Najdroższy nasz PiS -ie! To nie kryzys, to rezultat

Drożyzna i nadciągająca dwucyfrowa inflacja to nie kryzys, ale rezultat rządów Prawa i Sprawiedliwości.

„To nie kryzys, to rezultat” – tak Stefan Kisielewski, uważany za jednego z najlepszych felietonistów w Polsce w XX wieku, komentował kolejne problemy socjalistycznej gospodarki w PRL.

Tak samo możemy skomentować galopującą inflację (w przyszłym roku zapewne już dwucyfrową) i podwyżki cen. Trzeba przyznać, że niektórych nie oszacowaliśmy. Przewidywaliśmy, że ceny gazu wzrosną pięciokrotnie, a okazuje się, że w Warszawie proponowane podwyżki są nawet 9-10-krotne (sic!).

W starym dowcipie baca na drzewie piłuje gałąź, na której siedzi. Przechodzący turysta ostrzega go, że jak dalej będzie piłował, to spadnie. Baca jednak piłuje. Gdy przepiłował w końcu gałąź, to połamany leżąc na drodze, wzdycha: ten co ostrzegał, musiał być prorokiem!

Kryzys, który mamy w Polsce z drożyzną, jest w znacznej mierze wynikiem nieudolnych (zakładam wciąż brak kompetencji, a nie celowe działanie) rządów PiS. Z drożyzną (inflacją) jest w Polsce jak z koronawirusem. Niby jedno i drugie jest na całym świecie, ale inflacja i liczba zgonów w Polsce należy do najwyższych. Ronald Regan kpił z komunistów, że wypowiedzieli wojnę biedzie i bieda wygrała. Identycznie historia może wspominać rządy Jarosława Kaczyńskiego. Prawie 6 lat po uruchomieniu programu 500 plus, przed kościelnymi punktami z darami świątecznymi dla biednych tworzyły się kilkusetosobowe kolejki. A to dopiero początek kryzysu.

Nasza droga ekologia

Wzrost cen energii władza tłumaczy wymaganiami Unii Europejskiej odnośnie ograniczenia emisji dwutlenku węgla (CO2). I tak w cenie energii ten koszt stanowi już 59 proc. Ostatni skok jest większy niż zakładano, ponieważ Rosja stymuluje braki gazu w Europie ograniczeniem dostaw. Poszło bowiem o uruchomienie zakończonych właśnie rur Nord Stream 2.0. Prawa do emisji CO2 kosztują już ok. 90 euro za tonę. W zeszłym roku było to 30 euro. Ponieważ gaz drożeje, rośnie zapotrzebowanie na tradycyjną energetykę węglową, a to powoduje wzrost ceny praw do emisji. Koszty ograniczenia emisji CO2, to jednak tylko pół prawdy. Bo tylko w tym roku na sprzedaży praw do emisji gazu polski budżet zarobi znacznie ponad 20 mld złotych (taki wpływ był szacowany, gdy prawa te kosztowały 45 euro za tonę). Połowa tych środków ma być przeznaczona na „ochronę klimatu”.

„Proponowany limit wydatków z budżetu państwa na dodatki osłonowe w 2022 r. wynosi 4,1 mld zł. Środki przeznaczone na wypłatę dodatków osłonowych pochodzić będą z budżetu państwa oraz ze sprzedaży (w drodze aukcji) uprawnień do emisji” – napisał rząd w projekcie słynnej „tarczy antyinflacyjnej”. Czyli rząd PiS bierze ciężkie pieniądze za windowanie cen energii, a następnie mniej niż jedną czwartą zwraca ludziom w postaci „tarczy” i ogłasza jaki jest troskliwy. Trudno o większą paranoję. Chyba śmieszniejszy był tylko komentarz Narodowego Banku Polskiego, który informował, że stworzył warunki, dzięki którym wprowadzenie „tarczy antyinflacyjnej” jest możliwe. To oczywiście prawda, bo to NBP odpowiada wspólnie z rządem PiS za wywołanie inflacji.

Kłamstwo inflacyjne

Inflacja bardzo podobała się rządowi PiS, zresztą jak każdemu rządowi. Propaganda TVP ekscytuje się, że w Niemczech też jest najwyższa inflacja od lat. Tylko, że wynosi ona 5 proc., czyli prawie dwa razy mniej niż w Polsce. A w wypadku bogatych Niemców, taka inflacja może oznaczać, iż Niemiec kupi sobie wymarzone auto 2-3 miesiące później, niż zamierzał. W Polsce inflacja na poziomie 8 proc. (z moich informacji wynika, że inflacja w grudniu będzie wynosić około 9,5 proc.) sprawia, iż przestają spinać się domowe budżety.

