Opery mydlane na czas nirwany

Stanisław Michalkiewicz: Opery mydlane na czas nirwany https://www.magnapolonia.org/stanislaw-michalkiewicz-opery-mydlane-na-czas-nirwany/

   Jak co roku, tak i teraz nasz nieszczęśliwy kraj pogrąża się w świątecznej nirwanie, która będzie trwała mniej więcej do Trzech Króli, których Wielce Czcigodny Ryszard Petru w swojej szczodrobliwości naliczył aż sześciu. W tym czasie każdy będzie starał się wypić i zakąsić, jako że Pan Bóg stworzył rzeczy smaczne nie tylko dla grzeszników, takich jak Wielce Czcigodna feministra z vaginetu obywatela Tuska Donalda, albo ta druga – ale również, a może nawet przede wszystkim dla porządnych – ot właśnie takich, jak Czytelnicy tych felietonów.

Ale nirwana nie polega tylko na tym, by wypić i zakąsić, ale również – by przy wódeczce, czy czymś, co kto tam lubi, nieśpiesznie przedyskutować w miłym gronie aktualne sprawy, nie tylko polityczne, ale przede wszystkim – opery mydlane, których vaginet obywatela Tuska Donalda i Państwowa Komisja Wyborcza, przygotowały aż w dwóch postaciach.

   Jeśli chodzi o vaginet, to przygotował on operę mydlaną w postaci “poszukiwania” pana Marcina Romanowskiego, którego niezawisły sąd skazał na umieszczenie w areszcie wydobywczym. Domagała się tego niezależna prokuratura, w przede wszystkim – czołowy bodnarowiec w tym gronie, pan Dariusz Korneluk, który twierdzi, że to on jest Prokuratorem Krajowym, a nie inny Dariusz, to znaczy – pan Dariusz Barski. Już sam ten wątek wystarczyłby na operę mydlaną, której scenariusz niewątpliwie wzbogacony powinien zostać o dramatyczny pojedynek na pięści i zęby, pomiędzy obydwoma Dariuszami.

Myślę, że obywatelom, duszonym podatkami, jak nie przez jeden, to przez drugi polityczny gang, też się coś należy za te zgryzoty. Ale spór między prokuratory to tylko jeden z elementów opery mydlanej autorstwa obywatela Tuska Donalda. Jeden z członków jego vaginetu – ale drobniejszego płazu – wpadł na pomysł, żeby bezpieka złapała pełnomocnika pana Romanowskiego, skoro on sam po ogłoszeniu orzeczenia niezawisłego sądu o wtrąceniu go do aresztu wydobywczego, zniknął jak kamfora.

Na takie dictum zawrzało gniewem środowisko adwokackie, a pan mecenas zaraz złożył do niezawisłego sądu zażalenie na to postanowienie, z jednoczesnym wnioskiem o wstrzymanie decyzji co do aresztu. Co niezawisły sąd z tym zrobi – tego oczywiście nie wiemy, bo  bezpieczniacy prowadzący niezawisłych sędziów nam się nie zwierzają – ale nie jest wykluczone, że po dwóch latach zażalenie i wniosek albo oddali albo uwzględni.

Tak właśnie było z moim sprzeciwem od wyroku zaocznego, który w szczodrobliwości swojej przysoliła mi niezawisła pani sędzia Urszula Jabłońska-Maciaszczyk. Zanim jeszcze rozszalała się egzekucja tego wyroku, złożyłem sprzeciw, który został uwzględniony po 22 miesiącach, kiedy już rok minął od zakończenia egzekucji. Oczywiście 190 tysięcy złotych nikt już mi nie oddał; przepadły one w czeluściach mojej Prześladowczyni, bez śladu, niczym w kosmicznej czarnej dziurze.

Teraz czekam na apelację i kto wie – może przed śmiercią się doczekam, chociaż oczywiście nie jest to pewne. Zresztą może to mieć plusy dodatnie, bo jeśli niezawisły sędzia, który tę apelację będzie rozpatrywał, dostanie rozkaz, by ją oddalić, to lepiej byłoby mi wcześniej umrzeć.

