Stanisław Michalkiewicz: Sprawy „inne”, czyli polskie? sprawy-inne-czyli-polskie
Czyżby coś drgnęło? Czyżby w tunelu pana prezydenta Andrzeja Dudy pojawiło się jakieś światełko? Dotychczas bowiem ani nic nie drgnęło, ani też w tunelu pana prezydenta Dudy nie pojawiało się żadne światełko. Sprawiał on wrażenie rzecznika rządu ukraińskiego, albo izraelskiego, zwłaszcza, gdy całkiem niedawno zadeklarował „pełną zgodność” poglądów z Generalnym Gubernatorem Donaldem Tuskiem w kwestii przekazywania Ukrainie jakiegoś ułamka polskiego PKB, a tymczasem teraz… – ale incipiam.
Oto gdy tylko – w związku z zuchwałym, chociaż nader ostrożnym, irańskim uderzeniem na bezcenny Izrael – zebrał się tamtejszy „gabinet wojenny”, czyli rząd jedności narodowej z Beniaminem Netanjahu, co to jeszcze wczesną jesienią ub. roku uchodził za kandydata do odsiadki za rozmaite bezeceństwa, a teraz jest naukochańszą duszeńką całego miłującego pokój świata – w Warszawie odbyła się pod przewodnictwem pana prezydenta podobna wojenna narada, bo jużci – gdy konie kują, to żaba nie może się powstrzymać przed podstawieniem swojej nogi.
Aliści podczas tej narady, kiedy okazało się, że pan premier, to znaczy – Generalny Gubernator Donald Tusk oznajmił, że Polska znajdzie się pod „europejską żelazną kopułą” i że wcale mu nie przeszkadza, że to jest inicjatywa niemiecka, pan prezydent przyjął tę deklarację z rezerwą oznajmiając, iż ta cała „kopuła” to taki niemiecki „projekt biznesowy”.
Przy okazji gruchnęła wieść, że właśnie wybiera się do Ameryki, żeby odbyć „prywatną rozmowę” z Donaldem Trumpem, który zamierza stanąć do jesiennych, amerykańskich wyborów prezydenckich, ale na razie został zawleczony przed tamtejszy niezawisły sąd. Chodzi o to, że jakaś dama przypomniała sobie, że zapłacił jej, czy może chciał jej zapłacić za dyskretne milczenie o jakichś obyczajowych figlikach.
Na razie jednak trwa kompletowanie ławy przysięgłych, to znaczy – jakichś 12 gniewnych ludzi, którzy zdobyliby się na chwalebny obiektywizm, oświadczając, że nigdy nie słyszeli o żadnym Donaldzie Trumpie, ani nie wyrobili sobie opinii, o co tu naprawdę chodzi. Podobno z 90 kandydatów wyeliminowano już kilkudziesięciu, którzy na taki chwalebny obiektywizm się nie zdobyli.
Jestem jednak pewien, że gdy idzie o świętą sprawiedliwość, to w końcu znajdzie się jakaś „parszywa dwynastka”, która przysięgnie na wszystkie świętości, co tam będzie trzeba, bo wiadomo: „władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy” – jak bunczucznie twierdził w latach 40-tych Władysław Gomułka.
Zamiar przeprowadzenia przez pana prezydenta rozmowy z Donaldem Trumpem zaraz skrytykował Judenrat „Gazety Wyborczej”, bo na tym etapie Judenrat stoi na nieubłaganym gruncie kolaboracji z Niemcami, najwyraźniej mając nadzieję, że tym razem Niemcy skorzystają z doświadczeń Józefa Stalina i administrowanie Generalnym Gubernatorstwem powierzą Żydom, no a Żydowie już tam będą wiedzieli, jak utrzymać w ryzach mniej wartościowy, w dodatku porażony „antysemityzmem”, naród tubylczy.
Chodzi o to, by naród ten nie wierzgał przeciwko ościeniowi i nie przeszkadzał w realizacji „niemieckiego dzieła odbudowy”.
Pan prezydent puścił te zastrzeżenia mimo uszu, chociaż dołączył do nich również Książę Małżonek – i do Ameryki zaraz poleciał.
Tam odbył dwu i półgodzinną, prywatną rozmowę z Donadem Trumpem, a prywatny charakter tej rozmowy dodatkowo podkreślała okoliczność, iż odbyła się ona w prywatnym mieszkaniu Donalda Trumpa, którego wystrój, a zwłaszcza drzwi, niezwykle uraziły subtelny zmysł estetyczny Księcia Małżonka, który – jak wiemy – wytworne gusta odziedziczył również po królu – swoim ojcu. Z lakonicznego komunikatu dowiedzieliśmy się, że rozmówcy rozmawiali o wojnie na Ukrainie i o sytuacji na Bliskim Wschodzie – ale również o „innych sprawach”.
