Najważniejszy przedmiot w klasach 1-3? FILOZOFIA!
Filip Obara https://pch24.pl/najwazniejszy-przedmiot-w-klasach-1-3-filozofia/

Po co nam wiedza bez umiejętności poznania prawdy i odróżnienia dobra od zła? A dokładnie taką wiedzę przekazuje naszym dzieciom edukacja w systemie przymusu szkolnego. Nie dziw, że wyszedłszy ze szkoły nie możemy się dogadać i wchodzimy w tryby wojny polsko-polskiej, skoro nie rozumiemy podstawowych pojęć, którymi operujemy. Remedium na ten stan rzeczy jest nauka filozofii od lat najmłodszych. Ale nie mam tu na myśli wykładu historii filozofii, tylko przekazanie narzędzi poznawczych i ewentualnie uprawianie filozofii w jej pierwotnym znaczeniu.
Jedną z rzeczy, które zrobiły na mnie ostatnio największe wrażenie, był pewien drobny szczegół z rozmowy dwóch generałów na Kanale Zero. Otóż, jeden z nich powiedział, że żołnierze dysponujących śmiercionośną bronią mają… zajęcia z filozofii.
Tak, żeby ponosić odpowiedzialność za ludzkie życie, które można odebrać jednym ruchem palca, trzeba mieć najpierw ukształtowany rozum i potrafić odróżniać dobro od zła. Właśnie temu służy filozofia.
Z czym do ludzi?
Dyskusje, które jako rodzice odbywaliśmy na temat tzw. „edukacji zdrowotnej” pokazują jak radykalnie różnimy się w pojmowaniu samych nawet już transcendentaliów, a więc najbardziej pierwotnych kategorii: prawdy, dobra i piękna. Jeden rodzic twierdzi, że dobrem dla jego dziecka jest nierozbudzanie przedwcześnie sfery seksualnej i postrzeganie intymności w kontekście małżeństwa, rodziny i odpowiedzialności. Drugi zaś z całym przekonaniem deklaruje, że „dobrem” dla jego dziecka jest przekazanie mu „wiedzy naukowej” na temat tego, że „korekta płci” może być dla niego… „drogą do szczęścia”. Nie zmyślam, usłyszałem takie zdanie od jednego z rodziców.
Kiedy jesteśmy już przy przykładzie nieszczęsnej „edukacji zdrowotnej” (omówienie programu tego przedmiotu zawarłem tu), napotykamy szereg pułapek polegających właśnie na tym, że pod pozornie zrozumiałymi pojęciami umieszcza się zupełnie inne znaczenia. Weźmy pierwsze z brzegu. Co Państwo myślą, kiedy słyszą słowo „samopoznanie”. Ano, pewnie, że człowiek został z natury obdarzony pewnymi cechami (i to są nasze cechy istotowe, wspólne dla wszystkich) i że istnieją pewne zasady, którym powinien się podporządkować; natomiast poza tym każdy posiada swoje cechy indywidualne (przypadłościowe), które sprawiają, że musimy znaleźć naszą własną drogę realizacji swojej natury i sposób na „odnalezienie” się wobec zasad.
To jest normalne rozumienie samopoznania. Ale obecny świat w swoim dążeniu do „wyzwolenia” człowieka spod „więzów” obyczajowych i religijnych rozumie samopoznanie zgoła inaczej. W kontekście „edukacji zdrowotnej” może chodzić na przykład o rozpoznanie do której z „kilkuset płci” w swoim subiektywnym mniemaniu pasujemy. W takiej wizji człowieka nie ma miejsca na posłuszeństwo woli wobec rozumu i zasad, które nasz rozum rozpoznaje. Jest tylko szukanie usprawiedliwień dla własnego wybujałego indywidualizmu. Żadnych obowiązków, które budziłyby w nas poważniejszy egzystencjalny dyskomfort.
