Why Must They Put Warnings on Each Cigarette? Sometimes small items represent things with bigger meanings.

Why Must They Put Warnings on Each Cigarette?

by John Horvat II December 21, 2023 tfp/why-must-they

Why Must They Put Warnings on Each Cigarette?
Why Must They Put Warnings on Each Cigarette?

Sometimes small items represent things with bigger meanings. Hidden behind appearances are philosophies of life that it does well to analyze.

Such is the case of a recent news article on smoking. Canada announced last May that it would become the world’s first nation to require health warnings to be printed—on each individual cigarette.

Manufacturers must imprint a tiny message on all king-size cigarettes by July 2024. The warnings, which must be in English and French, will carry phrases like “Cigarettes cause cancer” and “Poison in every puff.”

Looking for a Cause

Some might attribute the excessive warning to overzealous bureaucrats. However, the facts suggest the absurd warnings represent much more.

There is no need to print such warnings on the individual smokes. Every carton and pack of cigarettes already has them in large letters for all to read. This has been government policy for decades. Anyone who has not read them written largely will certainly not read the tiny version on the single cigarette.

There must be a reason for the government’s micro-management of citizens’ health. Goodwill cannot be assumed. Gestures like this micro-warning are typical of a socialist mentality and its attached materialist philosophy. Such measures are consistent with a socialist government that takes it upon itself to supply all needs and avoid all risks. Socialists hold that this life is all that exists and everything must be organized to prevent anything that endangers personal pleasure.

The Essence of Socialism

The socialist mentality, writes Catholic thinker Plinio Corrêa de Oliveira, is contrary to “the existence of values that are greater than life itself and for which one should be willing to die.”

Hence, the socialist has “an abhorrence of risk and pain and an adoration of security and the utmost attachment to early life.”

Thus, any threat to one’s pleasure must be forestalled. The unbridled passions must be given free rein to the point that socialists will never condemn harmful vice or sin but rather provide warnings so that the acts can be framed as a choice.

The Socialist Denial of Sin and Misfortune

Finally, socialists deny Original Sin—and, by extension, all sin. They envision a utopia where misfortune cannot exist, and all can live together in equal harmony.

Thus, all misfortunes and suffering are, by nature, unjust. Everything must be done to abolish this suffering by the proliferation of entitlements. No one can be blamed for their own laziness or negligence. Unjust systems, structures and, ultimately, God are to blame.

In the socialist world without Original Sin, there is no error but only misinformation. For this reason, the government must intervene in everything with regulations to ensure that no tragedy ever happens. All vice must be practiced without mishap, which justifies abortion.

Class Struggle Overcomes Misfortune

If an accident does happen, it is a matter of misinformation, not misfortune linked to fallen nature. Hence the need for labels. Even the most remote possibility of disaster must carry warnings. The failure to foresee danger gives rise to litigation with multi-million dollar settlements.

This perspective fits in with Marx’s class struggle philosophy since the oppressed class is identified with all those who suffer accidents or misfortune. The oppressor class consists of the wealthier citizens who cause affliction by having riches and seemingly fewer misfortunes. The government does everything possible to suppress inequality and the effects of Original Sin, even when it interferes with personal lives by excessive regulation.

The radical nature of this mania for materialistic security is such that it extends to each individual cigarette. The warning label serves as evidence that an informed choice was made. The government has done all that it can to avert disaster. Cigarette companies might later be sued for causing addictions. Any unfortunate victim is without blame.

Realizing the Mediocre Socialist Dream

The socialist dream is that one day, everyone will live in total equality and freedom without any misfortune or consequences of sin. Life—as the only thing that matters—will be effortless and riskless.

For now, every experience must be dominated by tiny labels and warnings with a message that life must be denuded of every lofty thought or noble desire. All must be reduced to regulated pleasures and bland mediocrity—even when smoking an individual cigarette.

“Oświecony pociąg” Spinellego. Pociąg socjalistyczny zawsze jedzie do końcowej stacji “komunizm”.

Oświecony pociąg Spinellego

Kategoria: Archiwum, Polecane, Polityka, Polska, Pudło, Ważne

Autor: wawel , 31 października 2023 ekspedyt

imageBronisław Linke „Autobus” (Unii Europejskiej)

MOTTO

1. “W Parlamencie Europejskim 24.10.2023 r. miało miejsce uroczyste przekazanie propozycji Manifestu dla Federalnej Europy opracowane przez Grupę Spinellego.”

2. “Przesłanie Manifestu z Ventotene [którego autorami są włoski komunista Altiero Spinelli (1907-1986), usunięty z Partii Komunistycznej za trockizm oraz Ernesto Rossi (1897-1967)] jest dobitne, wyraziste i jasne: główną, jeśli nie jedyną, przyczyną wszystkich nieszczęść trapiących współczesną cywilizację europejską, kulminujących w tragedii II wojny światowej, jest ideologia suwerenności narodowej […] To zaś, co zaproponowali Spinelli i Rossi nie jest żadnym lekarstwem na choroby porewolucyjnego państwa narodowego, lecz przeniesieniem jakobińskiego centralizmu partykularnego (w jednym państwie) na poziom ponadnarodowy, a więc multiplikacją zła, której wszystkich złowrogich konsekwencji nie można dziś nawet przewidzieć. […] Rewersem zaś wykluczenia tego chrześcijańskiego fundamentu Europy jest domyślne uznanie przez autorów manifestu za fundament „współczesnej cywilizacji” jedynie tzw. Oświecenia, a więc epoki, w której rebelia przeciwko chrześcijaństwu przybrała po raz pierwszy charakter otwarty, bezkompromisowy i powszechny.”

[J.Bartyzel] 

3. “Paradoksalność wszelkich odmian takiego stanowiska polega natomiast na postulowaniu wprowadzenia prawdziwej demokracji i wolnego społeczeństwa przy jednoczesnym stwierdzeniu, że przejście do takiego stanu rzeczy odbyć się może jedynie za sprawą kierownictwa oświeconej mniejszości, posługującej się w tym celu środkami niedemokratycznymi i indoktrynacją.”
[F.Ludwin] 

4. “Bierną rewolucją powinien zaś kierować sztab rewolucyjnej elity intelektualnej umiejscowionej w kierownictwie partii komunistycznej będącej właśnie nowoczesnym, kolektywnym „Księciem”. Ze względu jednak na pozycyjny charakter wojny manewrowej w biernej rewolucji, wymagającej elastyczności i nawet pewnej finezyjności środków, tak, aby wprowadzać w instytucje władzy kulturowej „ducha rozłamu” ( scissione ) w sposób niezauważalny, nie jest celowe, aby komuniści wysuwali się na plan pierwszy oraz zbyt ostentacyjnie prezentowali swój rzeczywisty i ostateczny cel.

[J.Bartyzel] 

—————————————-

Ostatnich kilka lat dobitnie pokazało KTO powozi naszymi wagonami. Nie myślę tu, oczywiście, tylko o wagonach ze zbożem humanistyczno-technicznym ;). Bo z tymi wagonami z ziarnem to prosta sprawa – ongiś wwoził całe korowody tirów BEZ-CELNIE BEZCZELNIE taki np. Sekuła (Prezes Głównego Urzędu Ceł, prokuratura oskarżyła go o popełnienie czterech przestępstw, m. in. o działanie na szkodę Głównego Urzędu Ceł; w 2000 r. Sekuła podobno popełnił samobójstwo, a całkiem na pewno zmarł od ran postrzałowych). Jak widać w kwestii “celnej” nic się nie zmieniło od 20 lat – pastorał władzy przeszedł tylko w inne ręce. I doszła bajka o niewinnym carze, co dla Polski dobrze chce. No i dzisiaj cele ceł (w interpretacji MM “cele celów”) nie doprowadzą nikogo na łono Abrahama z ranami postrzałowymi brzucha, bo… system usunął niedociągnięcia.

Dzisiaj lewa kasa na  maseczkach, działkach, respiratorach, zbożu technicznym i wszystkim co na pseudopandemii i wojnie da się opylić z godnym uwagi przebiciem – nie nazywa się już przestępstwem, lecz sprawnością działania, troską o społeczeństwo i międzynarodową solidarnością. Wszak nadane nam przez deep state made in USA  miano “mocarstwo humanitarne” zobowiązuje ;). Dzisiaj żarcie pestycydów w mące (vide: chloropiryfos, niezwykle toksyczny pestycyd zakazany w UE a masowo sypany na Ukrainie) to polska racja stanu. I wciąż nasz tramwajo-pociąg czyni postępy (postęp musi być, bo co by z ambony ogłaszał co tydzień duet Kuźmiuk-Czarnecki?). Postęp jest, bo miały być fabryki dronów i samochodzików ekologicznych a jest zapowiedź (?) fabryki błogosławionych “szczepionek” i fabryki pocisków.

Chwała Mateuszu! Wpieriod! Aaa, bym zapomniał o fabryce naklejek “ruska onuca”, które to gadźety są niezastąpione, gdy nas złapią na popełnianiu przestępstwa – wtedy drzemy się w niebogłosy na tego, co złapał nas za rękę na przytulaniu kasy: “Jak śmiesz! Tyyy, tyy… ruska onuco! Osłabiasz nasze zdolności obronne! Putin tylko na to czeka!” I nagle sytuacja się odwróci: demaskatorzy wszelkiej rasy złodziejów staną w obliczu linczu ze strony pasażerów tramwaju Polska Patriotyczna. Da się?

Da.

