Cud różańcowy w Austrii w 1955 roku

Cud różańcowy w Austrii w 1955 roku

Autor: pokutujący łotr, 18 września 2025

W związku z rozwijającą się na Legionie dyskusją, jak Bóg w sposób nadprzyrodzony interweniuje (czy może nie?) w losy człowieka, warto  przypomnieć cud różańcowy w Austrii, który dokonał się na oczach świata w 1955 roku, wyrywając ten katolicki kraj dosłownie w ostatniej chwili spod stalinowskiego knuta.

Tego szczęścia czy raczej wyróżnienia Bożą Łaską za  wstawiennictwem Maryi niestety nie zaznały inne zajęte wtedy przez Sowietów katolickie kraje Europy Środkowej, jak Czechy, Słowacja, Węgry czy Polska. Zabrakło determinacji, nieustępliwej wiary – no i duchowego przywództwa kogoś w rodzaju ojca Petrusa Pavlička.

Błogosławiony Kościoła katolickiego, austriacki franciszkanin o. Petrus Pavliček, lata 1940te XX w.

Mamy rok 1945. W obozie jenieckim w  Cherbourgu, powstałym po udanym lądowaniu aliantów w Normandii 6 czerwca 1944 r., przebywa 19 tys. jeńców niemieckich. Wśród nich austriacki zakonnik franciszkański, który nigdy nie nosił broni, był sanitariuszem: to przyszły „wyzwoliciel” Austrii przez modlitwę różańcową, Otto Augustin Pavliček zwany Petrusem.

Urodzony w 1902 roku w Innsbrucku jako syn cesarsko-królewskiego oficera Augustina Pavlička i Gabrieli Alscher, która zmarła gdy miał dwa lata. Ojciec i synowie przenieśli się wtedy do Wiednia, a w 1915 roku do Ołomuńca w  obecnej Republice Czeskiej. Tam, w 1920 roku ukończył szkołę średnią i pracował w fabryce mebli. Jego wychowanie katolickie chyba było niedbałe, bo w 1921 roku opuszcza Kościół katolicki i wstępuje do wojska. Po dwóch latach zamieszkuje w Pradze, gdzie pracuje w fabryce sprzętu elektrotechnicznego, jednak porzuca pracę i  zaczyna studia w Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. W tym poszukiwaniu celu swego życia, trafia w kręgi bohemy artystycznej w Paryżu i Londynie, tam w 1932 r. bierze ślub cywilny z Angielką lecz  małżeństwo rozpadło się po paru miesiącach. Wraca do Pragi, gdzie zapada na ciężką chorobę, z której ratuje go gorąca modlitwa i rozwijające się w jego duszy pragnienie poświęcenia się Bogu. Powraca na łono Kościoła katolickiego i w 1936 r. spotyka mistyczkę Teresę Neumann, która mówi mu: „już najwyższy czas, abyś został kapłanem. Będę się modliła za ciebie”.

Po tych słowach, skierował swe kroki do najbliższego kościoła, a  był to kościół franciszkański. Ukląkł  i po długiej modlitwie podjął decyzję, że zostanie franciszkaninem. Nie przyjęto go jednak do zakonu w Wiedniu, gdyż ukończył już 35 lat, zgodę wyraziła dopiero trzecia prowincja, w Pradze. Tam w 1938 r.  złożył proste śluby zakonne przyjmując imię Petrus, a w grudniu 1941 przyjął  święcenia kapłańskie. Rok później  został aresztowany przez Gestapo za rzekome uchylanie się od służby wojskowej. Wysłany na front zachodni jako sanitariusz,  15 sierpnia 1944 roku trafia do niewoli amerykańskiej w Cherbourgu.

W obozie jenieckim pełnił funkcję księdza i tam, ze znalezionej broszurki, po raz pierwszy dowiedział się o objawieniach maryjnych w Fatimie. Wstrząsem byłą dla niego myśl, że nieszczęścia, których był świadkiem, były zapowiadane przez Matkę Najświętszą i można było ich uniknąć, gdyby  ludzie posłuchali jej prośby. Poza tym, przekaz jej nie dotyczy tylko tego, co się stało na jego oczach, ale także przyszłości.  Albo dokona się nawrócenie Rosji i nastanie czas pokoju, albo w przeciwnym razie zatryumfuje komunizm, nastanie głód, wojny, prześladowania dobrych ludzi. Zastanawiał się wtedy nad nieszczęsnym losem swej ojczyzny: która wpierw zaprzedała się Hitlerowi, potem zniszczona została przez bomby alianckie, aby teraz przeżywać terror ze strony Sowietów. Na mocy postanowień konferencji w Poczdamie z 1945r. Austria i Wiedeń podobnie jak Niemcy i Berlin, została bowiem podzielona przez aliantów na cztery strefy okupacyjne. Sowieci zajęli najbogatszą i największą wschodnią część Austrii, wprowadzając tam reżim komunistyczny, rujnując gospodarkę i traktując zajęty przez siebie teren jako zdobycz wojenną.

Ostatnie zdania broszurki o Fatimie stały się dla o. Pavlička życiowym drogowskazem: „Niech ludzie już więcej nie obrażają Boga, który i tak jest już bardzo obrażony” – prosi Maryja 13 października 1917 roku. Czyż to nie ludzkie grzechy były przyczyną wszelkiego nieszczęścia, które dane było mu oglądać w czasie długoletniej wojny?- zastanawiał się Pavlicek. – Czyż to nie ludzkie grzechy ściągną na ludzkość kolejne tragedie? Czy więc najskuteczniejszą bronią w walce nie jest oręż zbrojny, ale właśnie walka z grzechem? Nawrócenie jak największej liczby dusz ludzkich?

*

Zwolniony z niewoli 16 lipca 1945 roku, Pavliček udaje się do Wiednia by powrócić do zakonu i odbyć pielgrzymkę dziękczynną do sanktuarium Mariazell, za uratowanie podczas wojny. Zadaje też sobie pytanie: dlaczego przeżył? Czy był w tym jakiś zamysł Boży? Odpowiedź usłyszy przed cudownym wizerunkiem Wielkiej Patronki Austrii:  „Czyńcie to, co wam mówię, a będzie wam dany pokój”. Podobne słowa wypowiedziała Maryja w Fatimie: „Gdy uczynicie to, co wam powiem, wiele dusz zostanie uratowanych i nastanie pokój na świecie”.

