Opiekuńcze państwo, czyli kij na psa

Opiekuńcze państwo, czyli kij na psa

Izabela BRODACKA

Prokurator Wyszyński mawiał: „dajcie człowieka a paragraf się znajdzie”. Przysłowie mówi: „zawsze się znajdzie kij na psa”.

Unia Europejska a także polskie tubylcze władze w fałszywej trosce o nasz byt i nasze zdrowie wprowadzają kolejne podatki i ograniczenia. W Warszawie do końca czerwca mają trwać konsultacje społeczne dotyczące zakazu sprzedaży alkoholu w nocy. Zgodnie z przepisami, rada gminy może wprowadzić ograniczenie nocnej sprzedaży alkoholu dla całego miasta lub jedynie jego części. Ograniczenie może objąć maksymalnie okres od godz. 22:00 do godz. 6:00 i ma dotyczyć tylko sklepów oraz stacji benzynowych. Nocny zakaz nie będzie obowiązywał punktów gastronomicznych. Dotychczas z takiego rozwiązania skorzystało około 10% gmin w Polsce.

Argumenty zwolenników tego rozwiązania wydają się być słuszne. Zakaz nocnej sprzedaży alkoholu, czyli częściowa prohibicja, statystycznie rzecz biorąc zmniejszy ilość wypitego rocznie alkoholu na głowę obywatela RP (wliczając noworodki). Być może zmniejszy liczbę wypadków komunikacyjnych spowodowanych przez pijanych kierowców. Zmniejszy liczbę nocnych awantur rodzinnych. Zwolennicy prohibicji zapominają jednak o konsekwencjach wprowadzenia prohibicji w Stanach Zjednoczonych. Prohibicja w Stanach Zjednoczonych trwała od 1919 do 1933 roku. Poprawkę do amerykańskiej konstytucji wprowadzającą prohibicję nazwano „szlachetnym eksperymentem”. Historycy uważają, że wprowadzenie prohibicji stało się przyczyną powstania czy okrzepnięcia w USA struktur gangsterskich. Tak czy owak – na pewno sprzyjało gangsterstwu poprzez prowokowanie organizacji nielegalnej produkcji alkoholu, przemytu tego alkoholu z innych krajów, oraz nielegalnej jego dystrybucji. Każdy zakaz generuje przestępstwa czy wykroczenia związane z przekraczaniem tego zakazu, daje również władzom przysłowiowy „ kij na psa” czyli możliwość prześladowania niewygodnych osób poprzez uruchomienie procedur prawnych związanych z przekroczeniem zakazu. Staje się łatwym źródłem korupcji władz.

Spróbuję to wyjaśnić na następującym przykładzie. Kiedy uczyłam w liceum, ściąganie traktowane było jako bardzo poważne wykroczenie. Przyłapanie na ściąganiu owocowało nie tylko niezaliczeniem konkretnej klasówki, mogło się stać przyczyną niezaliczenia przedmiotu, a nawet relegowania ucznia za szkoły. Sprawy ściągających były godzinami wałkowane na sesjach. Postanowiłam zlikwidować przestępstwo likwidując zakaz.

Oświadczyłam uczniom, że na klasówkach można mieć na ławkach wszystko – podręczniki, zeszyty, tablice, własne notatki. Pierwszą klasówkę musieliśmy wspólną decyzją wyrzucić do kosza. Zdezorientowani uczniowie grzebali bezmyślnie w zeszytach zamiast zabrać się do rozwiązywania zadań. Kolejne klasówki trwały 45 minut, uczniowie otrzymywali do rozwiązania trzy zadania. Pierwsze zadanie było łatwe, oparte na zadaniach przerobionych w klasie, a pełne rozwiązanie tego zadania dawało najniższą ocenę pozytywną. Wtedy było to 3 czyli dostateczny, obecnie byłoby to 2 czyli ocena dopuszczająca. Drugie zadanie było trudniejsze i za rozwiązanie dwóch zadań otrzymywało się ocenę dobrą czyli 4. Trzecie zadanie było zdecydowanie trudne i za bezbłędne rozwiązanie wszystkich trzech zadań uczeń dostawał ocenę bardzo dobrą czyli 5. Kolejność zadań była stała i uczniowie wiedzieli co ich czeka.

Najwyższą ocenę czyli 5+ dostawał uczeń, który błysnął inwencją. Zdarzało mi się, że rozwiązywałam jakieś zadanie w wyuczony toporny sposób, a błyskotliwy i zapewne leniwy uczeń rozwiązywał je inną, krótszą i bardziej elegancką metodą. Nie tylko go publicznie chwaliłam i przyznawałam, że nie przyszła mi nawet do głowy ta lepsza metoda lecz często, ku satysfakcji delikwenta, zapisywałam sobie rozwiązanie aby o nim nie zapomnieć.

Od drugiej klasówki problem oszustw przy ściąganiu przestał istnieć. Uczniowie zrezygnowali również z bezmyślnego grzebania w zeszytach, sięgali do notatek tylko w uzasadnionym przypadku. Likwidując zakaz – zlikwidowałam przestępstwo. W pewnym sensie byłam prekursorem wprowadzonych potem zmian w regulaminie matur, to znaczy prawa do korzystania w czasie egzaminu z tablic ze wzorami.

Nie tylko bezsensowny lecz nawet pozornie sensowny zakaz – twierdzę – generuje przestępstwo. Był moment, gdy w trosce o zdrowie dzieci zakazywano używania w szkolnych stołówkach soli. Dzieci przemycały sól w ubraniach, skrycie dosalały potrawy, nauczyciele tępili sól jak groźny narkotyk. Była to po prostu parodia.

Zwolennicy legalizacji marihuany twierdzą słusznie że jej legalizacja zlikwidowałaby cały przestępczy przemysł jej dystrybucji. Z drugiej strony legalizacja na przykład dopalaczy nie jest możliwa ze względu na zagrożenie śmiercią osób spożywających te substancje.

Nie podejmuję się rozstrzygać nawet polemicznie tych wszystkich złożonych sytuacji. Dyskusje na te tematy to najczęściej tak zwane „dyskusje akademickie” czyli nierozstrzygalne bicie piany.

Charakterystyczne dla współczesnego totalitaryzmu, który ukrywa się pod hasłem opiekuńczości państwa jest fakt, że w ramach legislacyjnej laksacji mnoży się przepisy regulujące drobne aspekty życia obywateli, ich dietę, sposób ogrzewania przez nich mieszkań, sposób spędzania czasu, dopuszczalny sposób poruszania się, natomiast liberalizuje się podstawową zasadę życia społecznego jaką jest ochrona życia. Troszcząc się aby dzieci nie jadły zbyt dużo soli, żeby ich rodzice nie spożywali alkoholu, nie tylko się dopuszcza lecz nawet wpisuje – jak we Francji – do konstytucji prawo do zabijania najmłodszych z nich, zupełnie bezbronnych.

Trzeba rozumieć, że ta fałszywa troska o nasz dobrostan daje władzy narzędzia do prześladowania nas, do odbierania nam dzieci, do narzucania nam obyczajów i sposobów postępowania. To never ending story. Można na przykład walcząc z otyłością Polaków wprowadzić podatek od otyłości. Osoby o BMI (body mass index) przekraczającym określoną wartość płacą podatek. Należy sobie uświadomić, że podobne regulacje służą wyłącznie obezwładnianiu społeczeństwa.