Jest też w tym wyraźny postęp, bo niegdysiejszy okrzyk przyłapanego na kradzieży “To nie moja ręka!” był li tylko obronny. Okrzyk “ty ruska onuco!” stawia świat zorganizowanej przestępczości politycznej na całkiem nowym poziomie, poziomie w 100% ofensywnym. Niedługo ten sposób zejdzie pod strzechy i tacy na przykład zdemaskowani  kieszonkowcy w tramwaju na ostrzegawczy i wskazujący na nich okrzyk: “Uwaga! Złodziej!”  będą odkrzykiwać “Ty ruski agencie, ruska onuco, odwal się ode mnie! Ile ci płaci Putin?!” Jest postęp i dobra zmiana? Jest.

Jednym słowem nie jest źle. Sami humaniści na czele państwa, filantropi i zbawcy.

Nasz pociąg pędzi do przodu!

“A tłoki kołami ruszają z dwóch boków”, (“tłoki” to oczywista literówka Tuwima ;), winno przecież być “tłuki”).

1.

Wielu jedzie na pociągu do szczęścia. Na naszym pociągu do szczęścia. Najlepsza jazda jest na ludzkim pociągu do szczęścia.

Wracając więc do początkowej kwestii: kto powozi tym pociągiem? Źli ludzie już dawno powiadali, że kierujących pociągiem najlepiej rozpoznać po… strojach służbowych i kreacjach. Stylowe fartuszki, bródki przycięte bronsteinowsko i trewirowy rozmach rzucały się w oczy od wieku wśród molestujących Europę inkubów i sukkubów.

W tym świecie zjaw, demonów i potworzyszcz z lubością powtarzana jest bajka socjalistów o obaleniu komunizmu.

Niczego nie obalili, tylko poszerzyli bazę ludzką oraz ideową socjalizmu i jego definicję. Najprzyjemniej robi się transformacje… definicji. Najlepsze kasztany są na placu Pigalle-Solidarności. Rewizjonista lubi je nie tylko jesienią.

Nie obalili komunizmu – bo komunizmu nie było w PRL. PRL to było państwo socjalistyczne. Kiszczak zrobił pierestrojkę socjalizmu PRL w społeczną gospodarkę rynkową.

Komunizm to końcowa stacja, nigdy nie osiągalna, żyjąca tylko w wyobraźni socjalistów używana przez nich jako motywator mas do pracy w obrębie państw urządzonych socjalistycznie a nazywanych dowolnie. Komunizm to byt wirtualny, można dowolnie zmieniać jego nazwy, gdyż on nie istnieje i nie istniał – zmienić można np. “komunizm” na “polski model dobrobytu”, “zrównoważony rozwój”, “ekonomia współdzielenia”, “zielona transformacja”. Słowo-dynamo socjalizmu, jego prądnica ma wiele twarzy, mnóstwo wariantów. Co najmniej tyle, ile sefirotów ma kabalistyczne drzewo. Im więcej, tym lepiej. Tym większy zawrót głowy i utrata orientacji przestrzennej, czasowej i duchowej u pasażerów wywożonych w siną, zieloną, czerwoną i różową dal…

Niektórzy mówili, że kiedyś nazwa stacji końcowej brzmiała Macht. Nazwa jest jednak nieważna, ważne jest tylko, by był to jedyny przystanek, by był to przystanek końcowy i by był… nieosiągalny.  Komunizm istnieje tylko w specyficznych umysłach zdominowanych przez syndrom jerozolimski, kompleks mesjasza i kompleks Boga. Nieosiągalność celu jest gwarancją niewymienialności okupującej pociąg obsługi, czyli ciągłego dawania szans przez lud pasażerski grupie kilku drużyn konduktorsko-kierowniczo-motorniczych wiozących ludzi. Wśród członków obsługi panują ciepłe bardzo stosunki, familiarne, iście rodzinne. Bo jak głosi pieśń, którą często nucą pod nosem sprawdzając pasażerom bilety: “Tradycja w narodzie rzecz święta, w wybranym szczególnie przyjęta, gdy dziadek w obsłudze, syn dziadka w obsłudze, syn syna a wnuków wnuczęta.”

Socjaliści po to mówią, że obalili komunizm, by ukryć swoją socjalistyczność i ukryć to, że nie obalili komunizmu, lecz tylko przepoczwarzyli socjalizm. Nikt nie mówi: pierwszy niesocjalistyczny rząd, pierwszy niesocjalistyczny premier. Coś tu ktoś chce przed nami najwyraźniej ukryć… Mówi się: pierwszy niekomunistyczny rząd, pierwszy niekomunistyczny premier – bo to nic nie znaczy, czy też raczej, bo znaczyć może dowolną rzecz. I o to właśnie chodzi, by rzecz była dowolna. Gdy rzecz (“rzecz” także w pierwotnym znaczeniu, czyli: “mowa”) jest dowolna, to kierujący biegiem rzeczy mają wolność …  Wszystko odbywa się w sferze sefirotów, w miejscu zwanym ou-topos . W świętym Nigdy. Ogłaszają zwycięstwo nad czymś co nie istnieje, nie istniało i nie może istnieć. Ogłaszać zwycięstwo muszą, by nikt nie pomyślał, że walki w ogóle nie było. Nie ma nic bardziej psychologicznie zrozumiałego niż to, że kolaborant ogłasza sam siebie przemyślnym triumfatorem. Upadek komunizmu to nieistniejące zwycięstwo nad nieistniejącym, lecz niszczącym wszystko poza sobą, bytem. A socjalizm tego komunizmu nieśmiertelnym synem i… ojcem. Zresztą nazwę “socjalizm z powodzeniem zastąpić można inną (neokolonializm, neofeudalizm, kolonialny globalizm, FEDERALIZM, zjednoczenie, oświecona demokracja, Rzesza etc. etc.), bo nie o nazwy tu chodzi, lecz o rozpoznawalną strukturę tego gmachu.

Pociąg socjalistyczny zawsze jedzie do końcowej stacji “komunizm” (czy mówiąc bardziej konkretnie: do stacji ochlokracja sterowana z tylnego siedzenia przez plutokratów). Ponieważ z powodu częściowego zniesienia cenzury lud pasażerski stał się trochę bardziej świadomy – motorniczowie socjalistyczni od czasu do czasu zmuszeni są zmieniać nazwy końcowej stacji ogłaszając, że już do niej nie jadą, lecz pociąg jednak nieubłaganie dalej dąży w tym samym kierunku. Socjalizm ma tylko jeden kierunek: apoteoza i dobrobyt… POŚREDNIKÓW oraz władców marionetek.  Końcowa stacja socjalizmu jest nieosiągalna – na tym polega socjalizm – na dążeniu do celu, który wciąż się oddala, bo istnieje tylko w mózgach socjalistycznych motorniczych i kierowników pociągu. Socjalizm jest patologicznym, rozgorączkowanym stanem mózgu i słyszeniem głosów. Słyszeniem głosów “ludu”. Aby pasażerowie nie zorientowali się, że cała obsługa pociągu jest zamiejscowa – przez głośniki puszczane są pieśni patriotyczne. Aby nadzieja nie wygasała mimo ciągle oddalającego się końca podróży – na ekranach w korytarzu wyświetlana jest całodobowo prezentacja w powerpoincie pt. Cele komunizmu , a ponieważ sam komunizm jest celem, to prezentacja ma zaktualizowany tytuł: “Cele celów”, albo “Cel celu”, w wersji popularnej: Cela cel.

Socjalizm jest drogą bez celu stworzoną dla ulokowanej w danym kraju obsługi pociągu i dla tych z obcych dyspozytorni ruchu, którzy projektują tory – by obydwie te grupy nie lubiąc parać się pracą – miały wciąż świeże owoce pracy. Komunizm jest torami pod których jedzie pociąg socjalizmu. Torami, które kładą niewolnicy wierząc, że prowadzą one do sprawiedliwości społecznej i szczęścia w pewnej, nie za bliskiej i nie za odległej przyszłości. W przyszłości ulokowanej w takiej odległości czasowej, by prawie każdy miał nadzieję, że jeszcze za życia zdąży się “na nią załapać”. Pociąg Mazowieckiego miał dojechać do stacji dobrobyt (nowa nazwa komunizmu) za 15 lat. Po 15 latach nikt już nie pamiętał, że miała już być stacja końcowa. A po następnych 15 (czyli w sumie 30) latach kazano wszystkim wysiąść, lecz nie była to stacja końcowa, lecz … druga stacja początkowa. Kazano ludziom złapać trochę oddechu. I ogłoszono, że w związku ze zmianą rozkładu jazdy i robotami na torach pociąg dojedzie do końcowej stacji za 15 lat, czyli za 45 lat od chwili wyjazdu. Ponieważ liczba 45 jest uważana za szczęśliwą, gdyż w 1945 r. jedna okupacja zamieniła się na drugą, a każda zmiana jest ożywcza, a czasem nawet bywa dobrą zmianą, to nikt nie zauważył, że za ogłoszone 45-letnie opóźnienie nikt nie przeprosił, a zresztą po co przepraszać, skoro cała obsługa wie, że sensem tego pociągu nie jest dojazd, lecz jazda i podwyżki cen biletów komunikowane podczas jazdy. Wszyscy więc wsiedli, po krótkiej przerwie na papierosa odświeżonych marzeń, by nie zostać na postoju w polu jak Himilsbach z angielskim. Albo jak polscy rolnicy i hodowcy z ukraińskim zbożem, drobiem, miodem i orzechami. Pociąg ruszył.

2.

