„Nieświęty sojusz” chrześcijańsko-żydowskich syjonistów (cz. 1)
Agnieszka Stelmach https://pch24.pl/nieswiety-sojusz-chrzescijansko-zydowskich-syjonistow-cz-1/

(21 marca 2016 roku. Przemówienie kandydata na fotel prezydenta USA Donalda Trumpa podczas konferencji amerykańsko-żydowskiej organizacji AIPAC. Fot. Joshua Roberts / Reuters / Forum)
Władze Izraela, prowadząc walkę z Hamasem, który zaatakował ten kraj w październiku 2023 roku, wszczęły szeroko zakrojoną ofensywę. Uderzyły nie tylko we wrogich bojowników na terenie Gazy. Zwróciły się także przeciwko innym organizacjom militarnym mającym jakikolwiek związek z władzami w Teheranie, a także w sam Iran. Decydenci polityczni na czele z premierem Benjaminem Netanjahu wstrząsnęli całym Bliskim Wschodem. Wciągnęli w „wojenne awanturnictwo” – jak się o ich polityce wyrażają niektórzy amerykańscy eksperci – między innymi Stany Zjednoczone. Uruchomili przy tym siejący agresywną propagandę szeroki ruch syjonizmu chrześcijańskiego.
Kliknij TUTAJ i odbierz e-book
Obecnie, gdy wzmaga się krytyka heretyckich z punktu widzenia katolicyzmu mesjanistycznych ideologii, którymi kieruje się rząd w Tel Awiwie, bezkrytycznie wspierające go środowiska uruchamiają inicjatywy legislacyjne zakazujące kwestionowania polityki tego państwa jako przejawu antysemityzmu. Jednak, jak zwykle w takich przypadkach, gdy próbuje się narzucić cenzurę państwową, efektem będzie jeszcze więcej zła i wzmożenie niechęci do Żydów. A przecież na jej rozbrojeniu powinno zależeć izraelskim politykom oraz ich sprzymierzeńcom.
W niedzielę 22 czerwca, gdy już wiadomo było o zbombardowaniu przez Amerykanów kilku obiektów nuklearnych Iranu, papież Leon XIV mówił podczas modlitwy Anioł Pański: „Ludzkość woła i błaga o pokój”. Ojciec Święty zaapelował o zakończenie „tragedii wojny”, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie, przypominając, że wojna jedynie wzmacnia problemy i zadaje głębokie rany, nie przynosząc trwałych rozwiązań.
Wyjaśnił, że wołanie o pokój „wymaga odpowiedzialności i rozsądku, i nie może zostać zagłuszone przez ryk broni lub retoryczne słowa, które podżegają do konfliktu”.
Jednak, następca świętego Piotra nie ograniczył się jedynie do kierowania apeli o pokój. Wezwał każdego członka społeczności międzynarodowej do podjęcia moralnej odpowiedzialności za „powstrzymanie tragedii wojny, zanim stanie się ona nieodwracalną otchłanią”. Stawką jest bowiem – jak wskazał, godność człowieka – a „żadne zwycięstwo militarne nie zrekompensuje bólu matki, strachu dziecka ani skradzionej przyszłości”.
Leon XIV podobnie jak niegdyś Benedykt XV wyraził nadzieję, że zgiełk broni ucichnie. Wezwał do podjęcia zabiegów dyplomatycznych, które „uciszą broń”, by narody mogły budować swoją przyszłość „dziełami pokoju, a nie przemocą i krwawymi konfliktami!”.
Po bombardowaniach USA i atakach Izraela, 23 czerwca prezydent Donald Trump ogłosił – w imieniu Izraela i Iranu – zawieszenie broni, które jeśli przetrwałoby 24 godziny miałoby ostatecznie zakończyć 12-dniową wojnę.
Czy w obecnej sytuacji jest możliwe pokojowe ułożenie relacji Izraela z innymi państwami i narodami? Nawet, gdyby twierdzono, że byłoby to niemożliwe dopóty, dopóki nie zostaną zabici wszyscy „terroryści”, to jednak politycy powinni dołożyć wszelkich starań, aby ucywilizować te stosunki, by były one przynajmniej znośne – a nie angażować całego świata w kolejną rzeź.
Krytyka Izraela to antysemityzm
Póki co, Tel Awiw mierzy się z ogromną krytyką. Zwolennicy Izraela w niektórych państwach chcą ją uciszyć, walcząc za pomocą regulacji zakazujących „antysemityzmu”. Przykładowo, brazylijski deputowany Eduardo Pazuello właśnie zaproponował projekt ustawy 472/2025, który poważnie zaniepokoił dziennikarzy, naukowców, organizacje pozarządowe. Ma on bowiem na celu włączenie do prawa krajowego roboczej definicji tego zjawiska sformułowanej przez Międzynarodowy Sojusz na rzecz Pamięci o Holokauście (IHRA). Generalnie propozycja jest przedstawiana jako narzędzie do walki z nienawiścią. Sceptycy obawiają się jednak, iż zrówna wszelką krytykę polityki rządu Izraela z antysemityzmem. Przewiduje, że każdy akt, który „bezpośrednio lub skrycie kwestionuje prawowitość państwa Izrael lub minimalizuje powagę Holokaustu, będzie surowo karany”. Jak ostrzegają eksperci, ten niejasny zapis może stać się instrumentem dla uciszania krytyki izraelskich działań wojskowych, szczególnie w obliczu trwającego „ludobójstwa” w Strefie Gazy. Chodzi o kampanię wojskową IDF w Gazie, która polega na bezładnym bombardowaniu, przymusowych przesiedleniach i systematycznych atakach na ludność cywilną oraz infrastrukturę palestyńską. Międzynarodowy Trybunał Karny, który wydał m.in. nakaz aresztowania premiera Izraela, uważa, że zarzuty dotyczące „ludobójstwa” w Gazie są wysoce uprawdopodobnione.
