27 grudnia 2023 pch24.pl/potop-i-ogien
Potop i ogień. Prof. Andrzej Nowak o historii zdrady i wojny polsko-polskiej\
(Obrona Jasnej Góry na obrazie Januarego Suchodolskiego)
Upadek nadziei, upadek wiary w to, że Polska się utrzyma spowodował, że pod sztandary Karola Gustawa w końcu 1655 roku poszła bardzo duża część szlachty. Podam najbardziej przykry przykład: Jan Sobieski, późniejszy bohater, nie tylko przystąpił pod sztandary szwedzkie, ale najdłużej wytrwał pod tymi sztandarami, bo jeszcze w słynnej bitwie pod Gołębiem, w której Czarniecki stawił skuteczny opór Szwedom w lutym 1656 roku Sobieski walczył po stronie Szwedów. Tak więc nie tylko dołączył się do zdrady, ale wytrwał w niej dłużej niż inni – mówi w rozmowie z portalem PCh24.pl prof. Andrzej Nowak, autor serii „Dzieje Polski” (wydawnictwo Biały Kruk).
Szanowny Panie profesorze, szósty tom Pana bestsellerowej serii „Dzieje Polski” nosi podtytuł „Potop i ogień 1632-1673” i jest w dużej mierze poświęcony Potopowi Szwedzkiemu. W szkole podstawowej uczono mnie, że atak Szwedów na Polskę był tak naprawdę wojną religijną. Czy kwestia religii i sporu między katolikami a protestantami faktycznie była kluczowa, jeśli chodzi o wojnę w latach 1655-1660?
Rzeczywiście w interpretacji, jaka rodzi się w XVIII wieku, czyli w wieku oświecenie próbuje się przedstawić wszystko, co było wcześniej, zwłaszcza wiek XVI i XVII, jako chaos i serię klęsk wywołanych przez konflikt religijny. Według „oświeconych” odejście od religii miało być przedstawiane jako nadzieja na ład, na stabilizację, na uniknięcie krwawych konfliktów.
Motyw religijny niewątpliwie od chwili protestanckiej rewolucji, czyli od 1517 roku, był na pewno bardzo istotnym powodem konfliktów. Protestantyzm podniósł sztandar „świętej wojny” przeciwko papiestwu nazywanemu „bestią”, na czole której rogiem najbardziej niebezpiecznym była Rzeczpospolita. „Zetrzeć ten róg bestii, zniszczyć go właśnie dlatego, że służy papistom, że służy łacinnikom”, to było hasło, do którego już w wieku XVII odwoływał się najpierw Karol Gustaw w czasie wojny trzydziestoletniej, a potem Olivier Cromwell – fanatyczny despota, który stanął na czele rewolucji w Anglii. Do tego hasła odwoływał się także przywódca Braci Czeskich przygarnięty w Rzeczpospolitej, w której wciąż przecież trwały podstawowe zasady tolerancji, a mianowicie Jan Ámos Komenský, który z Leszna rozsnuwał swoją korespondencję po całej Europie do przywódców protestanckich m. in. do wywołanego wcześniej Cromwella, czy do Gustawa II Adolfa, króla szwedzkiego. Wzywał on, żeby uderzyć na Rzeczpospolitą, żeby zniszczyć Rzeczpospolitą.
Ten motyw religijny nie może być wobec tego całkiem lekceważony. Motyw ten występował ze szczególną siłą po stronie państw protestanckich i niewątpliwie on także z chwilą, gdy Szwedzi, których armia składała się w bardzo dużej części także z niemieckich najemników, plądrowali polskie kościoły, znieważali Najświętszą Panienkę występował w czasie Potopu i składał się na polski „odruch obronny” nie tylko części polskiej szlachty, ale także katolickiego mieszczaństwa i prawie całego polskiego chłopstwa, ponieważ czynnik religijny był wtedy najsilniejszym. „No jak to?”, pytano, „Skoro niszczą kościoły, niszczą to, co dla nas święte, to musimy bić takiego najeźdźcę, takiego lutra”, odpowiadano.