Pierwsi zaczęli się budzić ci, którym często śniła się niepodległość. Pociągiem pełnym pośredników i kast organizujących handel towarami produkowanymi podczas jazdy przez podróżnych nie można jednak dojechać do stacji niepodległość. W rozkładzie jazdy pociągu socjalistycznego nie ma takiego przystanku. Kasty pośredników kierujące pociągiem i handlujące w nim nie dadzą się usunąć z pociągu – swoje prawo do okupowania pociągu i nieskończonego obwożenia go po bezdrożach nazywają patriotyzmem. Jest to patriotyzm odwrotny od patriotyzmu pasażerów. Dwa statusy ludzi z pociągu są także przyczyną dwóch niepodległości – jedna to kastowa niepodległość, niepodleganie żadnej kontroli a druga, to niepodległość prawdziwa, o której czasem marzą najniepokorniejsi z niewolników, z biegiem lat jednak zastępując to marzenie podsuniętą przez Niepodległą nikomu (prócz marionetkowego Imperatora) obsługę pociągu – wizją uciekającej, szczęśliwej stacji końcowej. Jedna i druga. Druga i jedna. Dwie (por. J.J.Lipski, Dwie ojczyzny – dwa patriotyzmy).

Czy końcowy przystanek uciekał o tyle, o ile się do niego pociąg przybliżał, czy też końcowa stacja trwała nieruchomo w środku koła, po którego obwodzie niestrudzenie krążył pociąg po ułożonych w okrąg torach, przeliczając swoimi kołami leżące pod torami podkłady  (ideologiczne)  w liczbie będącej wielokrotnością 1945 – nie dało się stwierdzić. W każdym razie najbystrzejszym z pasażerów po długim wystawaniu w korytarzu przed nieszczelnymi oknami zdawało się, że w określonych interwałach czasowych za oknem pojawiają się te same budynki, o tej samej liczbie pięter a komunikaty obsługi brzmią jakby były odtwarzane z taśmy. Wszystko jawiło się jakimś cyklem zawiązanym mocno i ściśle, jak węzeł kotwiczny. Wszystko było powtarzalne, oprócz bezczelności obsługi pociągu oraz grubości złotych łańcuchów od identyfikatorów, które to bezczelność i grubość  rosły regularnie, związane ze sobą zasadą wzajemnej proporcjonalności i solidarności. Niektórzy twierdzili, że widzieli, jakoby pociąg krążył dokoła laserowej projekcji 3 D obrazującej trzech mężczyzn pijących szampana: Marksa, Schumana i Spinellego. Gdy chcieli z innymi się podzielić tym, co widzieli, tamci powtarzali jak automaty: “Nie jest źle. Jest lepiej. Nie jest źle, jest lepiej. Zresztą bilety kupił na ten pociąg  Najgenialniejszy Zamawiacz Biletów, świętej pamięci pan prezydent i profesor . On nie mógł chcieć dla nas źle. On nie mógł się mylić. Wszystko się zgadza, zgadza, zgadza…”

To tory, to pociąg. To pociąg pędzący i pędzi jednaki, miarowy, wierzący…

Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy, I koła turkocą, i puka, i stuka to:  Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!

Gdy pociąg rusza, rozpala się oczekiwania. Gdy już jedzie – wygasza się je. To taki internacjonalny marsz z racami i pochodniami oczekiwań. W kłębach dymu. Fumokracja. Dymokracja.

Kiedyś kibitki i Sybir realny, teraz pociąg należący do firmy Spinelli-Reich pędzi na duchowy Sybir… A nasi przewodnicy mówią, że nie można doń nie wsiąść, bo wtedy znaleźlibyśmy się na marginesie.

Jeśli jacyś z pasażerów zaczynają dopytywać się o rozkład jazdy, by w razie czego przesiąść się na inny pociąg – zostają wyciągani z pociągu i oskarżani o bolszewicki faszyzm terrorystyczny, lub o bolszewicki terroryzm faszystowski, a żeby zagłuszyć akcję wyciągania i krzyki wyciąganych – przez głośniki puszcza się wspomnienia potomków polskich powstańców, seriale przygodowe o rządach sanacji i fabularyzowane słuchowiska historyczne o bitewnych sukcesach Berka Joselewicza. Najgorzej zaś są traktowani ci, którzy śmieli domagać się wymiany obsługi na miejscową…

Ci, którzy zaczynają się bardziej grzecznie pytać: “Czy na pewno jedziemy w tym kierunku, co trzeba?” spotykają się z niechętnymi spojrzeniami zapatrzonych w ekrany (jęk szklany… śmiech szklany…) na których miga prezentacja pt. Cele jazdy i słyszą powtarzaną pewnym głosem odpowiedź: “Schuman wie, dokąd jedziemy, bo Klamm mu powiedział…” [Klamm to nieuchwytny zarządca zamku z powieści “Zamek” F. Kafki; przyp. mój, wawel].  Gdy ktoś dalej drąży temat mówiąc: “Przecież Schuman już dawno nie żyje i nigdy nie mówił o tym kierunku, o którym myślicie, ale o przeciwnym” – to potępiany spojrzeniami prawie wszystkich zostaje umieszczony w izolowanym przedziale z ekranem nadającym filmy o marnym losie nazistów i o Norymberdze. Do tej samej celi izolowanej trafiają ci, którym nie trafia do przekonania to, iż musimy jechać w dobrym kierunku, bo przecież bilety zamawiał Mistrz Zamawiania Biletów. Kiedy razu pewnego ktoś na takie dictum odrzekł, że – jak opowiadają – ten genialny zamawiacz biletów kiedyś zatrzymał pociąg mówiąc, że musi wpuścić filantropijną grupę kelnerów, która rozda wszystkim darmowe posiłki. Wpuszczeni wprawdzie mieli fartuszki, lecz zaburzali całe życie w pociągu, budzili ludzi po nocach szukając z latarkami w ich bagażach różańców, podczas postojów wyskakiwali i kładli się na torach, albo zamykali się w przedziale z córkami bulwersując wszystkich wydobywającymi się z niego odgłosami. Czy ktoś zadający się z takim towarzystwem i narzucający je pasażerom bez pytania się ich o zdanie – może gwarantować zakup dobrych biletów?

Każdy, kto podejrzewa, że cały pociąg, rozkład jazdy, końcowa stacja – to fikcja żywiąca obsługę, pośredników i producentów torów – nazywany jest: onuca, negacjonista, agent, nacjonalista, Polnischer Bandit i element antyspołeczny a imię jego zostaje wymazane z księgi żywych, chociaż żyje dalej. I tak się zaczyna i taką ma cenę wychodzenie z pociągu, który nigdy się nie zatrzymuje, bo donikąd jedzie. I z którego w miarę jazdy coraz mniej można wysiąść…

image

Ilustracja. “To para, co z kotła rurami do tłoków,

A tłoki kołami ruszają z dwóch boków

image
image
image
image
image
image

Tagi:“federalizm”, Marks, oświecona demokracja, rewolucja, Rzesza, Spinelli, Trocki – Lejba Bronstein, UE

O autorze: wawel

===============

mail:

A w Polsce:

OD UNII LUBELSKIEJ… DO UNII EUROPEJSKIEJ

Things Are So Bad in Cuba that It Must Even Import Sugar to Survive

Things Are So Bad in Cuba that It Must Even Import Sugar to Survive

by Edwin Benson September 21, 2023 so-bad-in-cuba-that-it-must-even-import-sugar-to-survive

Things Are So Bad in Cuba that It Must Even Import Sugar to Survive
Things Are So Bad in Cuba that It Must Even Import Sugar to Survive

When the Soviet Union dissolved the day after Christmas 1991, it inaugurated a season of celebration in Miami’s many Cuban neighborhoods. Long-time exiles pulled yellowing deeds and other legal documents out of bank safety deposit boxes, preparing to return to Cuba and reclaim land, homes and businesses confiscated by Castro’s socialist experiment.

There was no such joy in Havana. The Soviet Union’s political and economic support underlaid all of Cuban life. A time of hunger and doubt that Cubans call the “Special Period” began. In a masterpiece of political manipulation, the Castro government turned the uncertainty to its advantage and held on to power.

The exiles’ deeds and documents went back to the bank.

Today, Cuba is once again an economic basket case. A presentation by Professor Carmelo Mesa Lago of the University of Pittsburgh makes the disasters’ extent plain. He made the presentation to the Association for the Study of the Cuban Economy at Florida International University (FIU) in Miami.

“Six decades after the Cuban Revolution,” the Professor began, “the country is again undergoing a severe economic crisis, this time worse than the infamous ‘Special Period’ in the 1990s.”

A Bitter Tale About Sugar

The most obvious example of Cuba’s woes is the sugar crop.

When Cuba was a Spanish colony, sugar plantations formed the centerpiece of the economy. The Industrial Revolution radically altered sugar harvesting and processing. The Cuban economy swelled.

According to Encyclopedia Britannica, “By 1850, the sugar industry accounted for four-fifths of all exports, and in 1860 Cuba produced nearly one-third of the world’s sugar.”

Such expansion is a source of nostalgia today. The sugar crop, 8.5 million tons in 1970, was about one-nineteenth that large (473,000 tons) in 2021. The Cuban official estimate for 2023 is 350,000 tons. Complicating the issue, Cuba has a commitment to sell China 400,000 tons. So, they plan to purchase sugar from Brazil to close the gap.

Professor Mesa Lago’s presentation at FIU gave much more detail about the Cuban economy, which he divided into seven categories.

  1. The Inefficient Economic System

One of the chief flaws of communism is that central planning creates unworkable economic systems. No small group of leaders is wise enough to make sound economic decisions for whole societies. Inevitably, that group crafts policies that fit their prevailing notions, benefit them personally or both. The decision-making apparatus further deteriorates as the leaders increasingly insulate themselves against the woes they inflict on their people. No effective change is possible because the decision-makers are the broken system’s chief beneficiaries.

