacji, odsetków od udzielanych kredytów, dodruku pieniądza (pozycja dolara w świecie) etc. Produkcja przenosi się do państw „pół-peryferyjnych”, gdzie jest tania siła robocza. Czyli przenosi się do Azji, gdy Afryka zostaje na samym dnie jako „peryferie” z których przywozi się wyłącznie surowce.
Rzeczywistość przerosła oczekiwania Wallersteina. On coś tam sobie gaworzył o rewolucji na Zachodzie z hippisami czy alterglobalistami. W rzeczywistości realny przeciwnik supremacji Zachodu narodził się w Azji. Były to Chiny i inne państwa tego kontynentu, które teraz – w wyniku sankcji nałożonych na Rosję – dostały tanie syberyjskie surowce.
Stąd wystrzał ekonomiczny krajów BRICS, które przestały być „półperyferiami”, konstytuując nowe centrum, przeciwstawne centrum zachodniemu. Zglobalizowany świat na naszych oczach dzieli się na dwie „pod-globalizacje”, czyli zachodnią i azjatycką.
Co gorsza dla świata protestancko-anglosaskiego, główne państwa tego eonu nie tylko coraz mniej realnie produkują, przestawiając się na kapitalizm finansowy. Są one dodatkowo w potwornym kryzysie światopoglądowym i moralnym. Nie będę tego kryzysu opisywał i ograniczę się wymienienia tzw. agendy LGBT, wojującego feminizmu. Zachód nie chce pracować, nie chce rodzić dzieci i wychowywać ludzi odpowiedzialnych.
Nie reprodukuje się liczebnie, chce pracować coraz krócej (cztery dni w tygodniu), pobierać programy „plusowe”, mieć „dochód gwarantowany” i wierzy, że państwo socjalne rozwiąże wszystkie problemy. W tym czasie będzie trwał karnawał w barwach gejowskich, ostentacyjna konsumpcja i wieczna zabawa.
Ale to megazabawa na Tytaniku! Azja, BRICS, „globalne południe” – nazwy do wyboru i koloru – zjada nas na naszych oczach!
W sumie nie szkoda mi zmierzchającego Zachodu. Obecne pokolenie ma to, czego chce, a pokolenia przyszłe albo się nie urodzą, albo będą biegały na parady równości, albo siedziały przed Tik-Tokiem, a w tym czasie zgaśnie eon protestancko-anglosaski i narodzi się eon chiński czy też chińsko-azjatycki. Paradoksalnie – rozumie ten problem Rosja, która przerzuca się na Azję, aby załapać się do nowego eonu.
A my? Czy naprawdę jesteśmy ostatnimi pokoleniami Polaków?