To bez wątpienia ważny przyczynek swego rodzaju powstania narodowego, jakie wybuchło przeciwko Szwedom w grudniu 1655 roku, zwłaszcza po informacjach, jakie zaczęły krążyć po kraju, że szwedzcy najeźdźcy dokonali zamachu na największą wówczas dla polskich katolików świętość, czyli na klasztor jasnogórski.
W tym sensie rzeczywiście element religijny jest ważny. Był on także ważny, ale instrumentalnie tylko wykorzystywany przez Kozaków (chodzi oczywiście o prawosławie).
Kozacy sami w sobie, mówiąc najdelikatniej, nie byli szczególnie religijni. Żyli po prostu z walki i zabijania. Nawet w ich obrzędowości wewnętrznej związanej z wyborem hetmana, z wyborem pułkowników nie było najmniejszych śladów przywiązania do religii prawosławnej. Natomiast w momencie, kiedy podnieśli wilki bunt pod wodzą Chmielnickiego przeciwko Rzeczypospolitej, to właśnie odwołanie do hasła rzekomego ucisku, prześladowania prawosławia w Rzeczypospolitej (co nie miało żadnego związku z rzeczywistością w roku 1648) w latach 1596 a 1620 – kiedy hierarchia prawosławna przestała legalnie istnieć, ponieważ król Zygmunt III Waza miał nadzieję na wprowadzenie Unii i tylko unicka hierarchia była zaakceptowana – było ważnym czynnikiem, który miał mobilizować, scalać, spajać chłopstwo ukraińskie wykorzystywane jako mięso armatnie przez Kozaków, przez Chmielnickiego.
Motyw antykatolicki w walce z Rzeczpospolitą, Polakami i polskością będzie powracał przez kolejne stulecia. Przypomina mi się w tym miejscu jedna z rozmów, jaką miałem przyjemność z Panem profesorem odbyć kilka lat temu na antenie Niepoprawnego Radia PL. Dotyczyła ona Fiodora Dostojewskiego i jego fenomenalnej powieści „Biesy”, w której to rosyjski pisarz pisał wprost, że zagrożeniem dla świata, zagrożeniem dla imperium nie jest katolicyzm. Tym zagrożeniem jest POLSKI KATOLICYZM – ludowy, lekko naiwny, gdzie wiara jest przekazywana przez babcie i dziadków. Jak to jest, że mijają wieki, a wszyscy wrogowie Polski i Polaków atak na nas i naszą ojczyznę zawsze w pierwszej kolejności podejmują działania antykatolickie, a mimo to wiara w narodzie trwa?
Z jednej strony, tak jak Pan redaktor przypomniał, w tradycji rosyjskiego imperializmu ważne jest podkreślanie katolicyzmu w Polsce jako podstawy wrogości, którą jeśli się zniszczy, to z miejsca Polska przestanie być jakąkolwiek przeszkodą dla dalszej ekspansji imperializmu rosyjskiego w Europie.
Podam dwa przykłady oprócz tego, który Pan przytoczył. Dodam tylko, że dużo obszerniej na ten temat Dostojewski wypowiadał się na ten temat w swoim „Dzienniku pisarza” publikowanym w najpopularniejszej w latach 70. XIX wieku w Petersburgu gazecie, gdzie dużo ostrzej powtarzał tezy przytoczone przez Pana redaktora.
Tak się składa, że 12 grudnia byłem na dużej konferencji w Warszawie poświęconej dziejom różnych form imperializmu rosyjskiego. Podczas tego wydarzenia niezwykle ciekawy referat wygłosił prof. Stanisław Wiech z Uniwersytetu im. Jana Kochanowskiego w Kielcach, który drobiazgowo analizował plany przygotowywane przez rząd rosyjski w maju 1914 roku, czyli na niedługo przed wybuchem Wielkiej Wojny. Rząd rosyjski, który chciał jakoś przezwyciężyć skutki ustępstw wobec katolicyzmu, do jakich doszło w skutek rewolucji w 1905 roku, kiedy wprowadzono ukaz o tolerancji; kiedy pozwolono w ograniczonym zakresie budować kościoły katolickie na terenie Imperium Rosyjskiego zwłaszcza na tzw. ziemiach zabranych, czyli dawnych ziemiach Rzeczypospolitej (wcześniej było to całkowicie zakazane). Do dzisiaj w naszym dyskursie pojawia się sugestia: „No, ta Rosja imperialna, zwłaszcza po 1905 roku, kiedy już była Duma, czyli parlament; kiedy zainstalowano tam instytucje normalnego, zachodniego, cywilizowanego państwa była wspaniałym krajem, w którym Polacy mogliby świetnie żyć”.