This has been Cuba’s story throughout the Castro regime, which continues under Raoul Castro’s hand-picked successor, Miguel Díaz-Canel.

Dr. Mesa-Lago makes an exception for “market socialism,” but he is unduly optimistic. No socialist government can allow vibrant and free markets to exist. They always end up working against the regime’s control. That is the great lesson of the former British colony, Hong Kong.

  1. The Serious Economic-Humanitarian Crisis in Venezuela

The current state of Venezuela’s economy is far too complex to go into here. The subtitle of a recent article from the oh-so-liberal New York Times sums it up beautifully.

“After years of extreme scarcity, some Venezuelans lead lives of luxury as others scrape by. The nation of grinding hardship has increasingly become one of haves and have-nots.”

When the “Gray Lady on Times Square” criticizes socialists, the situation must be disastrous.

The effect of Venezuela’s deterioration on Cuba is simple to explain. When Hugo Chávez took over the oil-rich nation in 1999, he revered his mentor, Fidel Castro. The above-mentioned “special period” ended when Chávez sent cash and oil to Cuba. That policy continued under Nicolás Maduro after Chávez’s death. However, Maduro’s government is now broke. Once again, Cuba lost its primary financial support.

  1. The Inability of Cuba to Finance its Own Imports with its Own Exports

The sugar production problem is one component of this problem. The overall picture is far worse. From 1989 to 2021, the overall value of Cuban exports went down by 67 percent, while imports increased by five percent. The cumulative effect over time is an enormous trade deficit.

Even exports of the famous Cuban cigars are off by over one-fifth. If Cuba were a corporation, it would be time to hang up the “Going Out of Business” sign.

  1. The Strong Sanctions Imposed by Trump

Less than two weeks before leaving the Oval Office, the Trump administration designated Cuba a “state sponsor of terrorism.” Secretary of State Mike Pompeo tied the designation to three long-standing grievances.

“For decades, the Cuban government has fed, housed, and provided medical care for murderers, bombmakers, and hijackers, while many Cubans go hungry, homeless, and without basic medicine…. Cuba also harbors several U.S. fugitives from justice wanted on or convicted of charges of political violence, many of whom have resided in Cuba for decades…. The Cuban intelligence and security apparatus has infiltrated Venezuela’s security and military forces, assisting Nicholas Maduro to maintain his stranglehold over his people while allowing terrorist organizations to operate.” 

The sanctions included restrictions on flights, trade and various financial transactions between U.S. companies and the island nation. Of these, the most damaging may be a severe limitation on the amounts of U.S. dollars that American citizens can send to Cuba, in many cases to family members. According to Professor Mesa-Lago, these remittances dropped from $3.7 billion in 2019 to $1.0 billion in 2021.

Despite promises by the Biden Administration to roll back the Trump sanctions against Cuba, they largely remain in effect, due partly to the objections of New Jersey Democrat Senator Bob Menendez, whose parents emigrated from Cuba shortly before his birth. According to the Pew Research Center, in 2006, New Jersey had the second-highest concentration of Cubans in the nation, trailing only Florida.

  1. Covid-19

For a time, it looked like tourism might be Cuba’s economic salvation. The one-time “Pearl of the Antilles” has always been a celebrated tourist destination. The government invested heavily in refurbishing hotels and promoting the raucous nightlife that predated Fidel Castro. When President Obama eased travel restrictions, a vast number of American leftists burnished their liberal credentials by taking vacations in Havana.

Those tourists, 4.7 million In 2018, brought in millions of dollars and euros that the regime needed.

Then came Covid. The number of visitors in 2020 was about one-quarter of 2018’s record. The figure would have been worse, except that the Covid crisis broke in March—the close of the winter travel season. When the problem continued into 2021, combined with the new Trump sanctions, caused the figure to decline even further.

There was a bounce-back in 2022, but it was small, with 1.6 million visitors. Apparently, the liberals found other beaches.

  1. Tarea Ordenamiento

Translated from Spanish, the phrase means “Task Ordering.” One of the tasks was to unify the currency.

For decades, Cuba had two monetary systems. The island’s people used normal—meaning all but valueless—“national” Cuban pesos. A “convertible” peso was available for those who could purchase them with internationally recognized currencies. The effect was a ridiculously complicated system that reduced productivity.

The plan backfired miserably. According to the Columbia University Law School, the official exchange rate against the U.S. dollar dropped by a catastrophic 2,300 percent. The result has been massive inflation. Higher prices, in turn, significantly diminished the already marginal standard of living.

  1. The Russian Invasion of Ukraine

Russia inherited a trading relationship with Cuba from the old Soviet Union. This never constituted a major factor for Russia, but it was vital for Cuba.

The international reaction to Russia’s invasion of Ukraine complicated that situation. As sanctions curtailed Russian energy exports, Cuba’s oil supply—never abundant—plummeted. This condition further fueled the runaway inflation rate.

Can Cuba Recover?

It isn’t easy to see any path that Cuba can take to reverse its fortunes short of repudiating the Castro revolution. Even then, Cuba would still need to rely on foreign capital to revive its withered economy. That process would consume decades.

Perhaps the greatest lesson Cuba can teach the world is that communism destroys everything. Even when a nation has excellent natural resources, solid allies and high-spending Western tourists, Karl Marx’s “workers’ paradise” manages to reduce everything to poverty. It is best thrown into the dustbin of history.

Photo Credit:  © Paulo Nabas – stock.adobe.com

Related Articles:

Cuban Communism and LGBT “Rights” Have t…How Debt Policies Are Provoking an Unavo…Crypto-Currency Meltdown Is a Lesson on …BlackRock Takes a Hit: ESG Boomerangs on…

1eaaed71de8896900The Traditional Family Property TFP lion banner

Subscribe

https://www.facebook.com/plugins/page.php?href=Tradition.Family.Property.TFP/&width=340&height=130&hide_cover=1&show_facepile=false&&hide_cta=false&small_header=true&adapt_container_width=true&locale=en_US

Konieczna rejestracja w ARiMR jednej świni do ubicia – Żądanie podania „numeru nowej siedziby stada”..

Rejestracja jednej świni do ubicia – Żądanie podania „numeru nowej siedziby stada”…– wyjaśniamy wątpliwości

https://www.tygodnik-rolniczy.pl/articles/hodowla-zwierzat/rejestracja-jednej-swini-wyjasniamy-watpliwosci/

Po wejściu 25 lutego przepisów wymagających, aby rolnik utrzymujący nawet jedną świnię na własne potrzeby rejestrował siedzibę stada pojawiły się wśród naszych Czytelników wątpliwości i pytania, co zrobić w przypadku sprzedaży jednego tucznika osobom nieposiadającym siedziby stada, które chcą po prostu tego tucznika od razu ubić.

Dotychczas osoby, które miały tylko jedną sztukę, były zwolnione z obowiązku jej identyfikacji i rejestracji. Teraz w przypadku sprzedaży świni, dotychczasowy posiadacz (zbywający) oraz nowy posiadacz (nabywający) muszą zgłosić ten fakt w ciągu 30 dni od jego zaistnienia do biura powiatowego Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa podając między innymi numery obu siedzib stad.

Jak wyjaśnia nam ministerstwo rolnictwa, zgodnie z przepisami ustawy z 2 kwietnia 2004 r. o systemie identyfikacji i rejestracji zwierząt, każda osoba fizyczna, osoba prawna lub jednostka organizacyjna nieposiadająca osobowości prawnej, posiadająca świnię, nawet tymczasowo, jest posiadaczem tego zwierzęcia. Zobowiązana jest więc do zgłoszenia kierownikowi właściwego biura powiatowego ARiMR siedziby stada w celu nadania numeru, nie później niż w dniu wprowadzenia do tej siedziby pierwszego zwierzęcia gospodarskiego.

[—-] dalej bełkot – nie do przeżycia… MD

Soc – biurokracja w akcji i rozwoju: W małym mieszkaniu o dodatek węglowy wnioskują 4 gospodarstwa

2022-08-26, Bartłomiej Furmanowicz, https://www.rybnik.com.pl/wiadomosci,hit-w-malym-mieszkaniu-o-dodatek-weglowy-wnioskuja-4-gospodarstwa,wia5-3273-53214.html

Dodatek węglowy cieszy się ogromną popularnością. Tylko do czwartku (25 sierpnia) rybnicki magistrat naliczył ponad 3000 złożonych wniosków. Mnożą się jednak wątpliwości. Zgodnie z zapisami ustawy świadczenie przyznawane jest gospodarstwom domowym, niezależnie od liczby pieców węglowych w budynku. Dochodzi do sytuacji, że domownicy korzystający z jednego kotła dostają kilka dodatków węglowych. Tu mamy hit z Rybnika – miejscowy OPS otrzymał 4 wnioski od gospodarstw, które zajmują pomieszczenie o powierzchni nieprzekraczającej… 40 metrów kwadratowych!

Dodatek węglowy: mieszkańcy rzucili się do wypełniania wniosków

O tym informowaliśmy Was 17 sierpnia. Od tego dnia Ośrodek Pomocy Społecznej przy Raciborskiej i na Kampusie przyjmuje od rybniczan wnioski o dodatki węglowe. Akceptacja oznacza wypłatę jednorazowego świadczenia w postaci 3 tysięcy złotych.

Jak informuje nas Agnieszka Skupień, rzecznik rybnickiego magistratu, do wczoraj (24 sierpnia) złożono 3000 wniosków, z czego 700 drogą elektroniczną. Najwięcej wniosków złożonych w tradycyjnej formie trafiło do OPS-u poprzez kampus. Znajdują się tam 4 stanowiska.

