Rzeka Odra uznana za istotę żywą zyskuje równe prawa z człowiekiem

Rzeka Odra uznana za istotę żywą zyskuje równe prawa z człowiekiem 

Ewa Marcinkowska myslpolska/zeka-odra-uznana-za-istote-zywa

Woda jest jednym z fundamentalnych zasobów naszej planety – pokrywa ona ponad 70% powierzchni Ziemi i stanowi warunek życia wszystkich organizmów. Odgrywa ona kluczową rolę nie tylko w ekosystemach, lecz także w gospodarce i w naszym codziennym życiu. 

Dotąd ludzkość mogła bez ograniczeń korzystać z darów, jakie daje nam natura, w tym z zasobów wodnych, jednak obecnie sytuacja ta ulega zmianie. 

Mit o dwutlenku węgla

Obliczono, że gospodarka oparta na zasobach naturalnych może przynosić większe korzyści materialne niż dotychczasowy model przemysłowy. Z tego powodu uznano, że wszystkie dobra dostarczane przez przyrodę są wartością wspólną i określono je mianem usług ekosystemowych. Natomiast program ONZ nazwany Agenda oraz wpisane w nią cele zrównoważonego rozwoju wspierają przejście z jednego systemu gospodarczego do drugiego. Jak podkreślają twórcy tych programów, zmiana ta ma chronić i rozwijać przyrodę, jednocześnie przekształcając gospodarkę w bardziej sprawiedliwą, odporną i zrównoważoną. Stąd też wynika agresywna narracja dotycząca zmian klimatycznych i redukcji emisji CO2. Dzieje się tak, chociaż powszechnie wiadomo, że dwutlenek węgla nie jest zanieczyszczeniem, lecz stanowi podstawowe źródło pożywienia dla roślin, a tym samym także dla zwierząt i ludzi. 

Początki ekofarsy 

Cała ta ekologiczna farsa – bo tak należy ją określić – rozpoczęła się w 1987 roku podczas IV Kongresu Dzikiej Przyrody (IV World Wilderness Congress). Wówczas Edmund Rothschild po raz pierwszy poruszył kwestię rzekomego kryzysu klimatycznego i stwierdził, że to dwutlenek węgla odpowiada za globalne ocieplenie wywołane działalnością człowieka. Kolejnym ważnym wydarzeniem był Szczyt Ziemi w Rio de Janeiro w 1992 roku – to tam narodziła się Agenda 21, będąca zlepkiem wcześniejszych programów. Od tego momentu, bez wiedzy i zgody społeczeństw, zaczęto wprowadzać nowy system określany mianem „nowej umowy społecznej”, zmierzający w stronę tak zwanej ekocywilizacji. 

Interes rzeki czy korporacji?

Zgodnie z tą nową doktryną wszystko, co istnieje na Ziemi – w tym wszystkie istoty żywe, rośliny, woda, ziemia czy powietrze – tworzy jeden wielki ekosystem, z wyjątkiem człowieka. W tym ujęciu my, ludzie, jesteśmy postrzegani jako dodatkowy, obcy i szkodliwy element. Taki punkt widzenia doprowadził do tworzenia nowych regulacji prawnych faworyzujących naturę i pretendujących do rangi prawa uniwersalnego. W konsekwencji następuje przystosowanie lokalnych praw do prawa międzynarodowego narzucanego z zewnątrz. Stąd ten chaos w naszym polskim systemie prawnym – ciągłe nowelizacje i wprowadzanie nowych ustaw. W ten nurt wpisuje się także kwestia wody, która jest jednym z głównych elementów celów zrównoważonego rozwoju. Na co należy zwrócić uwagę, to fakt, że obecnie w Sejmie procedowana jest propozycja ustawy przyznająca rzece Odrze „osobowość prawną przed sądem”. Jej autorzy argumentują, że dzięki temu rzeka będzie mogła dochodzić swoich praw i bronić się przed szkodliwymi działaniami człowieka. Na pierwszy rzut oka brzmi to atrakcyjnie, bo przecież wszyscy chcemy, by rzeki były czyste. Jednak w praktyce takie rozwiązanie graniczy z absurdem, ponieważ jak wszyscy wiemy, rzeka nie może stanąć przed sądem i oskarżyć człowieka o wyrządzanie jej krzywdy. Co prawda twórcy ustawy rozwiązują ten dylemat, twierdząc, że w imieniu rzeki działać będą organizacje społeczne. Jednak nikt nie bierze pod uwagę faktu, że w krajach gdzie rzeki już mają osobowość prawną, obok organizacji społecznych działają międzynarodowe kancelarie prawne powiązane z wielkim biznesem. W efekcie, pod wpływem różnorodnych nacisków, na pierwszym miejscu stawiany jest interes firm, które reprezentują, a dopiero później dobro rzeki, nie mówiąc o ludziach, którzy tam mieszkają. 