To jest teza, która zawsze mnie oburza wśród wielbicieli Józefa Mackiewicza – genialnego pisarza, który kompletnie nie rozumiał, nie pamiętał, nie miał świadomości tego, jak straszliwie niszczycielskim wobec Polski, wobec polskości, wobec wszystkich innych narodów niż szowinistyczne, nacjonalistyczne, oparte na systemie zagłady innych narodowości rosyjskie imperium, rzekomo „liberalne” imperium rosyjskie.
Te szczegółowe plany snute przez gubernatorów i ministrów rosyjskich w 1914 roku są aż groteskowe w tej nienawiści, zapiekłości, żeby odebrać znowu jakiekolwiek prawa katolikom. A cel jest ten sam: osłabić, a potem zniszczyć podstawę polskości.
I drugi przykład: w bardzo interesującym wywiadzie udzielonym jeszcze w latach 90. magazynowi „Fronda” przez Aleksandra Dugina, rzecznik najbardziej brutalnego imperializmu rosyjskiego w ostatnich 30 latach powiedział wprost jakie zmiany w Polsce należy wprowadzić, żeby było to dla Rosji korzystne. Na pierwszym miejscu wymienił „zniszczenie katolicyzmu”. Jego zdaniem trzeba zniszczyć katolicyzm, spróbować znaleźć i wyeksponować w polskiej tradycji neo-poganizm; pokazać, że jeśli była jakaś Polska, z którą Rosja może się porozumieć, to była to Polska sprzed chrztu łacińskiego, Polska pogańska. Widać zresztą, że coraz częściej się do tego nawiązuje także w kulturze masowej w Polsce. Ewentualnie, mówił dalej Dugin, mogą być jakiekolwiek sekty, jakiekolwiek ośrodki alternatywnych religii czy wyznań wspierane, byle tylko osłabić katolicyzm. Wtedy Polska przestanie być groźna dla wielkiego imperium rosyjskiego. Taką receptę przedstawił otwarcie, bez ogródek Aleksander Dugin.
Bardzo dziękuję. Wróćmy do szóstego tomu „Dziejów Polski”. Czy to przypadek, że największy szturm na Jasną Górę Szwedzi dokonali w przededniu Bożego Narodzenia?
To zapewne Opatrznościowy zbieg okoliczności. Na pewno nie było to jakoś specjalnie planowane przez Szwedów, ponieważ woleliby oni zdobyć co najmniej 2 tygodnie wcześniej ten „kurnik” jak z pogardą wyrażał się na temat murów klasztoru jasnogórskiego dowodzący oblężeniem generał Burchard Müller. Szwedom jednak się to nie udało i dlatego aż do świąt Bożego Narodzenia kontynuowali swoje wysiłki.
W szkole podstawowej, że jeszcze raz odwołam się do tego czasu, uczono mnie, że Szwedzi zaatakowali Jasną Górę, ponieważ chcieli ukraść stamtąd wszystko, co tylko dało się ukraść…
Historyczne powody ataku na Jasną Górę były dużo bardziej złożone. Oczywiście element łupiestwa, element kradzieży był ważny w każdym posunięciu wojsk szwedzkich, które – podkreślam to z pełną odpowiedzialnością – spustoszyły ziemie polskie tak jak żadna inna armia przed nimi, i żadna armia po nich. Oczywiście innego rodzaju zniszczenia polegające na wywożeniu setek tysięcy ludzi w głąb Rosji spowodowała okupacja moskiewska na wschodnich terenach Rzeczypospolitej w tym samym czasie, ale wracając do Szwedów i ich niszczycielskiej okupacji podkreślam: tak, cele grabieżcze były dla Szwedów pierwszoplanowe, jeśli chodzi o atak na Jasną Górę ale oprócz tego Szwedzi mieli cel strategiczny, czy operacyjny.
