Są winni !! Napędzimy koniunkturę !

Są winni !! Napędzimy koniunkturę!

[z książki Quo vadis, Trzecie tysiąclecie,. Martin Abram, wyd. Frondy. Str. 169 inn.

(rok 2112) Mamy już Stany Zjednoczone Świata]

——————————————-

Tego ranka nad Vanderbilt rozszalała się burza. W panoramicznych oknach pokoju narad widać było szarpane wichura korony drzew. Co chwila pełne granatowych chmur niebo przecinał jaskrawy zygzak błyskawicy. Zaraz potem przez okolicę przetaczał się potężny grzmot. W szyby uderzały wielkie krople deszczu. W pokoju od pół godziny miało miejsce pierwsze po piętnastu latach wakacyjne spotkanie Rządu i Rady Dwunastu.

Michael Morris skończył właśnie przedstawiać zarys swojego planu. Przez moment trwało milczenie, przerywane tylko odgłosami burzy.

— Ile na tym zarobimy? — spytał wreszcie Donalt Gates.

— W ciągu trzech lat nastąpi podwojenie globalnych zysków, a ożywienie koniunktury utrzyma się co najmniej ćwierć wieku.

— Skąd to wiesz? — powiedział Roland Adler.

— Oczywiście, to wstępne wyliczenia na podstawie przeprowadzonych symulacji komputerowych. Wszystko zależy od tego, jak głęboki będzie wywołany kryzys.

Na ekranie za Morrisem pojawiły się wykresy.

— Z naszego punktu widzenia, czym większe załamanie rynku, tym lepiej – minister wiedzy wskazał na jeden z obrazków. – W tym wypadku, przy kilkudniowym totalnym paraliżu światowego handlu i masowych bankructwach małych inwestorów, podwójny długofalowy zysk jest gwarantowany.

Obecni w pokoju spojrzeli po sobie z zadowoleniem.

— Gra warta świeczki — uśmiechnął się Rufus Pheipffer.

— Czy na pewno nic nie wymknie się spod kontroli? — spytała Mira Rockefeller.

Morris czuł się jak odpytywany na egzaminie student. Jak każdy prymus, był bardzo starannie przygotowany i udzielanie odpowiedzi sprawiało mu wyraźną przyjemność.

— Ponieważ mamy do czynienia z ludźmi, jakieś ryzyko zawsze istnieje. Ale przy odpowiednich zabezpieczeniach możemy je zmniejszyć do minimum. To kwestia środków, jakie włożymy w całą operację.

— No właśnie, ile nas to będzie kosztować? — ponownie odezwał się Pheipffer.

— Już mówię. To w końcu wasze pieniądze. Ze zrobionych przeze mnie analiz wynika, że każdy członek Rady Dwunastu na całe przedsięwzięcie powinien przeznaczyć 10 procent swojego majątku. Na wyprzedaż akcji i ich późniejszy wykup wystarczy 3 procent, tyle samo należy zarezerwować na fundusz stabilizacyjny. Kampania propagandowa pochłonie 4 procent.

— Jednym słowem, wkładamy 10 procent, a ty po dwóch latach zwracasz nam 200? – spytał Gates.

— Mniej więcej.

— Sexy, co? — odezwał się Garison.

— Najlepszy bank w mieście! Powiódł zadowolonym wzrokiem po twarzach członków Rady Dwunastu.

Jednak nie wszyscy byli zadowoleni.

— Może dałoby się coś zaoszczędzić na funduszu stabilizacyjnym? — spytał Miguel Kimura.

— Uważam, że pod tym względem powinniśmy okazać się bardzo hojni — zaoponował Morris. — Finansując osłony socjalne dla tych, co najwięcej stracą, i tanie, gwarantowane przez państwo kredyty dla chcących ponownie rozkręcić interes, w prosty sposób kupujemy sobie wdzięczność najbardziej poszkodowanych.

– A gdyby zredukować wydatki, zmniejszając liczbę ofiar? — wtrąciła się Olga Bieriezowska. — Prawdę powiedziawszy, nie podoba mi się, że jest ich aż tak dużo.

– Ale wtedy nie osiągnęlibyśmy efektu psychologicznego, o który nam chodzi. Dla mnie to najważniejszy cel przedsięwzięcia. Muszą być ofiary, jak podczas prawdziwej wojny. Tylko wtedy mogę zagwarantować potem długi okres dynamicznego rozwoju. Zresztą prawdziwymi bankrutami będzie tylko 20 procent konsumentów, reszta poniesie jedynie większe lub mniejsze straty. Jak na wojnę, nie jest to liczba wygórowana. Szczególnie jeśli damy im później szybko się dorobić

— A chrześcijanie? Ile mu ich zginąć? — spytała Mira Rockefeller.