Uciszanie krytyki Izraela w Brazylii już się odbywa poprzez prześladowania sądowe i kampanie oszczerstw w mediach. Podobnie jak w Stanach Zjednoczonych, tak w Brazylii próbuje się wyciszyć i osłabić ekspresję polityczną na kampusach i wszelkie głosy solidarności z Palestyńczykami wyrażane przez ideologicznie zaangażowanych artystów, ale nie tylko.
Luciana Genro, brazylijska deputowana stanowa (PSOL-RS) i potomkini ocalałego z Auschwitz, została pozwana za „antysemityzm” po potępieniu działań Izraela w Strefie Gazy. Straciła pracę w TV Pampa i wezwano ją przed Komisję Etyki Zgromadzenia Ustawodawczego Rio Grande do Sul po naciskach ze strony lokalnych grup syjonistycznych oraz skrajnie prawicowych parlamentarzystów.
Podobnie, profesor Salem Nasser, krytycznie odnoszący się do polityki Izraela, jest celem liderów biznesu i przedstawicieli CONIB oraz Federacji Izraelitów w São Paulo od 2023 r., którzy wywierają naciski na jego rodzimą uczelnię, aby go ocenzurowała lub usunęła.
Radna Kurytyby Ângela Machado również została pozwana przez prawicowego kolegę, któremu nie spodobała się krytyka zbrodni wojennych w Palestynie. Sprawa została oddalona i kobieta wykorzystała „incydent” do obrony otwartej debaty na temat skutków ideologii syjonistycznej. Mówi, że „syjonizm to ideologia etnicznej supremacji, której nie można zaakceptować nigdzie na świecie”.
Cláudia Assaf, brazylijska dyplomatka, która potępiła „czystki etniczne Palestyńczyków”, także mierzyła się z oskarżeniami. Ostatecznie sąd federalny oddalił sprawę, wskazując, że w kraju próbuje się narzucić cenzurę.
Dopiero co zaproponowana ustawa 472/2025 wprowadza daleko idące ograniczenia prawne dotyczące wypowiedzi na temat konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Potencjalnie może usytuować Brazylię wśród krajów, w których ze względu na priorytety dyplomatyczne rządzących, może dojść do podważenia podstawowych praw obywateli.
Jednak, jak przekonuje Brazylijska Konfederacja Izraelitów (CONIB), ustawa jest konieczna w celu zwalczania rosnących nastrojów antyżydowskich. Argumentują, że krytyka Izraela często przeradza się w jawne uprzedzenia i dlatego muszą pojawić się zabezpieczenia prawne, aby rozgraniczyć „uzasadniony dyskurs polityczny od mowy nienawiści”.
Niebezpieczny ruch „chrześcijańskiego syjonizmu”
Znacznie poważniejsze niż nawet wprowadzanie ustaw zakazujących krytyki Izraela – w tym w szczególności syjonizmu, co zaproponowała amerykańska Heritage Foundation, inicjując w 2024 roku projekt „Estera” – jest przekonywanie ludzi jakoby wszczynanie agresji motywowane chęcią przyspieszenia przez Izrael Armagedonu miało być zgodne z chrześcijańską nauką.
Obecny konflikt Izraela z Hamasem, działania w odniesieniu do Libanu czy Iranu unaoczniają, jak bardzo niebezpieczny jest ruch teologiczny chrześcijańskiego syjonizmu i budowana równocześnie i skrupulatnie sieć politycznego wsparcia Izraela. Poprzez krzewienie mesjanistycznych idei prowadzi ona na manowce ludzi wierzących.
Oto amerykańscy ewangelikanie – po ataku Izraela i USA na cele irańskie – głoszą, iż nadchodzi właśnie kres czasów. „Niektórzy chrześcijańscy przywódcy uważają, że atak Izraela na Iran, zwłaszcza jego uderzenie z 13 czerwca i zaangażowanie Ameryki w wojnę, przygotowały grunt pod dni ostateczne. Dni ostateczne od dawna są powszechnie akceptowaną chrześcijańską wiarą w ostateczny globalny konflikt z udziałem Izraela, który poprzedzi powrót Mesjasza, Jezusa z Nazaretu” – donosił portal Newsmax.com tuż po bombardowaniu przez Amerykanów domniemanych obiektów nuklearnych w Iranie.
„Wkraczamy w ostatnie dni ostateczne” – ogłosił ewangelista i prezenter telewizyjny Sid Roth w wywiadzie dla Newsmax. Program Rotha „It’s Supernatural!” jest oglądany przez chrześcijan na całym świecie.
Bibliści i powołujący się na swą wiarę chrześcijańską komentatorzy, tacy jak pastor James Kaddis i Greg Laurie sugerują, że konflikt między Izraelem a Iranem jest zgodny z treścią Księgi Ezechiela (38–39), opisującej koalicję dowodzoną przez Magoga. Ten ostatni często utożsamiany jest z Rosją, zaś wspomniane wrogie porozumienie obejmować miało Persję, atakującą w dniach ostatnich Izrael.
Portal dodał, że „Teleewangelista John Hagee od dawna twierdził, że irański program nuklearny jest punktem zapalnym”, a w bestsellerowej książce pastora Hagee z 2005 roku pt. „Jerusalem Countdown: Prelude to War” można przeczytać, że „nadchodzące starcie nuklearne z Iranem jest pewne”. Dwie dekady temu pastor ostrzegał: „Bitwa o Jerozolimę już się rozpoczęła. Ta wojna wpłynie na każdy naród na Ziemi, w tym Amerykę i wpłynie na każdego człowieka na planecie Ziemia”.
Innym często cytowanym przez chrześcijańskich syjonistów wersetem jest zapis z Księgi Zachariasza (12, 2–3). Opisuje on Jerozolimę jako „upijającą czarę” i „ciężki głaz” dla wszystkich sąsiadujących z nią narodów, które wszystkie zwrócą się przeciwko Izraelowi w czasach ostatecznych.