Widząc, z jakim zapałem niektórzy rodzice bronią przedmiotu, przy pomocy którego rząd chce indoktrynować i demoralizować ich dzieci, byłem zdumiony, jak głęboka podmiana pojęć musiała się w nich dokonać. Nie wierzę bowiem, że ktoś świadomie chce zła dla swoich dzieci. Nie wierzę, że w normalnej matce może wygasnąć instynkt macierzyński. Sądzę, że ci ludzie zostali tak „sformatowani”, że do głębi swego bazowego rozumienia rzeczywistości przyjęli, że zło jest dobrem, a dobro złem. Wmówiono im, że nie istnieje żadna obiektywna rzeczywistość i żadne uniwersalne prawo, żadna przyrodzona sprawiedliwość, natomiast oni będą ludźmi światowymi (europejskimi) i światłymi, jeżeli będą nadążali za trendami i przestrzegali przepisów i wytycznych, którymi władza polityczna miłościwie opasuje wszystkie dziedziny naszego życia.
A więc: prawda i rozum, dobro i moralność, piękno, prawo i praworządność, sprawiedliwość, władza, posłuszeństwo – to pojęcia, które zostały fundamentalnie wypaczone. A nie mamy wątpliwości, że nie sposób się bez nich obejść? Doliczmy do tego pojęcie, które zostało właściwie usunięte z przestrzeni publicznej, a jest pojęciem podstawowym dla wychowania, dla życia osobistego i społecznego. Chodzi o cnotę, czyli sprawność moralną. Nawyk wykonywania dobrych uczynków. Stałą zdolność do praktykowania dobra. A podstawą dla cnoty jest rozumne poznanie, dzięki któremu odróżniamy dobro od zła i to jemu powinna być posłuszna (znów to okropne posłuszeństwo, którego tak nie lubią liberałowie!) nasza wola w wykonywaniu tego, co dobre.
Bez filozofii ani rusz
Rolą filozofii jest dążenie do poznania istoty rzeczy. Mówimy tu oczywiście o tzw. filozofii realistycznej, na której została ufundowana nasza cywilizacja, a także nasze myślenie religijne w ramach paradygmatu rzymskiego katolicyzmu. Chrześcijaństwo wniosło łaskę, zbawienie, przebaczenie, cnoty nadprzyrodzone itd. – uszlachetniło naturę człowieka i otworzyło mu prostą drogę do Boga, ale – uwaga! – nie wymyśliło tej natury na nowo – ani sposobów jej poznania.
Zasadnicze zręby antropologii i właściwego rozumienia, czym jest życie społecznego i państwowe, dała nam grecka filozofia, głównie w osobie Arystotelesa. Na nim zostało zbudowane chrześcijańskie rozumienie świata w tym, co dotyczy natury. Od filozofów greckich przejęliśmy pojęcie cnoty i zdolność krytycznego myślenia. Filozofia daje nam aparat poznawczy – właśnie ten, którego dziecko potrzebuje, by móc ocenić, czy to, czego się uczy, jest prawdziwe i dobre.
Powtórzę: nie chodzi o wykład na temat koncepcji filozoficznych czy opowiadanie dzieciom, że Tales z Miletu patrzył na gwiazdy, bla, bla, bla… Chodzi o przekazanie – i to ZANIM zaczną poważną naukę przedmiotów w klasie IV – właściwego rozumienia pojęć. To najlepsze, co możemy im dać, żeby nie pogubiły się w świecie.
Co to znaczy być filozofem? Zadawać pytania o naturę rzeczy. Człowiek, w którym rozbudzimy „zmysł filozoficzny” nie da się łatwo oszukać logicznie brzmiącymi, choć nieprawdziwymi, wykładniami. Weźmy przykład posłuszeństwa. Już w czasie nauki katechizmu nasze dzieci dowiadują się, że powinny być pod grzechem posłuszne rodzicom, jednak z jednym wyjątkiem: gdyby rodzice nakazywali coś niemoralnego. Czyli już na tak wczesnym etapie uczymy dziecko, że będąc w wieku rozumu (około siódmego roku życia), nie ma kierować się ślepym posłuszeństwem, ale ma znać zasady i samodzielnie oceniać, czy polecenia są z tymi zasadami zgodne. I uczymy, że przy okazji tego, że kiedy jest grzeczne ze względu na cnotę i rozumne pragnienie dobra, to takie zachowanie ma wartość moralną, natomiast gdyby robiło dobrze tylko ze strachu przed karą, to jest to postawa niewolnika, pozbawiona wartości moralnej. Ostatecznie poznanie natury posłuszeństwa pomaga w jego praktykowaniu.
