„Nie ma Pan nade mną żadnej władzy”. Dlaczego Stalin nie zabił modlącej się za niego pianistki?

„A światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła” (J 1, 5).

29 stycznia 2022 https://pch24.pl/nie-ma-pan-nade-mna-zadnej-wladzy-dlaczego-stalin-nie-zabil-modlacej-sie-za-niego-pianistki/ Anna Nowogrodzka – Patryarcha

———————–

Tej nocy przerażenie i strach w sercach muzyków było niecodzienne. Spanikowanego dyrygenta trzeba było zastąpić innym. Marija Judina przybyła do studia nagraniowego spokojna i uśmiechnięta. Nagranie 23. koncertu fortepianowego A-dur Mozarta miało trafić w jednym egzemplarzu do jednoosobowego audytorium, które mogło skinieniem palca posłać całą orkiestrę do łagru. A wszystko zaczęło się od wzruszenia, jakie przeżył Iossif Wissarionowicz w swojej daczy pod Moskwą w 1944 roku.

Któregoś wieczora Stalina urzekł usłyszany w radiu koncert, po którym zadzwonił do stacji z poleceniem, by dostarczyć mu do rana płytę. Nikt nie odważył się poinformować dyktatora, że koncert transmitowany był na żywo. Naprędce sprowadzono do studia orkiestrę, dyrygenta i tę, która miała odwagę zrobić potem coś, co mogło kosztować ją życie.

Stalin z zamiłowaniem słuchał muzyki. Miał w posiadaniu ogromną kolekcję płyt. Był dość wymagający. Wiedzieli o tym wszyscy, którzy pamiętnego wieczora gorączkowo ściągali z powrotem muzyków na scenę. Nagranie wytłoczono w jednym egzemplarzu, który niezwłocznie znalazł się w gabinecie komunistycznego władcy. Wykonanie musiało być na tyle dobre, że niebawem na adres pianistki wysłano 20 tys. rubli.

W odpowiedzi Judina napisała do Stalina list o następującej treści:

„Dziękuję Panu, Iossifie Wissarionowiczu, za Pańskie wsparcie. Będę się za Pana modliła, dniami i nocami, prosząc Boga by wybaczył Pańskie wielkie grzechy przeciwko ludziom i krajowi. Bóg jest miłosierny i Panu wybaczy. Pieniądze przekazałam cerkwi, do której chodzę”. Wśród obecnych w gabinecie, w którym odczytano te słowa, nikt nie miał wątpliwości, jak ten incydent może się zakończyć. Judinie włos nie spadł jednak z głowy.

Co jest zatem kluczem do zrozumienia tej historii? Historii, w której padły w kierunku zbrodniarza jeszcze inne słowa: „Nie ma pan, panie Iossifie, nade mną żadnej władzy”. Kto mógł pozwolić sobie na taką śmiertelnie poważną „niestosowność”? Wydaje się, że wszelkie interpretacje spalą na panewce, dopóki nie zagłębimy się w życiorys naszej bohaterki. Prawie nieznana poza Związkiem Sowieckim Marija Judina była pianistką na wskroś wybitną. Chociaż cieszyła się u siebie sławą na miarę Jewgienija Mrawinskiego, Dawida Ojstracha czy Światosława Richtera, to ledwie ukończyła studia z powodu jej poglądów politycznych.

Fascynacja chrześcijaństwem, jaką przeżyła w młodości, przywiodła ją do prawosławnej cerkwi, w której została ochrzczona. Jej ostentacyjna religijność wyrażała się w gestach i zwyczajach zupełnie nieznanych po rewolucji. Przykładowo, żegnała się znakiem krzyża przed występami, a noszoną przez nią czarną suknię zdobił wielki krzyż. Z tego powodu drzwi do sal koncertowych zachodnich filharmonii były przed nią zamknięte.

Można powiedzieć, że żyła na marginesie wielkiego świata z własnego wyboru. Wiedziała dla Kogo tak naprawdę gra i Komu służy. Stąd, miała w sobie specyficzny luz, który pozwalał jej na zachowania zupełnie nietypowe. Po wielkim recitalu w Filharmonii Leningradzkiej, kiedy nie chciała dawać bisów, potrafiła podnieść nagle obklejone plastrami ręce i powiedzieć: „Popatrzcie, kroiłam rybę kotom, więcej grać już nie mogę”. Innym razem w zamian za żądany przez publiczność bis wydeklamowała wiesz Borysa Pasternaka, co kosztowało ją pięcioletnim zakaz koncertowania.

Wszystko, co robiła, robiła dla innych z potrzeby serca. Nawet będąc w szpitalu w ostatnich dniach życia wydzwaniała do kogo się da, żeby pomóc współtowarzyszom. Nic nie miała swojego. Pieniądze, które otrzymywała, wpłacała na cerkiew lub oddawała bardziej potrzebującym. Judina była chyba jedyną na świecie wybitną pianistką, nie posiadającą nawet własnego instrumentu.

Po śmierci, która nastąpiła niedługo po tym, gdy potrącił ją samochód, na adres jej zamieszkania przyszło zawiadomienie z państwowej firmy wynajmującej fortepiany, że ma opłacony wynajem sprzętu do roku 1968 (był koniec 1970 roku) i że zaraz przyjadą i go zabiorą. Podobno po fortepian przyjechał dźwig i przez okno malutkiego pokoiku, w którym były tylko nuty i książki, wydobyto rozsypujący się i byle jaki instrument, co interpretuje się czasem jako symboliczny koniec jej życia i kariery muzycznej.

Trudno uwierzyć, by taka osobowość, mimo wszystkich problemów, z jakimi musiała się mierzyć, mogła żyć w miarę normalnie w nienormalnym świecie bez „czyjejś” protekcji. Trudno też wyobrazić sobie, żeby Iossif Wissarionowicz, który – jak twierdziła – nie miał nad nią żadnej władzy, nie przymykał oka na jej religijne ekscesy. Czy z zamiłowania Stalina do perfekcyjnie wygrywanych przez pianistkę utworów roztoczono parasol ochronny?

Wykluczyć tego nie można. Podobnie wykluczyć nie sposób twierdzenia, które wynika z wiary, że ciemność historycznego mroku, w jakim znalazły się miliony ludzi, nie mogła ogarnąć tej światłości, jaką wokół siebie roztaczała Marija Judina. A może wiara i nadzieja, którą żyła, pozwalała innym zachować człowieczeństwo w nieludzkim czasie, co – znów wykluczyć nie można – było darem Niebios?

Nie wiemy też, czy ofiarowane Bogu liczne modlitwy, być może posty i cierpienia, nie były tą zbroją, która uczyniła ją nietykalną nawet dla tak wszechwładnego rządcy, jakim był Iossif Wissarionowicz.

Bo nie ma takiego kolana, które nie ugięłoby się przed TYM, który „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej” (Flp 2,8). „W nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nienaganni przed obliczem jego” (Ef 1, 4-5). I nie mógł tego zmienić nawet Stalin.