Jesteśmy na przednówku kryzysu. NBP ogłosił szybsze posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej na początku stycznia. Spodziewana jest kolejna podwyżka stóp procentowych. W skrócie oznacza to droższy pieniądz. Coraz droższe będą raty kredytów. Przedsiębiorcy będą mniej pożyczać, podobnie jak ludzie. To z kolei będzie skutkować spadkiem wzrostu PKB. Grozi nam scenariusz stagflacji. Czyli wysokiej inflacji w warunkach spadku PKB. To z kolei będzie oznaczało skokowy wzrost bezrobocia.

Rządy PiS wprowadziły Polskę właśnie w stan takiego niezamierzonego, lotniczego korkociągu. Jedynym sensownym wyjściem z takiego kryzysu jest cięcie wydatków i obniżka podatków. Tego rząd PiS nie zrobi. Więc kryzys będzie powoli narastał. Kiedy uda się zahamować wzrost inflacji (na poziomie 12-13 proc.), to zaczną się problemy ze wzrostem PKB i bezrobociem. Krótko mówiąc, Kaczyńskiemu po prawie 30 latach wzrostu PKB w Polsce udało się wywołać kryzys. I nie jest tak, jak przekonują pisowcy, że to wina kryzysu na świecie i koronawirusa. To tylko przyśpieszyło upadek socjalistycznych rządów PiS. Bynajmniej nie było powodem.

Inflacja była od początku narzędziem polityki PiS. Dlaczego rządy lubią inflację? W uproszczeniu: pożyczają 1000 zł. Aby oddać ten dług, drukują pieniądze i spłacają go. Jest więcej pieniędzy w obiegu, a więc rosną ceny. Rząd nie ma jednak długu i ogłasza, że jest super, bo rozdaje pieniądze.

Tracą ci, którzy oszczędzają pieniądze. Już dziś ktoś, kto miał w banku 100 tys. zł rok temu, tak naprawdę ma tylko nieco ponad 90 tys. To stąd wziął się gigantyczny wzrost popytu na nieruchomości w Polsce. Ludzie widząc, że są okradani przy pomocy inflacji, zaczęli inwestować pieniądze w mieszkania i domy. Bo ich wartość jest znacznie realniejsza niż pieniędzy. Zaczęli też kupować obce waluty i cenne kruszce. W odpowiedzi politycy PiS kombinują, żeby opodatkować tych, co mają większą liczbę mieszkań. Czyli dopaść podatkiem tych, którzy unikają płacenia podatku inflacyjnego.

Zbliżamy się do momentu, w którym podobnie, jak pod koniec lat 80., kryzys wymusi racjonalne działania. Tak naprawdę za sukces polskiej transformacji odpowiada słynna ustawa Mieczysława Wilczka z 23 grudnia 1988 r. To dzięki niej ludzie mogli zacząć zarabiać i tworzyć firmy. Przez kolejne ponad trzy dekady zabierano, kawałek po kawałku, przyznaną wówczas wolność działania.

Problemem Polski jest nie tylko dziś rosnąca inflacja i drożyzna, ale także strukturalna nieopłacalność systemu ubezpieczeń społecznych, znanych pod złowieszczą nazwą ZUS. Każda kolejna władza pozwala temu systemowi gnić. Paradoksalnie kiepskie zarządzanie PiS walką z koronawirusem doprowadziło do poprawy sytuacji finansowej ZUS. Po prostu zmarło sporo beneficjentów wypłat. Ta piramida finansowa wcześniej czy później się zawali. Kolejne rządy po sprawdzeniu, że do kryzysu nie dojdzie – prawdopodobnie za ich rządów – postanawiają nic w tej sprawie nie robić.

Wygląda na to, że drożyzna w połączeniu z aferą podsłuchową, może skutkować w przyszłym roku wcześniejszymi wyborami parlamentarnymi. Osobiście obstawiam czerwiec.

Jan Piński https://nczas.com/2022/01/08/najdrozszy-pis-to-nie-kryzys-to-rezultat/