Sztylet Jakuba Clement. Przekleństwo, jakie rzucił umierający na stosie ostatni wielki mistrz templariuszy. WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (15).

Andrzej Juliusz Sarwa

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (15)

Sztylet Jakuba Clement. Przekleństwo, jakie rzucił umierający na stosie ostatni wielki mistrz templariuszy.

Kto pamiętał jeszcze, mimo upływu wieków, przekleństwo, jakie na swoich prześladowców rzucił umierający na stosie ostatni wielki mistrz templariuszy, spodziewał się, że już wkrótce nastąpi jego ostateczne wypełnienie.

Gdy bowiem de Molaya1 ogarniały płomienie, ten, zapewniając świadków egzekucji o swojej niewinności, zwrócił się do oprawców tymi słowy:

– Papieżu Klemensie i królu Filipie! Pozywam was na sąd Boży i zanim rok przeminie, spotkamy się na nim, a tam odpowiecie przed żyjącym i prawdziwym Bogiem, który jest w niebie, za swe zbrodnie!

Umierający miał ponoć jeszcze przekląć i cały ród Filipa, jego samego, synów i wnuki, a pozostałych krewnych sukcesorów aż do trzynastegoz tych, którzy będą zasiadać na tronie Francji…

A owym trzynastym był nie kto inny, tylko spadkobierca w tak potwornych okolicznościach zmarłego Karola IX, Henryk III, tytułujący się królem Francji i – bezprawnie – Polski…

Ponieważ Henryk III nie spłodził dziedzica tronu, a jego – wedle prawa salickiego – następca, najmłodszy z braci, Franciszek d’Anjou odszedł z tego padołu w 1584 roku, również nie zostawiwszy sukcesora, stało się jasne, że klątwa templariusza wypełni się na Henryku…

Nie wiedziano tylko, w jaki sposób.

Czy dane będzie mu przejść do wieczności po długim życiu, w dostojnej i spokojnej starości, czy może na polu walki, może w pojedynku, a może w wypadku na łowach, czy też raczej mniej szlachetny zgon go czekał?

* * *

Dzień 2 sierpnia 1589 roku zapowiadał się na piękny, dlatego król Henryk Walezy, chcąc nieco odpocząć, zamiast zajmować się wojną, tym razem zażywał wywczasu w Saint-Cloud, na odległych przedmieściach Paryża, gdzie mieścił się sztab jego armii i armii Henryka z Nawarry i skąd on i jego dowódcy dowodzili dobywaniem stolicy.

Na te parę godzin oddechu wystroił się wedle swego najnowszego, a zarazem najdziwaczniejszego, gustu, z którym już całkiem przestał się kryć, czy udawać, że to niby tak sobie tylko od czasu do czasu żartuje i się z nudów bawi.

Otóż przyodziany był w kobiecą suknię, z dużym dekoltem i z odsłoniętymi ramionami. Kolczyki z perłami dyndały mu w uszach, a smród odchodów, bo król akurat defekował, siedząc na krześle z dziurą, pod którą stał okazały urynał, mieszał się z ciężką słodką wonią drogich perfum i egzotycznych olejków. Ta mieszanina zapachów dawała odór nie do zniesienia. Wszakże gwardziści dzielnie mu asystowali. Zresztą, nie mieli innego wyjścia.

Monarcha stękał głośno, z całej mocy napinając powłoki brzuszne, i wypychając odbyt, by ulżyć już sobie do końca, kiedy mu przeszkodzono w sfinalizowaniu tej przyjemnej czynności, bo i owego dnia, a nawet w takiej mało stosownej chwili, nie zostawiono go w spokoju.

Oto bowiem zaanonsowano posła, który ponoć w sprawie nagłej, niecierpiącej zwłoki, na spienionym koniu przybył wprost spod murów stolicy, którą Henryk utracił, a teraz oblegając, chciał odzyskać.

– Widać, nie będzie mi dane odetchnąć, ni przez jeden dzień, ani nawet w spokoju opróżnić kiszek – westchnął król, a potem zapytał:

– A któż to taki?

– Jakiś młody mnich, dominikanin, Jacques Clément2, Sire.

– Nie przebieraniec?

– Nie, swobodny, umie się po mniszemu zachować, nic podejrzanego.

– Zatem dajcie go tu, może istotnie przynosi jakieś ważne wieści. Zresztą nazwisko mi nieobce, musiał tu już bywać.

– Tak, Sire, bywał – potwierdził jeden z gwardzistów.

