Listopad – niebezpieczna pora
Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto) • 26 października 2025 http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5917
Nieubłaganie zbliża się listopad, kiedy to pan marszałek Sejmu Hołownia Szymon obiecał był panu wicemarszałkowi Włodzimierzowi Czarzastemu, że ustąpi mu z urzędu, żeby i pan Włodzimierz mógł się nacieszyć pozycją drugiej osoby w państwie – zaraz po panu prezydencie, który uchodzi za osobę pierwszą. Nie jest to do końca prawda, bo na przykład za prezydentury pana Andrzeja Dudy, przynajmniej do lipca 2017 roku, kiedy to pan prezydent Duda zawetował przeforsowane przez PiS ustawy sądowe, pierwszą osobą w państwie był Naczelnik Państwa Kaczyński Jarosław, a pan prezydent Duda – dopiero drugą.
Podobnie i teraz. Zwierzchnikiem pana Włodzimierza jest przecież obywatel Tusk Donald, podobnie jak wynalazcą pana prezydenta Karola Nawrockiego jest Naczelnik Państwa – przynajmniej dopóty, dopóki pan prezydent nie zbuduje sobie własnego politycznego gan… to znaczy – pardon; jakiego tam znowu „gangu”! Pan prezydent nie będzie budował sobie żadnego „gangu”, tylko zwyczajne polityczne zaplecze. Pan prezydent Duda takiego politycznego zaplecza nie zdołał sobie zbudować i dlatego, po utracie różnych iluzji, jak na przykład posada w MKOl, albo w „Kanale Zero” – ostatecznie wylądował na łaskawym chlebie, to znaczy – w radzie nadzorczej firmy pana Dawida Rożka, która najpierw sprzedawała rozmaite gry komputerowe, a teraz zajmuje się enigmatycznymi „innowacjami technologicznymi w sektorze finansów”. Nawet nie śmiem się domyślać, co to konkretnie oznacza, bo wystarcza mi informacja, że pan Rożek sponsoruje podobno również „Kanał Zero” – a skoro tak, to nic dziwnego, że i pan Andrzej Duda najpierw szukał tam przytuliska.
Podobnie z Aleksandrem Kwaśniewskim, który najpierw mierzył wysoko – na I Sekretarza ONZ, a przynajmniej – na I Sekretarza NATO – ale ostatecznie wylądował na posadzie odźwiernego, czy może wykidajły u jakiegoś ukraińskiego nababa, gdzie – mówiąc nawiasem – kolegował z synem amerykańskiego prezydenta Józia Bidena Hunterem. Ten cały Hunter podobno nieźle dokazywał, więc zaraz pojawiły się fałszywe pogłoski, że prezydent Józio Biden doprowadził do wojny na Ukrainie, żeby wszystko ukryć pod gruzami. W tych pogłoskach nie ma oczywiście ani słowa prawdy – chociaż prezydent Trump nieustannie powtarza, że gdyby on był prezydentem, to do tej wojny by w ogóle nie doszło, a z drugiej strony pod gruzami rzeczywiście wiele można ukryć – i pewnie dlatego w naszym nieszczęśliwym kraju narasta wojenna atmosfera – jakbyśmy już nie mogli doczekać się wepchnięcia Polski i mocarstw bałtyckich do wojny z Rosją. Nawiasem mówiąc, główna siedziba firmy pana Rożka mieści się akurat na Litwie, więc – jak mówią gitowcy – „wszystko gra i koliduje”.
Wracając do pana marszałka Hołowni, to chyba już utracił on nadzieję na objęcie posady Wysokiego Komisarza ONZ do spraw Uchodźców, bo zaczyna mówić o objęciu posady ambasadora Polski w Stanach Zjednoczonych. Obawiam się jednak, że i te nadzieje mogą mu się rozwiać, bo Książę-Małżonek z zagadkowych przyczyn upodobał sobie w panu Klichu, lekarzu-psychiatrze – jakby nie zdawał sobie sprawy, że taka kandydatura może zostać w Waszyngtonie uznana za jakąś złośliwą aluzję. Może zresztą Książę-Małżonek rzeczywiście nie zdaje sobie z tego sprawy, a upodobał sobie w panu Klichu, jako „strategu” – bo rzeczywiście – był on właścicielem Instytutu Studiów Strategicznych.