Kosztowna luka w przepisach

Jest jednak pewien poważny mankament w zasadach ubiegania się o dodatek węglowy. Zgodnie z zapisami ustawy świadczenie przyznawane jest gospodarstwom domowym, niezależnie od liczby pieców węglowych w budynku. Dochodzi do sytuacji, że domownicy korzystający z jednego kotła dostają kilka dodatków węglowych. Zgodnie z ustawionymi zasadami – jest to legalne.

Kiedy mówimy o np. dwóch gospodarstwach domowych w jednym budynku? Posłużymy się przykładem: na parterze mieszka jedna rodzina, a na pierwszym piętrze rodzice męża lub żony z parteru. Jeżeli osoby z obu pięter korzystają z np. swoich lodówek, pralek, telewizorów, łazienek – możemy mówić o dwóch gospodarstwach domowych.

To, że taki model życia społecznego jest popularny w Polsce od dawna, nikogo nie trzeba przekonywać. Tego jednak nie wziął pod uwagę nasz rząd określając zasady przyznawania dodatków węglowych.

Polacy widząc lukę prawną – składają po 2-3 wnioski, zamiast 3 tys. złotych mogą zwinąć 2 i 3 razy tyle. Zauważają to urzędnicy w rybnickim magistracie.

Aktualnie zostało złożonych ponad 3000 wniosków, ponad 700 złożono elektronicznie. Nasilają się sytuacje, w których mieszkańcy wycofują wniosek złożony do CEEB, by go skorygować, ze względu na podawane dane o ilości osób w gospodarstwie domowym i źródle ogrzewania. Cześć składających wnioski o dodatek węglowy zaczyna je wycofywać, ze względu na coraz częściej upowszechniane informacje na temat tego, że świadczenie to jest przyznawane na gospodarstwo domowe, a nie na budynek, czy źródło ogrzewania – wyjaśnia Agnieszka Skupień.

Magistrat nie prowadzi jednak statystyk dotyczących podwójnych wniosków na jeden budynek.

Z małego mieszkania złożono 4 wnioski o dodatek węglowy

O ile jeszcze taki sposób rozumienia tych przepisów (dwa gospodarstwa w budynku – red.) jest zrozumiały, o tyle trudno komentować sytuacje, w których w mieszkaniu, nieprzekraczającym 40 metrów kwadratowych z jednym piecem kaflowym, z jedną kuchnią i jedną łazienką funkcjonują …cztery gospodarstwa domowe. Z takiego mieszkania złożono cztery wnioski –

[—] i bla… bla…

MD

Czemu w latach 1919-20 Polska nie stała się imperium. Głupota czy zdrada.

– Gdyby Piłsudski dobił czerwonych podczas wojny polsko-bolszewickiej, to Polska stałaby się potęgą, której niewielu mogłoby zagrozić. A sam bolszewizm byłby tylko krótkim, choć wyjątkowo krwawym, epizodem w historii świata. Niestety, Naczelnik zarzucił swoje plany stworzenia federacji Polski, Ukrainy, Białorusi i Litwy. W ten sposób los Polski został przypieczętowany. Bolszewicy zebrali siły i wykonali na nas wyrok 17 września 1939 roku – mówi w rozmowie z WP publicysta historyczny Piotr Zychowicz.

Piotr Zychowicz: https://opinie.wp.pl/piotr-zychowicz-przez-blad-pilsudskiego-polska-nie-stala-sie-imperium-6126039898441857a

Robert Jurszo, Wirtualna Polska: Na przełomie lata i jesieni 1919 r. sytuacja bolszewików podczas wojny z Polską była opłakana. Z każdej strony otaczali ich przeciwnicy. Tereny, na których panowali, również były niestabilne, bo dochodziło na nich do lokalnych chłopskich rebelii. Można powiedzieć, że byli o krok od klęski. Ale Piłsudski wstrzymał natarcie…

Piotr Zychowicz:Był to moment, w którym Józef Piłsudski dzierżył w swoich rękach nie tylko losy Polski, ale również świata. Od jego decyzji zależało, kto zatriumfuje w Rosji. I kto będzie nią rządził po zakończeniu wojny domowej. Nie jest to moja odosobniona ocena. Wszyscy w tamtym czasie tak uważali: sam Piłsudski, przywódcy bolszewików, no i oczywiście biali, a wśród nich gen. Anton Denikin.

Rzeczywiście, sytuacja bolszewików była opłakana, a ich władza chwiała się. Wystarczy rzucić okiem na mapę. Na zachodzie rozciągał się długi polski front, na którym stało blisko pół miliona naszych żołnierzy. Od północy nacierał gen. Nikołaj Judenicz, który był już niemal na rogatkach Piotrogrodu. Pod Archangielskiem stała armia gen. Jewgienija Millera. Na Syberii mocno trzymało się wojsko adm. Aleksandra Kołczaka. A od południa na Moskwę nacierały – rozbijając po drodze kolejne dywizje Armii Czerwonej – oddziały wspomnianego gen. Denikina. Ten ostatni pisał do Piłsudskiego rozpaczliwe listy, w których zaklinał Naczelnika, by rzucił swoich żołnierzy do walki. Dzięki temu Polacy związaliby walką siły sowieckie, a Denikin uderzyłby prosto na Moskwę, co przypieczętowałoby bolszewicką klęskę.

Tymczasem Piłsudski nie tylko odrzucił apele białego generała, ale zawarł też tajny pakt z Leninem. Stało się to w miejscowości Mikaszewicze, która dziś znajduje się na Białorusi. Tam, w wagonie odstawionym na bocznicę kolejową, polscy i sowieccy wysłannicy uzgodnili, że Polacy wstrzymają ofensywę. Ale nie tylko. Piłsudski zapewnił też Lenina, że bolszewicy mogą bez obaw przenieść wszystkie siły z frontu zachodniego pod Moskwę, dzięki czemu możliwe stanie się powstrzymanie marszu Denikina. I tak też się stało. Władza sowiecka została uratowana rzutem na taśmę.

Ale dlaczego Marszałek zdecydował się na taki krok? Przecież zwycięstwo nad czerwoną Rosją było na wyciągnięcie ręki…

Są dwa powody. Pierwszy nazwałbym emocjonalno-ideologicznym. Trzeba pamiętać, że Piłsudski był człowiekiem, który przez całe swoje życie walczył z carską Rosją, i to jako członek ruchu socjalistycznego. Przez to siedział w więzieniach, zesłano go na Syberię, a tam – podczas buntu więźniów politycznych w Irkucku – rosyjski żołnierz wybił mu dwa zęby. Takich rzeczy się nie zapomina. Na samą myśl o tym, że miałby się sprzymierzyć z tymi koszmarnymi carskimi żandarmami i generałami w epoletach, Piłsudskim po prostu trzęsło. To była dla niego psychiczna bariera nie do przezwyciężenia.

Natomiast bolszewicy… No cóż, byli jacy byli, ale jednak w przeszłości stanowili jego współtowarzyszy walki z caratem.

A druga przyczyna?

Ta była już natury czysto politycznej. Piłsudski po prostu uznał, że woli, by Rosją po wojnie rządzili bolszewicy. Uznał, że Rosja czerwona będzie dla Polski dużo mniejszym zagrożeniem, aniżeli Rosja biała. Był przekonany, że bolszewizm doprowadzi do takiej anarchii, że wschodni sąsiad nie będzie dla Polski żadnym liczącym się przeciwnikiem. Nie wyobrażał sobie również, by w przyszłości było możliwe ponad głowami Polaków porozumienie między – jak mówił – ”londyńską giełdą”, czyli zachodnimi kapitalistami, a bolszewikami. Kalkulował w ten sposób, dlatego z pełną świadomością postawił na czerwonych. I to była katastrofalna pomyłka.

Piłsudski nie rozumiał, że bolszewicka Rosja dla Polski jest czymś tysiąc razy gorszym niż Rosja carska. Z tą ostatnią w ciągu kilkuset lat stoczyliśmy 20 wojen. Raz górą byli oni, raz my. Ale carat stanowił zagrożenie tylko dla naszej państwowości, natomiast bolszewizm był śmiertelną groźbą dla czegoś więcej – naszej duszy…

”Duszy”?

Bolszewizm to totalitaryzm. Wprowadził nowe – zupełnie nieznane epoce starych konserwatywnych monarchii – środki: masowe ludobójstwo, masowy terror, czy donosicielstwo, które prowadziły do rozpadu społecznego i moralnego gnicia każdego narodu. Proszę tylko przypomnieć sobie Katyń, operację polską NKWD z lat 30., czy przesiedlenia Polaków na wschód – na Syberię i do Kazachstanu. To wszystko, to była zupełnie nowa ”jakość”. Nieznana caratowi, który nie był reżimem o takiej zbrodniczej naturze.

Ale Piłsudski pomylił się również co do tego, że bolszewizm nigdy Polsce nie zagrozi. Stało się to po 20 latach, 17 września 1939 r., ale wtedy już nie mogliśmy liczyć na żaden ”cud nad Wisłą”. Niestety, Marszałek źle kalkulował też w sprawie tego, czy bolszewizm zdoła porozumieć się z państwami zachodnimi. Uważał, że to niemożliwe, a jednak w 1939 r. Hitler dogadał się w sprawie demontażu Polski ze Stalinem. A w 1944 i 1945 r. – w kwestii nowego kształtu Polski – doszli z nim do porozumienia Anglosasi. I nagle okazało się, że ”londyńska giełda” potrafi znaleźć wspólny język z bolszewickimi komisarzami, co Piłsudskiemu nie mieściło się w głowie.