Prawo rzeki, prawo ludzi

Propozycja tej ustawy opiera się na Uniwersalnej Deklaracji Praw Rzek (Declaration of River Rights). Dokument ten, podobnie jak wiele innych mu podobnych, jest dość mętny w swojej wymowie, lecz bezwzględnie obarcza człowieka winą za zanieczyszczenie rzek i wynikające z tego negatywne zmiany środowiskowe. Niemniej jednak istotne w tym dokumencie jest to, że ta deklaracja stwierdza, iż wszystkie rzeki na świecie są istotami żywymi posiadającymi osobowość prawną przed sądem, a także posiadają podstawowe prawa. Mało tego, deklaracja ta wyraźnie stwierdza, że prawa te dotyczą nie tylko „zdrowia” samych rzek, lecz także całych ich ekosystemów, w tym źródeł, rozlewisk czy warstw wodonośnych. W ten sposób, pod hasłami ochrony przyrody, rzeki zostały uznane za istoty żywe i obdarzone osobowością prawną, co w praktyce zrównuje je w prawach z człowiekiem, a jednocześnie ogranicza podstawowe prawa ludzi. 

Rzeka ponad człowiekiem?

Należy też wyraźnie podkreślić, że deklaracja ta stanowi wzorzec, z którego – zgodnie z założeniami – rządy na całym świecie „muszą” korzystać przy opracowywaniu nowych projektów legislacyjnych. Jak widzimy, ten proces już dotarł do Polski. Wcześniej wspomniałam że, nie chodzi tylko o same rzeki, lecz także o warstwy wodonośne, przez które filtruje się woda do rzek. Oznacza to, że np. wykopanie studni z dala od rzeki, ale na jej warstwach wodonośnych, może urazić jej uczucia i zagrozić jej ekosystemowi. Taki czyn rzeka może uznać za naruszenie jej „podstawowych praw”, co może doprowadzić do postępowania sądowego i odpowiednich kar. Istnieje także duże prawdopodobieństwo, że po wejściu w życie tej ustawy zapory rzeczne, elektrownie, zakłady pracy czy siedliska ludzkie będą likwidowane albo przynajmniej będą miały ograniczony dostęp do naturalnej wody. Może to również skutkować ograniczeniem dostępu do naturalnej wody dla rolnictwa – potrzebnej do nawadniania pól, grządek czy pojenia zwierząt gospodarskich. Należy tutaj podkreślić, że w kolejce do nadania osobowości prawnej stoi już rzeka Bug i rzeka Wisła, a biorąc pod uwagę fakt, że warstwy wodonośne obejmują około dwóch trzecich terytorium Polski, w niedalekiej przyszłości możemy mieć poważne problemy egzystencjalne. 