Arystoteles dzielił nasz rozum na część niższą, zależną od poznania zmysłowego, oraz wyższą – czyli intelekt, zdolny do poznania abstrakcyjnego. Podkreślał, że nie jest możliwe w pełni dobre działanie, jeżeli opieramy się wyłącznie na poznaniu zmysłowym, z pominięciem myślenia nastawionego na rozpoznanie istoty rzeczy. Skąd mamy wiedzieć, jak postąpić dobrze w danej sytuacji (szczególnie bardziej niejednoznacznej), jeżeli nie wiemy, czym jest dobro?
I nie dziwmy się, że niektórzy robią użytek ze swojej inteligencji, aby bronić mistyfikacji w rodzaju „edukacji zdrowotnej”. Bo, jak podkreśla Arystoteles w Zachęcie do filozofii, „rzeczy, w które jesteśmy wyposażeni do życia, jak np. ciało i to, co należy do ciała służą jako pewnego rodzaju narzędzia, a posługiwanie się nimi jest niebezpieczne; ci bowiem, którzy się nimi posługują w niewłaściwy sposób, uzyskują skutek odwrotny”. I dodaje: „Należy przeto dążyć do zdobycia tej wiedzy i posłużyć się nią w sposób właściwy; dzięki niej bowiem zrobimy dobry użytek z tych wszystkich narzędzi. Musimy więc stać się filozofami, jeżeli chcemy dobrze rządzić państwem i pożytecznie przeżyć życie”.
Używanie zdrowo ukształtowanego intelektu w procesach decyzyjnych zapewnia poprawność sądów. Chodzi o to, by nauczyć nasze dzieci dociekliwości, a tego nie zrobi się wyłącznie w oparciu o praktyczne rozważania. Proces intelektualny nazywa Arystoteles „czystą myślą” albo też „wolną myślą” (nie mylić z wolnomyślicielstwem w nowożytnym rozumieniu!). Czytamy: Czyste myślenie jest zatem lepsze i cenniejsze niż myślenie skierowane ku poszukiwaniu pewnych korzyści. Czyste myślenie jest samo przez się bardziej cenne, a mądrość rozumu jest w tym rodzaju myślenia najcenniejsza, tak jak w myśleniu dla działania najcenniejsza jest mądrość połączona z praktyczną wnikliwością. A więc to, co dobre i cenne, zawarte jest przede wszystkim w filozoficznych dociekaniach, ale oczywiście nie w każdym rodzaju dociekań. Nie każdy bowiem rodzaj dociekań jest cenny w sensie bezwzględnym, lecz tylko taki, który dotyczy naczelnej i kierującej światem zasady. Ten rodzaj myślenia jest ściśle złączony z filozoficzną mądrością i słusznie możemy twierdzić, że jest to mądrość we właściwym znaczeniu.
To właśnie ten rodzaj myślenia każe nam zadawać pytania: Dlaczego mam być posłuszny prawu (poleceniom, zasadom)? Czy to prawo jest sprawiedliwe? Czym jest sprawiedliwość? Co jest miarą prawa, którego mam przestrzegać? Czy istnieje jakieś prawo uniwersalne, z którym prawo państwowe powinno być zgodne? Czym jest prawo naturalne? Co mam zrobić, gdy prawo nakazuje coś, co wydaje się złe? Czy coś może być jednocześnie uznane przez władzę za legalne, ale faktycznie być niemoralne?
Takie ukształtowanie sprawia, że ciekawość dziecka w naturalnej kolei rzeczy prowadzi do idealizmu młodzieńca z jego pragnieniem bezwzględnej słuszności i sprawiedliwości. Tak dawniej wychowywano ludzi szlachetnych i bohaterskich (czego pięknym literackim wzorem jest Staś Tarkowski z W pustyni i w puszczy). Jeżeli chcemy, żeby nasze dziecko wyrosło na człowieka z zasadami, który potrafi kierować się rozumem, a nie porywami namiętności i emocji, który ma kręgosłup moralny, a nie jest wyznawcą tzw. etyki sytuacyjnej, to potrzeba naszego wysiłku.
Nie wystarczy już być normalnym i rozsądnym człowiekiem, ponieważ system, w którym żyjemy represjonuje normalność i rozsądek właśnie dlatego, że stał się wrogi wobec zdrowych zasad filozoficznych, które zbudowały naszą cywilizację. Musimy dać z siebie więcej i wziąć na siebie większą odpowiedzialność.
Czy filozofia jest trudna?
Na to pytanie najlepiej odpowiedzieć słowami samego Filozofa, który w cytowanej już Zachęcie do filozofii stwierdza, że „trudność w opanowaniu filozofii jest czymś znikomym wobec ogromu jej użyteczności”.
Ale gdzie właściwie tej filozofii szukać? Przede wszystkim we własnym rozumie, bo przecież na nim bazował Arystoteles, gdy tworzył najwspanialszy system rozumienia świata w dziejach ludzkości. Po drugie: w źródłach. Po trzecie: w podręcznikach. Krótko o dwóch ostatnich.
Źródła. Możemy sięgać do dzieł Arystotelesa, by szukać interesujących nas zagadnień i fragmentów: do Etyki nikomachejskiej czy Polityki, a dla bardziej wnikliwych – O duszy. Ale pamiętajmy, że Arystoteles znalazł najwybitniejszego kontynuatora swojej myśli i swojego systemu w osobie św. Tomasza z Akwinu. To on zaadoptował filozofię realistyczną jako model myślenia rzymskiego katolicyzmu, a dodatkowo wzbogacił ją o to wszystko, co wniosło chrześcijaństwo.
Kiedy spojrzymy na obszerność i rozpiętość zagadnień w Sumie Teologicznej, to przekonamy się jak wiele kwestii jest tam bardzo szczegółowo i praktycznie wytłumaczonych. Ponadto, czytanie Sumy daje jeszcze jeden pożytek: uczy myśleć. Zagadnienia zbudowane są na zasadzie postawienia tezy – przeciwstawienia jej antytezy – a następnie rozumowego rozstrzygnięcia (nie mylić z tezą, antytezą i syntezą Hegla). Taka metoda gimnastykuje inteligencję i uczy nie poprzestawać na prostych stwierdzeniach, lecz sięgać do meritum.
Podręczniki. Gdyby ktoś jednak uznał, że zagłębianie się w arkana źródeł przekracza jego możliwości (choćby czasowe), to spieszę uspokoić: nie trzeba sięgać nawet po opracowania filozoficzne (pisane trudniejszym językiem) – dysponujemy bowiem czymś, co dziś należałoby określić jako… ukryty skarb. Chodzi mi katolickie książki i katechizmy, ale pochodzące z czasów sprzed rewolucji Soboru Watykańskiego II, kiedy model tomistyczny stał jeszcze u podstaw całego myślenia i nauczania katolickiego. Pierwszy lepszy przyzwoity przedwojenny katechizm – jak np. doskonały Apologetyczny katechizm katolicki ks. Wincentego Gadowskiego, wznowiony przez wydawnictwo Te Deum – napisany jest na gruncie aparatu intelektualnego zaczerpniętego z greckiej filozofii. Wspomniany katechizm ks. Gadowskiego zawiera mnóstwo praktycznie wytłumaczonych kwestii i sama jego lektura uczy już myślenia w rozumnych i logicznych kategoriach. Ponadto każdy dobry podręcznik życia chrześcijańskiego – jak choćby nieocenione, dwutomowe Życie duchowe św. Józefa Sebastiana Pelczara – pełen jest wykładu cnót i obowiązków (w praktyce: sztuki kształtowania charakteru), który pełnymi garściami czerpie z odkrytego przez Arystotelesa sposobu używania rozumu.
Mam świadomość, że zaledwie musnąłem koniuszkiem palca to arcyważne zagadnienie i już słyszę w głowie zarzuty, na które chętnie bym odpowiedział. Jest też wiele rzeczy do uściślenia, jak granice pomiędzy wykładem religijnym a filozoficznym albo kwestia tego, na ile nasza moralność jako katolików opiera się na rozumnym rozpoznaniu prawa naturalnego, a na ile mamy kierować się wprost objawieniem (o kwestii rozumu pisałem więcej tutaj). Niemniej, mam nadzieję, że udało mi się zachęcić do uprawiania filozofii przynajmniej w jej najbardziej praktycznym wymiarze, sprowadzającym do umiłowania mądrości.
Filip Obara