Chrześcijańscy syjoniści mówią o globalnej opozycji wobec Izraela, mającej być preludium do ogromnego konfliktu. Mieszkający na terenie „państwa położonego w Palestynie” poczytny autor i komentator Joel Rosenberg sugeruje, że obecnie spełniają się proroctwa Ezechiela i można spodziewać się dwóch scenariuszy: zjednoczenia Iranu z Rosją lub sojuszu narodów w celu ataku na Izrael.
Inni przewidują wielki konflikt między Izraelem a Iranem, a kolejni sugerują, że dojdzie do pełnowymiarowej wojny światowej z udziałem m.in. USA, Chin i Rosji.
Ewangelikalni judeo-entuzjaści przekonują, że gdyby nie doszło do zbombardowania irańskich obiektów, „rak rozprzestrzeniłby się na cały świat”.
Tego typu „proroctwa”, wygłaszane przez różnych zaangażowanych politycznie syjonistów chrześcijańskich, powodują ogromne szkody i są niebezpieczne.
„American Diplomacy” o groźnym sojuszu konserwatywnych chrześcijan i stronników Izraela
Już w kwietniu 2004 roku magazyn „American Diplomacy” opublikował artykuł na temat „wpływu chrześcijańskiego syjonizmu na politykę amerykańską” emerytowanego starszego oficera Foreign Service, Billa Dale’a. Spędził on trzydzieści lat w zagranicznej służbie dyplomatycznej. Pełnił między innymi obowiązki w Kopenhadze, Ottawie, Paryżu, Londynie, Ankarze czy Tel Awiwie. Był wysłannikiem USA w Republice Środkowoafrykańskiej w latach 1973 – 1975.
Wspomniane tu pismo wydawane jest dzięki współpracy redakcji z University of North Carolina – Chapel Hill’s College of Arts and Sciences i Curriculum in Peace, War and Defense oraz z Triangle Institute for Security Studies. Pisują tam praktycy i naukowcy zajmujący się stosunkami międzynarodowymi oraz dyplomacją.
Publikując tekst Dale’a, redakcja „American Diplomacy” nie tylko zastrzegła, iż są to prywatne opinie autora i nie ponosi za nie odpowiedzialności. Zamieściła jednocześnie krótkie zdanie o tym, że Dale „przygląda się polityce tego, co wydaje się mało prawdopodobnym sojuszem konserwatywnych chrześcijan i stronników interesów Izraela. Zwraca uwagę na starożytne korzenie nowego ruchu”.
Rzeczywiście, mniej więcej od tego czasu, gdy ukazała się publikacja, władze izraelskie zintensyfikowały „dyplomację opartą na wierze” (faith-based diplomacy). Starały się pozyskać poparcie osób wierzących dla swojej bezprawnej polityki w Strefie Gazy. Chodzi m.in. o okupowane od 1967 r. tereny Zachodniego Brzegu. Tel Awiw zainicjował tworzenie tak zwanych kaukusów, czyli grup lobbystycznych, których obecnie naliczyć można ponad 50 w parlamentach różnych krajów na świecie. Akcja objęła polityków różnych partii bezwzględnie popierających działania tego państwa.
Następnie Izrael zajął się ruchem „chrześcijańskiego syjonizmu”, który rozwija się „w dużej mierze wśród chrześcijan pochodzenia nieżydowskiego, popierających prawo narodu żydowskiego do powrotu do Ziemi Obiecanej…”.
Jak zaznaczył Dale, „ostatnio uznane źródło poparcia dla Izraela w Stanach Zjednoczonych pomaga w tworzeniu politycznej potęgi o takiej sile, że wraz z organizacjami żydowskimi wyniosło amerykańską politykę poparcia dla Izraela niemal ponad publiczną dyskusję. Mam na myśli chrześcijańskich syjonistów, konserwatywnych chrześcijan, w dużej mierze protestantów, którzy całym sercem popierają Izrael i sprawę tego narodu”. Autor sam zadał sobie pytanie, jak to jest możliwe, że powstało tak „pozornie nieprawdopodobne partnerstwo”? Przypomniał o filozoficznych korzeniach chrześcijańskiego syjonizmu. Mają one sięgać czasów starożytnych i wiązać się z „odwieczną wiarą w epicką walkę między siłami dobra i zła oraz przeczuciem, że świat wkrótce się skończy”. Przypomniał wczesnych hebrajskich proroków, nauczanie Jezusa Chrystusa, „mieszkańców Qumran, których pisma przepowiadały straszliwą walkę dobra ze złem. Jasnowidze uważali, że świat ich czasów jest grzeszny, ale po wielkiej walce wyłoni się wiek dobroci rządzony przez boga. Uważali, że nie ma szarej strefy, która pozwalałaby na kompromis między dobrem a złem. Trwałość tych przekonań jest tak wielka, że są z nami nadal po 2000 latach i stanowią system korzeniowy przekonań dzisiejszych chrześcijańskich syjonistów”.
Autor prześledził te idee na przestrzeni wieków, mieszając nauczanie Kościoła katolickiego z późniejszymi nurtami odrodzenia, w tym z nauczaniem Girolamo Savonaroli z XV wieku z Janem z Lejdy z XVI wieku czy z ideami Sabbataja Cwi i Natana z Gazy z XVII wieku, którzy wspominali o tym, że świat żydowski wrze w oczekiwaniu na przyjście Mesjasza i ponowne pojawienie się świątyni.
Jednak, to angielscy osadnicy, purytanie, którzy przybyli do Ameryki Północnej z przekonaniem, że nawrócenie Żydów na chrześcijaństwo będzie błogosławieństwem dla całego świata, rozwijali mesjanistyczne koncepcje, głosząc rychły koniec świata i powrót Chrystusa. Niektórzy sugerowali, że miał on nastąpić 21 marca 1843 roku, a ponieważ nic takiego nie miało miejsca, zwolennicy niejakiego pastora Millera doświadczyli „wielkiego rozczarowania”.