Rzeki, lasy, góry 

Zjawisko to występuje nie tylko u nas, ale w wielu krajach rzeki, lasy czy góry są uznawane za istoty żywe. Zgodnie z tą deklaracją rzeka oraz wszystko, co ją tworzy, jest istotą żywą i posiada takie same prawa jak człowiek. Tendencję tę wzmacnia opinia Międzyamerykańskiego Trybunału Praw Człowieka z 2017 roku, w której po raz pierwszy stwierdzono, że prawo do zdrowego środowiska jest prawem autonomicznym i uwarunkowano prawa człowieka od dobrostanu przyrody. W ten sposób utworzono precedens, który ogranicza prawa człowieka i prowadzi do radykalnej zmiany hierarchii wartości na poziomie ludzkim, społecznym i prawnym. Oznacza to również przesunięcie akcentów w relacji człowiek vs. natura. Ponieważ posiadanie prawa do czystego środowiska na pewno oznacza prawo dla zwierząt, roślin, lasu czy rzek, ale niekoniecznie prawo dla człowieka. 

Korporacje górą

W projekcie tej ustawy pojawia się również odwołanie do Karty Praw Podstawowych UE, co wiąże się z ustanowieniem unijnych ram prawnych dla uznania praw natury. Twórcy projektu podkreślają, że jest to warunek wstępny do zbudowania innej niż dotychczas, rzekomo lepszej relacji między człowiekiem a przyrodą. To znaczy, że to, co od zarania dziejów było naturalne, oczywiste i dobre, obecnie zostaje uznane za złe, a wręcz zbrodnicze. Dlatego wszystko, co w jakikolwiek sposób zagraża naturze, powinno zostać bezwzględnie wyeliminowane i zastąpione nowym, jak mówią „lepszym”. Pytanie tylko – czy naprawdę lepszym? Co szczególnie niebezpieczne, przyjęcie ustawy nadającej Odrze osobowość prawną przed sądem oznaczałoby w tym zakresie dobrowolną rezygnację z naszego prawa i konstytucji na rzecz bliżej nieokreślonego prawa międzynarodowego bądź też korporacyjnych regulacji. A więc widać wyraźnie, że człowiek w tym nowym systemie zostaje stopniowo wyjęty spod ochrony własnego prawa. 

Matka Ziemia i jej prawa

W ostatnich latach nastąpiła dynamiczna ekspansja regulacji dotyczących praw natury. W około 40 państwach świata zostały one już wprowadzone w formie umów, traktatów, ustaw, orzeczeń sądowych czy nawet zapisów konstytucyjnych. W projekcie ustawy o Odrze jako pozytywny przykład wskazuje się Ekwador, gdzie w 2008 roku prawa natury zostały wpisane do konstytucji. Co więcej, w tym kraju uznano także prawa „Pacha Mama” – Matki Ziemi – a także przyjęto Powszechną Deklarację Praw Matki Ziemi. Te wszystkie zmiany są wprowadzane pod silnym naciskiem ONZ i jej kolejnych agend. W praktyce rządy państw nie mają wiele do powiedzenia – ich rola sprowadza się tylko do przygotowania odpowiedniego gruntu pod implementację nowych, zewnętrznych przepisów, niestety kosztem praw obywateli i ich egzystencji. 

Kolonizacja pod przykrywką ochrony przyrody

W Polsce proces ten trwa już od ponad 30 lat, a dzieje się to niezależnie od opcji politycznej, która sprawuje władzę. Projekt ustawy nawiązuje także do konferencji ONZ COP15, która odbyła się w grudniu 2022 roku w Montrealu. Wówczas państwa uzgodniły cele do roku 2040, mające teoretycznie działać w zakresie globalnej ochrony i odbudowy przyrody. Zwrócono się też do Global Environment Facility (GEF) o utworzenie światowego funduszu i zwiększenie finansowania dla nowych programów ekologicznych. Warto tutaj dodać, że GEF jest to instytucja finansowa utworzona przez dynastię Rothschildów.

