Izabela Brodacka
Kilka zaprzyjaźnionych szkół zgłosiło mi problemy z „akcją mleczną”. Tak się to nazywało za czasów komuny. Otóż uczniowie dostają za darmo zakupione przez szkołę mleko w gustownych pudełeczkach z plastikową słomką. Taką słomką jakie podobno zaśmiecają oceany i brzuchy ryb.
Za komuny rozlewano mleko do kubków z ogromnej bańki i było to na pewno bardziej ekologiczne i rozsądne. Kto nie chciał nie szedł po prostu do stołówki po mleko. Tak się składa, że dzieci nie lubią mleka i wpychanych im na siłę owoców i jarzyn. Zostawiają otwarte pudełka z mlekiem i nadgryzione jabłka w ławkach, więc lądują one nieuchronnie na śmietniku. Na temat zdrowotnych skutków spożywania mleka zdania też są podzielone (pij mleko będziesz kaleką), a poglądy specjalistów jak wiadomo często się zmieniają.
Nie tak dawno przecież zmuszano matki do podawania niemowlętom od trzeciego miesiąca życia zupek jarzynowych gotowanych na mięsnym wywarze, a co gorsza zaprawianych żółtkiem, co dzisiaj każdy alergolog uznałby za zbrodnię.
Problem z rozdawanym za darmo mlekiem jak w soczewce ukazuje problem wszelkich akcji prowadzonych dla czyjegoś dobra bez zgody czy akceptacji osoby zainteresowanej. Inaczej mówiąc problem socjalizmu wszystko jedno czy z ludzką czy upiorną twarzą. Socjalizmu, który uszczęśliwia ludzi przemocą i zabiera jednym aby dawać innym. Kiedyś uważano (nie do końca słusznie), że zabiera się bogatym a oddaje biednym i że ci bogaci to ludzie pracowici i zaradni natomiast biedni to zwykłe nieroby. Taki dość naiwny stereotyp przyciągał do liberalizmu (w naszej krajowej wersji korwinizmu) wielu młodych ludzi. Tymczasem jak wykazały badania licznych socjologów przepływ zysków najczęściej przebiega w przeciwnym zwrocie, od biednych do bogatych.
Pamiętam nieludzką awanturę w liceum do którego uczęszczał syn mojej dość niezamożnej znajomej. Otóż gorliwi rodzice licealistów ustalili bardzo wysoką miesięczną stawkę składki na Komitet Rodzicielski deklarujący dofinansowywanie wszelkich imprez kulturalnych i wycieczek. Liceum zorganizowało wycieczkę do Wiednia, na którą syn znajomej nie pojechał gdyż nie było jej stać nawet na ulgową zapłatę za wycieczkę. Dofinansowanie skonsumowali zatem zamożniejsi, których było stać na wyjazd, a składali się na tę dopłatę przede wszystkim liczni niezamożni, którzy nie pojechali. Na tym przykładzie znajoma usiłowała wytłumaczyć rodzicom bezsens tak rozumianej filantropii lecz została zakrzyczana jako jednostka aspołeczna.
Na szczęście upadł projekt laptopa dla każdego ucznia forsowany kiedyś przez Donalda Tuska. „Chcielibyśmy, żeby już od początku roku szkolnego 2010/11 r. każdy gimnazjalista miał dostęp do spersonalizowanego laptopa i Internetu, powiedział gazecie szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Stoi on na czele zespołu, który ma opracować program “Komputer dla ucznia”. Zarządzenie powołujące zespół podpisał już premier”- informowała Gazeta Wyborcza w maju 2008 roku. Oczywiste jest, że w rodzinach zamożnych, w których każdy członek rodziny ma swój komputer, niepotrzebne laptopy, odebrane zgodnie z zasadą „ bierz kiedy dają” służyłyby w najlepszym przypadku do zabawy młodszym dzieciom, a prędzej czy później wylądowałyby na śmietniku. Dzieciom z rodzin niezamożnych laptopy oczywiście by się przydały o ile nie zostałyby spieniężone aby zaspokoić bardziej palące potrzeby. Natomiast „spersonalizowane” czyli przypisane do konkretnego ucznia laptopy przechowywane w szkole zawalałyby uczniowskie szafki, byłby nieustanny problem z ich uruchamianiem i konserwacją. Szkole wystarczą problemy ze „spersonalizowanymi szafkami”, nagminnie gubionymi do nich kluczykami i psutymi przez dzieciaki zamkami do tych szafek.
Z bezpłatnych studiów wyższych najczęściej korzysta młodzież z zamożnych domów, której rodziców stać na utrzymanie studenta w wielkim mieście. Młodzież niezamożna, z małych ośrodków, za swoje ciężko zarobione pieniądze studiuje w prywatnych pobliskich uczelniach, w tych przysłowiowych „szkołach tańca i różańca” gdzie poziom nauczania jest o wiele niższy niż w uczelniach publicznych. Absolwenci medycyny natychmiast po studiach wyjeżdżają zarabiać w innych krajach. Lepszy byłby chyba system nisko oprocentowanych studenckich kredytów umarzanych w uzasadnionych przypadkach. Na przykład za wybitne wyniki w nauce oraz za podjęcie pracy w kraju.
Bezpłatne lecznictwo wcale nie oznacza dla niezamożnych ułatwionego dostępu do leczenia. Publiczną tajemnicą jest, że nie sposób się dostać do szpitala z ulicy, pomimo właściwego skierowania i jawnych dolegliwości. Konieczne jest zapewnienie sobie protekcji pracującego w szpitalu lekarza odbywając kilka drogich wizyt w prywatnej przychodni, w której lekarz równolegle pracuje. Osoby, których nie stać na opłacenie tych wizyt nie mają szans. Po wielogodzinnym oczekiwaniu w izbie przyjęć są odsyłane do domu. W izbie przyjęć zdarzają się przypadki zasłabnięcia, na które nikt nie reaguje, a nawet śmierci.
Na tym systemie korzystają oczywiście lekarze i bogaci chorzy, których stać na opłacenie drogich wstępnych wizyt, a nawet – nazywajmy rzeczy po imieniu- na łapówkę. Byłoby ich stać również na operację w prywatnym szpitalu ale po co mają płacić gdy szpital należy się teoretycznie wszystkim za darmo. Pandemia utrudniła dostęp do leczenia, natomiast poprawiła zarobki lekarzy. Ogromna liczba zgonów to zgony nadmiarowe. Nie w tym sensie, że pacjentów zmarłych na nieuleczalne stadium nowotworu kwalifikuje się jako zmarłych na covid-19. Chorzy umierają na zawał, rozlany wyrostek robaczkowy, czy pęcherzyk żółciowy, gdyż nie doczekali się pomocy, bo szpital czekał na wyniki testu. Zwolnienie lekarzy „ walczących z epidemią” z odpowiedzialności prawnej za ich decyzje pogłębia beznadziejną sytuację pacjentów, którzy płacąc przez całe życie przymusową składkę zdrowotną nie mają bez dodatkowych opłat, na które ich nie stać, dostępu do bezpłatnego, zagwarantowanego przecież przez Konstytucję leczenia.
Oto zdobycze post socjalizmu.