Andrzej Sarwa
Jakiś głos… kobiecy… ciepły, ale smutny zarazem:
– Słuchaj.
Jął więc nasłuchiwać. Jakieś głosy dobiegały z mrocznego oparu, zrazu niezbyt wyraźne, ale z czasem…
Męski chrapliwy tembr i ton nieznoszący sprzeciwu:
– Zatem nic się nie nasila i nic się nie zmienia… a zmienić się musi… czas coraz krótszy, praca wciąż ta sama… Gdy osiągniemy to, iż ludzie uwierzą, że świat nie powstał na skutek jednorazowego aktu, lecz w wyniku powolnej ewolucji, że Bóg nie interesuje się światem, że Niosący Światło1 sprawuje nad nim pieczę, że nie ma piekła i nie ma kary i że po śmierci doświadczamy reinkarnacji, aby się doskonalić – wygramy ważną bitwę.
– Ale czy wojnę? – z mglistego mroku doleciał czyjś głos.
– To długa droga – rzekł ten, który zdawał się przewodzić zgromadzeniu.
– Zatem wstąpmy na nią i to jak najrychlej. Co mamy przeforsować, by się zalęgło w ludzkich sercach, a potem wrosło w ich umysły i dusze? – powiedział ktoś inny.
– Wiele.
– Staczajmy bitwę za bitwą.
– Tak właśnie czynimy.
– Ile ich będzie?
– Wiele…
– Mów, Święty Bracie, Panie Przedświtu.
– Pierwsza z bitew to bitwa o rozumienie Boga nie jako kogoś osobowego, lecz bezosobowego, który skonstruował wszystko i jest Wielkim Architektem Świata, ale tylko architektem. Na razie potrzebne będzie uznawanie Jego istnienia, jednak – pod żadnym pozorem – nieakceptowanie Jego Kościoła. Lecz z czasem i takiego Boga trzeba będzie usunąć na dalszy plan, a potem całkiem zamazać i zatrzeć. Nie teraz jednak jeszcze… jeszcze nie teraz… Ważniejsza z bitew będzie o to, ażeby ludzie w swej masie uwierzyli, że istnieje wyłącznie rzeczywistość materialna, powstała sama z siebie, której Stwórca i jego prawa są zbędne, bo w zupełności wystarczają im ich własne prawa. Owe dwie wielkie bitwy i ważne zwycięstwa są nam nieodzowne, lecz to dopiero początek.
– A czy wygramy owe bitwy?
– Wygramy.
– Skądże ta pewność Święty Bracie?
– Bo staczać je będziemy ludzkimi sercami i umysłami, które przeżarte są pychą i zarozumiałością. I pycha powygrywa wszystkie owe bitwy, uwierzywszy, że nie ma potrzeby istnienia ni Boga, ni ducha, bo wszystko to materia…
– Zatem religia okaże się zbędna?
– Nie, bo człowiek nie umie egzystować bez niej. Zabierzmy mu jednego Boga, a on natychmiast wynajdzie sobie innego. Aby zaś znów, siłą własnego rozumu nie odkrył Tego, któregośmy przed nim skryli, będziemy zmuszeni dać mu zastępczego. Najlepsze by jednakowoż było, aby każda z istot ludzkich uwierzyła, że sama dla siebie jest bogiem.
– Trudne.
– Pozornie. Krytykujmy tę religię, której obecnie hołduje, wyszydzajmy dogmaty i praktyki, śmiejmy się z tego i wprawiajmy tym Świat w zakłopotanie, aż wszyscy uwierzą, że wierząc, tak jak dotychczas są śmieszni i że są żałośni. Bo ich najczulszymi strunami są duma właśnie i próżność. W każdej formie. A potem podrzućmy im indyferentyzm, niech uwierzą, że nie ma znaczenia, w co się wierzy. Upieczemy przy tym jeszcze jedną pieczeń – indyferentyzm religijny poprowadzi wprost do indyferentyzmu moralnego. A to już nie będzie wygrana bitwa, ale cała wielka kampania!
– A dalej? Przecie to nie koniec.
– I owszem, nie koniec. Dalej wszczepimy w ludzkie umysły wiarę w racjonalizm – rozum i postęp społeczny, w to, że człowiek z natury jest dobry, a wiedza jest czymś pozytywnym, wiara natomiast czymś głupim, śmiesznym, obrzydliwym. A skoro tak, to ten świat, obecny świat – bo muszą uwierzyć, że innego być nie może – jest najcudowniejszym z możliwych, że doczesne życie jest nie tylko dobre, ale wręcz najlepsze i tylko w owym życiu można osiągnąć pełnię szczęścia i wszelką doskonałość. No i Świat-Wszechświat można poznawać wyłącznie poprzez doświadczenie i rozum. To w końcu doprowadzi ludzkość do bezbóstwa2 i wszelkich jego konsekwencji.
– To nie będzie możliwe – znów ozwał się jakiś sceptyk – tron i ołtarz wzajemnie się wspierają.
– Zatem trzeba najpierw roztrzaskać trony, wytrzebić monarchów, a potem rozbić ołtarze.
– Ktoś jednak będzie musiał zarządzać owym ludzkim bydłem… Rządy poszczególnych krajów do czasu nadal istnieć muszą.