Natomiast wprowadzane w życie programy ekologiczne w rzeczywistości są gigantycznym mechanizmem zadłużania państw i wciągania ich w kredytową pułapkę bez wyjścia. Konsekwencją takiego działania jest stopniowe przejmowanie ziemi, a przede wszystkim zasobów naturalnych, które się w niej znajdują. Takim przykładem może być Ukraina, gdzie obecnie ten proceder ma miejsce. Innym wielkim poszkodowanym jest wspomniany wcześniej Ekwador, który w ramach rozliczeń został zmuszony do przekazania firmom finansowym jednego z najcenniejszych ekosystemów świata, jakim są Wyspy Galapagos. 

Galapagos sprywatyzowane 

Warto również zwrócić uwagę na fakt, że wśród celów COP15 na rok 2030 wymienia się skuteczną ochronę i zarządzanie co najmniej 30% światowych lądów i oceanów, ze szczególnym uwzględnieniem obszarów kluczowych dla różnorodności biologicznej i usług ekosystemowych. Innymi słowy, chodzi o tereny mające ogromny potencjał ekonomiczny, taki jak wspomniane Wyspy Galapagos. Obecnie instytucje finansowe kontrolują już około 17% światowych obszarów lądowych i 10% obszarów morskich.

Podobne wytyczne znajdziemy w raportach i programach Unii Europejskiej, gdzie również jest mowa o objęciu ochroną 30% unijnego terytorium. Jak widać, już zaplanowano, że 30% tego obszaru ma być pod czułą opieką firm finansowych, takich jak GEF. My, zwykli ludzie – jak często się sugeruje – nie potrafimy tego zrobić.  W tej kwestii nie powinniśmy mieć złudzeń – decyzje dotyczące tych terenów będą zapadały poza granicami naszego kraju. 

Ludzie jako „zasób”

Przykładem może być program Natura 2000, obejmujący około 40% powierzchni Polski. W praktyce są to obszary eksterytorialne, gdzie nie można stawiać żadnej infrastruktury, z wyjątkiem farm wiatrowych. Te zaś, wbrew narracji o ich ekologiczności, w rzeczywistości działają destrukcyjnie na środowisko. Oprócz wielotonowych fundamentów z żelbetonu, które niszczą glebę, sama konstrukcja turbin budzi poważne kontrowersje, a ich wpływ na lokalną florę i faunę jest wyraźnie negatywny. Reasumując – tereny te stają się częścią wspólną UE, a tym samym częścią wspólną globalnych zasobów. Natomiast my, ludzie, w tym bardziej sprawiedliwym ekousługowym systemie, jesteśmy sprowadzani do roli kolejnego „zasobu”. 

Niebezpieczna ustawa

Wracając do Uniwersalnej Deklaracji Praw Rzek i omawianej propozycji ustawy. Choć ustawa ta odwołuje się do szczytnego celu, jakim jest ochrona przyrody – w tym rzek, ich warstw wodonośnych, dopływów czy źródeł – w rzeczywistości kryje w sobie poważne zagrożenia. Jej podwójne dno sprawia, że może zostać wykorzystana wbrew interesom ludzi. Istnieje bowiem ryzyko, że właściciel terenu, przez który ona przepływa, bądź nawet rząd państwa, powołując się na prawo stworzone na bazie tej deklaracji, odbierze ludziom dostęp do naturalnej wody. Patrząc z tej perspektywy, staje się jasne, że uznanie Odry za „istotę żywą” nie jest ochroną samej rzeki, lecz raczej narzędziem ograniczania praw człowieka. Połączenie tych dwóch czynników jest dla nas bardzo niebezpieczne, a więc tym bardziej należy zachować ostrożność wobec tej ustawy. Mało tego – konsekwencje tej ustawy wykraczają daleko poza symbolikę. Oznacza ona nie tylko ograniczenie swobodnego dostępu do naturalnej wody, lecz także zakaz budowy tam i elektrowni wodnych, ograniczenie żeglugi barek czy łodzi, a nawet zmniejszenie ilości wody w naszych domowych kranach. 

