O strusiej polityce „zdrowia”, tele-automatach do wydawania recept i o remedium w postaci nalewek.

Mirosław Dakowski. 8 XI 2022

Dawno, dawno temu, jeszcze przed epoką covid’a, zdarzało mi się chodzenie po poradę do przychodni zdrowia do lekarza. Po przepisowym odsiedzeniu w kolejce swoje pół godziny, i w kilkanaście minut po wyjściu od lekarza poprzedniego pacjenta, wszedłem do gabinetu ku widocznej niechęci madyka, który z trudem oderwał się od rozwiązywania krzyżówek i z męką w głosie zapytał „co panu przepisać”. Nie mówiłem mu więc o swoich dolegliwościach, tylko warknąłem nazwy jednego czy dwóch lekarstw, na które wystawił recepty. Wtedy byłem jeszcze na tyle silny i naiwny, że natychmiast opowiedziałem tę historię dyrektorce przychodni. Zrozumiała, usprawiedliwiała to trudnościami kadrowymi. W tej rozmowie szyderczo powiedziałem jej, że powinna zainstalować automat do wydawania recept w miejsce takiego durnego lekarza.

Minęło parę lat, ten dureń dalej tam „pracuje”. Przewaliła się epoka covid’a, w której rozpoczęły się teleporady. Ale po dwóch latach covid się jakby skończył, natomiast teleporady zostały. Przed paru tygodniami bardzo rozbolało mnie gardło, były też inne przykre objawy, więc rodzina poprosiła o wizytę lekarską w domu. Były objawy uniemożliwiające podróż do przychodni. Lekarka [J.] obiecała przyjść, ale przedtem od osób trzecich, telefonicznie, chciała się dowiedzieć szczegółów. Ze mną nie rozmawiała. Na podstawie tej rozmowy i badania plwociny, które zażądała, zdiagnozowała, że mam covid i że powinienem zostać przewieziony do szpitala. Oczywiście pozostałem w łóżku, pijąc mleko z miodem i czosnkiem, a babę cicho, tylko do siebie skląłem z ruska, brzydko [choć podobno słychać było w całym domu].

Po dwóch, może trzech tygodniach, dostałem gratulacje najpierw z Monachium – że tak dzielnie przeszedłem covid – a potem, przed paru dniami – dostałem również podobną wiadomość z Kanady. Skląłem więc kolejno w mailach kurze móżdżki jakiś pań, które nie mając nic do roboty rozpowiadają po całej planecie brednie, powiedziałem że kovid to może mieć papaja albo koza w Afryce, ale nie rozsądny człowiek.

Opowiedziałem tu całą tę historyjkę, by wykazać że najbardziej absurdalne pomysły mogą być w kraju rządzącej głupoty wykonane w rzeczywistości.

Od czasu covid, tak w naszej przychodni na Strusia [Wawer], jak i zapewne w większości innych przychodni nie cofnęła się moda na teleporady. Innymi słowy – chory zapisuje się telefonicznie i po jakimś czasie – np. tygodniu lekarz oddzwania i pyta „a co tam słychać”, czy też „jakie są objawy”. Piszę to, bo ostatnio zdarzyło mi się sytuacja jeszcze bardziej absurdalna. Mianowicie muszę brać jakieś najróżniejsze pigułki na żołądek, serce i tym podobne. Więc przeszło dwa tygodnie temu poprosiłem rodzinę by skorzystała z tego „tele-automatu do wydawania recept”. Okazało się właśnie, że najbliższa teleporada może być zrealizowana dopiero po dwóch tygodniach od sukcesu wpisania się w kolejkę w przychodni. W związku z tym – moje pigułki się już realnie skończyły, a ten lekarz pracujący jako automat do wydawania recept nie może się oderwać – przypuszczalnie – od swoich krzyżówek i w dalszym ciągu nie może podać tych kilku numerków które zastępują recepty. Przecież samo wklepanie do komputera, jakie recepty wystawia i przekazanie tych cyferek, który komputer [po kilku milisekundach] podaje w rezultacie, trwa powiedzmy 5 do 15 minut.

Czemu ten absurd „w zdrowiu” jest popierany i tolerowany, nie wiem, z tym pytaniem oczywiście nie zwrócę się do Ministra Zdrowia, bo tam poziom intelektualny chyba jest porównywalny do tej, wspomnianej już, kury, czy omawianej gdzie indziej rozwielitki.

Ale całą tę historię podaję państwu, bo to, jak ostatnio niestety często powtarzamy:

Это как с тигром – и страшно и смешно.

================

O remedium w postaci nalewek piszę oddzielnie, bo to jakby zupełnie inna sprawa.

Dobrzy lekarze, diagności od kilkudziesięciu lat alarmują, że z uczelni medycznych wycofywane są wykłady ziołolecznictwa. Przecież przez tysiące lat medycy, uczeni, lekarze wypróbowali ogromną ilość leków z Bożej Apteki. Prawdziwa wiedza, czyli nie bajeczki, była przekazywana z pokolenia na pokolenie, krytycznie opisana i dopiero pod koniec XIX w czy mocniej w drugiej połowie XX wieku z uczelni medycznych zostało ziołolecznictwo eliminowane, a jedynie nauczana była wiedza o leczeniu pigułkami, czyli chemioterapii.

Dzięki Bogu mam przyjaciela doktora JJ. Nie bez przyczyny nie podaję nazwiska, mimo że jest ono oczywiste, by nie spowodować kolejnych szykan przeciwko niemu. Od lat kilkunastu dostaję mieszankę ziołową zmienianą w rytm zmian mojego zdrowia, najpierw w postaci ziółek, potem w postaci nalewki na ziółkach, bo lekarz mówi że po pierwsze extrakt spirytusowy wyciąga 10 czy 20 razy więcej pożytecznych składników niż ziółka zaparzana a po drugie powiada że mężczyźni jednak wolą w postaci nalewki. Pozatem sprawdziłem, że w sklepach ziołowych niektórych ziółek już nie wolno sprzedawać – np. konwalia i naparstnica!!

Dzięki tym nalewkom nawet przy braku wszystkich środków ze wspomnianego w pierwszej części wypowiedzi automatu do wydawania recept trzymam się w miarę zdrowo.

Bo zdrowie podtrzymują mi również inni czytelnicy mego portalu, szczególnie ciepło myślę o panu Rafale, panu Marku czy Plebanie [tego pokonało GLS, rabujące „w majestacie przepisów” i ich bezczelnych prawników – powierzone im przesyłki; a przesyłał takie miłe „worki kartofli”]. Oni wysyłają mi co jakiś czas upominki w postaci niezwykle smacznych i zdrowych nalewek.

Te nalewki podtrzymują mnie w sytuacjach trudniejszych psychicznie, a do takiej należy myślenie o państwowej – za przeproszeniem – „służbie zdrowia” i o katastrofalnych wynikach, jakie dla narodu ta służba przynosi.

Dużo zdrowia, w tym szczególnie zdrowego rozsądku, życzę.