Jasna Góra była jedyną niezdobytą twierdzą, jedynym niezdobytym punktem oporu na pograniczu między niemal w całości okupowaną przez wojska szwedzkie Koroną i Śląskiem, gdzie znajdowała się ostatnia baza króla Jana Kazimierza, który właśnie na Śląsku Opolskim się schronił. Stąd właśnie Szwedzi chcieli przeciąć tę komunikację, która mogła iść przez Częstochowę, przez Jasną Górę między królem Janem Kazimierzem, a partyzantami polskiej niepodległości, którzy podnieśliby rebelię przeciwko szwedzkiej okupacji. Zdobycie Jasnej Góry było, powtórzę, bardzo ważnym celem operacyjnym – odciąć możliwość powrotu króla do Polski najkrótszą drogą. Król jak wiadomo wracał okrężną drogą od południa przez Karpaty, ale to co bez wątpienia mu pomogło to ta mobilizacja, olbrzymia mobilizacja społeczna, czy nawet narodowa wywołana echami agresji szwedzkiej na Jasną Górę, bo wtedy zaczyna się próba tworzenia oddolnie odsieczy przez chłopów z Żywiecczyzny, przez oddziały partyzanckie także w dużej mierze chłopskie z Wielkopolski, na odsiecz Najjaśniejszej Królowej Nieba i Ziemi, czyli Matce Boskiej Częstochowskiej. Te tysiące ludzi zaczynają ciągnąć na Jasną Górę. Wśród Polaków wraca poczucie świadomości, że muszą walczyć! Walczyć o wypędzenie wroga, którego wpuszczono wcześniej do Rzeczypospolitej, bo jeśli nie zostanie on wypędzony, to będzie koniec Polski, koniec naszej wiary.
Chłopi zachowali się jak trzeba. Dlaczego w taki sam sposób nie zachowało się wielu przedstawicieli magnaterii i arystokracji? Dlaczego tak wielu z nich krzyczało „Vivat Carolus Gustavus rex”?
Tu znów w szczegółach przyczyny są złożone i bardzo różne. Jedne zasługują wyłącznie na potępienie i pogardę. Mam tu na myśli zachowanie przywódców Wielkopolski na czele z autorem satyr, wojewodą poznańskim Krzysztofem Opalińskim, który wybrał kapitulację przed słabszymi siłami szwedzkimi wkraczającymi do Wielkopolski niż pospolite ruszenie, którym dowodził razem z wojewodą kaliskim Andrzejem Grudzińskim. Stało się tak tylko dlatego, ponieważ Opaliński uznał, że dobrze by było, aby króla Jana Kazimierza, którego Opaliński nie lubi dobrze byłoby usunąć i zlikwidować. Lepiej, żeby rządzili nami Szwedzi, a jeśli nie Szwedzi to ktokolwiek inny, byle tylko pozbyć się znienawidzonego króla, wybranego zaledwie kilka lat wcześniej zupełnie legalnie i prawidłowo.
Ta część magnackiej pychy, która nie uznawała własnego króla i uważała, że ma prawo decydować o tym, kiedy króla strącić i sprzymierzyć się z każdym zewnętrznym wrogiem Polski, byle pokonać tego, którego uważano za wewnętrznego wroga, czyli króla, to bardzo ważna część zdrady, jaka miała miejsce w 1655 roku i tu rzeczywiście kapitulacja pod Ujściem w lipcu 1655 roku jest największą hańbą, jakiej doświadczyła Rzeczpospolita.