Autor nie ma wątpliwości, że „wiodącym źródłem” chrześcijańskiego syjonizmu była Anglia i ogromne zasługi w tym zakresie ma John Nelson Darby, który „stworzył doktrynę „dyspensacjonalizmu”, w której powrót Żydów do Palestyny odgrywał główną rolę. Często podróżował do Stanów Zjednoczonych i pomógł ukształtować poglądy takich przywódców ewangelikalnych, jak Dwight Moody, James Brookes i William Blackstone”.
„Ruch syjonistyczny mógłby jednak nigdy nie odnieść sukcesu, gdyby grupa brytyjskich polityków nie podjęła sprawy powrotu Żydów do Palestyny. Lord Shaftsbury promował tę sprawę w XIX wieku. Po nim czynili to: Lord Palmerston, David Lloyd George i wreszcie Lord Balfour, który zapewnił oficjalną podstawę dla żydowskiej imigracji do ojczyzny przodków, wydając słynną Deklarację z 1917 roku. W działaniach tych mężów stanu odmiana idealizmu łatwo mieszała się z praktyczną polityką” – czytamy.
Chrześcijański syjonizm rozwijał się szybko pod koniec XIX wieku, a największe znaczenie zyskali premilleniści, którzy „postrzegają przyszłość w kategoriach apokaliptycznych, z walką dobra ze złem i powrotem Chrystusa, po którym nastąpi tysiąclecie jego panowania”. Z kolei postmilleniści „wierzą jednak, że drugie przyjście Chrystusa nastąpi dopiero po tysiącleciu. Niektórzy koncentrują się szczególnie na odbudowie świątyni i przywróceniu kapłaństwa”.
Dale komentuje następnie: „Najbardziej przekonujące punkty chrześcijańskiego syjonizmu zakładają, że Izrael ma pierwszorzędne znaczenie; że Żydzi ostatecznie nawrócą się na chrześcijaństwo i że przyszłość świata nie dopuszcza żadnych stanowisk pośrednich, które wskazują na kompromis. Nie może być żadnych półśrodków, a ci, którzy opowiadają się za kompromisem, stają po stronie wroga” – podkreślał były dyplomata w 2004 r.
I wydaje się, że właśnie to jest źródło dzisiejszego kryzysu na Bliskim Wschodzie. Władze Izraela nie chcą słyszeć o żadnym kompromisie i robią wszystko, by storpedować wszelkie dyplomatyczne /„kompromisowe” rozwiązania kryzysu na Bliskim Wschodzie.
Pierwszą prezydenturę Donalda Trumpa chwalono – nie tylko po prawej, ale i po lewej stronie sceny politycznej w USA – za doprowadzenie do zawarcia Porozumień Abrahamowych, które inicjowały proces pokojowego ułożenia stosunków Tel Awiwu z państwami islamskimi. Jednak, jak się można dziś przekonać, najbardziej zajadłe grupy chrześcijańskich syjonistów w Izraelu oraz najbardziej radykalni spośród tamtejszych rządzących nigdy nie pogodzili się z takim rozwiązaniem. Dzisiejsze elity nie chcą słyszeć o żadnym kompromisie.
Dale kontynuował analizę, przypominając, że powstanie państwa Izrael w 1948 roku dało „ogromnego [pozytywnego] kopa” chrześcijańskim syjonistom, którzy uważali to za spełnienie biblijnych proroctw. Z kolei zwycięstwo Izraela w wojnie sześciodniowej 1967 roku wydawało im się triumfem dobra nad złem; trumfem, dzięki któremu całe miasto Jerozolima znalazło się pod kontrolą Żydów. „Wielu skrajnie prawicowych konserwatystów dołączyło do chrześcijańskich syjonistów i żydowskich syjonistów, aby utworzyć potrójny sojusz polityczny o rosnącej sile, ponieważ wydarzenia zdawały się potwierdzać ważną rolę, jaką Izrael odegra w przyszłości ludzkości, jak przewidziano w Starym Testamencie” – czytamy.
Jednak – i to należy podkreślić – „chrześcijańscy syjoniści nie akceptują wypowiedzi Chrystusa i innych wczesnych przywódców chrześcijańskich, którzy krytykują praktyki Starego Testamentu. Zamiast tego projektują praktyki i proroctwa Starego Testamentu na dzisiejszy świat. W związku z tym czczą Żydów jako wybrany lud Boży z boskim prawem do wszystkich ziem obiecanych Żydom w Starym Testamencie. Terytorium Wielkiego Izraela, całe miasto Jerozolima i odbudowana świątynia stały się głównymi obiektami uwagi chrześcijańskich syjonistów. Odbudowana świątynia wymagałaby zainstalowania starożytnego kapłaństwa i wznowienia praktyk takich jak składanie ofiar ze zwierząt. Hal Lindsey, najpopularniejszy chrześcijański autor syjonistyczny naszych czasów, napisał, że spodziewa się, że Żydzi przejmą Wzgórze Świątynne i rozpoczną odbudowę świątyni bardzo szybko” – napisał Dale.
Wydaje się, że w 2004 roku właściwie przewidział on przebieg zdarzeń. Wspomniał najbardziej znanych chrześcijańskich przywódców syjonistycznych, do których należał Jerry Falwell, pastor i twórca Baptist Liberty University w Lynchburgu w stanie Wirginia, z ponad 10 tysiącami uczniów. Protestancki lider sponsoruje kanał telewizyjny Liberty Broadcasting Network i Old Time Gospel Hour z 350 stacjami. Jest założycielem Moral Majority, a ponieważ „bardzo przyciągał uwagę opinii publicznej”, to „rząd Izraela wyposażył go w odrzutowiec Lear, aby pomóc mu szerzyć jego orędownictwo na rzecz Izraela”. Falwell miał obiecać „zmobilizowanie 70 milionów Amerykanów do promowania sprawy Izraela”.