Cudowny wizerunek Matki Bożej Patronki Austrii w Mariazell

————————————–

Ojciec Pavliček wstał z klęczek przekonany, że Wolą Boga jest by walczył o cud wolności i pokoju dla swej ojczyzny. Przyszłość Austrii malowała się w coraz ciemniej: jego kraj zalany przez wojska sowieckie stawał się centrum przemytu, prostytucji, zbrodni… Słowa „Czyńcie to, co wam mówię, a będzie wam dany pokój” rozbrzmiewały w sercu Pavlička dzień i noc, zwłaszcza sformułowanie „czyńcie”, skierowane nie tylko do niego samego, ale do większej liczby ludzi. Czyżby Patronka Austrii wzywała go, by poderwał do modlitwy ludzkie rzesze? Ale w jaki sposób on, nic nie znaczący zakonnik, miałby to zrobić? Nagle któregoś dnia wszystko stało się jasne. Ma pomóc Matce Najświętszej w zorganizowaniu pokutnej wspólnoty różańcowej. Jego rola ma być pomocnicza, bo to sama Maryja obejmie kierownictwo nad tym ruchem, którego celem jest nie tylko różaniec, ale i pokuta, o którą Maryja prosiła w Fatimie.

Ok. 1950: jedna z różańcowych procesji światła z udziałem setek tysięcy wiernych, na wiedeńskim Ringu

2 lutego 1947 r. ojciec Pavliček na wiedeńskiej starówce w parafii  franciszkańskiej pw. św. Hieronima odbył pierwszą pokutną procesję różańcową, na której ogłosił rozpoczęcie Krucjaty Różańcowej o wyzwolenie kraju od Rosjan. [chodzi o sowietów md]

W dwa lata później Krucjata została oficjalnie zatwierdzona przez austriacką Konferencję Biskupów. Ten ruch modlitewny stawiał przed sobą  trzy cele: modlić i pokutować w imieniu tych wszystkich, którzy zapomnieli o Bogu, błagać o pokój na świecie i prosić o wolność dla Austrii. Poprzez głoszone rekolekcje i kazania, ale przede wszystkim dzięki swemu pielgrzymowaniu od miasta do miasta i powtarzaniu usłyszanego przesłania od Maryi, o. Pavliček zaczął pozyskiwać coraz liczniejszych członków Krucjaty. Zawsze towarzyszyła mu figura Matki Bożej Fatimskiej, niesiona przez niego samego. Zdawał sobie bowiem sprawę, że chrześcijaństwo jest nie tylko modlitwą indywidualną, ale jest „religią współdziałania”, gdy Bóg chce uczestnictwa człowieka w apostolstwie i wypraszaniu cudów. To przez zaangażowanie i gorliwość człowieka, Pan zsyła na świat łaskę.

Austriacki kanclerz Raab i min. spraw zagranicznych Figl na czele procesji różańcowej w Wiedniu, wczesne lata 1950.

Wszędzie, gdzie znalazł się Petrus Pavliček, wylewała się obficie łaska. Jednały się skłócone rodziny, wielu ludzi wracało na dobre drogi, pojawiały się liczne powołania zakonne i kapłańskie. Zdarzenia te zyskiwały coraz liczniejsze świadectwa składane przez nawróconych. Wśród członków krucjaty pojawiły  się  też najważniejsze osoby w państwie, jak minister Figl i kanclerz Raab. Również oni, początkowo letni religijnie, poddali się żarliwej wierze i pojawiali się z różańcem na procesjach krucjaty. Od września 1948 roku co miesiąc w kościele franciszkanów w Wiedniu odbywały się nabożeństwa za pokój i wolność, gromadzące tysiące wiernych. Od 1949 roku Pavliček zaczął wydawać pismo, które obecnie nosi tytuł „Betendes Gottesvolk”. A począwszy od 1950 r. w każdy wrzesień ogromna procesja ze świecami i różańcami okrążała miasto wzdłuż wiedeńskiego Ringu. W maju 1955 r. ilość Austriaków odmawiających codziennie Różaniec za ojczyznę i wolność przekroczyła 700 tysięcy.

*

Pomimo trwających już ósmy rok akcji modlitewnych, ziszczenie się tych próśb jeszcze w dniu Bożego Narodzenia 1954 r. zdawało się nierealne. Kilka dni wcześniej Mołotow, sowiecki minister spraw zagranicznych, w rozmowie z ministrem Figlem kategorycznie wykluczył jakiekolwiek negocjacje w sprawie wycofania wojsk sowieckich z Austrii. ZSRR uważał ten kraj i metropolię nad Dunajem za swą cenną zdobycz wojenną i nie zamierzał jej nikomu oddawać. Rząd Austrii uznał, że możliwości dyplomatyczne już się wyczerpały: ponad trzysta przeprowadzonych dotąd prób negocjacji zakończyło się fiaskiem. Jednak 24 marca 1955 r. sowieccy towarzysze niespodziewanie zaprosili Austriaków na jeszcze jedne rozmowy do Moskwy. Austriacy stawili się tam już nazajutrz, 25 marca, w święto Zwiastowania. Przed wyjazdem kanclerz Julius Raab powiedział do ojca Pavlička: „Ojcze, proszę, módlcie się i proście wasz lud, aby teraz modlił się mocniej i więcej niż kiedykolwiek”.. .

Krucjata poderwała się do szaleńczego ataku. Tłumy klękały na ulicach z różańcami w rękach. Nie ustawały modlitwy w kościołach i domach przez cały czas pobytu delegacji w Moskwie.  Osobisty sekretarz kanclerza tak opisuje w swych notatkach tamte chwile: „Raab wyjął oprawiony w skórę kalendarz z 1955 r. i otworzył go na notatce: <Dziś jest dzień fatimski 13 kwietnia. Rosjanie stwardnieli, są stanowczy, nie zmieniają zdania. Akt strzelisty do Matki Bożej, by upraszała łaski dla narodu austrackiego».