Co tam pan prezydent mógł powiedzieć o wojnie na Ukrainie, czy o sytuacji na Bliskim Wschodzie, to mniej więcej wiemy – ale co to za „inne sprawy”, o których też rozmawiano? Czyżby chodziło tylko o wysondowanie Donalda Trumpa, jaką prestiżową synekurą udelektowałby pana prezydenta Dudę, kiedy już w 2025 roku skończy mu się dobry fart na stanowisku tubylczego prezydenta, czy również o jakieś polskie interesy państwowe?
Uprzejmie zakładam, że wykluczyć tego nie można, bo inicjatywa utworzenia „europejskiej żelaznej kopuły” oznacza nie tylko niemiecki „projekt biznesowy”, ale przede wszystkim – polityczny. Konkretnie chodzi o to, że „kopuła” może być, a skoro może być, to pewnie też jest, rodzajem embrionu „europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO”. Jak pamiętamy, Niemcy od ponad 30 lat pielęgnują tę inicjatywę, której dotychczas amerykańscy twardziele stanowczo się sprzeciwiali – ale od marca ub. roku mogło się to zmienić.
Rzecz w tym, że właśnie wtedy obecny prezydent USA, Józio Biden, w nagrodę za dobre sprawowanie, pozwolił był Niemcom na urządzanie Europy po swojemu, w związku z tym pragną oni stworzyć fakty dokonane jeszcze przed listopadowymi wyborami prezydenckimi w Ameryce – a szybkie utworzenie „europejskiej żelaznej kopuły” byłoby ważnym krokiem na drodze do budowy IV Rzeszy i zainstalowania w Polsce Generalnego Gubernatorstwa w miejsce safandulskiej III RP.
Zatem uprzejmie zakładam, że deklaracja Donalda Tuska mogła zainspirować pana prezydenta Dudę również do próby wysondowania, co też Donald Trump na ten temat sądzi.
Jak bowiem pamiętamy, w lipcu 2017 roku, prezydent USA Donald Trump, podczas wizyty w Warszawie, na konferencji prasowej zadeklarował, iż projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że Stany Zjednoczone będą go wspierały. Co to jest, ten cały „projekt Trójmorza”? Jest to nawiązanie do rozgonionej w początkach lat 90-tych inicjatywy politycznej państw Europy Środkowej w postaci Heksagonale, to znaczy – utworzenia w Europie Środkowej systemu reasekuracji niepodległości leżących tam państw.
Wadą tej inicjatywy był brak silnego lidera, a nawet – silnego protektora – co sprawiło, że Niemcy bez trudu tę inicjatywę wysadziły w powietrze i odtąd same wypełniają polityczną próżnię po ewakuacji sowieckiego imperium z tej części Europy, rozszerzając na wschód Unię Europejską, której są politycznym kierownikiem.
Warto dodać, że zrealizowany projekt Trójmorza godziłby w trzy ważne interesy niemieckie: podważałby niemiecką hegemonię w Europie, blokowałby budowę IV Rzeszy i pozwalałby państwom Europy Środkowej na uwolnienie się od ograniczeń, narzuconych im przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z roku 1915, który w fazę realizacji wszedł dopiero po 1 maja 2004 roku, to znaczy – po Anschlussie szeregu państw Europy Środkowej do Unii Europejskiej.
Poparcie tej inicjatywy przez USA ustami Donalda Trumpa sprawiło, że zaniepokojone Niemcy nawet zgłosiły akces do Trójmorza, najwyraźniej kierując się indiańskim porzekadłem, że jeśli nie możesz ich pokonać – przyłącz się do nich.
W związku z tym wszystkim wydaje się szalenie ciekawe, co to były za „inne sprawy”, o których w prywatnym mieszkaniu Donalda Trumpa rozmawiano i czy Donald Trump coś panu prezydentowi Dudzie w jednej z tych „innych spraw” obiecał, a jeśli obiecał – to konkretnie co?
Tego oczywiście od razu się nie dowiemy, ale z tym większym zaangażowaniem będziemy interesowali się listopadowymi wyborami prezydenckimi w USA, bo kto wie, czy od ich wyniku nie będzie zależało, czy zostaniemy już na wieki przykryci „europejską żelazną kopułą”, czy też nadal, po staremu, będziemy mieli czyste niebo nad głową?