Przykładem jeszcze bardziej rażącym jest Hieronim Radziejowski. Ten zdrajca, wyłącznie z powodu osobistych zatargów z królem, sprzymierzył się z każdym wrogiem Rzeczypospolitej byle zniszczyć znienawidzonego króla. To Radziejowski doprowadził do połączenia, do nawiązania kontaktów na rzecz zniszczenia Polski między Chmielnickim a Karolem Gustawem. Starał się on zresztą współpracować, raz jeszcze podkreślam, z każdym wrogiem Polski, byle tylko zniszczyć Jana Kazimierza, byle samemu stać się kimś w rodzaju gubernatora z łaski okupantów Polski. To naprawdę przerażający przykład zdrady i to zdrady nieukaranej.
To są proste rzeczy, jeśli chodzi o ocenę moralną – tu nie ma żadnej wątpliwości, że to było łajdackie, najgorsze z możliwych zachowanie depczące elementarną lojalność wobec Rzeczypospolitej.
Z kolei w przypadku Radziwiłłów sprawa jest bardziej skomplikowana. Kiedy Janusz Radziwiłł kapitulował przed Szwedami, to Litwa, którą uważał za swoją podstawową ojczyznę i miał do tego prawo, była w całości niemal zajęta przez Moskwę pustoszącą ją bezlitośnie. Zniszczenie Wilna przez wojska moskiewskie było czym bezprecedensowym.
W tej sytuacji można powiedzieć, że wybór Szwedów przez bezsilnego wówczas hetmana Janusza Radziwiłła – który oczywiście wcześniej spiskował z protestanckimi przywódcami, czy władcami w Europie, m.in. ze Szwecją, z Siedmiogrodem, gdzie książę był wyznania kalwińskiego, by osłabić wpływy katolicyzmu w Polsce – był w jakimś stopniu racjonalny. Jednak ta granica zdrady została przekroczona w końcu 1655 roku, kiedy Janusz Radziwiłł poddaje Litwę nie mając do tego żadnych uprawnień panowaniu króla szwedzkiego. Jest jednak jedna okoliczność łagodząca w tym akcie oskarżenia przeciwko Januszowi Radziwiłłowi i jego stryjecznemu bratu Bogusławowi – był to rodzaj wyboru mniejszego zła. Moskwa już zajęła Litwę i w tej sytuacji szukanie opieki w królu szwedzkim, skoro Polska chwilowo nie jest w stanie udzielić żadnej opieki Litwinom mogło być uznane za rodzaj rozpaczliwego aktu nadziei w beznadziei czy może nadziei beznadziejności. Nie usprawiedliwiam Radziwiłła, pokazuję tylko okoliczności.
Przypominam również, że ten upadek nadziei, upadek wiary w to, że Polska się utrzyma spowodował, że pod sztandary Karola Gustawa w końcu 1655 roku poszła bardzo duża część szlachty. Podam najbardziej przykry przykład: Jan Sobieski, późniejszy bohater, nie tylko przystąpił pod sztandary szwedzkie, ale najdłużej wytrwał pod tymi sztandarami, bo jeszcze w słynnej bitwie pod Gołębiem, w której Czarniecki stawił skuteczny opór Szwedom w lutym 1656 roku Sobieski walczył po stronie Szwedów. Tak więc nie tylko dołączył się do zdrady, ale wytrwał w niej dłużej niż inni. Inni wcześniej zdecydowali się wypowiedzieć służbę Szwedom i zacząć wielkie polsko-litewskie powstanie w obronie niepodległości. Najpierw Konfederacja Wierzbołowska na Litwie, a potem Konfederacja Tyszowiecka w Koronie.
Czy to wszystko, cały heroiczny bój ze Szwedami musiał zakończyć się bratobójczą, krwiożerczą bitwą pod Mątwami, kiedy to najświetniejsze, dopiero co zwycięskie wojska Rzeczypospolitej wymordowały się nawzajem w jakimś niepojętym szale dzikiej nienawiści?