I wtem Rosja zmienia front. 13 maja 1955 r., w dzień Najświętszej Maryi Panny Fatimskiej, Mołotow nieoczekiwanie  zgadza się podpisać protokół, w którym reżim marksistowski rezygnuje z dalszej okupacji Austrii. Dwa dni później, 15 maja, w Wiedniu ministrowie spraw zagranicznych czterech zwycięskich mocarstw: Antoine Pinay, Harold Macmillan, John Dulles i  Wiaczesław Mołotow na 354. i ostatnim spotkaniu w tej sprawie podpisują międzypaństwowy traktat kończący sowiecką okupację Austrii i gwarantujący jej niepodległość.

Kanclerz Raab i minister Figl na tarasie Belwederu, prezentują traktat o wycofaniu wojsk sowieckich z Austrii, 15 maja 1955

Z belwederskiego tarasu w Wiedniu minister Figl może wołać do narodu austriackiego: „Dziękując Bogu Wszechmogącemu, podpisujemy umowę i z radością wołamy: Austria jest wolna!” Równie wzruszony kanclerz federalny Raab unosząc dokument ogłasza tłumom zebranym pod Belwederem:  „Chcę podziękować przede wszystkim Bogu!”.

W dniach od 13 do 15 maja w Wiedniu i innych miastach niezliczone rzesze Austriaków maszerowały w procesjach z pochodniami i różańcami w dłoniach  niosąc figury Matki Bożej Fatimskiej – Wybawicielki z komunistycznego zniewolenia. Przez trzy dni nieprzerwanie w kościołach biły dzwony dniem i nocą. W maryjnym październiku opuszcza Austrię ostatni żołnierz radziecki.

Biskup prof. Rudolf Graber  z Eichstätt, wołął w kazaniu wygłoszonym 1 października 1961 r.: „Nasze czasy domagają się całkowitego oddania się Bogu! Pan uznał modlitwy 500 tys. wiernych, to jest jednej dziesiątej ludności katolickiej Austrii, za wystarczające, aby dać temu krajowi wolność!”.

Módlmy się i my. Może Królowa Świata natchnie kogoś w Polsce, jak niegdyś o. Pavlička, aby dzięki nawróceniu i najbardziej ofiarnemu, wręcz szaleńczemu oddaniu w wierze i współdziałaniu człowieka z Bogiem, powstała również u nas rzeczywista unia maryjnych serc, która bez trudu może zmienić oblicze udręczonej Polski.

Pokutujący Łotr

Tekst powstał w oparciu m.in.  o  artykuły „Cud austriacki” https://sekretariatfatimski.pl/index.php/rozaniec-szkaplerz/261-cud-austriacki  i „Różańcowy cud w Austrii” ks. Jerzego Banaka (opublikowany w Naszym Dzienniku 26.05. 2020 r.) https://www.swarozyn.trim.pl/documents/5702.pdf

Pod Chocimiem Matka Boża: „WYTRWAŁOŚĆ”. Zwycięstwa różańcowe.

Zwycięstwa różańcowe. Obrazy, inne redakcje.

Zwycięstwa różańcowe.

 [Nie mogę znaleźć własnego artykułu o dziewięciu zwycięstwach różańcowych na  świecie. Podobno w internecie nic nie ginie – może ktoś to znajdzie?Telegimelka, pomóż ! Tymczasem przypominam, bo to obecnie bardzo ważne. Mirosław Dakowski]

Bitwa pod Lepanto.

Było to w roku 1571. Olbrzymia flota turecka wyruszyła na podbój Europy. Żadne państwo chrześcijańskie nie miało tyle okrętów, żeby stawić czoło nieprzyjaciołom. Siły tureckie były zaś tak wielkie, że zdawało się, że to nie okręty, ale całe olbrzymie miasta wypłynęły na otwarte morze w pobliżu Lepanto, w zatoce korynckiej. Sułtan był pewien zwycięstwa. Mówił że z bazyliki Świętego Piotra zrobi stajnie dla swoich koni.

Co było robić w obliczu tak strasznego niebezpieczeństwa, zagrożenia całej chrześcijańskiej Europy? Papież Pius V postanowił zarządzić wielką błagalną modlitwę różańcową. Żołnierze przystępowali do sakramentów i przygotowywali się do bitwy przez trzy dniowy post i modlitwę różańcową. Hasłem do walki były słowa: „Królowa Różańca Świętego”. Na sztandarze zawieszono ogromny różaniec. W całej Europie zorganizowano procesje różańcowe.

Szczególnie uroczyście odbywała się ona w Rzymie. Śpiewając różaniec niesiono po ulicach obraz Matki Bożej Śnieżnej.

I wtedy wbrew przewidywaniom wojskowych, 7 października , niewielka flota hiszpańska i wenecka [byli też genueńczycy i okręty, żołnierze Papieża md] odniosły druzgocące zwycięstwo nad wrogiem. Dla wszystkich stało się jasne, że to była interwencja Królowej Nieba. Papież Pius V zadecydował wtedy, ze ten fakt nie powinien być zapomniany i dlatego ustanowił 7 października świętem Matki Bożej Zwycięskiej, które nazwano potem świętem Matki Bożej Różańcowej , od tego czasu październik jest miesiącem różańca świętego.

Wiadomo że dobry dowódca potrafi mniejszą armia pokonać silniejszego wroga. Maryja Królowa Świata chce także dzisiaj dokonywać wielkich zwycięstw wybierając szczególnie na swych rycerzy; dzieci, ludzi skromnych, ukrytych, chorych…

 

Bitwa pod Chocimiem.

W XVII wieku Turcja była najpotężniejszym militarne państwem stanowiącym ogromne zagrożenie dla chrześcijańskiej  Europy . W 1621 roku młody sułtan Osman II ruszył w kierunku wschodnich granic Polski. Marzył, że „połknie całą Polskę” a potem podbije inne chrześcijańskie kraje. Nigdy dotąd tak wielka siła zbrojna nie stawała u progów Polski: czterysta tysięcy żołnierzy, sto pięćdziesiąt większych dział, dwieście sześćdziesiąt dział polowych, dziesięć tysięcy wielbłądów, i dwa razy tyle bawołów . Naprzeciw tej rzeszy wyruszył hetman Karol Chodkiewicz, który zdołał zebrać zaledwie trzydzieści pięć tysięcy żołnierzy. Na pomoc przyszło jeszcze trzydzieści tysięcy Kozaków zaporoskich.