Prawa ludzkie, prawa natury

Dlatego przy podejmowaniu jakiejkolwiek decyzji dotyczącej tej ustawy należy zwrócić baczną uwagę na fakt, że prawnicy z państw, w których podobne regulacje już obowiązują, jednoznacznie oceniają je negatywnie. Ochrona przyrody – tak, ale nie w taki sposób. Nadanie rzekom osobowości prawnej kryje w sobie również paradoks. Nie można bowiem podejmować działań prawnych w imieniu osób trzecich bez ich wyraźnej zgody. Zgodnie z tą zasadą nie można występować w imieniu drzewa czy rzeki bez ich wyraźnego upoważnienia – najlepiej w formie pisemnej. Jak wiemy, jest to niemożliwe, o tym zdaje się nie wiedzą globalistyczni wizjonerzy, którzy celowo tworzą tego rodzaju absurdy. Należy pamiętać, że człowiek jako istota rozumna i obdarzona wolną wolą ustanowił prawa dla „siebie”, które zobowiązał się przestrzegać. Trudno oczekiwać, by rzeka, trawa czy chrabąszcz mogły świadomie przestrzegać zasad ustalonych przez człowieka. Tak więc, jeżeli jakakolwiek istota żywa inna niż człowiek nie jest w stanie samodzielnie zrozumieć, respektować ani egzekwować stworzonych dla niej norm, takie prawo przestaje być prawem, a staje się pseudoprawnym bełkotem. Prawo, jakie znamy, zostało stworzone przez człowieka i dla człowieka. Natura natomiast rządzi się własnymi, niepisanymi zasadami, które oczywiście należy respektować. Prawdą jest, że człowiek od zarania dziejów żył w symbiozie z przyrodą, której jest integralną częścią. Natomiast ci, którzy najgłośniej krzyczą o ochronie środowiska, nierzadko w imię większych zysków i władzy sami je niszczą. Narracja klimatyczna doprowadziła do powstania nowej filozofii – moralności środowiskowej – w ramach której mówi się o „sprawiedliwości ekologicznej”. 

Absurdy ekocywilizacji

Najbardziej wymownym jej aspektem jest koncepcja sprawiedliwości międzygatunkowej. Wyraźnie podnoszona jest tutaj kwestia, że istoty żywe inne niż człowiek – takie jak zwierzęta czy rośliny – zasługują na sprawiedliwość, a każde z nich ma prawo do „godnego siedliska”. Wyobraźmy sobie, że trawa zaczęłaby rościć sobie prawo do godnego miejsca dla swojego bytowania, w konsekwencji człowiek utraciłby prawo do chodzenia po ziemi. Brzmi to niedorzecznie, ale właśnie takie podejście jest typowe dla zwolenników ekocywilizacji.

Co więcej, według twórców tej ideologii wszystkie zasoby naturalne na świecie powinny być sprawiedliwie rozdysponowane. Brzmi to jak żywcem wyjęte z ideologii Marxa i jego kolegów. Mało tego, zachodzi tutaj zasadnicze pytanie: co według twórców tej ideologii jest sprawiedliwe? Bo przecież sprawiedliwie jest tylko wtedy, gdy obie strony otrzymują to, czego chcą, w sposób, który nie wadzi drugiej stronie. A coś takiego w praktyce nie istnieje. Zatem kto będzie brał, a kto – z pokorą – zmuszony będzie oddawać? W ten oto sposób decydenci, zwolennicy globalizmu, skupieni przy ONZ, w wielkich korporacjach, ponadnarodowych instytucjach finansowych czy też organizacjach typu non-profit, nie tylko obiecują raz na zawsze uratować świat przed niechybną katastrofą klimatyczną, ale także chcą uwolnić ludzkość od wszelkich problemów, a zwłaszcza tych materialnych i dotyczących naszej egzystencji. 