Także Pat Robertson, prezes Christian Broadcasting Network i lider Christian Coalition oraz Hal Lindsey to „prominentni liderzy chrześcijańskiego syjonizmu, którzy wykorzystują religię do celów politycznych. Drugi z wymienionych w 1970 roku opublikował bestsellerową książkę „The Late Great Planet Earth”, mówiącą o pojawieniu się antychrysta, powstaniu Izraela, powrocie Chrystusa, Armagedonie, zwycięstwie dobra nad złem, odbudowie świątyni i nadejściu ery pokoju oraz sprawiedliwości. Przewidywał, że kulminacja tych wydarzeń miała nastąpić w 1988 roku. Dale komentuje: „Na szczęście główna siła zła, Związek Sowiecki, upadł mniej więcej w tym czasie, więc walka ustała”. Ale „świat arabski zastąpił ZSRS jako główną siłę zła, a walka trwa nadal, z nowym antagonistą. Przejście z drugiego do trzeciego tysiąclecia wyznacza kolejną pomyślną datę końca naszego świata. Niektóre grupy prawdziwych wyznawców apokaliptycznej interpretacji historii wspięły się na szczyty wzgórz, by oczekiwać tego wydarzenia. (…) Chrześcijańscy syjoniści wierzą, że będziemy żyć w okresie wzrastającej przemocy w miarę postępu epickiej walki. Ludzie, którzy naprawdę wierzą i prowadzą moralne życie, mogą jednak uniknąć tej przemocy i zostać porwani do nieba. Pozostali będą cierpieć, gdy przemoc się nasili. Środki łagodzące, takie jak proponowana przez prezydenta Busha „Mapa drogowa” w celu rozwiązania konfliktu arabsko-izraelskiego, ich zdaniem jedynie zaciemni jasną sprawę dobra i zła, i może odebrać terytorium, które legalnie należy do Izraela. Przywódcy chrześcijańskich syjonistów zachęcają do osadnictwa izraelskiego na Zachodnim Brzegu wbrew długotrwałej polityce USA. Organizują Żydom z innych krajów przeprowadzkę do osiedli i pomagają finansować zakładanie nowych osiedli. (…) Podobnie, chrześcijańscy syjoniści sprzeciwiają się propozycjom uczynienia Wschodniej Jerozolimy stolicą Palestyny lub zorganizowania wspólnej czy międzynarodowej administracji miasta” – wskazywał Dale.
Autor uważał, że „kampanie chrześcijańskich syjonistów mające na celu wpłynięcie na politykę prezydencką rozpoczęły się w dużym stopniu od kampanii Ronalda Reagana w 1980 r., kiedy to przyłączyli się oni z dużym rozgłosem do wysiłków na rzecz wypromowania go (…). Nowy prezydent szybko wprowadził chrześcijańskich syjonistów, takich jak Falwell, Robertson i Hal Lindsey, do Białego Domu, w tym na przywódców kongresu i kraju. Sponsorował grupy dyskusyjne, które dały chrześcijańskim syjonistom okazję do reklamowania swoich przekonań i swojej władzy”.
Dale dodaje, że „prezydenci Bush Senior i Clinton nie mieli takich samych stosunków z chrześcijańskimi syjonistami jak ich poprzednicy, chociaż różne pro-izraelskie lobbies pomogły im utrzymać się na ścieżce ogólnie korzystnej dla Izraela”.
Co istotne, rozwój opisywanego tu nurtu przyspieszyła konferencja polityczna AIPAC (American Israel Public Affairs Committee) z 1995 roku. Tam właśnie „wykuto ważne ogniwo w rozwoju chrześcijańskiego syjonizmu”. „Do tego czasu wielu ewangelicznych chrześcijan sprzeciwiało się organizacjom żydowskim, ponieważ uważali, że Żydzi są zbyt liberalni i przyczyniają się do obniżenia standardów moralnych narodu. Stare przekonanie, że Żydzi są odpowiedzialni za śmierć Chrystusa, przetrwało również w niektórych kręgach ewangelicznych. Jednak w tym momencie żydowscy przywódcy i zwolennicy Izraela zdali sobie sprawę, że aby realizować własne, dotyczące go cele, potrzebują pomocy organizacji ewangelikalnych. W związku z tym zaprosili do wzięcia udziału w konferencji Ralpha Reeda, dyrektora wykonawczego Christian Coalition, oraz Pata Robertsona. Obie grupy stwierdziły, że mogą osiągnąć zgodność poglądów na podstawie promowania dobrobytu Izraela. Relacje między dwoma ruchami stały się od tego czasu stopniowo bliższe i współpracują one, aby zapobiec wszelkim działaniom rządowym, które uznają za sprzeczne z interesami Izraela” – zaznaczył były dyplomata.
Robertson, który wcześniej potępił żydowskie wpływy w Ameryce, w owym czasie oświadczył, że stanie po stronie Izraela i będzie sprzeciwiał się utworzeniu państwa palestyńskiego. „Gdy w maju 2002 roku prezydent Bush wezwał do wycofania izraelskich czołgów z palestyńskich miast na Zachodnim Brzegu, Biały Dom otrzymał ponad 100 tysięcy gniewnych wiadomości e-mail od chrześcijańskich środowisk sprzeciwiających się jego apelowi. Jak wspomniano wcześniej, chrześcijańscy syjoniści głośno sprzeciwiają się prezydenckiej Mapie Drogowej mającej prowadzić do pokoju na Bliskim Wschodzie, a zakładającej utworzenie państwa palestyńskiego na ziemi, która według syjonistów, syjonistów chrześcijańskich i innych, powinna na zawsze pozostać częścią Izraela. Być może ich sprzeciw stanowi jeden z powodów, dla których administracja Busha nie promowała Mapy Drogowej z większym zapałem w ostatnich miesiącach i niedawno wykazała chęć zatwierdzenia planu premiera Szarona, aby uwzględnić główne izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu” – czytamy.