Drugiego września 1621 roku rozbito obóz pod Chocimiem. Osman pienił się że taka szczupła garstka urąga jego olbrzymim wojskom i zaklinał się że nie weźmie pokarmu do ust , dopóki tych zuchwalców w pień nie wytnie.  Tymczasem Polacy ufni w pomoc Bogarodzicy z pierwszej walki wyszli zwycięsko. Jednak 21 września dotknął ich straszny cios; umarł z powodu ran hetman Chodkiewicz. Po nim dowództwo objął Stanisław Lubomirski. Powstało zamieszanie. Do decydującej bitwy nie doszło. Polacy bronili tylko zaciekle okopów. Jak się to jednak stało że między 6 a 9 października zawarto pokój na bardzo korzystnych dla nas warunkach? Co skłoniło sułtana, wiodącego tak ogromną armie, że dążył do rozejmu w momencie, kiedy w obozie polskim nie było ani amunicji ani żywności , a zaraza dziesiątkowała żołnierzy? Odpowiedź na to pytanie możemy dać dopiero wtedy, gdy dowiemy się, co działo się w tym czasie w Krakowie.

Kiedy tragiczna wiadomość o śmierci hetmana dotarła do królewskiego grodu, trwoga ogarnęła mieszkańców miasta. Gdzie szukać ratunku? Tylko u Tej, która jest Matką Boską Zwycięską, naszym Wodzem i Tarczą dla naszej Ojczyzny. Biskup Marcin Szyszkowski zarządził procesje różańcową. Wyniesiono na ulice z kościoła Dominikanów obraz Matki Bożej Różańcowej. Była to kopia tego wizerunku Maryi, który był niesiony procesjonalnie w czasie zwycięstwa pod Lepanto. Odezwał się huk armat z baszt i bram miasta. Rozbrzmiały dzwony wszystkich kościołów, zwołując na tę uroczystość okoliczną ludność. Nie sposób było pytać, kto na niej był. Należało raczej pytać, kogo tam nie było?

Trzysta świec płonęło dokoła obrazu, stu śpiewaków królewskich intonowało różaniec. Kto tylko mógł, modlił się o ratunek dla wiary i ojczyzny! Było to 3 października. W kilka dni później podpisano pomyślne dla Polski traktaty. Nikt nie wątpił o tym, że to Matka Boża odniosła zwycięstwo. Stwierdził to sam hetman Lubomirski. (…)

„Już  przez sześć dni pertraktowaliśmy o pokój z Turkami, ale przystać na ich warunki nie można było, bo mniejsza już o stratę, jaką poniosłaby Rzeczpospolita, ale pokój ten byłby hańbiący.  Wtem w nocy z 3 na 4 października, gdym nie spał, bo nieszczęścia Ojczyzny sen odegnały ode mnie, a nawet śpiąc czuwałem, pojawiła mi się Matka Boża, bo kto  by Jej nie rozpoznał po otaczającym Ją świetle z wszystkich barw, od których noc zajaśniała mi jasnością nawet w życiu moim nie widzianą wśród dnia i usłyszałem od Niej to jedno słowo: „WYTRWAŁOŚĆ”.

Znikła, a ja w zachwyceniu ukląkłem, lecz potem dopiero odzyskałem wiedzę, co mi czynić należy: podniósłszy oczy, ręce i serce w niebo, złożyłem dzięki Bogu, że mnie niegodnemu tem napomnieniem dał poradę. I dzięki złożyłem Najświętszej Maryi …

O! To pojawienie taką ufnością i pewnością natchnęło mnie, że na drugi dzień dałem sułtanowi odpowiedź, że jedynie zapewnienie z jego strony o dotrzymaniu dawnych umów z Polską wstrzyma mnie od dalszej wojny, do której prowadzenia mieliśmy, jak mi Bóg miły, tylko jedną już beczkę prochu w obozie. I tą odpowiedzią tak mu zaimponowałem, iż teraz wielki wezyr Dylawer słał nam łagodniejsze warunki, ale ich nie przyjąłem obstając przy pierwszych, które podałem; a tak po trzydniowych rokowaniach, mając na pamięci święte słowo: „WYTRWAŁOŚĆ” przywiodłem pogan do tego, że zrobiłem pokój, jaki sam chciałem”.

Pod Chocimiem  Matka Boża posłużyła się małą garstką rycerzy, aby uratować Polskę i Europę przed zalewem pogaństwa – (…) – Dzisiaj także nasza Królowa pragnie okazać potęgę. Przygotowuje więc swoją armię i rozdziela broń. Każdy, także dzieci, może być rycerzem w tym zwycięskim wojsku, jeśli tylko wybiera Maryję na Wodza i chce być posłuszny Jej rozkazom.  […]

O bitwach króla Jana III Sobieskiego.

(…) Wspomnienie o bitwach króla Jana III Sobieskiego, wielkiego pogromcy Turków. Był to genialny wódz, jednak nigdy nie przypisywał sukcesów sobie, ale Bogu i Najświętszej Panience. Świadczą o tym nie tylko jego wypowiedzi, ale także liczne wota, jakie składał w sanktuariach maryjnych, i fundowane przez niego kościoły jako znak wdzięczności za zwycięstwa.

Rodzice Jana już od wczesnych lat zaszczepiali w synach głęboką wiarę i przekonanie, że o własnych siłach nie można niczego wielkiego dokonać, lecz należy ufać bezgranicznie wszechmocy Bożej. Swoim życiem i czynami uczyli dzieci kochać Maryję – Królową Nieba i Ziemi, u Niej  szukać pomocy we wszystkich trudnych sprawach. Także pradziad króla Jana, hetman Żółkiewski, bohater spod Cecory, pozostawił po sobie wielkie świadectwo miłości do Matki Bożej.

Nosił on pierścień z napisem „Mancipium Mariae”  – to znaczy – „Niewolnik Maryi”, aby w ten sposób wyrazić swoje całkowite zawierzenia i oddanie.