Dlatego wydarzenia roku 1919 porównałbym do sytuacji, w której naszemu sąsiadowi płonie dom. Wtedy instynkt samozachowawczy podpowiada nam – nawet jeśli z tym sąsiadem stoczyliśmy 20 procesów o miedzę i go nie znosimy – by natychmiast łapać za wiadro z wodą i pędzić na ratunek. Z prostego powodu: ponieważ ten pożar łatwo może przeskoczyć na nasz dach. Ta metafora dobrze oddaje to, co stało się w 1919 i 1920 r. Z powodu różnych historycznych zaszłości i błędnych kalkulacji geopolitycznych nie pomogliśmy białej Rosji rozprawić się z Bolszewią. W efekcie Bolszewia połknęła nie tylko Rosję, ale z czasem również Polskę.

W takim razie puśćmy wodze wyobraźni: Piłsudski odprawia Sowietów z kwitkiem, buduje sojusz z Denikinem i rusza z białymi na bolszewików. Co dzieje się dalej?

Oczywiście snując taką historię alternatywną jesteśmy skazani na domysły. Ale, opierając się na analizie sytuacji i potencjałów wszystkich trzech stron konfliktu, to wydaje się, że polski marsz na Moskwę nie byłby konieczny. W zupełności by wystarczyło, gdybyśmy wykonali ograniczone uderzenie na Mozyrz i zamknęli w ”worku” całą 12 armię bolszewicką. W ten sposób udałoby się odciążyć lewe skrzydło Denikina, który miałby otwartą drogę na Moskwę i wkrótce ją zajął.

A może, gdyby Denikin zwyciężył, to chwilę później biali rzuciliby się na Polskę?

Tę obawę uważam za nieuzasadnioną, ponieważ Rosja po zwycięstwie sił antybolszewickich byłaby po prostu na to za słaba. Z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że ten kraj po I wojnie światowej, wojnie domowej, a w szczególności kilku latach rządów komunizmu wojennego był totalnie zdemolowany.

Poza tym, gdyby biali chcieli zabrać się za wojowanie w imię restytucji granic rosyjskich sprzed Wielkiej Wojny, to musieliby zaatakować nie tylko Polskę, ale również państwa bałtyckie, Rumunię czy Finlandię. To byłaby bardzo ciężka kampania, w której Rosjanie – moim zdaniem – zostaliby pobici.

To w takim razie co stałoby się z Rosją?

W bólach rodziłby się w niej nowy reżim. Nastąpiłaby zapewne próba powrotu do jakiejś formy przedrewolucyjnej Rosji. Ustrojem byłaby przypuszczalnie monarchia parlamentarna. Ale – przede wszystkim – nowa władza musiałaby poradzić sobie z mnóstwem problemów, które zrodziły wojny i bolszewicy.

Po pierwsze, dwa lata rządów komunistów były rzezią rosyjskich elit: biurokracji, burżuazji, szlachty i oficerów. Brakowałoby więc naturalnej podpory dla nowej władzy. Po drugie, rządy bolszewików rozbudziły wśród chłopstwa kolosalny ”głód” ziemi, więc trzeba by poradzić sobie z palącą kwestią rolną. A nie byłoby to wcale łatwe, ponieważ – jak przypuszczam – biała władza chciałaby dokonać restytucji ziemi i zwrócić ją jej pierwotnym właścicielom. To by wywołało żywiołowy opór chłopstwa. Po trzecie, trzeba by było jakoś uporać się z kompletną ”demolką” przemysłu i okiełznać rady robotnicze, które powstały w fabrykach. Wreszcie, wszystko to byłoby niełatwe do zrobienia również dlatego, że sam obóz białych był mocno politycznie podzielony. Dlatego – powtarzam to raz jeszcze – odrodzona biała Rosja przez wiele lat nie stanowiłaby żadnego zagrożenia dla Polski.

No dobrze, a potem? Czy nie byłoby to tylko zagrożenie odroczone w czasie?

Owszem, możemy sobie wyobrazić taki scenariusz, że Rosja porozumiewa się z Republiką Weimarską…

A nie z Adolfem Hitlerem?

Nie, w tej wersji wydarzeń, którą teraz opisuję, narodowego socjalizmu nie ma. Z prostego powodu: nazizm był niemiecką odpowiedzią na bolszewizm. Hitler to był bolszewik, tyle że narodowy, a nie internacjonalistyczny.

No ale załóżmy, że odbudowa kraju zajmuje Rosji 20 lat i 1 września 1939 r. – wspólnie z Republiką Weimarską – uderza na Polskę. I przyjmijmy nawet, że dochodzi do rzeczy dla nas najstraszniejszej: rozbioru Polski pomiędzy dwóch napastników. Nawet gdyby to się stało to sytuacja Polaków byłaby o stokroć lepsza, niż była w rzeczywistej, a nie alternatywnej, historii. Myślę, że żadnemu Polakowi nie trzeba tłumaczyć na czym polega różnica między carskim i kajzerowskim zaborem, a sowiecką i nazistowską okupacją. Oczywiście, zabór – jak to zabór – nie byłby niczym miłym. Ale nie byłoby Auschwitz, Katynia i całego totalitarnego ludobójstwa, którego ofiarą padł naród polski.

Gdyby więc Piłsudski w 1919 r. wyciągnął rękę do Denikina, Europa uniknęłaby dwóch potwornych totalitaryzmów, które – niczym maszynka do mięsa – przemieliły miliony ludzkich istnień. Gdyby Marszałek podjął wtedy inną decyzję, to bolszewizm byłby zaledwie chwilowym mgnieniem w historii ludzkości. Co prawda, wyjątkowo krwawym, ale jednak krótkotrwałym.

Wróćmy do rzeczywistej historii. Rok później losy wojny się odwracają. Do lata 1920 r. wojsko polskie znajduje się w defensywie. Pojawia się przerażająca perspektywa tego, że dopiero co powstała jak feniks z popiołów Polska stanie się sowiecką republiką. Na szczęście, tę ponurą wizję wymazują dwa zwycięstwa: bitwa warszawska oraz bitwa nad Niemnem. I znowu otwiera się droga na Moskwę…
No cóż, skoro Piłsudski w 1919 r. nie chciał iść na Moskwę, to w 1920 r. Moskwa przyszła do niego. Gdyby Marszałek pobił bolszewików rok wcześniej, to nie byłby potrzebny żaden ”cud nad Wisłą”. Oczywiście, było to zwycięstwo wybitne i fenomenalne, jedno z najważniejszych w dziejach polskiego oręża. Gdyby wtedy bolszewicy wygrali, to konsekwencje dla Polski i połowy Europy byłyby straszliwe. Rok 1945 wydarzyłby się już w 1920. Dramat polega jednak na tym, że było to zwycięstwo niewykorzystane.

Co się stało?

Po tym, jak we wrześniu 1920 roku w trakcie bitwy niemeńskiej całkowicie rozbiliśmy armię sowieckiego marszałka Tuchaczewskiego, zaczął się szybki marsz na wschód. Polacy wchodzili w bolszewików jak w masło, a tempo marszu było zawrotne – 60 km dziennie! Polscy żołnierze roztrącali na boki masy bolszewickich maruderów, którzy – zrezygnowani – rzucali broń, siadali na bokach dróg, oddawali się do niewoli, albo uciekali do lasów. Trzeba bowiem pamiętać o tym, ze sowiecki atak na Polskę w 1920 r. był desperackim ”rzutem na taśmę”. Bolszewicy byli już bardzo wyczerpani i mieli już niewiele sił oraz zasobów. A do tego od południa, z Krymu nacierał na nich gen. Piotr Wrangel – biały dowódca, zwany ”Czarnym Baronem”.

W tej sytuacji przed polską armią otworzyły się niesamowite możliwości. Byliśmy silniejsi od czerwonych, bo mieliśmy już więcej żołnierzy – uskrzydlonych warszawskim i niemeńskim zwycięstwem – a do tego lepiej wyposażonych i uzbrojonych. Na północy udało się wyzwolić Mińsk, a na południu – po błyskawicznym rajdzie kawaleryjskim na Korosteń – Polacy stanęli u wrót Kijowa. Zajęcie tego miasta było kwestią zaledwie kilku dni. W ciągu najwyżej dwóch tygodni polskie wojsko mogło na całej długości osiągnąć linię graniczną sprzed 1772 r., czyli sprzed pierwszego rozbioru. Pojawiła się perspektywa bardzo sensownej współpracy militarnej z Wranglem. Ten – w odróżnieniu od Denikina – szedł na dalekie ustępstwa terytorialne wobec Polski. Jego dewiza brzmiała: ”Przeciwko bolszewikom choćby z diabłem”. Tym diabłem miała być oczywiście Polska (śmiech). Trzeźwo uważał, że najpierw trzeba uwolnić Rosję od komunistów, a potem martwić się o resztę.

I w chwili, w której historia dała nam drugą szansę – a rzadko kiedy jest tak łaskawa – doszło do rzeczy niebywałej. 12 października Polacy i bolszewicy podpisali zawieszenie broni. Nasza armia była jak rozpędzony koń, któremu nagle zostały ściągnięte cugle.