Ewa Marcinkowska

Komunizm 2.0: Nowa Lewica, Wywłaszczenia, Ekologizm i Cyberkontrola

Komunizm 2.0: Nowa Lewica,

Wywłaszczenia, Ekologizm i Cyberkontrola

pchl/komunizm-2-0-nowa-lewica-wywlaszczenia-ekologizm-i-cyberkontrola

(Fot. GSz)

Komunizm nie odszedł. Przebrał się. Wciąż jest wśród nas — w podatkach, ekologii, technologii. I właśnie uderza – w formie 2.0.

Pierwotnym celem marksizmu było zniesienie własności prywatnej. Ponieważ jednak krwawe rewolucje nie cieszą się obecnie dobrą prasą, wiele państw preferuje rozwiązania ewolucyjne i w zgodne z procedurami. O swym ,,demokratyzmie i praworządności” zapewniają nawet zwolennicy surowych wywłaszczeń. 

Ataki na własność prywatną wiecznie żywe

Przykładem tego jest chociażby administracja prezydenta RPA podkreślająca, że kraj ten jest „demokracją konstytucyjną, głęboko zakorzenioną w rządach prawa, sprawiedliwości i równości”. Uwagi te padły w odpowiedzi na krytykę dotyczącą słynnego Expropriation Bill. 

24 stycznia 2025 roku ogłoszono bowiem, że prezydent RPA, Cyril Ramaphosa, podpisał ustawę o wywłaszczeniach pod tą właśnie nazwą. Największe kontrowersje budzi jej zapis dopuszczający wywłaszczenie bez wypłaty odszkodowania (tzw. „nil compensation”). W preambule dokumentu zaznaczono, że w niektórych przypadkach nadrzędny interes publiczny usprawiedliwia takie działanie. Organizacja rolników AgriSA ostrzega jednak, że przepisy mogą podważyć ochronę własności prywatnej, a w konsekwencji zagrozić stabilności rolnictwa i bezpieczeństwu żywnościowemu kraju. Krytycy dostrzegają też ryzyko powtórzenia scenariusza Zimbabwe, gdzie masowe wywłaszczenia doprowadziły do głębokiego kryzysu gospodarczego i społecznego.

Niektórzy i u nas najwyraźniej zapatrzyli się na afrykańskich watażków i pragną przeszczepiać idące w podobnym duchu rozwiązania do Polski. Na przykład Adrian Zandberg przekonywał (Godzina Zero, 02.04.2025), że „mamy teraz do czynienia z pierwszym pokoleniem ludzi, którzy odziedziczyli majątki po swoich hiperbogatych rodzicach i oni już do końca życia nie będą robić nic. Bo pozwalamy na to, jako jeden z nielicznych krajów w Europie, że te gigantyczne, wielkie majątki są przenoszone z pokolenia na pokolenie bez jakiegokolwiek opodatkowania”. 

Trzeba obiektywnie przyznać, że zandbergowcy mogą czerpać inspirację również ze Starego Kontynentu, bowiem aż 24 z 35 europejskich krajów pobiera podatki od nieruchomości, dziedziczenia i/lub darowizn. W Belgii stawki podatków od nieruchomości i spadków sięgają nawet 80 proc., we Francji do 60 proc., w Niemczech do 50 proc., a w Irlandii, Holandii i Luksemburgu — od 10 do 48 proc – podaje Tax Foundation Europe („Estate Inheritance, and Gift Taxes in Europe”, 2025).

Miejmy się więc na baczności – bo tam, gdzie dziś nakładają podatek, jutro mogą wywłaszczać. 

Skutki gospodarcze takich działań mogą być jednak opłakane. Jak zauważają analitycy Tax Foundation Europe: „choć podatki od spadków, darowizn i majątków wydają się kuszące […] to ich ograniczona skuteczność w generowaniu dochodów oraz negatywny wpływ na przedsiębiorczość, oszczędzanie i aktywność zawodową powinny skłonić decydentów do myśleniu o ich zniesieniu, a nie podwyższaniu”.