Dale uznał także, że „chociaż ich przekonania są z pewnością błędne, chrześcijańscy syjoniści wraz z żydowskim lobby, które zyskało znaczny wpływ w kongresie USA, osiągnęli wielką siłę polityczną” w USA. Jednak tego typu ruch był znacznie słabszy w Europie Zachodniej, gdzie – przynajmniej jeszcze dwie dekady temu – nie było możliwe „przeprowadzenie poważnej, szeroko zakrojonej publicznej dyskusji na temat zalet amerykańskiej polityki dotyczącej udzielania wsparcia Izraelowi”. Autor analizy dodał, że powstała przepaść między postrzeganiem polityki zagranicznej wielu Amerykanów a postrzeganiem europejskich sojuszników, a także krajów islamskich. I ostrzegał, że „jeśli nie rozwinie się siła przeciwna, Waszyngton nie będzie w stanie konsekwentnie wspierać polityki na Bliskim Wschodzie obejmującej kompromis – jedyne rozwiązanie, które może przynieść pokój”.
Dzisiaj wraz z upowszechnieniem szeregu działań prowadzonych zwłaszcza przez środowiska protestanckie i „konserwatywne”, aby pozyskać dla sprawy Izraela jak najwięcej osób wierzących oraz konserwatywnych, „sprzedając” idee o „biblijnych proroctwach” – przeinaczonych i zafałszowanych, a co najważniejsze, niezgodnych z nauką Kościoła katolickiego, na co wskazuje Katechizm Kościoła w artykułach 675, 676 i 677 – chrześcijańscy syjoniści w gruncie rzeczy mogą tylko pogłębić niechęć do przynajmniej tej części Żydów, którzy wierzą i chcą w swym kraju żyć w spokoju z sąsiadami różnych wyznań. To właśnie takie działania mesjanistycznych protestantów, żydów czy katolików będą szkodzić religii i wiernym narażając ich na prześladowanie. Będą oni zaciągać na siebie wielką winę za podżeganie do „bezsensownej rzezi”, sprowadzającej „świat cywilizowany” do „obozu zagłady” – jak się niegdyś wyraził Benedykt XV w swojej adhortacji z 1917 r. „Do przywódców narodów walczących”. Papież ten wielokrotnie podejmował próby doprowadzenia do zaprzestania walk zwaśnionych narodów świata w czasie I wojny światowej.
Dzisiaj jesteśmy świadkami próby podzielenia nas na dwa obozy: tych, którzy będą dalej wspierać globalizm na modłę liberalną i postępową oraz tych, którzy będą wspierać globalizm pod dyktando chrześcijańskiego syjonizmu, łączącego walkę o „konserwatywne wartości” z bezwarunkowym wsparciem Izraela. Zupełnie tak, jak by nie było dla nas innej drogi: prawdy i sprawiedliwości, które każdy powinien wybierać.
Żydowska krytyka chrześcijańskiego syjonizmu
Liberalni Żydzi tacy jak Jim Sleeper, amerykański autor i dziennikarz, były wykładowca nauk politycznych na Uniwersytecie Yale od 1999 do 2020 roku, pisał sześć lat temu na stronie Open Democracy – organizacji założonej przez liberalnego Żyda z Węgier George’a Sorosa – że „dzisiejszy sojusz chrześcijańsko-żydowskich syjonistów zagraża amerykańskim Żydom”.
„Długotrwałe bezpieczeństwo Żydów w Stanach Zjednoczonych – podkreślił w swojej obszernej analizie zamieszczonej 20 sierpnia 2019 r. na stronie OD – opierało się na ciężko wywalczonym konsensusie, który jest teraz podważany przez nieświęty sojusz”.
Autor przypomniał w artykule pt. Today’s Christian-Jewish Zionist alliance imperils American Jewry, że w 1947 r. Federalne Biuro Śledcze domagało się, by założona w 1897 r. Syjonistyczna Organizacja Ameryki (ZOA) w celu wsparcia ustanowienia „żydowskiej ojczyzny w Palestynie”, została zarejestrowana jako zagraniczny agent. ZOA nie zastosowała się do nakazu i zmieniła statut, aby tego nie robić.
„ZOA ma swoich krytyków w amerykańskiej społeczności żydowskiej i poza nią. Ale nawet najsilniejsi z nich nie przewidzieli obecnej i coraz intensywniejszej współpracy organizacji z przywódcami 40 milionów amerykańskich ewangelikalnych chrześcijańskich syjonistów, których teologia predestynuje wszystkich Żydów, wzywając do Armagedonu w Palestynie, aby tam przyjąć Chrystusa jako swojego Mesjasza lub zginąć w czasie Porwania do nieba [oryg. rapture] w związku z Jego Drugim Przyjściem. Ta dziwna współpraca (…) odzwierciedla i zapowiada znacznie więcej niż tylko sprytną taktykę ZOA; taktykę mającą na celu zwiększenie amerykańskiego wsparcia dla Izraela. Jakiekolwiek by to nie było dla polityki rządowej i koalicyjnej premiera Izraela Benjamina Netanjahu, gambit ZOA ma złowieszcze implikacje dla poczucia przynależności i bezpieczeństwa amerykańskich Żydów w Ameryce”.
Były wykładowca Yale podaje niezwykle wiele ciekawych faktów dotyczących źródeł historycznych syjonizmu chrześcijańskiego, powiązań dawnych i obecnych prezydentów z kongregacjami wywodzącymi się od purytańskich osadników z Nowej Anglii, którzy „zreinterpretowali predestynację Żydów w ich ewangelicznej teologii, aby zostali wezwani do Ziemi Świętej na Armagedon”.
Skrytykował gwiazdy chrześcijańskiego syjonizmu od Pata Robertsona, przez Jerry Falwella po pastora Johna Hagee, który kieruje organizacją Christians United for Israel. Zaznaczył, że przygotowywanie elit do pełnienia wysokich funkcji w USA i Izraelu poprzedza kształcenie w duchu purytańskich tradycji. Nawet obecnie niezwykle krytykowany król Jordanii Abdullah był uczniem Deerfield Academy, a premier Izraela Benjamin Netanjahu uczęszczał do Cheltenham High School w Filadelfii.