— Wszystko zależy od stopnia nienawiści, który uda nam się wywołać. Jeśli będzie on wystarczająco duży, w zbiorowych egzekucjach zostanie straconych od kilkuset tysięcy do kilku milionów ludzi.

— I naprawdę sądzisz, że wszyscy uwierzą, że oni są odpowiedzialni za cały kryzys? — Przecież im to udowodnimy — Morris spojrzał na strategów od spraw propagandy.

– Jeśli konsumenci nigdzie nie znajdą wersji odmiennej od naszej, będą wierzyć — wyjaśnił Gil Magnus.

— Ale dlaczego od razu kara śmierci? — spytała Olga Bieriezowska.

— Z analiz, które wczoraj do mnie dotarły, wynika, że zdecydowana większość konsumentów chciałaby takiego rozwiązania – powiedział Morris. — Wśród stu tysięcy wybranych losowo użytkowników sieci A przeprowadziliśmy ankietę. Na jej początku przedstawiliśmy wymyśloną historyjkę, w której na rodzinny statek, przez nich dowodzony, dostaje się banda piratów. Ich działalność doprowadza do śmierci kilku członów załogi i rozbicia statku o skały. Następnie daliśmy do wyboru kilka możliwości ukarania piratów. 98 procent ankietowanych bez wahania zadało im śmierć. By nikt nie miał wątpliwości, że uczestniczy w poważnych badaniach, a nie zabawie, zadaliśmy jeszcze trzy całkiem serio pytania. Pierwsze z nich brzmiało: czy jesteś za karaniem śmiercią winnych śmierci twoich najbliższych? I tutaj odpowiedzi pozytywne stanowiły 98 procent całości. Drugie pytanie było wariantem pierwszego, tylko zamiast „śmierci najbliższych” wstawiliśmy „utratę całego twojego majątku”. W tym wypadku twierdząco odpowiedziało 87 pro- cent ankietowanych, a więc również zdecydowana większość.

Trzecie pytanie było nieco odmienne. Zapytaliśmy, czy gdyby statek z historyjki potraktować jako symbol naszej cywilizacji — to to, do czego doprowadzili piraci, można by nazwać „zbrodnią przeciwko ludzkości”? Tu także prawie wszyscy, bo 96 procent, odpowiedzieli „tak”.

Te ankiety potwierdziły nasze przypuszczenia. Tak wysoki odsetek rozwiązań radykalnych świadczy o tym, że społeczeństwo znudzone jest brakiem poważnych zagrożeń. Wyzwania, które stawia przed konsumentem nasza cywilizacja, okazują się niewystarczające. Ludzie podświadomie pragną przeżyć jakiś wstrząs, światową katastrofę lub tym podobne, by po pierwsze, móc sprawdzić się w niestandardowych wa- runkach i, po drugie, dać wyraz tłumionym instynktom. Światu potrzebne są dreszcze i my ich dostarczymy. Jesteśmy szczególnie uprawnieni, by tego dokonać. Bo oprócz odnowy psychicznej ludzkości i ponownego nakręcenia sprężyn poruszających globalną gospodarką zamierzamy zniszczyć ostatnią strukturę, która przeciwstawia się zasadom tolerancji. Cały czas głosi wyższość swojej religii nad innymi i nie potrafi podporządkować się demokratycznym procedurom, obowiązującym w naszym państwie. Kiedyś robiła to jawnie, teraz skrycie. Mamy okazję zadać jej ostateczny cios. Jeśli spytacie jeszcze, dlaczego zbiorowe, publiczne egzekucje, odpowiem, że z tego samego powodu. W tym wypadku są najlepsze. To nawiązanie do starożytności i średniowiecza, choć ostatnie tego typu praktyki miały miejsce w Chinach i Arabii Saudyjskiej jeszcze na początku XXI wieku. Z pozostawionych relacji wynika, że dopiero widok egzekucji doprowadza do efektu, który ma być naszym celem. Negatywne emocje, które żywi się wobec wroga, znajdują swoje ujście. Naoczni świadkowie wspominają o niezwykłym „oczyszczeniu”, którego doznawali…

— Nie znoszę widoku krwi — przerwał mu Alan Vendrine. — Jestem naprawdę zdegustowany tym, co mówisz.

– Niepotrzebnie. Nasze egzekucje powinny być nie tyle krwawe, co widowiskowe. Oprawimy je tak, żeby jak najwięcej osób chciało je zobaczyć.

— Wyobrażacie sobie oglądalność?! — spytał rozentuzjazmowany Garison.

— Noo! Tego jeszcze nie było — zawtórował mu Roland Adler, właściciel globalnej sieci telewizyjnej — Padnie nowy rekord.

— Niewątpliwie rekordowo podniesiesz też ceny za czas reklamowy — powiedziała Tara Martinez, właścicielka światowych agencji reklamowych.

— Nie czepiaj się! Wszyscy na tym zarobimy — odciął się Adler.

— Równocześnie na jednym z kanałów można będzie realizować wersję wychowawczą dla dzieci — zaproponował Magnus.

– To tylko przykładowe korzyści, jakie odniesiemy z takiej formy zadośćuczynienia za krzywdy ludzkości — powiedział Morris. — Po takim ogólnoświatowym spektaklu konsumenci z nową siłą rusza do budowania jeszcze lepszego jutra. Zapewniam was, że wszystkie kampanie reklamowe przez najbliższe kilkanaście lat staną się wielkimi sukcesami. Ludzie będą się pchali po każdą nowość wypuszczaną na rynek. Na długi czas pozbędziemy się również „wiecznie niezadowolonych”. Gdy z baczą jak zdecydowanie rozprawiamy się z wrogami systemu, będą siedzieć cicho.

— Dla mnie to w dalszym ciągu trochę prymitywne — powiedział Vendrine. — Stosujemy zasadę zbiorowej odpowiedzialności. Ostatni raz na taką skalę używali jej komuniści.

Na moment zapadła cisza. Obradujący spojrzeli w stronę prezydenckiego stołu.

— Każdy będzie miał indywidualny wyrok — odpowiedział bez zawahania Morris. — To standard w takich sytuacjach. Mówiłem ogólnie, pomijając techniczne szczegóły, stąd nieporozumienie.

— To nie prymitywne, tylko proste — przyłączył się do entuzjastów Gates. — Tylko takie rozwiązania odnoszą sukces.

Kilka osób pokiwało ze zrozumieniem głowami.

— Święta racja — wyraziła zbiorową opinię Tara Martinez.

— Kiedy zaczynamy? — zapytał Pheipffer.

— Im szybciej, tym lepiej — powiedział Morris. _— Pracę trwają od kil- ku dni. Stworzyliśmy już pierwsze symulacje rozwoju wydarzeń. Powstały projekty kampanii propagandowych. Pojutrze zaczynamy nagrywać spoty telewizyjne. UOK prawie od tygodnia rozpracowuje chrześcijan. Sprawdzamy adresy, kontakty, miejsca, gdzie się spotykają. Prawdopodobnie za miesiąc, po powrocie prezydenta z wakacji, będę mógł przedstawić dokładny plan działania. Będzie też gotowy pełny bilans kosztów, strat i przewidywanych zysków. Potem już tylko konieczna jest decyzja, kiedy ma nastąpić „dzień zero”.

— Masz jakąś wstępną propozycję?

— Na przykład od dziś za dwa miesiące.

— Tak szybko? — zaniepokoiła się Mira Rockefeller.

— Ważny jest efekt zaskoczenia. Im więcej ludzi zaangażowanych jest w przygotowania, a musimy na całym świecie dopuścić do tajemnicy co najmniej kilkadziesiąt tysięcy osób, tym większe niebezpieczeństwo przecieku.

— Jestem za. Czym szybciej, tym lepiej — zgodził się Pheipffer. — Wreszcie zacznie się coś dziać! Już czuję, jak skacze mi adrenalina.

— Wchodzimy do historii! — powiedział prezydent, zacierając ręce. — Kiedy nasze następne spotkanie?

— Jak mówiłem, proponuję zaraz po twoim powrocie z Hawajów — odpowiedział Morris.

— Może skrócę pobyt. To wszystko jest takie sexy!

— Nie ma potrzeby. Będziemy cię o wszystkim informować. Zdążymy akurat na twój przyjazd — uspokoił go Morris.

— O’key! Rozumiem, że wszyscy są za — Garison rozejrzał się po sali. Odpowiedziały mu przychylne skinienia głów i pomruki aprobaty.

— Nawet ty, Alan? — spojrzał na Vendrina. .

— Miałem przede wszystkim zastrzeżenia natury estetycznej, ale zostałem przekonany.

— Bardzo się cieszę. W takim razie możemy chyba zakończyć.

Prezydent podniósł się z fotela. Inni poszli za jego przykładem. Ostatnie krople deszczu uderzały o szyby. Przez szare chmury zaczęło się przebijać słońce. Uczestnicy obrad powoli zaczęli się rozchodzić. Prezydent podszedł do okna.

— Będzie piękne popołudnie — zauważył zza stołu Morris.

— Wreszcie czuje, ze żyję — odpowiedział Garison.