Plac prostytucji i okolice
Izabela BRODACKA
Niezawodny jak zawsze Stanisław Michalkiewicz w swoim cotygodniowym felietonie przypomniał słowa pieśni sławiącej kiedyś Związek Radziecki
Широка страна моя родная,
Много в ней лесов, полей и рек!
Я другой такой страны не знаю,
Где так вольно дышит человек.
Przetłumaczę ten tekst bo obecnie młodzi ludzie nie znają na ogół języka rosyjskiego.
Mój kraj jest ogromny. Wiele w nim lasów pół i rzek. Nie znam innego takiego kraju. W którym tak swobodnie oddycha człowiek.
Uruchomiło to wspomnienia. W szkole podstawowej nr. 121 przy ulicy Różanej w Warszawie śpiewaliśmy często tę pieśń po rosyjsku podczas codziennych apeli. Uczono nas rosyjskiego bodajże od czwartej klasy. Otóż ostatni wers pieśni w interpretacji moich kolegów, młodych żartownisiów i sabotażystów brzmiał nieodmiennie: „Ja drugoj takoj strany nie znaju gdzie tak wolno zdycha czeławiek”. Tego tłumaczyć chyba nie trzeba. Dyrektor szkoły był moim zdaniem bardzo przyzwoitym człowiekiem. Starał się chronić uczniów imitując surowość. Darł się „kto znowu przekręca słowa pieśni?” ale nie próbował tego ustalić. W końcu zrezygnowano ze śpiewania tego utworu.
Po śmierci Stalina nasza wychowawczyni rozdała nam, rozpaczliwie płacząc, żałobne czarne wstążeczki z portretem generalissimusa. Nie podam jej nazwiska choć je pamiętam, bo nie chcę zrobić przykrości jej ewentualnym potomkom. Do historii nie przeszła, była niezbyt mądrą nauczycielką z awansu społecznego. Podobno przed przeniesieniem do Warszawy, gdzie komunistyczne władze celowo osadzały właściwy ideologicznie element społeczny była dójką w PGR. Nieco starszy od nas kolega z klasy zorganizował nas i pobiegliśmy dużą grupą przez ulice Mokotowa wrzeszcząc co sił: „ Stalin umarł, hip hip hura”. Nazwisko tego kolegi podam – nazywał się Leszek Mokrzanowski. I pomyśleć że taki młody chłopak więcej wiedział i rozumiał niż noblistka Szymborska, która przecież wielbiła Stalina i płakała po jego śmierci podobnie jak nasza wychowawczyni, dójka z PGR. W naszej klasie był również Wojtek Gąssowski (pseudo Kaczor), który zrobił karierę piosenkarską. Wspominam go jako dobrego kolegę i uroczego dowcipnisia lecz Leszek, którego podobnie jak Wojtka nigdy potem na swojej drodze życiowej nie spotkałam jest dla mnie do dziś dnia wzorem odwagi, dojrzałości i świadomości politycznej.
Wdzięcznie wspominam również pewnego górnika, który poprosił przy mnie o bilet do Katowic. Byłam wówczas małym dzieckiem, czekałam z ciocią w kolejce do kasy. „ Takiego miasta nie ma” -powiedziała kasjerka aby zmusić go do użycia powszechnie znienawidzonej nazwy Stalinogród. „ To poproszę do Siemianowic” odparł niczym nie zmieszany górnik. Jak widać jego nie pokąsał Hegel ani nie połknął pigułek Murti- Binga. W przeciwieństwie do naszych licznych pisarzy i intelektualistów.
To o czym piszę były to małe, na pozór nic nie znaczące gesty, które podobnie jak „mały sabotaż” za okupacji hitlerowskiej podtrzymywały społeczeństwo polskie na duchu.
Minęło wiele, wiele lat.
Kiedy po Okrągłym Stole przygotowywano pierwsze częściowo wolne (czyli rzekomo wolne) wybory znajomi a nawet nieznajomi szeregowi działacze solidarnościowi z różnych miast i miasteczek, którzy zatrzymywali się u nas na nocleg (mieszkaliśmy w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, a ludzie polecali sobie nawzajem przydatne kontakty i adresy) pędzili co sił w nogach na Plac Konstytucji do kawiarni Niespodzianka żeby ogrzać się w świetle urzędujących tam solidarnościowych prominentów. Można było wyściskać się z Wałęsą, zrobić sobie fotkę z Mazowieckim czy zamienić kilka słów z Michnikiem, a nawet –jeżeli los sprzyjał- z Kuroniem. „Znowu wybieracie się na Plac Prostytucji” nieodmiennie drażnił się z nimi mój mąż. Bardzo się oburzali, byli pełni nadziei i entuzjazmu, nie chcieli zrozumieć, że zapewniwszy miękkie lądowanie komunie po prostu sprzedali ruch Solidarności i jego zwycięstwo, że dali się – jak to mówią górale -„wyonacyć” Niektórzy z nich mieli wprawdzie wątpliwości co do czystości kontraktu Okrągłego Stołu lecz byli również tacy, którzy jak ta łatwa kobieta aż przebierali nóżkami z chęci pokazania się w doborowym towarzystwie kawiorowej opozycji, podlizania się prominentom, wepchnięcia się do jakiś struktur władzy, czyli z pragnienia zwykłego politycznego prostytuowania się.
Jeden z nocujących u nas znajomych, z gdańskiego środowiska spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która jak wiadomo stała się kuźnią gdańskich liberałów, gdy już znalazł się w kręgu władzy zaczął nosić garnitury. „Nie mogę przecież w instytucjach publicznych pokazywać się, jak przy robotach wysokościowych w brudnym kombinezonie”- przekonywał mojego męża. „Rozumiem, do domu publicznego nie można wybrać się w brudnym kombinezonie” – prowokował go mąż. „Wasze uśmieszki to typowa Schadenfreude, radość maluczkich, którzy nie mogą się pogodzić, że są mierzwą historii”- ostro odcinał się znajomy polityk.
Po kilku latach przyznał nam w wielu sprawach rację. Był przyzwoitym człowiekiem, zginął w katastrofie smoleńskiej, niepotrzebnie legitymizował swoim nazwiskiem złą – moim zdaniem -sprawę. Chyba jednak nie zasługiwał na takie wredne żarty. Poza tym ja też przyznaję mu rację – jedynym pocieszeniem, a czasami jedynym sposobem działania nas maluczkich, którym się wmawia, że są suwerenem, a którzy tak naprawdę są mierzwą historii, jest wrogie traktowanie wrogich nam i Polsce instytucji.
„Unia Europejska to burdel na kółkach”- powiedział pewien polityk ale czyż nie jest to najprawdziwsza prawda. „Jakaś justytutka wydała znowu skandaliczny wyrok”- usłyszałam niedawno. Chodziło oczywiście o członka stowarzyszenia sędziów Justitia słynących z tendencyjnych politycznie wyroków. „Polski Sejm cechuje bezhołownia prawna, przepraszam bezhołowie prawne” -żartuje komentator telewizyjny. Jeden z dziennikarzy opisując rządy Tuska odmienia: dyktator, dyktatorek, dyktatusek.
Czy naprawdę już tylko to nam pozostało? Mały sabotaż jak za okupacji niemieckiej? Czy tylko to potrafimy?