Ptaszek Boży obrażony
Stanisław Michalkiewicz • 9 listopada 2024 michalkiewicz
Ponieważ, jak powszechnie wiadomo, nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane, to kierują swoją aktywność na rozmaite przekomarzania – chyba, że chodzi o wykonywanie zadań zleconych przez któregoś z Naszych Sojuszników – na przykład „przywrócenia praworządności” w naszym bantustanie. Pod tym kryptonimem kryje się, jak wiadomo, operacja przywrócenia w naszym bantustanie rządów monopartyjnych – w tym przypadku – rządów Volksdeutsche Partei – no bo jakaż inna partia może sprawować przewodnią rolę w budowie narodowego socjalizmu w Generalnym Gubernatorstwie, instalowanym tu w ramach IV Rzeszy, jeśli właśnie nie Volksdeutsche Partei obywatela Tuska Donalda?
„Partia Lenina simwoł swabody, partia nasza sowiest’ i czest’, partia eto sierdce i rozum naroda, budiet, była i jest” – głosiła rymowanka komunistycznej politgramoty w okresie pierwszej komuny – a wiadomo, że słuszna myśl raz rzucona w powietrze, prędzej czy później znajdzie swego amatora – w naszym przypadku w osobie Reichsfuhrerin Urszuli von der Leyen, która w obywatelu Tusku Donaldu dlaczegoś sobie upodobała. Zresztą – powiedzmy sobie szczerze i otwarcie – któż inny lepiej wykona zadanie niwelacji terenu pod budowę Generalnej Guberni, jeśli nie obywatel Tusk Donald? Inne zadania najwyraźniej go przerastają („nie na naszą głowę, Eminencjo” – jak podobno powiedział niejaki Stanisław, kamerdyner kardynała Kakowskiego na wiadomość, że kardynał został członkiem Rady Regencyjnej, która ma rządzić krajem) – ale to właśnie dobrze, bo nie będzie próbował żadnych samowolek tym bardziej, że w razie czego bodnarowcy od pana ministra sprawiedliwości uriezaliby mu szyję.
Z władzą radziecką nie będziesz się nudził – twierdził Aleksander Sołżenicyn. Z narodowo-socjalistyczną też. Toteż właśnie jesteśmy świadkami scen myśliwskich ze złowrogim Antonim Macierewiczem w roli zwierzyny. Co się odwlecze, to nie uciecze; złowrogiemu Antoniemu Macierewiczowi jakoś upiekło się za pierwszej komuny, kiedy to, wbrew zakazowi płynącemu od partii i rządu, zorganizował był Komitet Obrony Robotników, do którego potem doszlusował Michnikuremek – ale stare kiejkuty są pamiętliwe i na takiego zbrodniarza spuszczą surową rękę sprawiedliwości ludowej nawet po 50 latach. Czego wtedy nie dopilnował generał Stanisław Kowalczyk, to dzisiaj dopilnuje generał Jarosław Stróżyk – chociaż oczywiście pod całkiem innym pretekstem.
Ale mniejsza już ze złowrogim Antonim Macierewiczem, chociaż widać gołym okiem, że mściwe stare kiejkuty zagięły na niego parol i musiały obywatelu Tusku Donaldu przypomnieć powinność jego służby: wiecie, rozumiecie Tusk, zróbcie wy mi tu porządek z tym całym Macierewiczem, bo inaczej to my z wami pogadamy! Nawiasem mówiąc, stare kiejkuty muszą mieć cały Legion konfidentów nie tylko w organach władzy i administracji, nie tylko w kluczowych segmentach gospodarki, nie tylko w prokuraturze i niezawisłych sądach, ale również w mediach i przemyśle rozrywkowym, gdzie na użytek „demokracji walczącej” wytwarzane są przez rozmaitych inżynierów ludzkich dusz masowe nastroje. Jednym z elementów tej wytwórczości są autorytety moralne. Doszło do tego, że w niektórych środowiskach, zwłaszcza tych, co to i za pierwszej komuny i teraz tworzą „obóz demokratyczny” tak się roi od autorytetów moralnych, że wprost nie można splunąć, by w któregoś nie trafić.