Nic też dziwnego, że Jana Sobieski był nadzwyczaj religijnym człowiekiem. Należał do bractwa różańcowego, pościł w soboty o chlebie i wodzie, nie zaczynał żadnej ważniejszej pracy bez modlitwy. Gdy wyruszał na wyprawę wojenną, to poprzedzał ją zawsze procesją. Pobożność nauczyła go bezinteresowności i cenienia bardziej Boga i dobra Ojczyzny niż swojego własnego. Jako hetman wielokrotnie wspierał i finansował wyprawy wojenne przeciw Turkom i Tatarom.

W 1675 roku Sobieski został wybrany królem. Trwał właśnie sejm koronacyjny, Gdy nad Lwowem zawisło poważne niebezpieczeństwo. Około trzystu tysięczna armia turecko-tatarska pod dowództwem Nuradyna zbliżała się do miasta. Król natychmiast przerwał uroczystości, by wyruszyć na odsiecz. Za nim podążyła jego żona Marysieńka, aby modlitwami wspierać męża. Wykazała wielką odwagę, bo wówczas, kiedy mieszkańcy Lwowa uciekali w popłochu  z miasta, ona zorganizowała wielką  modlitwę różańcową w kościołach.

Sobieski zdołał zebrać tylko sześć tysięcy żołnierzy. Sytuacja wydawała się beznadziejna, ale ufano, że Matka Boża przyjdzie na ratunek. 25 sierpnia podjazdy polskie dały znać o zbliżaniu się nieprzyjaciela. Na odgłos dzwonów wypełniły się kościoły. Tłumy modliły się na klęczkach przed wizerunkiem Matki Bożej Zwycięskiej w kościele jezuickim. Wkrótce zawrzała walka. Lewe skrzydło polskie cofnęło się pod naporem wroga. Wtedy to gromadzące się od samego rana obłoki zebrały się nad miastem i wojskiem Sobieskiego w jedną, ogromną, ciemną, ciężką chmurę. Zagrzmiały polskie działa. Zawtórował im huk pierwszych piorunów. Równocześnie król rzucił resztę sił do ataku.

Z okrzykiem: „Żyje Jezus, żyje Maryja!” ruszyła husaria i chorągwie pancerne, a wraz z rzeszą ludzi i koni gnała pędzona huraganem straszna burza. Na armię najeźdźcy lunęła ulewa, sypał grad. Niemilknące pioruny ogłuszały hukiem, oślepiały błyskawicami, a siła wichury obalała jeźdźców. Starcie było krótkie. Armia turecka w popłochu rzuciła się do ucieczki. Tego wieczoru nad Lwowem długo biły dzwony i rozbrzmiewały triumfalne okrzyki: „Żyje Jezus, żyje Maryja!” Wkrótce potem odebrano Turkom niemal całą Ukrainę Kijowską.

(…..) Król Władysław IV jeszcze za panowania swojego ojca Zygmunta III przybył na Jasną Górę z darami dziękczynnymi za zwycięstwo pod Chocimiem w 1621 roku.  Przed cudownym wizerunkiem kazał poświęcić sztandar husarii polskiej. Ustanowił także „Order Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny” z wezwaniem skierowanym do Maryi: „Zwyciężyłaś – zwyciężaj”. Był to pierwszy polski order. Miał być wręczany szczególnie zasłużonym. Odznaczeni mieli tworzyć rodzaj zakonu rycerskiego, walczącego o królowanie Matki Bożej w naszym narodzie.

Potem w 1656 roku inny król, brat Władysława IV, Jan Kazimierz uroczyście, w obecności nuncjusza papieskiego i przedstawicieli wszystkich stanów, dokonał ofiarowania korony polskie Pani Nieba i Ziemi. Podobnie jego następca Michał Korybut Wiśniowiecki, prawie zaraz po swoim wyborze, udał się na Jasną Górę i tam złożył szczerozłote serce. Wewnątrz umieścił, napisany na pergaminie, akt całkowitego oddania siebie, a także swej królewskiej władzy w świętą niewolę Matce Bożej.

Również hetmani wyrażali często swoje poświęcenie Maryi. Wspomniałem wam już o Stanisławie Żółkiewskim, który nosił pierścień z napisem: „Niewolnik Maryi”. Może zaciekawi was fakt, że kiedy wielki kanclerz królewski Jerzy Ossoliński w 1650 roku ufundował ołtarz na Jasnej Górze w kaplicy cudownego obrazu (do dzisiaj istniejącego), kazał u góry umieścić łańcuch jako symbol oddania się Maryi i napisać po łacinie: „Wielkiej Matce Dziewicy Jej najnędzniejszy niewolnik, Jerzy, pan na Ossolinie”. Hetman Karol Chodkiewicz, który bronił Polski przed Turkami i Tatarami oraz hetman Stefan Czarniecki, który wsławił się w walkach ze Szwedami, zapragnęli jeszcze bardziej oddać się Matce Bożej. Złożyli ślub czystości, nie zakładali własnych rodzin, ale pozostając na służbie Niepokalanej, poświęcili całe życie w obronie Ojczyzny i chrześcijaństwa. (…)

 

Ważny rozkaz Królowej Nieba. Sobieski pod Wiedniem.

(…) W 1683 roku nawała turecka znowu groziła całej Europie. Wojska mahometańskie posunęły się aż pod Wiedeń. Wydawało się, że nie ma już ratunku ani dla oblężonego miasta, ani dla całego chrześcijaństwa. W tym ciężkim położeniu wyprawił papież Innocenty XI posła do Jana III Sobieskiego z prośbą, aby król pośpieszył na odsiecz. Także od cesarza austriackiego przybył poseł, aby błagać o pomoc. Jednak sejm polski, mając na uwadze pusty skarb i wyczerpany wojnami kraj, wahał się …

Wtedy to szalę przechylił świątobliwy ojciec Stanisław Papczyński, spowiednik króla. Na modlitwie błagał on Maryję o radę. Matka Boża ukazała się swemu czcicielowi i zapewniła zwycięstwo. Kazała iść pod Wiedeń i walczyć. Ojciec Papczyński wystąpił wobec króla, senatu, legata papieskiego i przemówił tymi słowami: „Zapewniam cię, królu, Imieniem Dziewicy Maryi, że zwyciężysz i okryjesz siebie, rycerstwo polskie i ojczyznę nieśmiertelną chwałą”. Sobieski słysząc, że sama Królowa wyraziła swą wolę, wyruszył na odsiecz Wiednia, zabierając ze sobą około dwudziestu siedmiu tysięcy wojska. Przedtem jednak zatrzymał się na Jasnej Górze.