Mimo wątpliwych efektów ekonomicznych, opodatkowanie spadków, darowizn czy nieruchomości to marzenie lewicowca. Ma bowiem cechę wspólną – karanie za otrzymanie dochodu bez wkładu własnej pracy. Lewica jest w stanie, choć z bólem, znieść wyższe zarobki specjalisty, jednak nie zdzierży czyjegoś majątku – odziedziczonego czy otrzymanego w darze. 

Opodatkowanie spadków, darowizn i nieruchomości uderza w rodzinę i tradycję przekazywania własności Lewicowym ideałem jest, aby każdy zaczynał od zera. Jednak prowadzi to do paradoksu. W kraju krajach z wysokimi podatkami od spadków, nieruchomości i darowizn bardziej opłaca się roztrwonienie majątku niż jego przekazanie dzieciom. Czy jednak przejadanie (i przepijanie) kapitału to właściwa droga? Dla komunistów 2.0 najwyraźniej tak. 

Ekologizm i nowy proletariat 

Innym współczesnym wcieleniem mentalności komunistycznej jest ekologizm. Zielona ideologia nie ma dziś wiele wspólnego z realną troską o lasy, rzeki czy czyste powietrze. Pod sztandarem ochrony natury przemyca się stare marzenie: podporządkować jednostkę kolektywowi i zbić fortunę na cudzym poczuciu winy. Ekologiści żądają więcej podatków, więcej zakazów, więcej regulacji — a mniej wolności, przedsiębiorczości i zdrowego rozsądku. Najbardziej skrajni z nich mówią już wprost: człowiek jest pasożytem i powinien ograniczyć swoje potrzeby do minimum. Rządy ludzkiej klasy panującej trzeba obalić, by wyzwolić zwierzęta (Singer), rośliny, a także powietrze. 

To nie tylko rojenia utopistów. To już twarde regulacje. Z zielonego szaleństwa bierze się obsesyjny wegetarianizm, całkowicie potępiający jedzenie mięsa. Zamiast kopytnych, a nawet drobiu, miejsca na naszych stołach coraz częściej zajmują owoce, warzywa, a także robaki. Wszak 20 stycznia 2025 r. Komisja Europjejska wydała rozporządzenie wykonawcze dopuszczające do obrotu na rynku spożywczym proszek z larw mącznika młynarka (Tenebrio molitor). A to dopiero początek. 

Nie samym chlebem żyje człowiek — i z tego założenia wychodzą także unijni biurokraci, choć te słowa rozumieją w sposób swoisty. Nie wystarcza im pragnienie kontrolowania zawartości naszych talerzy. Pragną również roztaczać władztwo nad środkami transportu czy metodami pozyskiwania energii. Wszak UE zobowiązała się do osiągnięcia neutralności klimatycznej do 2050 roku oraz do redukcji emisji gazów cieplarnianych netto o co najmniej 55% do 2030 roku względem poziomu z 1990 roku.

Ponadto w kwietniu 2023 roku Parlament Europejski przyjął przepisy pakietu „Gotowi na 55”, które mają posłużyć realizacji tych założeń. Na papierze brzmi to jak plan ratunkowy dla planety. W rzeczywistości – oznacza radykalne podniesienie kosztów życia, uderzenie w przemysł energochłonny i wprowadzanie coraz to kolejnych regulacji. Koszty transformacji nie rozkładają się równo – ponoszą je zwykli obywatele, których rachunki za ogrzewanie, paliwo i transport rosną szybciej niż ich pensje. 

Na domiar złego UE walczy z prywatnym transportem, a w szczególności z samochodami napędzanymi tradycyjnymi silnikami. Wszechobecne zakazy i nakazy, strefy płatnego parkowania w miastach takich jak Kraków sprawiają, że poruszanie się własnym autem przypomina gehennę. Najwięcej zyskują producenci aut elektrycznych — choć utylizacja ich baterii szkodzi środowisku bardziej niż spaliny. Ponadto, podobnie jak w przypadku wdrażania realnego socjalizmu, powstaje kasta „równiejszych”, latających prywatnymi samolotami na ekskluzywne eventy, często na koszt podatnika. Ta hipokryzja i tworzenie kasty panów z egalitarnymi hasłami na ustach to również komunizm 2.0.

