Śmierć Woltera

Ferdynand Dembowski spotkał w życiu wielu wyznawców Woltera. Wśród nich byli luminarze i koryfeusze polskich nauk ścisłych i humanistycznych, rektorzy uniwersytetów, prezesi wiodących instytucji naukowych, w tym Polskiej Akademii Umiejętności. Zwodzili oni wielkich i maluczkich, kopiąc sobie grób za życia; byli oni trupami zanim umarli. Ferdynand Dembowski, który sam stoi nad grobem, wpatrując się w otchłań wieczności, radzi sobie i innym, żeby lepiej żyć za życia z Panem Bogiem  w zgodzie, niż pić z woli szatana własne fekalia w chwili śmierci, co ilustruje, ku przestrodze własnej i cudzej poniższym opisem zaczerpniętym ze starych ksiąg:

Nadszedł dzień 30 Maja (1778), dzień agonii Woltera; w ostatnich dniach wezwano księdza Gaultier i proboszcza od ś. Sulpicyusza, ale uczyniono to dlatego jedynie, aby okazać, że chory, równie jak otaczające go osoby pragnęły wszelkie żądanie Kościoła spełnić, i że przeszkodziła mu tylko nieprzytomność umierającego. […] Srogą rozpaczą miotany, wołał Wolter: “Bóg i ludzie mnie opuścili”, a zwracając się do obecnych, powtarzał: “precz odemnie! wyście to sprawili, że w tym znajduje się stanie! Precz! […} Chwilami tarzał się po pościeli, jęcząc lub bluźniąc imieniowi Bożemu. Z przerażeniem posłyszeli obecni [ateusze – FD], jak stłumionym głosem powtarzał: “Jezus Chrystus! Jezus Chrystus!” Umierający wił się jak robak zgnieciony, i szarpał sobie ciało paznogciami. Jęcząc, żądał księdza Gaultier, ale nie wzruszali się jękami przyjaciele! Ponowiły się ataki rozpaczy; “czuję jakąś rękę”, wołał, “i przed Boga ciągnie!”. Potem zwrócił wzrok ku ścianie i powiedział: “Djabeł jest tam, chce mnie schwytać, widzę go, widzę piekło! ukryjcie mnie!” Nakoniec w nadmiarze rozpaczy i gorączkowego pragnienia chwycił za naczynie nocne, przystawił do ust i wypróżnił. Potem, zlany kałem i krwią, wydobywającą się z ust i nosa, opuścił się, wydając ostatni, straszliwy krzyk – i ducha wyzionął. “gdyby djabeł mógł umierać, nie skończyłby w inny sposób, mówiło później kilu nawróconych świadków naocznych. […] Kiedy proboszcz od ś. Sulpicjusza i ksiądz Gaultier opuścili Woltera, odwiedził go pan Tronchin, jego lekarz przyboczny. Ten przyszedł wtedy właśnie, kiedy Wolter znajdował się w najokropniejszym stanie. Tarzał się on po łożu, rzucał się to w tę to w drugą stronę, i z całą zapamiętałością krzyczał: “Jestem od Boga i ludzi opuszczony” (Je suis abandonee de Dieu et des hommes). Potem wyciągnął rękę do stolca, zgarnął garść ekskrementów i połknął takowe. Doktór Tronchin, który o owem wydarzeniu  opowiadał osobom, nie mógł się powstrzymać od uczynienia takiej uwagi: “Chciałbym, aby wszyscy, co dali się uwieść pismom Woltera – [Należał też do nich, niestety,  Adam Mickiewicz, który dla sławy i pieniędzy zszargał swą reputację tłumacząc fragment plugawej  “Darczanki” na język polski– FD] – byli świadkami jego śmierci. 

F. J. Holzwarth, Historya powszechna, t. 7, cz. 2. Dzieje Nowożytne. Wiek Ośmnasty (Warszawa: W Drukarni Franciszka Czerwińskiego, 1890), s. 467-469