Przez cały dzień gorąco modlił się i służył do Mszy świętej. Wstępował też po drodze do innych sanktuariów maryjnych, aby błagać Najświętszą Pannę o pomoc. W Krakowie król odbył pielgrzymkę do siedmiu kościołów i 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia Najświętszej Panny Maryi, opuścił miasto, aby dołączyć do wojska, które wyszło wcześniej pod dowództwem hetmanów Sieniawskiego i Jabłonowskiego. Królowa Marysieńka odprowadziła męża do Będzina, a potem powróciła do królewskiego grodu. Tutaj, jak zaświadczają opisy z tego okresu, mieszkańcy miasta trwali na nieustannej modlitwie, towarzysząc w ten sposób wojsku. Nawet w nocy dzwony budziły ich, aby według zaleceń biskupa uklękli i odśpiewali pieśni Ojcze nasz  i  Święty Boże.

Budującym dla wszystkich przykładem była sama królowa Marysieńka. Każdego ranka udawała się ona do innego sanktuarium krakowskiego na specjalne nabożeństwo. O północy zaś wraz z całym dworem udawała się do kaplicy kazimierzowskiego pałacu w Łobzowie, aby błagać o zwycięstwo. 10 września (właśnie w czasie nocnej modlitwy) dotarł do królowej kurier z wiadomością, że wojska polskie przekroczyły granicę austriacką. Nowina ta lotem błyskawicy obiegła Kraków. Opuszczano domy, pogaszone ognie, wypełniły się kościoły. Ludność poszcząc o chlebie i wodzie modliła się przez cały dzień.

W tym czasie Sobieski stanął na szczycie kalemberskiej góry, naprzeciw Wiednia. Na widok ponad stutysięcznej armii nieprzyjacielskiej znużeni i wygłodniali rycerze polscy zadrżeli. Król jednak wprawnym okiem dostrzegł błędne rozporządzenia wodza nieprzyjaciół i uznał to za pierwszy znak pomocy Bożej.

Nazajutrz 12 września Sobieski uczestniczył w trzech Mszach świętych. Przystąpił do Komunii świętej i leżąc krzyżem, wraz z całym wojskiem ufnie polecał się Matce Najświętszej. Chcąc, aby wszystko działo się pod Jej znakiem, dał rycerstwu hasło: W Imię Panny Maryi – Panie Boże, dopomóż!

O godzinie drugiej po południu ruszono do ataku, śpiewając Bogurodzicę. Sobieski stał na wzgórzu, błogosławił walczących drzewem Krzyża świętego i relikwiami świętych, a w rozstrzygającym momencie sam dowodził husarią.

I co się stało? Rozsypała się w proch potęga muzułmańska. Tego dnia zginęło dwadzieścia pięć tysięcy Turków, a Polaków tylko jeden tysiąc.

Tak jak wcześniej przepowiedział Pan Jezus św. Małgorzacie, nasz pokorny władca nie przypisał sobie tego zwycięstwa, lecz Bogu i Jego Matce, wypowiadając pamiętne słowa: „Przybyłem, zobaczyłem, a Bóg zwyciężył”. Wysłał też list do papieża z prośbą, aby ustanowił dzień 12 września świętem Imienia Maryi. Miał to być znak wdzięczności i świadectwo dla wszystkich pokoleń, że mocą tego Imienia osiągnięto tak wielkie zwycięstwo. To święto do  dzisiejszego dnia obchodzone jest w całym Kościele.

Warto poznać jeszcze jeden ciekawy fakt. W tym czasie, kiedy nasi rycerze walczyli pod Wiedniem, w Krakowie wyruszył z katedry na Wawelu w kierunku kościoła Mariackiego procesjonalny pochód „wojska duchowego”. Ze śpiewem różańca niesiono Najświętszy Sakrament i cudowny obraz Matki Bożej Różańcowej Zwycięskiej z kościoła Ojców Dominikanów (ten sam, z którym odbyła się procesja w czasie zwycięskiej bitwy pod Chocimiem).

Po drodze przy ustawionych specjalnie ołtarzach, wygłaszano kazania. Nieprzeliczone rzesze ludzi brały udział w tej uroczystości. Za Najświętszym Sakramentem szła królowa w czarnej pokutnej sukni, a za nią dwór składający się z przeszło tysiąca osób. Następnie około sześciuset zakonników niosło relikwie różnych świętych, a pięćdziesięciu patrycjuszów z płonącymi świecami otaczało obraz Matki Bożej. Tego dnia wszyscy mieszkańcy Krakowa zmobilizowali się do gorącej modlitwy różańcowej. Ustał handel, nie myślano o pracy zarobkowej ani nawet o przygotowaniu posiłków. Ważne było tylko jedno: wymodlić zwycięstwo! Nie dziwimy się więc, że ówczesne opisy mówią: „ nie ma o tym dubium ( tzn. wątpliwości), że Kraków wymodlił to zwycięstwo …!

Dużo  jeszcze można powiedzieć o wiktorii wiedeńskiej, o wotach dziękczynnych, jakie składał król w sanktuariach maryjnych, o kościołach przez niego ufundowanych. Są one świadectwem, że to Bóg zwyciężył i Jego Matka.  (….)

 

Cud nad Wisłą.