Nowy człowiek starej ideologii

Dawny komunizm brał się za gospodarkę – chciał przestawić całą bazę ekonomiczną, a ideologię traktował jak dodatek. Ale Antonio Gramsci zauważył coś ważnego: żeby niszczyć Zachód, trzeba uderzyć w jego duszę. I tak zaczęła się długa, cierpliwa operacja rozkładu cywilizacji od środka. Augusto Del Noce nie miał złudzeń: marksizm padł na Wschodzie, ale ożył na Zachodzie. W wersji light, lecz skutecznej. W imię inkluzywności sączy się prosty przekaz. Rodzina? Do kosza. Ojcostwo? Przeżytek. W efekcie coraz częściej szkoły nie edukują, media nie informują rzetelnie, a sądy nie gwarantują sprawiedliwości. Nie o to bowiem wszak chodzi, lecz o transformację człowieka.

Nowy człowiek komunizmu 2.0 może „nie będzie miał niczego”, lecz bynajmniej „nie będzie szczęśliwy”. Zostanie bowiem również pozbawiony źródeł szczęścia płynących z rodziny, historii, tradycji, a nawet kultury wysokiej. Stanie się bezbronny wobec władców marionetek i podatny na wszelkie manipulacje.   

Cyberkomunizm i technofeudalizm 

A gdy w realnym świecie wywłaszcza się ludzi pod hasłem równości, w cyfrowym uniwersum wywłaszczenie przybiera nową formę – kontrolę danych i informacji. Nowa ideologia komunizmu 2.0 wchodzi też przez internet, który pierwotnie powstał w celu udostępnienia treści wszystkim i za darmo. W gruncie rzeczy był realizacją komunistycznej utopii – tu wszystko miało być bezpłatne. Dobra cyfrowe można przecież powielać w nieskończoność. W zasadzie nie ma innej możliwości – oprogramowanie Bitcoina, które tworzy sztuczną cyfrową rzadkość, to wyjątek i jednorazowa innowacja.

W pewnym momencie jednak w tym quasi-komunistycznym eksperymencie coś poszło nie tak. Zamiast darmowości pojawiła się nowa waluta: informacje, dane, prywatność – a także opłaty za różnego rodzaju subskrypcje. W ciągu kilkudziesięciu lat internet z komunistycznej utopii stał się przestrzenią feudalną, w której garstka korporacji pobiera rentę i kontroluje przepływ treści. Yanis Varoufakis, były grecki minister finansów nazywa ten system technofeudalizmem. To dość trafne określenie, choć w gruncie rzeczy chodzi o komunizm 2.0 i nowe politbiura.

Nie obalimy komunizmu 2.0 przez płomienne manifesty ani uliczne zamieszki. Aby przeciwstawić się jego destrukcyjnej sile, trzeba odbudować: etos rodziny, własność, tradycyjną kulturę. Potrzebne jest powstanie nowej elity – ludzi myślących tradycyjnie, a zarazem nowoczesnych, obeznanych z najnowszymi technologiami. Przedsiębiorcy, specjaliści od komunikacji, intelektualiści i inwestorzy powinni stworzyć niezależną sieć szkół, instytucji i mediów odpornych na komunizm 2.0. Sieć nastawioną nie na niszczenie, lecz na budowanie.

Komunizm ten nowoczesny nie zniknie sam. Albo odbudujemy świat oparty na rodzinie, własności i wolności — albo obudzimy się w świecie, gdzie nawet nasze myśli nie będą już nasze. Czasu ucieka. 

Stanisław Bukłowicz