Nie wiem, czy musiało się zakończyć, ale na pewno warto zastanowić się nad źródłami tego bagna, w którym utonęła szansa na odwojowanie wszystkiego, co Rzeczpospolita straciła w czasie Potopu. Przypomnijmy, że w 1660 roku przyszły największe zwycięstwa militarne Rzeczypospolitej. Nie tylko pokój ze Szwecją w Oliwie bez żadnych strat terytorialnych, ale także niesłychanie błyskotliwe zwycięstwo nad moskiewskimi i kozackimi wojskami na północy pod Połąką i nad Basią oraz najbardziej błyskotliwe zwycięstwo chyba w całej historii polskiego oręża, czyli zmuszenie do kapitulacji całej armii moskiewskiej pod Cudnowem przez hetmana Jerzego Stanisława Lubomirskiego.
Hetman Lubomirski, najbardziej zasłużony ze wszystkich magnatów w czasie Potopu Szwedzkiego dla obrony polskiej niepodległości; człowiek bez którego Jan Kazimierz nie wróciłby do Polski staje w poprzek planom tegoż Jana Kazimierza i jego żony Ludwiki Marii. Planom, które nie miały nic wspólnego z reformą Rzeczypospolitej, jak wmawiają do dzisiaj niektóre podręczniki. Był to po prostu prywatny projekt królowej osadzenia na tronie w Polsce jej siostrzenicy, bo dzieci nie miała, a potem wydania jej za mąż z kandydatem z Francji. Żaden projekt reformy nie był z tym związany, a jedynie chęć wprowadzenia za życia Jana Kazimierza na tron w Polsce francuskiego kandydata ożenionego z siostrzenicą królowej Ludwiki Marii.
Narzucenie szlacheckim obywatelom konieczności wyboru kandydata, którego dyktuje im żyjący król było radykalnie sprzeczne z prawem, z konstytucjami Rzeczypospolitej i z obyczajem politycznym w Polsce, z podstawą wolności jak ją rozumieli obywatele Rzeczypospolitej, jaką była wolność wyboru władcy. „My mamy prawo wybierać sobie władcę. Możemy wybrać źle, możemy wybrać dobrze, ale nikt nie będzie nam dyktował, kto ma być tymże władcą”, mówiono.
To właśnie spowodowało, że kiedy Lubomirski stanął po stronie prawa i niewątpliwie miał rację, wówczas król i królowa postanowili zniszczyć go i dlatego oskarżyli go o zdradę, co było wołającą o pomstę do nieba niesprawiedliwością, bo żaden ze zdrajców z okresu Potopu Szwedzkiego nie został osądzony i nie został skazany, a człowiek najbardziej zasłużony dla zwycięstwa tego wielkiego powstania narodowego w obronie Rzeczypospolitej – hetman Jerzy Stanisław Lubomirski, zwycięzca spod Cudnowa, wyzwoliciel Krakowa, Torunia, Bydgoszczy został skazany w skutek intrygi dworu królewskiego za zdradę, pozbawiony wszystkich stanowisk, wszystkich majętności i zmuszony do emigracji. Żeby tego było mało: królowa dwukrotnie nasłała na niego płatnych zabójców…
To godne ubolewania zacietrzewienie dworu królewskiego, króla i królowej wywołało z kolei po stronie hetmana Lubomirskiego odruch obronny. Odruch, w którym sam Lubomirski przekroczył w pewnym momencie także granicę zdrady. Zrobił to jednak po tym jak został zaszczuty. Nie chcę powiedzieć zmuszony, ale na pewno sprowokowany przez akcję dworu królewskiego, kiedy to żeby się ratować szukał pomocy na dworze cesarskim, czyli w Wiedniu; w Królewcu, czyli u elektora brandenburskiego i wreszcie nawet w Moskwie. Na tym polega tragedia Rzeczypospolitej, że w wojnie domowej, która stąd wynika utopiona została możliwość dokończenia wojny wyzwoleńczej na wschodzie, przywrócenia granic sprzed Potopu i odzyskania Kijowa, bo to była najważniejsza strata, której nie udało się odzyskać, właśnie wskutek wojny domowej w Polsce.