Było to w 1920 roku. Niepodległość Polski, odzyskana po wielu latach niewoli, znowu została zagrożona. Od frontu wschodniego napływały straszne wieści. Armia polska cofała się pod naporem wojsk bolszewickich. Opuszczano kolejne linie obrony. Stracono Wilno i Grodno. W Białymstoku zatrzymali się Marchlewski z Dzierżyńskim,  którzy mieli  z woli Lenina sprawować rządy w okrojonej Polsce (bez Wielkopolski, Śląska i Pomorza). Lęk i zwątpienie ogarnęły naród polski. Czy obronimy się? Armia nasza, złożona przeważnie z rekrutów, cofając się na przestrzeni kilkuset kilometrów, była w stanie „zupełnego rozkładu” (jak pisał Adam Grzymała-Siedlecki we Wspomnieniach korespondenta wojennego). Powstał popłoch. Z kraju dochodziły wieści nie najlepsze. W rządzie i sejmie niezgoda. Wśród bezrobotnych i rolników agitowano na rzecz bolszewików. A sytuacja międzynarodowa? Dla nikogo nie było tajemnicą, że Niemcy oczekują niecierpliwie zdobycia Warszawy. Miało to stać się hasłem do oderwania Gdańska i Górnego Śląska. Mówiło się o końcu państwowości polskiej.  Zrewolucjonizowana armia niemiecka oczekiwała zwycięstwa czerwonych. Kto myślał głębiej, wiedział, że to rozprawa o wielką stawkę.

Gdzie szukać ratunku?  W tym czasie młody  dwudziestosześcioletni katecheta ksiądz Ignacy Skorupka, jak drugi ojciec Kordecki, budził wiarę w pomoc Maryi. 31 lipca wołał:

Nie martwcie się, Bóg i Matka Boska Częstochowska, Królowa Korony Polskiej, nie opuści nas… Nastąpi zwycięstwo. Bliskim jest ten dzień! Nie minie dzień 15 sierpnia, dzień Matki Boskiej Zielnej, a wróg będzie pobity.

Słowa te zapisał jego biograf Stanisław Helsztyński. Podobną przepowiednię księdza Skorupki zanotował kapral Seweryn Dzik z 236. pułku piechoty armii ochotniczej:

Najświętsza Panna Patronka i Królowa ludu polskiego nie dopuści, by naród zginął, lecz modlitwą swą i prośbą uzyska u Boga łaskę cudu! W dniu 15 sierpnia, w święto Wniebowzięcia, Polacy przestaną się cofać i rozpoczną się dni triumfu polskiego.

W lipcu, celem zasilenia wyczerpanych oddziałów liniowych, zaczęto organizować Armię Ochotniczą pod komendą generała Józefa Hallera. Do jej szeregów przyjęto sto pięć tysięcy chętnych. Przeważała młodzież, a właściwie dzieci do osiemnastego roku życia. Ksiądz Ignacy  jako jeden z pierwszych zgłosił się do armii. Otrzymał zgodę, aby zostać lotnym kapelanem garnizonu stołecznego. We dnie i w nocy udzielał posługi idącym  na front i rannym w szpitalach. Zachęcał młodzież, gimnazjalistów i uczniów szkół rzemieślniczych, aby wstępowała do batalionów ochotniczych, z których w przyszłości miała powstać dywizja ochotnicza. Widziano go, jak na dworcach kolejowych i placach przekonywał wahających się, że wysiłek jest konieczny, a pomoc Królowej Polski zapewniona. Sam przygotowywał się głęboko do decydującej bitwy. 12 sierpnia odbył spowiedź generalną z całego życia u ojców kapucynów na ulicy Miodowej. Ofiarował też swoje życie przez ręce Maryi w intencji Ojczyzny.

Ta sama wiara ożywiła wielkiego apostoła różańcowego z Neapolu bł. Bartolo Longo, budowniczego sanktuarium Matki Bożej Różańcowej w Pompei.

Wystosował on list otwarty do katolików całego świata, by się modlili za Polskę. W pierwszych dniach sierpnia 1920 roku powiedział do księdza Stanisława Mystkowskiego:

Przekonany jestem święcie, że Matka Boska Różańcowa, która jest Królową Korony Polskiej, nie pozwoli, by Jej ukochany naród jęczał ponownie w niewoli rosyjskiej ….  Polska ma świetlaną przyszłość przed sobą…

Tymczasem nieprzyjaciel zbliżał się do Warszawy. Mieszkańcy stolicy przejęci trwogą, wypełnili świątynię. Na Placu Zamkowym postawiono ołtarz polowy, na którym umieszczono relikwie świętych. Około trzydzieści tysięcy ludzi modliło się w tym miejscu gorąco na różańcu, leżało krzyżem. Generał Weygand napisał, że nigdy nie widział ludzi tak modlących się jak w Warszawie.

W tym samym czasie Episkopat Polski zgromadzony na Jasnej Górze ofiarowywał ojczyznę Maryi Królowej.

Wreszcie bitwa warszawska zaczynała się. Na szyki polskie nadciągała XVI armia Tuchaczewskiego, naczelnego wodza sowieckiego, zwanego „demonem wojny”. 14 sierpnia miała zająć Pragę. Walka zaczęła się w nocy z 13 na 14 sierpnia. Ksiądz Ignacy Skorupka wziął w niej udział na odcinku Ossów, w I Batalionie wchodzącym w skład 236. Ochotniczego Pułku Piechoty. Ciemna noc, liczne łuny, odgłosy walki, to wszystko robiło wstrząsające wrażenie na młodych chłopcach. Ksiądz Ignacy krążył między plutonami i dodawał otuchy. Zapewniał o bliskim zwycięstwie za przyczyną Maryi. Odwiedził szpital polowy, spowiadał rannych.

14 sierpnia o godzinie 3.30 Ossów znalazł się w zasięgu ostrzału sowieckiej artylerii. Wisiała gęsta mgła. Dowódcy szykowali batalion do ataku. Ksiądz Ignacy wyszedł naprzód, przed żołnierzy i na cały głos wypowiedział następujące słowa:

Pamiętajcie chłopcy, nasze jest zwycięstwo, bo z nami jest Matka Boża, zaufajcie Jej!

Następnie pobłogosławił żołnierzy krzyżem. Dowódca prosił go, aby został wśród rannych, lecz on poszedł przed batalionem z krzyżem wzniesionym wysoko. Budząc wiarę, dawał przykład odwagi i męstwa. Poległ, trafiony w głowę odłamkiem pocisku. Dowódca batalionu porucznik Słowikowski stwierdził:

Własne życie oddał za cenę zwycięstwa Polski. Ofiarował je Maryi jeszcze w Warszawie.

W napisanym na krótko przed śmiercią wierszu ksiądz Skorupka wyraził prośbę:

Prowadź me kroki Chryste na bój,

niech polegnę,

lecz niech ze zwycięstwem Polski

w niebo Twe wbiegnę!