Sleeper przypomina: „Bez względu na to, co purytanie myśleli o Żydach swoich czasów (i nie było to zbyt miłe), czcili starożytnych Hebrajczyków, których język umieścili na pieczęciach uczelni Brewster’s Yale oraz Dartmouth i Columbia. Stary Testament nauczył ich, aby opierali swoją żądną zbawienia wiarę na przymierzu, przyziemnych społecznościach prawa i świeckiej pracy. Nawet wieki później niektórzy potomkowie jankesów, tacy jak Miss Smith, okazywali nam, Żydom, więcej uznania niż swoim współwyznawcom, irlandzkim katolikom, takim jak klan Johna F. Kennedy’ego, którego oskarżali o korumpowanie ich protestancko-amerykańskiego Syjonu z Bostonu”.
Autor naszkicował podstawy „drażliwego wzajemnego szacunku między protestantami z Nowej Anglii a Żydami; szacunku, który ukształtował łagodny amerykański konsensus „żydowsko-chrześcijański”” i wskazał, dlaczego dziś niebezpieczny jest sojusz „apokaliptycznych chrześcijańskich syjonistów ze strategicznymi żydowskimi syjonistami”.
Opisał też zjawisko „hebraizacji kalwińskiego chrześcijaństwa” i odrodzenia „ewangelikalnej teologii chrześcijańskiej z nową pilnością pastora Hagee i innych”.
Nie ma wątpliwości, że polityka George’a W. Busha i jego neokonserwatywnych sojuszników z jednej strony, a także polityka Baracka Obamy oraz „strażników ruchu praw obywatelskich” z drugiej strony, były „osadzone na hebrajskim i purytańskim podłożu, które pielęgnowało charakterystyczny, amerykański obywatelsko-republikański styl życia”.
„Amerykańscy historycy, tacy jak Perry Miller, John Schaar, Edmund Morgan, Sacvan Bercovitch, John Demos, Daniel Rodgers i Eric Nelson pokazali, jak amerykańscy purytanie walczyli o ugruntowanie swojego chrześcijaństwa w hebrajskiej dyscyplinie wspólnotowej jako tarczy przed tym, co uważali za bałwochwalcze zepsucie Rzymu i Kościoła Anglii. William Bradford, pierwszy gubernator kolonii Plymouth (a zarazem przodek mojej koleżanki z Longmeadow, Barbary Hubbard) oraz Cotton Mather, mędrzec kolonii Massachusetts Bay i elegista jej purytanizmu, uczyli się hebrajskiego, chcąc „oczyścić” swoje chrześcijaństwo z jego rzymskich, łacińskich naleciałości. W 1778 roku prezydent Yale, Ezra Stiles, faktycznie napisał swoje przemówienie inauguracyjne po hebrajsku. Nawet w 1787 roku, długo po tym, jak purytanizm stracił żelazny uścisk w kraju, John Adams, potomek purytanów, główny architekt i przyszły prezydent republiki napisał: „Będę nalegał, by Hebrajczycy zrobili więcej dla cywilizowania ludzi niż jakikolwiek inny naród”. Rozwinął to dość obszernie, twierdząc, że nalegałby na tę historyczną prawdę, nawet gdyby był ateistą”” – czytamy u Sleepera, który opisuje, w jaki sposób purytanom udało się „zrównoważyć chrześcijańskie duchowe samouwielbienie z hebrajskim zobowiązaniem społecznym oraz osobistą wolnością sumienia i działania we współpracy z władzą publiczną”.
Jest to pewien rodzaj „równowagi” – która, jak przyznaje autor, „czasami pobudzała represje, inkwizycje i sekciarską nienawiść” – ale pozwalała trwać republice we względnym spokoju. Wiara z jednej strony pozwalała „przeciwstawić się ogromnym skupiskom władzy”, jednak „gdy wiara przekracza granice, republiki słabną, ale jeśli znika całkowicie, są stracone”.
„Po raz pierwszy dowiedziałem się, że można pielęgnować te stare tradycje, nawet nie wierząc w nie, w 1988 roku, kiedy to zostałem przez przypadek pierwszym redaktorem gazety, który opublikował odkrycie uczonego Shaloma Goldmana, że pradziadek George’a W. Busha (…), pastor George Bush był pierwszym nauczycielem hebrajskiego na Uniwersytecie Nowojorskim. Pastor Bush napisał pierwszą amerykańską książkę o islamie, „Życie Mahometa”, nazywając proroka oszustem, ale co ważniejsze dla naszego celu, w 1844 roku napisał „Dolinę wizji, czyli odrodzone suche kości”, interpretując starotestamentową księgę Ezechiela, aby przepowiedzieć powrót Żydów do Palestyny w szybko nadchodzącym czasie. Nie wiem, czy George W. Bush czytał egzegezę swojego przodka lub zna Księgę Ezechiela, ale Barack Obama z pewnością zna. W swoim przemówieniu na temat rasy w Filadelfii podczas kampanii prezydenckiej w 2008 r. przypomniał, że w jego własnym kościele Trinity Church w Chicago (czarnej gałęzi Kościoła Kongregacjonalnego, pierwotnego kościoła purytanów Nowej Anglii) „pole Ezechiela z suchymi kośćmi” było jedną z „historii – przetrwania, wolności i nadziei”, która „stała się naszą historią, moją historią; krew, która została przelana, była naszą krwią, łzy naszymi łzami”. Podobnie jak wielu innych przed nim, Obama wydawał się wierzyć, że republika musi nadal wplatać w swój liberalny gobelin mocne, stare nici wiary Abrahama (…)”.
Sleeper uważa, że obecny sojusz Syjonistycznej Organizacji Ameryki z ewangelikalnymi chrześcijanami zagraża amerykańskiemu obywatelsko-republikańskiemu rozumieniu Księgi Ezechiela, ponieważ sytuuje los amerykańskich Żydów całkowicie w Palestynie. A ponadto zagraża mitowi – co prawda „pękającemu pod ciężarem swoich sprzeczności w XVIII wieku” – a który „zainspirował pokolenia Amerykanów do zintegrowania osobistego zbawienia z postępem społecznym”.