Henryk Sienkiewicz przedstawia króla Jana Kazimierza praktycznie w samych superlatywach, jako ten bez którego Polski by nie było. Z kolei Jacek Komuda – fantastyczny pisarz zakochany w I RP – przedstawia Jana Kazimierza jako źródło wszelkiego zła, spiskowca i człowieka, który dla swoich chorych ambicji podpisałby pakt z samym diabłem. Który z tych dwóch pisarzy jest bliższy prawdy?
Historiografia jest podzielona w ocenie Jana Kazimierza tak jak i literatura piękna. Moja odpowiedź na podstawie najstaranniejszej jaką miałem analizy historiografii i samych źródeł, z jakimi się zapoznałem jest prosta i jednocześnie zachęcająca do bardziej zniuansowanego myślenia.
Jan Kazimierz był prawdziwym bohaterem bez którego Rzeczpospolita nie ocalałaby w tych trudnych czasach. Był takim bohaterem pod Zborowem, kiedy w desperackiej próbie zmusił resztki wojska koronnego do odsieczy dla oblężonych w Zbarażu bohaterów z Jeremim Wiśniowieckim na czele. Był on również bohaterem pod Beresteczkiem – największej bitwie w XVII wieku stoczonej przez wojsko polskie i litewskie, w której osobiste dowodzenie Jana Kazimierza było rozstrzygające. Potem bojkot ze stromy części magnatów, części szlachty, którzy nie chcieli kontynuować tego zwycięstwa sprawił, że nie zostało ono w pełni wykorzystane, ale to niewątpliwie to jedno z najważniejszych i najbardziej błyskotliwych zwycięstw w historii polskiego oręża było zasługą Jana Kazimierza jako naczelnego dowódcy i organizatorem planu walki.
No i wreszcie trzeci tytuł do sławy, o którym nie wolno zapomnieć, to jest właśnie to, że w momencie, kiedy wszystko się zawaliło, kiedy Moskwa zajęła razem z Kozakami trzy piąte Rzeczypospolitej, czyli cały jej wschodni obszar, a Szwedzi zajęli dwie piąte, czyli zachodnią część, czyli cała Rzeczpospolita z wyjątkiem Jasnej Góry, Lwowa, Zamościa i Gdańska znalazła się w rękach obcych okupantów, to Jan Kazimierz zmuszony do emigracji w Opolu jednak nie załamał się.
Niewątpliwie wpływ na to miała jego żona, którą przed chwilą krytykowałem – Ludwika Maria. Odegrała ona razem z mężem kapitalną rolę we wspólnym podbudowaniu się nawzajem do tego by nie skapitulować. Król szwedzki słał bowiem listy do Jana Kazimierza, żeby ten skapitulował, żeby oddał mu Polskę, ale Jan Kazimierz nie zrobił tego, co prawie 150 lat później zrobi Stanisław August Poniatowski, czyli nie podpisał żadnej abdykacji, tylko stanął na czele walki o niepodległość. Gdyby Jan Kazimierz nie stanął na czele tej walki, to nie byłoby Rzeczypospolitej. Sami konfederaci nie wystarczyliby. Król był podstawą legalnego oporu i rzeczywiście Jan Kazimierz taką rolę odegrał w następnych latach walki aż do 1660 roku.
Jednocześnie ten sam król był mały, był podły w wielu swoich posunięciach, był zaślepiony indywidualną nienawiścią, zaciekłością tak jak w sprawie hetmana Lubomirskiego. Trzeba połączyć w jednym obrazie te różne aspekty działania konkretnego króla, tak jak w ocenie każdego człowieka trzeba znaleźć miejsce na pokazanie słabości, bo w każdym z nas na różną skalę są te elementy i elementów wielkości. W Janie Kazimierzu te dwa sprzeczne wątki są połączone jak być może w żadnym innym władcy i stąd budzi on takie kontrowersje, ale wydanie werdyktu potępiającego lub apologizującego jest niehistoryczne. Ma do tego prawo pisarz, ale nie historyk. Historyk powinien pokazać rzeczywistość w całej jej złożoności, bo tylko taka rzeczywistość jest ciekawa.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek