Stanisław Michalkiewicz: Sezon na mętnologów Magnapolonia
Stanisław Cat-Mackiewicz za jedną z najgłupszych rzeczy uważał niemiecką filozofię. Nie tylko za jedną z najgłupszych, ale również – za jedną z najbardziej szkodliwych. W ogóle współczesna filozofia nie jest żadną nauką; była nią w starożytności, kiedy to filozofia była syntezą całej ówczesnej wiedzy. Później było to już niemożliwe i dlatego współcześni filozofowie tak naprawdę opowiadają nam o sobie, o swoich urojeniach, lękach, obsesjach, fascynacjach i tak dalej. Jeśli taki filozof ma talent literacki, to może to być nawet interesujące – ale to zdarza się rzadko.
Współcześni filozofowie przeważniej talentu literackiego nie mają; albo jeden zrzyna z drugiego, albo dla odmiany rozdziobują sobie nawzajem swoje “koncepcje” na coraz drobniejsze okruszki, zawalając biblioteki stertami makulatury – ale że za tę makulaturę dostają tytuły naukowe, to ta twórczość uznawana jest za “naukę”. Tak w każdym razie myślą biedni studenci – że to wszytko naprawdę – podczas gdy naprawdę to są fantasmagorie.
Ale nawet o urojeniach można mówić z sensem, albo nie. Dawniejsza filozofia francuska, która tak naprawdę była publicystyką, nawet o urojeniach mówiła z sensem, to znaczy – jasno. Z tamtych, dawnych czasów pochodzi nawet porzekadło: ce qui n`est pas claire, n`est pas francais – co się wykłada, że co nie jest jasne, nie jest francuskie. Tymczasem filozofia niemiecka szła w kierunku odwrotnym; im bardziej mętny był wywód, tym bardziej był ceniony przez profanów, którzy uważali, że skoro nawet oni go nie rozumieją, to musi być on bardzo mądry.
Ten szkodliwy wpływ filozofii niemieckiej daje się odczuć również u nas. Kiedyś, gdy jeszcze brałem udział w wyborach do Sejmu, któregoś razu trafiłem do telewizji na tak zwany program wyborczy. Redaktor, który – jak sądzę – miał za zadanie zrobić ze mnie marmoladę – powiedział mi tak: to, co wy (chodziło mu o Unię Polityki Realnej) mówicie, to jest zrozumiałe, nawet dla mnie – ale w takim razie to nie może być prawda. Cóż mogłem na to powiedzieć, poza zaapelowaniem o większe zaufanie do własnych władz umysłowych?
Te poglądy przekładają się również na politykę. Weźmy takiego Wiktora Orbana, który na Węgrzech cztery razy pod rząd wygrał wybory z większością konstytucyjną – co żadnemu z naszych mądrali jeszcze się nie udało. Raz, to mógł być przypadek, ale już dwa razy pod rząd – raczej nie, a cóż dopiero mówić o czterech? No dobrze – ale czym właściwie Wiktor Orban zarobił na takie poparcie? Otóż kiedy tylko objął władzę, to przeforsował nową konstytucję, w preambule której znalazło się sformułowanie o “koronie św. Stefana”.
W Polsce nic ono nie mówi, ale na Węgrzech – bardzo dużo. Korona św. Stefana to inna nazwa terytorium węgierskiego sprzed traktatu w Trianon, który został Węgrom narzucony 4 czerwca 1920 roku, jako kara za uczestnictwo w I wojnie światowej po niewłaściwej stronie. Traktat w Trianon był dla Węgier traktatem rozbiorowym; Węgry utraciły 2/3 terytorium państwowego. Jednocześnie Wiktor Orban zapowiedział, że będzie dążył do wydobycia Węgier z pułapki zadłużenia. Wymagało to przykręcania obywatelom śruby i Orban to robi – ale mimo to cieszy się wysokim poparciem.
Najwyraźniej większość Węgrów rozumie, że bez wydobycia państwa z pułapki zadłużenia, prowadzenie przez nie polityki zgodnej z własnym interesem państwowym nie byłoby możliwe – a cóż dopiero osiągnięcie celów, do których nawiązuje preambuła węgierskiej konstytucji? Tymczasem u nas odwrotnie; państwo wpychane jest coraz głębiej w pułapkę zadłużenia, w związku z tym nie może już prowadzić żadnej polityki, tylko może wysługiwać się naszym tak zwanym sojusznikom, którzy kierują się oczywiście własnymi interesami państwowymi, a nie polskimi.
Tajemnicę tę zdradził przed kilkoma laty ówczesny rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pan Łukasz Jasina stwierdzając otwartym tekstem, że “Polska jest sługą narodu ukraińskiego”. Nie dlatego przecież, że naród ukraiński wyświadczył narodowi polskiemu , albo Polsce jakieś cenne przysługi, tylko dlatego, że taki rozkaz dali naszym Umiłowanym Przywódcom Nasi Sojusznicy, którzy w przeciwnym razie tych wszystkich Naszych Umiłowanych zdmuchnęliby, jak gromnicę.
Dlatego – co wielokrotnie mówiłem – Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki, to znaczy – działania na rzecz polskich interesów państwowych – mają od Naszych Sojuszników surowo zakazane. Wolno im tylko wysługiwać się Naszym Sojusznikom – nawet poświęcają w tym celu polskie interesy państwowe. Tymczasem przykład Węgier i Wiktora Orbana pokazuje, że nawet państwo trzykrotnie mniejsze od Polski może prowadzić politykę zgodną ze swoimi interesami – no ale tam nie rządzi obca agentura.
Tymczasem co mamy u nas? Cała Polska słyszała, jak Jarosław Kaczyński powiedział Donaldowi Tuskowi: “wiem jedno; jest pan niemieckim agentem!”, a z kolei w niezależnych rządowych mediach aż się roi od oskarżeń Jarosława Kaczynskiego, że jest agentem ruskim.
To oczywiście nieprawda – ale to jest oskarżenie zastępcze, ponieważ Donadu Tusku nie wolno powiedzieć, że Jarosław Kaczyński reprezentuje stronnictwo amerykańsko-żydowskie, bo w przeciwnym razie przypomniano by mu natychmiast, skąd wyrastają mu nogi.
Stąd też w retoryce politycznej naszego bantustanu dominują niedomówienia, stanowiąc pożywkę dla wszelakiego mętniactwa.
Warto przypomnieć, że mętniactwo jest znakomitym parawanem, za który może schować się dureń, obawiający się zdemaskowania. Dureń – albo łajdak. Toteż nic dziwnego, że coraz częściej pojawiają się nader pokrętne komentarze i “wyjaśnienia” polityki kolejnych rządów, które nie mogą się przecież przyznać, że po prostu wykonują zadania zlecone im przez ich mocodawców.
Dlatego z pewnym zrozumieniem odnotowałem, że funkcjonariusze Propaganda Abteilung coraz częściej czerpią z krynicy mądrości najtęższych mętnologów, których u nas reprezentuje między innymi Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa. Nawiasem mówiąc, uważam, że kandydatura Lecha Wałęsy była ze strony generała Kiszczaka zemstą i zarazem kpiną z narodu polskiego: “nie podoba się wam generał Jaruzelski, to będziecie za prezydenta mieli Wałęsę”.
I oto właśnie do niego udała się z pielgrzymką pani red. Justyna Dobrosz-Oracz – a Kukuniek swoim zwyczajem uraczył ją słowotokiem, że to niby jest za, a nawet przeciw, bo wszystko ma swoje plusy dodatnie i ujemne. Jesteśmy bowiem już w tej fazie, że sytuację naszego nieszczęśliwego kraju można zilustrować już tylko takimi bon-motami, ponieważ bardziej sensowne wyjaśnienia do tej rzeczywistości już nie pasują.