Ku zdumieniu bolszewików – i rozpaczy Polaków ze Wschodu – wojsko nasze stanęło w miejscu, po czym nastąpiły pertraktacje pokojowe, które zakończyły się podpisaniem w marcu 1921 r. w Rydze pokoju polsko-bolszewickiego. Na mocy jego postanowień dostaliśmy katastrofalne granice na wschodzie. A bolszewicy spokojnie dobili Wrangla. Nastąpiła agonia białej Rosji i ostateczny triumf Bolszewii…

Jaki był powód tej – przyznaję – mało zrozumiałej decyzji..?

Wrangel.

Piłsudski – tak jak i rok wcześniej – pozostał wierny swojej doktrynie, że lepsza jest Rosja czerwona niż biała. Bał się, że jeśli Polacy dobiją bolszewików, to tym samym utorują drogę do zwycięstwa Wranglowi. I że w ten sposób w Rosji zatriumfuje ”reakcja”. Ale wina leżała nie tylko po stronie Piłsudskiego. Warunki pokoju wynegocjowała grupa posłów sejmowych. Wśród nich czołową rolę odgrywał narodowiec Stanisław Grabski – ”Kain Grabski”, jak go potem określił jeden z polskich konserwatystów. Był on, w moim odczuciu, jednym z największych szkodników w naszej historii. Pozostawał owładnięty myślą o budowie Polski etnicznej, Polski dla Polaków, tylko dla katolików. Polski plemiennej – jako nowoczesnego państwa narodu polskiego. Dlatego nie chciał, by polska armia posunęła się zbyt daleko na wschód, bo – jak mu się wydawało – w ten sposób w granicach kraju znajdzie się zbyt dużo obywateli innych narodowości. A to przekreśli marzenie o etnicznej, narodowej Polsce i wymusi budowę jakiegoś tworu
wielonarodowego. Rzeczpospolitej Trojga Narodów – złożonej z Korony, Rusi i Wielkiego Księstwa Litewskiego – albo federacji środkowo-europejskiej. Taka wizja była dla endeków koszmarem.

Według przychylnej Piłsudskiemu historiografii endecy, socjaliści i ludowcy na złość Marszałkowi powstrzymali dalsze natarcie, co uniemożliwiło Naczelnikowi realizację jego planów utworzenia federacji. Moim zdaniem to jest półprawda. Owszem, panowie ci chcieli utrącić plany Piłsudskiego, ale prawda jest też taka, że on sam już wtedy zrezygnował z koncepcji federacyjnej. Bo przecież w tym czasie był u szczytu swojego powodzenia, był Naczelnym Wodzem i Naczelnikiem Państwa. Gdyby chciał mógłby cała tę konferencję ryską wywrócić i iść dalej na Wschód. Ale tego nie zrobił. Tak jak endecy, nie chciał już dalszej wojny. I niestety – jak wynika z zapisków Leona Wasilewskiego – był z ”linii ryskiej”, czyli z czwartego rozbioru Polski, zadowolony.

”Czwartego rozbioru Polski”?

Tak należy nazwać pokój ryski, a raczej – jak określił go wybitny polski myśliciel konserwatywny Marian Zdziechowski – ‘‘hańbę ryską”. Na zagładę skazano kilkanaście milionów obywateli Rzeczpospolitej, w tym 1,5 mln samych Polaków. W momencie, w którym zawarto zawieszenie broni, zaczęła się bowiem antypolska, bolszewicka rzeź.

Straszne jest też to, że warunki zawieszenia broni określały linię demarkacyjną… na zachód od polskich pozycji. To znaczy, że nasi żołnierze musieli się cofnąć. Doprowadziło to do dramatycznych sytuacji, jak choćby we wspomnianym Mińsku, który polskie wojska wyzwoliły 15 października. Miejscowi Polacy witali tam polskich żołnierzy kwiatami i ze łzami w oczach. Byli w euforii, byli pewni, że ich miasto wejdzie w skład Polski, a nie strasznej Bolszewii. Niestety – ku ich przerażeniu następnego dnia – realizując postanowienia zawieszenia broni – Wojsko Polskie się z Mińska wycofało. Natychmiast wróciła do niego sowiecka czerezwyczajka i natychmiast zaczęły się aresztowania i masowe mordy Polaków. Miejscem, w którym bolszewicy zgładzili najwięcej Polaków w latach 20. i 30., były Kuropaty pod Mińskiem…

We wspomnieniach nielicznych, którzy przetrwali te masakry, wybrzmiewa wielka pretensja. Ludzie ci mówili, że mogliby zrozumieć, że ich pozostawiono na pastwę sowieckich siepaczy, gdyby Polska przegrała. Ale przecież II RP zwyciężyła wojnę polsko-bolszewicką. Później, za rządów Stalina, 200 tys. Polaków pozostawionych w Sowietach zostało wymordowanych, a dziesiątki tysięcy przymusowo przesiedlono na Syberię i do Kazachstanu. Starto też wszelkie ślady polskości na terenach, które dziś – zupełnie nietrafnie – nazywa się Dalszymi Kresami. Na przykład nad Berezyną, gdzie żyła wierna polskości szlachta zagrodowa, która podczas wojny z bolszewikami zorganizowała antysowiecką partyzantkę i wywiad. Ci wszyscy ludzie zostali przez polskich polityków zdradzeni.[Koniecznie przeczytaj, kup dla dzieci, Flowiana Czarnyszewicza „NADBEREZYŃCY”. MD]

W takim razie raz jeszcze wyruszmy ścieżką wyobraźni i udajmy, że nie było zawieszenia broni z października 1920 r. i pokoju ryskiego z marca 1921 r., a Piłsudski przełamał swe antycarskie uprzedzenia, porozumiał się z Wranglem i ruszył wraz z nim na Lenina.

Jak dalej rozwinęłaby się sytuacja?

Dokładnie tak samo, gdyby sprzymierzył się z Denikinem. Może z tą różnicą, że – jak już mówiłem – z Wranglem byłoby się łatwiej dogadać. Dodam tylko, że był on gotowy na to, by Ukrainę oderwać od Rosji. Żaden biały generał nie posunął się wcześniej dalej w ustępstwach.

Gdyby polska armia dotarła do granic Polski sprzed pierwszego rozbioru w jej rękach znalazłaby się cała Białoruś i Ukraina – przynajmniej do rzeki Dniepr. W takiej sytuacji Piłsudski mógłby zrealizować dwa warianty polityczne. Albo opcję ”retro”, czyli Rzeczpospolitą Trojga Narodów. Albo opcję „nowoczesną”, czyli potężną federację Polski, Ukrainy i Wielkiego Księstwa Litewskiego (składającego się z Litwy i Białorusi). Może do tego bloku dołączyłaby jeszcze Łotwa. Znając poglądy Piłsudskiego – Naczelnik wybrałby federację. Taki wielki twór polityczny na północy oparłby się o sojuszniczą Finlandię, a na południu o Rumunię. Kto by nie rządził na wschodzie – biali czy czerwoni – byłoby już wtedy kwestią drugorzędną. Rzeczpospolita w takiej konfiguracji stałaby się potęgą, której czerwona lub biała Rosja nie mogłaby zagrozić. Bez Ukrainy Rosja nie może być imperium. Zegar historii zostałby cofnięty do XVII wieku i to my wrócilibyśmy na należne nam miejsce hegemona Europy Środkowo-Wschodniej. I tak by zapewne pozostało do dzisiaj.

Czy Morawiecki reaktywuje PRL-owską Państwową Komisję Cen?

Rząd PiS wyspecjalizował się w przeróżnych tarczach, działaniach osłonowych, rekompensatach i dopłatach. Pod tym względem coraz mniej różni się od działań Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W czasach PRL powołano nawet Państwową Komisję Cen, która na bieżąco analizowała sytuację „na rynku”.

Morawiecki nie kryje swoich socjalistycznych ciągotek, choć słowo „socjalizm” zastąpił sloganem „strategia zrównoważonego rozwoju”.

Rząd dopłaci do opału, do benzyny, do paneli, do auta elektrycznego, a nawet do dekodera tv. Choć Morawiecki pozuje na dobrodzieja, tak naprawdę jest zwykłym Janosikiem, a kim był Janosik nie trzeba przypominać. Chętnie obdarowywał ubogich, jednak nie z tego, co wypracował, lecz z tego, co zrabował innym. No, chyba że działalność grabieżczą nazwiemy pracą. Ale to już byłaby dewiacja. Morawiecki robi podobnie – rozdaje to, co wcześniej komuś zabrał. Obdarowuje nas więc naszymi własnymi pieniędzmi, bądź długiem, który kiedyś trzeba będzie spłacić. Współczesny Janosik rabuje więc nie tylko, tu i teraz, nas, nasze dzieci i wnuki, ale nawet tych, którzy jeszcze się nie urodzili.

W swoim archiwum znalazłem dokument Państwowej Komisji Cen, której w 1981 roku przewodniczył słynny minister prof. dr hab. Zdzisław Krasiński, ten od „chrupiących bułeczek”. Poniżej tylko dwa zrzuty tego dokumentu (jest zbyt obszerny, by publikować go tu w całości). Jak myślicie, kto w dzisiejszym rządzie Morawieckiego mógłby pełnić rolę ówczesnego Krasińskiego? A może sam Morawiecki?

Zdzisław Krasiński

Kaczyński zapowiada „regulowane” ceny węgla! PiS w socjalistycznym amoku.

W Polsce, leżącej przecież na węglu, władza od lat ogranicza jego wydobycie w imię „zielonej” ideologii.

https://nczas.com/2022/06/05/kaczynski-zapowiada-regulowane-ceny-pis-w-socjalistycznym-amoku/
Podczas konwencji Prawa i Sprawiedliwości prezes Jarosław Kaczyński zapowiedział regulowane ceny węgla. Socjalizm w Polsce postępuje.