– Owszem, na razie. Ostatecznie jednak przymusowo będziemy indoktrynować i kazić ich potomstwo, dowodząc, że jest to przekazywanie zasobu pożytecznej i niezbędnej wiedzy, z której najważniejsza będzie ta, iż żadnego Boga nie ma, bo wszystko powstało przez przypadek. Gdy potem zlikwidujemy prywatną własność (oczywiście nie dla wszystkich) i zniszczymy narody, gdy zmieszamy rasy, podmienimy religie, będziemy ich wszystkich mocno trzymać za gardła. W dalszej kolejności unicestwimy małżeństwa, bo rozstrzygająca bitwa w naszej wojnie toczyć się będzie o małżeństwo i rodzinę właśnie, to jest bowiem kwestia kardynalna. Bez rodziny ludzkość ulegnie destrukcji. I mam nadzieję, iż nieodwracalnej. A wreszcie, gdy wmówimy ludziom, a oni w to uwierzą, że nawet płeć jest czymś umownym, czas zwycięstwa będzie tuż-tuż. Aż na koniec z własnej woli ludzie wyrzekną się wolnej woli i wszelkiej, choćby nawet pozornej wolności. Paradoksalne? Owszem, ale tak się stanie. I już nie będzie jednostek, które by się różniły między sobą. Gdy zatem człowiek dobrowolnie się własnej woli pozbawi, tym samym zamknie sobie drogę powrotu do Tego, którego imię jest nam obrzydliwe… Miast ludzkości złożonej z wolnych i autonomicznych względem siebie istot będzie rój, sterowany przez jeden umysł i przez jedną wolę, złożony z ponumerowanych jednostek, których i myśli nawet zależeć będą od tej woli. Będzie to rój mający tylko jedno jedyne pragnienie – nieustającej sytości zmysłowej – życia, użycia i zaspokojenia. Ale i to do czasu…
– A co potem?
– A potem rój sam się unicestwi, bo żadnej przyszłości przed takim tworem nie będzie, my zaś staniemy się jedynymi właścicielami i panami Świata.
– A któż nam będzie służył? Wszak i zwierzęta nas nienawidzą i się nas lękają.
– Zatem i zwierzęta trzeba będzie wymordować…
– Kto więc zostanie, by cześć nam oddawać?
I na to pytanie już nie padła odpowiedź. Dopiero po chwili przewodzący zgromadzeniu znowu się odezwał:
– A teraz pora zacząć nowy etap wojny. Uderzyć w fundamenty pradawnego ładu, wywołać chaos i tuman mgły krwawej, który oczadzi serca i zmami umysły.
– W co trzeba uderzyć?
– W owe dwa filary, które na podobieństwo naszych co Jachin i Boaz się zowią, tu Tron i Ołtarz mają na nazwiska.
– Nie będzie łatwo, Święty Bracie i Panie Przedświtu.
– Ale zacząć trzeba.
– I któż to zacznie i kimże on będzie?
– Podłym pyszałkiem, którego wesprzemy… Bestią bez sumienia, Człowiekiem, Białogłowym Wodzem, przed którym jednak – ku przestrodze – poślemy na świat jego Jana Chrzciciela… na urągowisko… i jako znak tego, co nadciąga…
– Cały ten wykład, cała ta przemowa…
– Co z nią? – zapytał ten, który przewodził.
– Chaotyczna bardzo. Trudno zrozumieć co, kiedy, dlaczego, w jakiej kolejności, co ważne bardzo, a co mniej jest ważne. W koło to samo, to samo, to samo. Zamiast tu siedzieć i słuchać nieskładnego gadania, starczyło wszystko wyłożyć nam w punktach.
– To wiedz na koniec, że ład i nowy porządek zrodzą się z chaosu… Tymczasem sprawić trzeba, by takich pieśni nie słuchali.
============================
Niemiły głos zamilkł, a on ujrzał las gęsty, bukowy, a przez las ten wąską drożyną szła zgarbiona babina, śpiewając:
A w sobotę po obiedzie
Chodził Pan Jezus po kolędzie,
I napotkał dziewkę w lesie,
A ta dziewka wodę niesie.
„Dziewko, dziewko, daj tej wody,
Ochłodzę się z tej ochłody”.
— „Kiej nieczysta —
Ja bym, Panie, wody dała,
Ale z drzewa liścia napadała”.
— „Dziewko, dziewko,
Kiejbyś ty taka była czysta,
Jak ta woda przezroczysta!
Trojeś dziatków porodziła
I w tej wodzie potopiła,
I samaś się w niej umyła.
Dziewka się tak przelękła,
Na kolana aż uklękła. —
„Dziewko, dziewko, nie lękaj się,
Do kościoła, spowiadaj się,
Do kościoła, do spowiedzi,
A tam kapłan Boży siedzi”.
Dziewka próg przestępuje,
Ziemia się pod nią rozstępuje.
Tam się długo spowiadała,
Aż się w proch rozsypała.
I przyjechał coś za pan,
W takiej postaci jak Szatan.
I złapał ci ją za włosy,
W rzucił ci ją w grób najgłębszy.
Trzydzieści trzy lat płynęło,
Wyrosła na niej mogiła,
Wyrósł ci na niej róży kwiat
I zapłakał jej cały świat.
Wyrosła, na niej lilija,
Zapłakała matka miła.
„Matko miła nie płacz ty mnie,
Masz tam w domu jeszcze ich dwie,
Karz je tam lepiej jako mnie:
Boś ty mnie źle karała,
W wszelkim mym grzechu ostała.3
A zatem? Jakaż ta spowiedź była?…
(Fragment nowej powieści Andrzeja Sarwy: „Majaki. Pomroka i opar”, nad którą aktualnie rozpoczął pracę).
1Lucifer (łac.).
2Bezbóstwo – ateizm.
3Wacław Aleksander Maciejowski, Legendy i pieśni ludu polskiego nowo odkryte, Warszawa 1860.