Skoro ja sobie tak w nirwanie rozmyślam, to cóż dopiero musi przeżywać pan Romanowski? Właśnie niezawisły Sąd Okręgowy w Warszawie dostał rozkaz wydania za nim europejskiego nakazu aresztowania – więc teraz pana Romanowskiego będą szukali nie tylko nasi, ojczyści bezpieczniakowie, ale również – “bo każdy kraj ma Gestapo” – bezpieczniakowie europejscy.  Chyba jednak nic z tego nie będzie, za sprawą Victora Orbana, który udzielił mu azylu politycznego.

Więc – niczym w porządnej, mydlanej operze – Judenrat w każdym numerze  wyśpiewuje: spieszmy, ach spieszmy chwytać pana Romanowskiego! – ale tak naprawdę ani drgnie, przynajmniej do końca nirwany.

   Z kolei Państwowa Komisja Wyborcza, co to liczy głosy – więc zgodnie ze spiżową tezą klasyka demokracji Józefa Stalina – ważniejsza jest od tych wszystkich suwerenów, co to tylko głosują – właśnie odroczyła decyzję co do ewentualnego przyjęcia lub odrzucenia sprawozdania finansowego PiS – chociaż Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uwzględniła skargę Naczelnika Państwa na wcześniejszą decyzję PKW o odrzuceniu wspomnianego sprawozdania.

Ale PKW nie uznaje Sądu Najwyższego, a w szczególności – Izby Kontroli Nadzwyczajnej, bo orzekają tam sędziowie nie rekomendowani, ani nie zatwierdzeni przez  stare kiejkuty, no i przez Judenrat. Dlatego odroczyła wydanie decyzji do czasu, aż w Sądzie Najwyższym będą zasiadali tylko sędziowie koszerni. Naczelnik Państwa, któremu wskutek tego przeleciało koło nosa 75 milionów subwencji budżetowej, z tej desperacji naskarżył na PKW do prokuratury – że podejrzewa tu przestępstwo.

Z desperacji – bo przecież nie może nie wiedzieć, że ostatnie słowo będzie miał tu pan Dariusz Korneluk, co to uważa się za Prokuratora Krajowego, a poza tym – jako bodnarowiec z najczarniejszym podniebieniem – zieje nienawiścią do Naczelnika Państwa i jego komandy. Więc albo desperacja – albo pragnienie dołączenia do grona autorów i wykonawców opery mydlanej.

   Ale to jeszcze nic, bo jegomoście z vaginetu obywatela Tuska Donalda zorientowali się, że decyzja PKW może szalenie skomplikować, albo nawet zablokować przyszłoroczne wybory prezydenckie, w których na zwycięzcę zatwierdzony został i ze względu na korzenie i ze względu na pochodzenie z porządnej, konfidenckiej rodzicielki – pan Rafał Trzaskowski.

Toteż spanikowany pan minister Bodnar, którego pan Leszek Miller ironicznie nazywa “wybitnym prawnikiem”, wykombinował sobie, żeby uchwalić, że ważność wyborów stwierdza nie żaden trefny Sąd Najwyższy, tylko koszerna PKW.

Kto by mógł zmienić konstytucję – tego “wybitny prawnik” nie powiedział – i to był ten point faible tej “koncepcji”. W tej sytuacji jakiś życzliwy poradził panu marszałku Hołowni, żeby przyjął “koncepcję” awaryjną. No i pan marszałek ją przyjął, ogłaszając, że przeforsuje ustawę, według której ważność wyborów będzie jednak stwierdzał Sąd Najwyższy – ale w pełnym składzie. Niestety i ta koncepcja ma swój point faible w postaci zbyt krótkiego terminu do jej uchwalenia – abstrahując już od tego, czy pan prezydent Duda by ją podpisał – który przypadałby już w trakcie kampanii, kiedy zasad wyborczych zmieniać już nie wolno.

   Jak widzimy, vaginet obywatela Tuska Donalda zafundował nam na świąteczną nirwanę niezłe widowisko, zatem nie ma rady – trzeba  będzie przy wódeczce nieśpiesznie je zrecenzować.