Niech ta nazwa jednak nikogo nie zwiedzie – bo ten cały instytut zajmował się takimi oto zagadnieniami strategicznymi, jak np. wpływ kultury żydowskiej na polską – co mogło się bardzo spodobać Małżonce Księcia-Małżonka – naszej Jabłoneczce. Z uwagi na to, że akurat teraz partia pana Hołowni szoruje po dnie, odnotowując w sondażach coś koło jednego procenta poparcia – najbardziej prawdopodobny wydaje się powrót pana marszałka do nowicjatu u przewielebnych Ojców Dominikanów, gdzie już raz, a może nawet dwa razy próbował szczęścia tyle, że nowicjat mu się nie przyjął.
Teraz może być inaczej, bo Kościół, a zwłaszcza Dominikanie i Jezuici tak się przejęli kultem Świętego Spokoju i zagalopowali na drodze nieubłaganego postępu, że wstępować do tych zakonów chyba będą mogli również mężczyźni żonaci – być może nawet z żonami. Jestem pewien, że żadnych teologicznych przeszkód nie będzie – a skoro tak, to co sobie żałować? Chata, wikt i opierunek są przecież gwarantowane.
Nawiasem mówiąc, podobnie jak partia pana Szymona, po dnie szoruje również Polskie Stronnictwo Ludowe. To nie musi być zapowiedź jakiejś katastrofy, bo PSL od czasów komuny dysponuje sprawnym aparatem wyborczym. Chodzi o to, że działacze PSL jeszcze za komuny obsiedli wszystkie możliwe posady w sektorze publicznym w gminach wiejskich i małych miasteczkach. Nie chodzi tu w ogóle o żadne względy ideowe, tylko o walkę o byt. Każdy z nich ma tam dom, często i kawałek ziemi, no a poza tym właśnie Zosia, Franek i Patrycja robią „magisterki” w wyższych szkołach gotowania na gazie i trzeba się zakręcić wedle zapewnienia im startu życiowego.
Dopóki PSL jest w Sejmie, to każda sprawa jest do załatwienia i dlatego PSL zawsze się przeturla przez klauzulę zaporową, dzięki czemu może profitować swoją stuprocentową, a w patriotycznych porywach nawet większą zdolność koalicyjną. Niestety, jak mówi przysłowie – z kim przestajesz, takim się stajesz – więc obecnie PSL wspólnie z Wielce Czcigodną Kotulą Katarzyną i resztą vaginetu, lansuje projekt ustawy o „osobie najbliższej”, czyli – stary projekt o związkach partnerskich – żeby zrównać je z tradycyjnymi małżeństwami pod każdym względem – zwłaszcza alimentacyjnym i spadkowym. Najwyraźniej „partnerom” już nie wystarcza, że się bzykają i pragną zakosztować staroświeckiego prestiżu. Prawdopodobnie nic z tego nie będzie, bo prezydent Nawrocki już zapowiedział, że nie podpisze żadnej ustawy, która zacierałaby granicę między rodzinami, a związkami „partnerskimi” – ale popieranie takich inicjatyw może dla PSL okazać się gwoździem do trumny.
Tymczasem prezydent Donald Trump znowu podobno obsztorcował ukraińskiego komika i nie tylko nie sprzedał mu „Tomahawków”, ale w dodatku zapowiedział, że spotka się z prezydentem Putinem w Budapeszcie. W związku z tym Niemcy aż przestępują z nogi na nogę z niecierpliwości, czy Polska przepuści samolot z Putinem przez swoją przestrzeń powietrzną, czy może jednak zbrodniarza wojennego zestrzeli? Ponieważ niemieckie samoloty oraz niemieccy piloci już strzegą polskiego nieba, to wepchnięcie w ten sposób Polski do wojny z Rosją nie wydaje się aż tak bardzo trudne, zwłaszcza, że tubylcze niezawisłe sądy musiały zostać upomniane, by pamiętały, iż Polska jest sługą narodu ukraińskiego.
Dlatego niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie się zreflektował, odmówił ekstradycji do Niemiec i wypuścił na wolność „Wołodymira Żurawlowa”, chociaż wcześniej umieścił go w areszcie wydobywczym, najpierw na 7, a potem – nawet na 40 dni. Pan „Żurawlow” jest podejrzewany o wysadzenie w powietrze bałtyckich gazociągów, w których Niemcy mieli prawie połowę udziałów, a około 10 procent miała również firma Eon, której dlatego płacimy w Polsce wyższe rachunki za prąd.
Polska o swoich interesach może nie pamiętać, ale Niemcy – ooo – ci raczej nigdy o nich nie zapominają.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).