Autor naszkicował, czego amerykańscy chrześcijanie i Żydzi nauczyli się od siebie nawzajem, a o czym obecnie zapominają. Istotne przy tym jest podkreślenie, iż „konstytutywnym aktem judaizmu było bezprecedensowo surowe oddzielenie ducha od natury, które przekształciło ludzką samoświadomość” i „wywołało niespokojne tęsknoty za poznaniem i wypełnieniem woli Bożej na ziemi”. „Podczas gdy hellenizm, który znamy ze starożytnych tekstów greckich, zjednoczył miłość i naturę w ponadczasowych cyklach i objął świat takim, jaki jest, judaizm zmusza wyobraźnię do (…) skierowania jej ku działaniu w celu osiągnięcia celów, które na Ziemi jeszcze nie zostały osiągnięte. Znajduje piękno w działaniu, dążąc do osiągnięcia sprawiedliwości w czasie. Jak ujął to zmarły Yirmiyahu Yovel, izraelski filozof, biograf Spinozy, współpracownik Tikkun i były oficer wywiadu armii izraelskiej w „Dark Riddle: Hegel, Nietzsche, and the Jews”, ludzcy poddani zaczęli utożsamiać swoje własne cele z transformacją świata, który nie był całkowicie obojętny na ich wysiłki, ale tylko wtedy, gdy działali poprzez przymierze z często ukrytym Bogiem (…)” – czytamy.
„Religia hebrajska wykorzystała nacjonalizm ludu wybranego” , a „naród żydowski jest narodem czasu, w sensie, którego nie można powiedzieć o żadnym innym narodzie” – pouczał autor. Hebraizm odrzuca „skłonność hellenizmu do poznawania świata, a nie do jego zmieniania”. „Judaizm domaga się tikkun olam, naprawy tego świata”. „Większość amerykańskich Żydów przyjęła świeckie przymierze obywatelskie, które splata osobistą odnowę z publicznym postępem. Chociaż mniejszość amerykańskich Żydów – wśród nich neokonserwatyści – nosiła żydowskie historyczne blizny jako świeże rany, które pchały ich do bezpodstawnie bombastycznego nacjonalizmu i militaryzmu, większość była strażnikami obywatelskiej i republikańskiej równowagi między publicznym obowiązkiem a wewnętrzną integralnością”. Uznając to, amerykański teolog luterański z połowy XX wieku Reinhold Niebuhr rozwijał tę koncepcję.
Jednak Sleeper przestrzegł, że „amerykańscy potomkowie nieugiętych starożytnych Hebrajczyków i nieustraszonych purytanów z XVII wieku mogą potrzebować trochę czasu, aby dowiedzieć się, że społeczeństwo, które pochłonięte jest prowadzeniem wojen za granicą lub na własnych ulicach, osłabia się w sposób, który potencjalni wojownicy mają tendencję ignorować. Reżimy i populacje uzbrojone po zęby dość często przegrywają wojny, w których walczą, a przegrywając je, kończą na szukaniu kozłów ofiarnych, nawet w grupach, które zdecydowanie i w dobrej wierze starały się do nich dołączyć”.
Skrytykował „dzisiejszych rozpalonych chrześcijańskich i żydowskich kolaborantów syjonistycznych”, którzy dążą do realizacji „proroczych wizji”. Jego zdaniem, niesie to ze sobą ogromne niebezpieczeństwo, „biorąc pod uwagę, że proroczy scenariusz może się zmienić (szczególnie jeśli Żydzi nie odgrywają przypisanych im przez chrześcijan ról)”.
Autor wspomniał o tym, jak felietonista „New York Times’a” Bret Stephens (absolwent London School of Economics, a także University of Chicago), który był redaktorem naczelnym neokonserwatywnego „Jerusalem Post” w 2003 r. scharakteryzował chrześcijańskich syjonistów jako „ogromne źródło wsparcia”, które Żydom „głupio byłoby odrzucić, zwłaszcza gdy nie mają tylu przyjaciół i sojuszników”.
Napisał też dalej:„Jeszcze w 2015 r., jako felietonista The Wall Street Journal, Stephens przyjął zlecenie od Christians United for Israel pastora Hagee, aby przeprowadzić wywiady z amerykańskimi kandydatami na prezydenta w wyborach 2016 roku”. Stephens był tak „poprawny politycznie” i wykazywał się tak dużym zapałem cenzorskim, broniąc syjonizmu, że „nawet Jeffrey Goldberg, sam zagorzały syjonista (a teraz redaktor magazynu The Atlantic) skrytykował go za oskarżenie, iż element zapachowy, który pojawił się w uwadze senatora Chucka Hagela skierowanej do byłego amerykańskiego negocjatora ds. Bliskiego Wschodu Aarona Davida Millera, a dotyczący tego, że lobby żydowskie zastrasza wiele osób na Kapitolu sugeruje, iż Hagel ma problem żydowski. Ta insynuacja została całkowicie zdyskredytowana przez Żydów i chrześcijan, którzy ściśle współpracowali z Hagelem. Stephens poparł przeniesienie przez Trumpa amerykańskiej ambasady do Jerozolimy i wycofanie się z porozumień nuklearnych – z Kioto oraz z Iranem. Ale Trump go zmartwił, kiedy Organizacja Syjonistyczna Ameryki zaprosiła doradcę i alt-prawicowego zapalczywca Steve’a Bannona na swoją konferencję w 2017 roku i zgotowała mu owację na stojąco, Stephens najwyraźniej w końcu zrozumiał, że fantazyjne tańce z brzydkimi, oportunistycznymi układami muszą się skończyć” – komentował Sleeper.
„Kiedy prawicowa grupa żydowska, taka jak ZOA, decyduje się zignorować dobrze udokumentowane powiązania Bannona z antysemickimi białymi nacjonalistami, stawia się na równi moralnej z JVP, czyli skrajnie lewicowym Jewish Voice for Peace, której radę doradczą tworzą Tony Kushner, Noam Chomsky, Naomi Klein i Wallace Shawn” – czytamy.
Agnieszka Stelmach