Zwycięstwo zdobywane na stukilometrowej linii frontu dokonało  się w dniu 15 sierpnia, dwadzieścia cztery godziny po śmierci księdza. Jednak 14 sierpnia był dla społeczeństwa szczytem największego napięcia. W tym momencie ofiara bohaterskiego kapelana stała się impulsem nadprzyrodzonym, który miał wielki wpływ na ducha narodu i wojska. W święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny załamała się potęga wroga i rozpoczął się szybki  odwrót.

Spełniły się słowa Matki Bożej, powiedziane 15 sierpnia 1873 roku do Sługi Bożej Wandy Malczewskiej.

Dzień dzisiejszy będzie uroczystym świętem moim, gdy Polska znów wolną będzie… W tym dniu mój naród odniesie świetne zwycięstwo nad wrogiem. Skoro Polska otrzyma niepodległość, to niedługo powstaną przeciw niej dawni gnębiciele, aby ją zdusić, ale moja młoda armia, w Imię moje walcząca, pokona ich, odpędzi daleko i zmusi do zawarcia pokoju. Ja jej dopomogę.

(….)

Powstał w Polsce ruch, aby skłonić rząd Polski do oficjalnego wystąpienia z prośbą do papieża, o ustanowieniu dogmatu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Kobiety polskie złożyły przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej  jako wotum złote berło i jabłko. Od 1936 roku 15 sierpnia zaczęto obchodzić także jako święto armii (po wieloletniej przerwie w 1992 roku znowu powrócono do tej tradycji). Papież Pius XI, który w 1920 roku przebywał w Warszawie jako nuncjusz i był świadkiem tego cudu, kazał wykonać dwa malowidła przedstawiające to wydarzenie. Polecił, aby w sanktuarium w Loreto umieszczono wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej, po lewej  jego stronie postać księdza Skorupki, a po prawej kardynałów: Kakowskiego, Dalbora i siebie jako nuncjusza. Podobnie urządzono kaplicę w Castel Gandolfo, w rezydencji papieskiej. Malarz polski Jan Rosen wykonał, na zamówienie Piusa XI, wielkie malowidło ścienne wyobrażające bitwę pod Ossowem z księdzem Skorupką jako figurą centralną. Malarze polscy: Jerzy Kossak, Roman Bratkowski i inni upodobali sobie tę scenę jako symboliczną dla całej bitwy warszawskiej. Przedstawiono w niej Maryję, ukazującą się nad wojskiem polskim i zsyłającą promienie łask.

Historia nauczycielką życia? – jeszcze jeden dowód, że nigdy, nawet w najtrudniejszych sytuacjach, nie należy się załamywać, ale ufać i chwytać za broń najpotężniejszą.

 

Niewidzialna linia obrony (Austria).

Austria w 1945 roku została podzielona na cztery strefy okupacyjne. W roku 1947 franciszkanin ojciec Piotr Pawlicek założył w Wiedniu Krucjatę Ekspiacji Różańcowej (ekspiacja to znaczy wynagrodzenie). Krucjata miała na celu spełnienie próśb Matki Bożej z Fatimy. Około dwóch milionów ludzi ze stu siedmiu państw  zgłosiło gotowość modlitwy za cały świat. Raz w miesiącu gromadzono się na czuwanie modlitewne. W Wiedniu 12 września odbywała się  zawsze procesja błagalna. Na jej czele szedł ojciec Piotr i najwyższe władze państwowe. Ojciec Pawlicek pewnego dnia wezwał także Austriaków, aby odmówili wraz z nim różaniec wynagradzający za swoją ojczyznę. Wtedy stała się rzecz niezwykła. 15 sierpnia 1955 roku, został niespodziewanie podpisany traktat pokojowy, w następstwie którego wycofały się z kraju wszystkie wojska okupacyjne, w tym także radzieckie. Austria odzyskała suwerenność i niepodległość. Ówczesny kanclerz republiki Julius Raab, komentując to wydarzenie, powiedział:

Matka Boska pomogła nam w uzyskaniu traktatu pokojowego … Jesteśmy wolni, dziękujemy Ci, Maryjo.

Jeszcze wiele lat później dziwili się komunistyczni przywódcy w Moskwie, jak mogło dojść do tak szkodliwego dla nich politycznie i strategicznie kroku, do tak „niemarksistowskiej” decyzji.

Ojciec Pawlicek wzywał przez radio Austriaków, aby połączyli się we wspólnej modlitwie.

Krucjata różańcowa w twoim mieście

Czy wiesz, jak zwyciężyli Austriacy w latach 1953-4? Filipińczycy w latach 80-tych?

Mirosław Dakowski

Czy wiesz, że w twoim mieście, czy też w twojej wiosce, może być n.p. co miesiąc publiczna krucjata różańcowa?

Czy uważasz, że Biłgoraj, Wałbrzych, Łomża, a nawet Warszawa są jakoś specjalnie wydzielone, wybrane?

Nie. Tam są jednak ludzie, którzy z uporem takie marsze różańcowe publiczne i uliczne organizują.

No ale u mnie nikt tego nie zorganizował!!”– myślisz sobie.

A ty? to co??

Przecież choć czasami zdajesz sobie sprawę że sytuacja nasza, Polski, twojej rodziny jest skrajnie trudna.

Dlaczego więc uważasz, że jakakolwiek inicjatywa, próba zorganizowana musi pochodzić od „onych “?

Boli mnie na przykład sprawa Krakowa czy Bochni czy Tarnowa. A – kiedyś druga stolica Polski – Sandomierz?? Czy tam mieszkają sami tchórzliwi impotenci? Chyba nie…

A wioski?

Czy takie Cikowice, czy Damienice czy Nagórzyce są gorsze? A Górzno [to miasto] ?? Czy one, ich mieszkańcy nie powinni się również bronić przed agresją satanizmu?

Jeśli myślisz,że „to mnie nie dotyczy”, to zrezygnuj z czytania mojej strony. Czytaj se „pudelka” czy „wybiórczą”. Wskazany też jest „Żydownik powszechny”.

Pomyśl, pomódl się. Przecież to do ciebie krzyczę !!!