I taki właśnie casus pascudeus przytrafił się panu prezydentu Andrzeju Dudu. Pan prezydent Andrzej Duda uwija się jak w ukropie, żeby tylko dogodzić umiłowanej Ukrainie, a tymczasem niewdzięcznemu roszczeniowcu Zełeńskiemu wszystkiego mało i mało. A przecież, kiedy byłem latem w Toskanii, dowiedziałem się, że ma on tam posiadłość, że daj Boże każdemu. Więc chociaż pan prezydent stara się jak może i gdyby mógł, to nie oddałby zimnemu ruskiemu czekiście Putinu ani „jednego centymetra kwadratowego Ukrainy” – no ale wedle stawu grobla, więc w tej sprawie – podobnie zresztą, jak w bardzo wielu innych – nie ma on nic do gadania. Tymczasem funkcjonariusze Propaganda Abteilung w Judenracie „Gazety Wyborczej” I innych niezależnych mediach głównego nurtu, rozpętali taki jazgot w sprawie „przywracania praworządności”, że musiało to doprowadzić do zawrotu w rozmaitych głowach. Właścicielem jednej z takich głów jest pan prof. Adam Strzembosz, którego właśnie z tego powodu ostatnio nawet resortowa Stokrotka wołała do telewizji, żeby – jak autorytet moralny – zdemaskował i przygwoździł wskazanego przez nią nieubłaganym palcem delikwenta. Pan prof. Strzembosz, jako jegomość starej daty, a kto wie, czy trochę nie wyposzczony telewizyjną abstynencją, skwapliwie demaskował i przygważdżał, za co był przez reżyserów scen myśliwskich chwalony przed frontem pododdziału płomiennych szermierzy demokracji i praworządności. Najwyraźniej musiało mu to zaszkodzić, bo rozdokazywał się do tego stopnia, że podjął się liczenia przypadków, kiedy to pan prezydent złamał konstytucję. Doliczył do 16, a potem dlaczegoś przestał liczyć. Panu prezydentu tylko tego było trzeba i stwierdził, że pan prof. Strzembosz „ma wielkie doświadczenie w podtrzymywaniu komuny”.
Nic tak nie gorszy, jak prawda, toteż nie tylko pan prof. Adam Strzembosz obraził się na „taką głowę państwa”, ale gniewem zawrzało nie tylko środowisko autorytetów moralnych, ale i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, których spuszczono z łańcucha, żeby obsikiwali pana prezydenta. Tymczasem pan prezydent skomplementował pana prof. Strzembosza trochę na wyrost. Nie sądzę bowiem, by miał on rzeczywiście „wielkie doświadczenie” w „podtrzymywaniu komuny”. Raczej był, a może nawet jest nadal – bo jeśli nie zdaje sobie sprawy, że ta cała „walka o praworządność”, to tylko parawan, za którym odbywa się niwelacja terenu pod budowę Generalnej Guberni – człowiekiem wielkiej naiwności.
Oto będąc Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego uznał, że środowisko sędziowskie „samo się oczyści”, to znaczy – pozbędzie się ze swoich szeregów konfidentów SB, a zwłaszcza – wywiadu wojskowego PRL , który po transformacji ustrojowej przepoczwarzył się w Wojskowe Służby Informacyjne. Nie tylko nic takiego nie nastąpiło, ale przeciwnie – wiele wskazuje na to, że pozycja konfidentów w sądownictwie w tym właśnie okresie się umocniła. Pan prof. Strzembosz nie mógł przecież nie wiedzieć, że w 1990 roku, gdy tylko rozwiązała się PZPR, niezawiśli sędziowie zaraz założyli organizację „Iustitia”. PZPR była transmisją bezpieki do środowiska sędziowskiego, no a „Iustitia”? Jaką rolę w powstaniu tej organizacji odegrały stare kiejkuty i czy wyznaczyły jej jakieś – jakie? – zadania? Czy to nie w czasie sprawowania prezesury SN przez pana prof. Strzembosza Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego rozpoczęła operację „Temida”, której celem był werbunek agentury wśród sędziów? Czy powstała obok „Iustitii” organizacja sędziowska „Themis” nie ma przypadkiem jakiegoś związku z tą operacją? Oczywiście pan prof. Strzembosz nie musiał być o tym wszystkim oficjalnie informowany, ale przecież rozmaite ważne informacje trafiają do nas również nieoficjalnie. Nie znaczy to że miał jakieś „wielkie doświadczenie” w „podtrzymywania komuny” w wymiarze sprawiedliwości, ale nie ulega wątpliwości, że dla starych kiejkutów jego naiwność mogła być prawdziwym darem Niebios właśnie dla utrwalenia wpływów, czy może nawet dominacji bezpieczniackiej agentury w środowisku sędziowskim.
Stanisław Michalkiewicz