Nam strzelać zakazano

Stanisław Michalkiewicz magnapolonia

Jeszcze nie ucichły echa ogólnopolskiego zjazdu, zwołanego przez Donalda Tuska w 32. rocznicę udanego zamachu stanu, w następstwie którego obalony został rząd premiera Jana Olszewskiego, który podjął próbę ujawnienia w strukturach państwowych III Rzeczypospolitej ubeckiej agentury, a już mamy kolejną aferę, która może doprowadzić do burzy – nie tyle może w szklance wody – co w bagienku, w jakie za sprawą pretorian Donalda Tuska zmienia się nasz nieszczęśliwy kraj.

Nawiasem mówiąc, Donald Tusk w tym zamachu stanu odegrał ważną rolę (“policzmy głosy” – mówił podczas narady z udziałem Kukuńka) podobnie jak Waldemar Pawlak (“panie Waldku, pan się nie boi!”), który na głos przepowiadał sobie, jakie czekają go zadania (“czyszczę sobie MSW…”) na stanowisku premiera, na które wystawił go Kukuniek.

Wtedy – podobnie jak i po przejęciu rządów przez vaginet Donalda Tuska 14 grudnia ubiegłego roku – Sanhedryn ustami “drogiego Bronisława” i Judenratu “Gazety Wyborczej” uznał, że wszystko było gites tenteges, bo uratowana została “demokracja”, czyli rządy starych kiejkutów, które Bóg wie, komu służą naprawdę.

Podczas wspomnianego, tłumnego zjazdu okazało się jednak, że Donaldu Tusku nie udało się zaspokoić pani Marty Lempart, która nie tylko zbojkotowała imprezę, ale w dodatku owinęła ogon Syrenki na pomniku koło stacji metra “Centrum Nauki Kopernik” złotą folią, używaną do ochrony ofiar wypadków drogowych przed wychłodzeniem, a w dodatku płaty takiej folii rozrzuciła na Krakowskim przedmieściu, tuż koło Placu Zamkowego, w ramach protestu przeciwko przepoczwarzeniu się Donalda Tuska z gołąbka pokoju w jastrzębia gołębiarza.

Nie tylko już nie kocha migrantów, ale nawet mówi o jakichś “strefach buforowych”. Z krytyką Donalda Tuska wystąpił również Bartosz Kramek z nietykalnej fundacji “Otwarty Dialog”, co pokazuje, że BND zachowała u nas jeszcze spore rezerwy na wypadek, gdyby Donald Tusk zaczął wykraczać poza ramy, jakie wyznaczyła mu Reichsfuhrerin Urszula von der Leyen, desygnując go na Generalnego Gubernatora naszego bantustanu.

Chodzi oczywiście o  sprzeciw wobec “paktu migracyjnego”, na który Donald Tusk “odmawia zgody” – jakby miał w tej sprawie cokolwiek do gadania. Wprawdzie każdy wie, że chodzi o to, by przed wyborami do Parlamentu Europejskiego zademonstrować nieugiętą postawę – a potem i tak będzie, jak być musi – ale w Berlinie najwyraźniej uznano, że lepiej dmuchać na zimne, bo  – jak mówi poeta – “na tym świecie pełnym złości nigdy nie dość jest przezorności”.

Na wszelki tedy wypadek BND przypomniała Donaldu Tusku, skąd wyrastają mu nogi i na tym można by zakończyć, gdyby nie incydent na granicy polsko-białoruskiej, do jakiego doszło w Dubiczach Cerkiewnych w marcu.

Otóż pewnego dnia grupa około 50 kaukaskich gołoworiezów przypuściła szturm na granicę, a nasi żołnierzykowie najpierw próbowali ich zatrzymać przy pomocy środków łagodnych. Wszelako, gdy one nie pomagały, a tyraliera gołoworiezów niebezpiecznie się zbliżała, żołnierzykowie oddali kilka strzałów ostrzegawczych w górę. To też nie powstrzymało marszu gołoworiezów na granicę, więc żołnierzykowie oddali kilka strzałów w ziemię, przed szereg gołoworiezów.

Kiedy impet został w ten sposób powstrzymany, na miejscu zjawiła się Żandarmeria Wojskowa, której funkcjonariusze zakuli żołnierzyków w kajdany, a wojskowa prokuratura natychmiast wszczęła przeciwko nim energiczne śledztwo, by postawić ich przed niezawisłym, wojskowym sądem. Jak te niezawisłe wojskowe sądy u nas funkcjonują, przekonaliśmy się m.in. w stanie wojennym, kiedy to Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni skazał panią Ewę Kubasiewicz na 10 lat więzienia za ulotkę, którą pokazała komuś w Wyższej Szkole Morskiej w Gdyni.

Po latach, to znaczy – całkiem niedawno – okazało się, że niezawisłym sędziom taki piękny wyrok kazał pani Kubasiewicz przyklepać admirał Ludwik Janczyszyn, co oni w podskokach wykonali, nie widząc w tym nic złego.

W tej sytuacji nad skutymi żołnierzykami zawisło straszliwe niebezpieczeństwo, więc koledzy zaczęli zbierać pieniądze na adwokata w przekonaniu, że to coś pomoże. Oczywiście to iluzja, bo kiedy niezawisły sąd, nie tylko zresztą wojskowy, dostanie stosowny rozkaz, to nie pomoże nawet “święty Boże”, a cóż dopiero – adwokat?

I kiedy tak żołnierzykowie tkwili w areszcie wydobywczym, wokół panowała niezmącona cisza, przerywana od czasu do czasu deklaracjami pana ministra-ministrowicza Władysława Kosiniaka-Kamysza, jak to on troszczy się o “honor żołnierski” i inne takie dyrdymały. Aż tu nagle, ktoś wykombinował sobie, że to znakomity pretekst, by uderzyć w znienawidzonego Zbigniewa Ziobrę i redaktorowi “Onetu”  wetknął nos w świeży trop, każąc swoimi słowami zrelacjonować przygotowanego gotowca.

W ten sposób opinia publiczna po kilku miesiącach dowiedziała się o całym incydencie, zakuciu żołnierzyków w kajdany i przygotowaniach do sądowej pokazuchy. Wywołało to spodziewany rezonans, ale gdyby minister-ministrowicz nie zaczął się ekskuzować, nikt by się nie dowiedział, że od marca wiedział, a nie tylko nie powiedział, ale nawet nie kiwnął palcem.

Nie bez kozery Francuzi wymowni mają porzekadło, że “qui s`excuse – s`accuse” – co się wykłada, że kto się tłumaczy, ten się oskarża. Toteż poza gapowatym ministrem-ministowiczem nikt już nie przyznał się, że cokolwiek o sprawie wiedział.

Nie przyznał się tedy nie tylko pan minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar, zasłaniając sie swoim zastępcą, to znaczy – prokuratorem nadzorującym wojskowy pion prokuratury. Tym zastępcą okazał się właśnie “zaufany człowiek Ziobry”, czyli pan prokurator Tomasz Janeczek, którego “Onet”, najwyraźniej wykonując kolejne obstalunki, zaczął charakteryzować nie tylko, jako człowieka o “wyjątkowej arogancji”, ale w dodatku przypominać, że to on miał “stać za” zatrzymaniem pani Barbary Blidy.

Dziś już mało kto pamięta tamtą sprawę, więc przypomnę, że pewnego ranka bezpieczniacy wkroczyli do domu pani Blidy pod pretekstem malwersacji związanych z węglem. Pani Blida, w przekonaniu że wszystko wykryte, weszła do łazienki, wyjęła pistolet i się zastrzeliła – jak się okazało – całkiem niepotrzebnie – no ale stało się.

W dodatku ten cały prokurator Janeczek chciał nawet przesłuchiwać w tej sprawie Aleksandra Kwaśniewskiego, który akurat teraz został wyciągnięty z naftaliny i jako Tajny Współpracownik “Alek” znowu realizuje zadania – tym razem na odcinku demaskowania agentów Putina. Aliści przytomny pan prokurator Janeczek wyjaśnił, że on też nic nie wiedział, bo pan minister Bodnar szczelnie go odizolował od wszystkich ciekawych wiadomości, jako złowrogiego przedstawiciela ancien regime`u.

Jest oczywiste, że nic w tej sprawie nie wiedział również Donald Tusk, w co nawet chętnie wierzę, bo wiadomo, że mąż dowiaduje się o wszystkim ostatni. Jak widzimy, sprawa zaczyna się komplikować i ma charakter rozwojowy nie tylko zresztą w warstwie jurysprudencji, ale również w perspektywie budowy przez Donalda Tuska “Linii Imaginota” na wschodniej granicy. Po tym doświadczeniu żołnierzykowie już wiedzą, że pod żadnym pozorem nie wolno im używać broni, dzięki czemu również i obywatele będą wiedzieli, co w razie czego przystoi im czynić.