– Skoro tak, to bez wątpienia człek pewny – rzekł król i głośno wypuścił wiatry. – Musiałem wczoraj zjeść coś wzdymającego – mruknął jakby na usprawiedliwienie.

Wprowadzono więc zakonnika przed oblicze władcy, siedzącego na krześle z dziurą, pod którym stało naczynie na ekskrementy, a ów, nie przerywając sobie przyjemności, nadal fajdał, równocześnie w głos, przypominający darcie starej bawełnianej poszwy, wypuszczając cuchnące gazy.

Nie mając innego wyjścia, chociaż z obrzydzeniem, to przecie mnich zmuszony był przed Henrykiem przyklęknąć, aby podać mu listy, które trzymał w lewej ręce. Starał się przy tym nie oddychać, iżby nie wąchać smrodów monarszych dobywających się z monarszego odbytu i ozdobnego porcelanowego wiadra. W momencie, gdy król po owe listy sięgał, dominikanin szepnął:

– Najjaśniejszy Panie, mam jeszcze wiadomość poufną, którą mogę wyjawić wyłącznie w cztery oczy.

Na skinienie króla gwardziści dyskretnie usunęli się do sąsiedniego pomieszczenia, a Henryk spytał:

– I cóż to za poufna wiadomość, ojczulku?

– A taka oto – odparł mnich z jakimś dziwnym błyskiem w oku i pochyliwszy się jeszcze bardziej w stronę władcy, mocno i jednym ruchem, wpierw wytrząsnąwszy sztylet z lewego rękawa habitu, prawą dłonią ująwszy go za rękojeść, z całych sił wbił mu go w podbrzusze. Celował w wątrobę, ale nóż ześlizgnął się po sztywnym jedwabiu sukni i utkwił nieco powyżej krocza, rozdzierając brzuch, pęcherz i jelita.

Król z okrzykiem bólu spadł z sedesu, krzycząc:

– Zamordował mnie! Zamordował! Ubijcież go zaraz! – Henryk powalony bólem, osunąwszy się z dziurawego krzesła, skulony legł na posadzce.

W tej samej chwili dopadło mnicha kilku dworzan, zwabionych do komnaty owym krzykiem i dobywszy szpad i sztyletów, rozsiekali go na miejscu.

Króla zaś ostrożnie przeniesiono do jego sypialnej komnaty i wezwano medyków. Ci, w swojej bezradności wobec srogiej rany zadanej w tak czułe miejsce, nie umiejąc wymyślić niczego lepszego, zaaplikowali Henrykowi lewatywę…

Po nocy straszliwych cierpień ostatni, trzynasty król z dynastii Walezjuszy zmarł… Nim jednak skonał, jako swego następcę wskazał Henryka z Nawarry3, Burbona, potwierdzając jego sukcesję i prawo do korony.

I tak oto tron Francji ostał się pusty, a klątwa ostatniego wielkiego mistrza templariuszy Jacquesa de Molaya wypełniła się na zgasłym bezdzietnie Henryku III.

Droga do władzy nad Francją stanęła otworem dla Nawarczyka. To prawda, był protestantem, hugenotem, ale chyba jego wiara nie była zbyt głęboka, a przywiązanie do nauk Kalwina dość liche, bo wypowiedziawszy słynne słowa:

Paris vaut bien une messe – Paryż wart jest mszy, 27 lutego 1594 jako katolik pozwolił się namaścić i nałożyć na skronie, w katedrze w Chartres, a nie w katedrze w Reims, która znajdowała się w rękach jego przeciwników, koronę królów Francji…

Tak oto minęła pewna epoka…

Książkę w wersji papierowej można kupić tu:

Wydawnictwo Armoryka

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierza

e-book tu:

https://virtualo.pl/ebook/wieszczba-krwawej-glowy-i235158/

audiobook tu:

https://virtualo.pl/audiobook/wieszczba-krwawej-glowy-i246215/

1Jacques de Molay (1243-1314) – ostatni wielki mistrz zakonu templariuszy, oskarżony o herezję, magię i sodomię, aresztowany w piątek, 13 października 1307, spalony na stosie 18 marca 1314. Przed śmiercią przeklął swoich oprawców – króla i papieża.

2Jacques Clément OP (1567-1589) – francuski duchowny katolicki, dominikanin, morderca króla Henryka III Walezego.

3 Henryk z Nawarry (1503-1555) król Francji Henryk IV, pierwszy władca z dynastii Burbonów.