Swoimi działaniami rząd zdemolował rynek węgla, a gdy cena surowca wystrzeliła w kosmos, władza dalej ma zamiar mieszać w kotle i zapowiada regulowane ceny.

Podjęliśmy decyzję, że ludziom, którzy opalają węglem swoje domy, zapewnimy cenę na poziomie tej, która była jeszcze do niedawna – zapowiedział Kaczyński.

O szczegóły pytany był rzecznik rządu Piotr Muller. Przyznał, że taki jest plan, choć o szczegółach nie potrafił się wypowiedzieć.

Taki program będziemy szykować teraz, przygotowujemy szczegóły tak, by on trafił właśnie do tych grup, do tych osób, które faktycznie tej pomocy najbardziej będą potrzebowały – wypowiedział się dla money.pl Muller.

Chodzi o to, żeby stworzyć takie mechanizmy (…), żeby pomóc tym osobom, które najbardziej potrzebują tego wsparcia; czyli przede wszystkim tym, którzy na przykład nie zarabiają. Więc musimy tutaj ustalić i zastanowić się nad kryteriami, czy wprowadzać kryteria dochodowe, czy nie; na obecnym etapie trwa dyskusja – dodał.

Mamy więc zapowiedź zarówno kolejnego rozdawnictwa, faworyzowania ludzi niepracujących, jak i rozwiązań stricte socjalistycznych w postaci regulowanej ceny surowca.

Prawdą jest, że ceny węgla w ostatnim czasie są absurdalne – sięgają nawet 3 tysięcy złotych za tonę. Jak do tego doszło? Rząd oczywiście powie, że wszystkiemu winien jest Putin, ale wojna na Ukrainie to jedynie wierzchołek góry lodowej.

W Polsce, leżącej przecież na węglu, władza od lat ogranicza jego wydobycie w imię „zielonej” ideologii. Po rosyjskiej inwazji rząd Morawieckiego wyskoczył przed szereg i jako pierwszy nałożył embargo na węgiel sprowadzany z Rosji, nie mając żadnego zabezpieczenia. Okazuje się także, że krytycznie niskie są rezerwy węgla. Wszystko to sprawia, że jego cena w ostatnich tygodniach jest kosmiczna, a rząd zamiast skorygować politykę i „walczyć” z przyczynami kryzysu, jako rozwiązanie proponuje… regulację ceny.

Post-socjalizm w akcji. Wszystko jedno czy z ludzką czy upiorną twarzą.

Izabela Brodacka

Kilka zaprzyjaźnionych szkół zgłosiło mi problemy z „akcją mleczną”. Tak się to nazywało za czasów komuny. Otóż  uczniowie dostają za darmo zakupione przez szkołę mleko w gustownych pudełeczkach z plastikową słomką. Taką słomką jakie podobno zaśmiecają oceany i brzuchy ryb.

Za komuny rozlewano mleko do kubków z ogromnej bańki i było to na pewno bardziej ekologiczne i rozsądne. Kto nie chciał nie szedł po prostu do stołówki po mleko. Tak się składa, że dzieci nie lubią mleka i wpychanych im na siłę owoców i jarzyn. Zostawiają otwarte pudełka z mlekiem i nadgryzione jabłka w ławkach, więc lądują one nieuchronnie na śmietniku. Na temat zdrowotnych skutków spożywania mleka zdania też są podzielone (pij mleko będziesz kaleką), a  poglądy specjalistów jak wiadomo często się zmieniają.

Nie tak dawno przecież zmuszano matki do podawania niemowlętom od trzeciego miesiąca życia zupek jarzynowych gotowanych na mięsnym wywarze, a co gorsza zaprawianych żółtkiem, co dzisiaj każdy alergolog uznałby za zbrodnię.

Problem z rozdawanym za darmo mlekiem jak w soczewce ukazuje problem wszelkich akcji prowadzonych dla czyjegoś dobra bez zgody czy akceptacji osoby zainteresowanej. Inaczej mówiąc problem socjalizmu wszystko jedno czy z ludzką czy upiorną twarzą. Socjalizmu, który uszczęśliwia ludzi przemocą i zabiera jednym aby dawać innym. Kiedyś uważano (nie do końca słusznie), że zabiera się bogatym a oddaje biednym i że ci bogaci to ludzie pracowici i zaradni natomiast biedni to zwykłe nieroby. Taki dość naiwny stereotyp przyciągał do liberalizmu (w naszej krajowej wersji korwinizmu) wielu młodych ludzi. Tymczasem jak wykazały badania licznych socjologów przepływ zysków najczęściej przebiega w przeciwnym zwrocie, od biednych do bogatych.

Pamiętam nieludzką awanturę w liceum do którego uczęszczał syn mojej dość niezamożnej  znajomej. Otóż gorliwi rodzice licealistów ustalili bardzo wysoką miesięczną stawkę składki na Komitet Rodzicielski deklarujący dofinansowywanie wszelkich imprez kulturalnych i wycieczek. Liceum zorganizowało wycieczkę do Wiednia, na którą syn znajomej nie pojechał gdyż nie było jej stać nawet na ulgową zapłatę za wycieczkę. Dofinansowanie skonsumowali zatem zamożniejsi, których było stać na wyjazd,  a składali się na tę dopłatę przede wszystkim liczni niezamożni, którzy nie pojechali. Na tym przykładzie znajoma usiłowała wytłumaczyć rodzicom bezsens tak rozumianej filantropii lecz została zakrzyczana jako jednostka aspołeczna.

Na szczęście upadł projekt laptopa dla każdego ucznia forsowany kiedyś przez Donalda Tuska. „Chcielibyśmy, żeby już od początku roku szkolnego 2010/11 r. każdy gimnazjalista miał dostęp do spersonalizowanego laptopa i Internetu, powiedział gazecie szef kancelarii premiera Tomasz Arabski. Stoi on na czele zespołu, który ma opracować program “Komputer dla ucznia”. Zarządzenie powołujące zespół podpisał już premier”- informowała Gazeta Wyborcza w maju 2008 roku. Oczywiste jest, że w rodzinach zamożnych, w których każdy członek rodziny ma swój komputer, niepotrzebne laptopy, odebrane zgodnie z zasadą „ bierz kiedy dają” służyłyby w najlepszym przypadku do zabawy młodszym dzieciom, a prędzej czy później wylądowałyby na śmietniku. Dzieciom  z rodzin niezamożnych laptopy oczywiście by się przydały o ile nie zostałyby spieniężone aby zaspokoić bardziej palące potrzeby. Natomiast „spersonalizowane” czyli przypisane do konkretnego ucznia laptopy przechowywane w szkole zawalałyby uczniowskie szafki, byłby nieustanny problem z ich uruchamianiem i konserwacją. Szkole wystarczą problemy ze „spersonalizowanymi szafkami”, nagminnie gubionymi do nich kluczykami  i psutymi przez dzieciaki zamkami do tych szafek.  

Z bezpłatnych studiów wyższych najczęściej korzysta młodzież z zamożnych domów, której rodziców stać na utrzymanie studenta w wielkim mieście. Młodzież niezamożna, z małych ośrodków, za swoje ciężko zarobione pieniądze studiuje w prywatnych pobliskich uczelniach, w tych przysłowiowych „szkołach tańca i różańca” gdzie poziom nauczania jest o wiele niższy niż w uczelniach publicznych. Absolwenci medycyny natychmiast po studiach wyjeżdżają zarabiać w innych krajach. Lepszy byłby chyba system nisko oprocentowanych studenckich kredytów umarzanych w uzasadnionych przypadkach. Na przykład za wybitne wyniki w nauce oraz za podjęcie pracy w kraju.

 Bezpłatne lecznictwo wcale nie oznacza dla niezamożnych ułatwionego dostępu do leczenia. Publiczną tajemnicą jest, że nie sposób się dostać do szpitala z ulicy, pomimo właściwego skierowania i jawnych dolegliwości. Konieczne jest zapewnienie sobie protekcji pracującego w szpitalu lekarza odbywając kilka drogich wizyt w prywatnej  przychodni, w której lekarz równolegle pracuje. Osoby, których nie stać na opłacenie tych wizyt nie mają szans. Po wielogodzinnym oczekiwaniu w izbie przyjęć są odsyłane do domu. W izbie przyjęć zdarzają się przypadki zasłabnięcia, na które nikt nie reaguje, a nawet śmierci.

Na tym systemie korzystają oczywiście lekarze i bogaci chorzy, których stać na opłacenie drogich wstępnych wizyt, a nawet – nazywajmy rzeczy po imieniu- na łapówkę. Byłoby ich stać również na operację w prywatnym szpitalu ale po co mają płacić gdy szpital należy się teoretycznie wszystkim za darmo. Pandemia utrudniła dostęp do leczenia, natomiast  poprawiła zarobki lekarzy. Ogromna liczba zgonów to zgony nadmiarowe. Nie w tym sensie, że pacjentów zmarłych na nieuleczalne stadium nowotworu kwalifikuje się jako zmarłych na covid-19. Chorzy umierają na zawał, rozlany wyrostek robaczkowy, czy pęcherzyk żółciowy, gdyż nie doczekali się pomocy, bo szpital czekał na wyniki testu. Zwolnienie lekarzy „ walczących z epidemią” z odpowiedzialności prawnej za ich decyzje pogłębia beznadziejną sytuację pacjentów, którzy płacąc przez całe życie przymusową składkę zdrowotną nie mają bez dodatkowych opłat, na które ich nie stać, dostępu do bezpłatnego, zagwarantowanego przecież przez Konstytucję  leczenia. 

Oto zdobycze post socjalizmu.