Elektrownia atomowa w Polsce nigdy nie powstanie? Prof. Mielczarski: Przez 16 lat jedyne, co udało się zrobić, to wyciąć 40 hektarów lasu.

Elektrownia atomowa w Polsce nigdy nie powstanie? Ekspert: przez 16 lat jedyne, co udało się zrobić, to wyciąć 40 hektarów lasu

[ MD: Z komicznej strony: Te hektary wyciętego lasu, to ostatnio. Ale w latach 80-tych i pierwszych 90-tych – w okolicy Żarnowca powstały miasteczka i wioski z ciężkiego, “JĄDROWEGO” spec-betonu. Wtedy cement był trudno dostępny, nawet za łapówkę. Więc – wiadomo.. Wywrotki piasku. Sam widziałem, jako dość nielegalny inspektor ze strony Państwowej Agencji Atomistyki, wielkie pęknięcia w 8-metrowej grubości fundamentach reaktorów. Zalewano je mleczkiem cementowym i suszono w pośpiechu nagrzewnicami, bo.. miała przyjechać ważniejsza inspekcja z Agencji w Wiedniu. Potem na terenach Żarnowca powstały różne “przedsiębiorstwa”, np. smażalnia frytek]

————————

Koszt budowy elektrowni wzrósł od czasu Czarnobyla pięcio- czy nawet siedmiokrotnie. Budowa bloku gazowego o mocy tysiąca megawatów kosztuje 4 mld zł, węglowego – 6–7 mld zł, a jądrowego – ponad 50 mld zł.

———————————————

elektrownia-atomowa-w-polsce-nigdy-nie-powstanie

[to nie REAKTORY, lecz chłodnice …md]

Na elektrownie jądrowe w Europie mamy małe szanse, szczególnie w Polsce, gdzie po 16 latach działania Programu Polskiej Energetyki Jądrowej jedyne, co zrobiono, to wycięto 40 hektarów lasu w okolicach Choczewa i ogłoszono przetarg na budowę drogi do tej wycinkimówi w rozmowie z tygodnikiem „Do Rzeczy” prof. dr hab. inż. Władysław Mielczarski – wieloletni pracownik Instytutu Elektroenergetyki Politechniki Łódzkiej, który brał udział w projektowaniu oraz we wdrażaniu rynków energii elektrycznej w Australii, Kanadzie i w Polsce.

Zdaniem naukowca Polska nie ma ani pieniędzy, ani nawet konkretnego pomysły na energetykę jądrową. Nie dość, że nie wiemy, jak taką elektrownię sfinansować, to ponadto nie mamy pojęcia kto dostarczyłby technologii, i jaka firma wybudowałaby instalacje. – Łudzenie się nadzieją na powstanie elektrowni jądrowej powoduje odkładanie na później istotnych problemów w energetyce, których brak rozwiązania spowoduje braki energii elektrycznej – podkreśla.

Rozmówca „Do Rzeczy” zwraca uwagę, że zdolność do dostaw wyposażenia elektrowni jądrowych mają obecnie trzy kraje: Chiny, Rosja i po części Francja. – Nie wiem, czy moglibyśmy kupić elektrownię jądrową w tych dwóch pierwszych krajach, ale we Francji ze względu na obecnie realizowane zamówienia, to nie wcześniej niż po 2040 roku. To bardzo kosztowna technologia i wiele krajów, jak USA, zrezygnowało z budowy nowych reaktorów, a jeszcze więcej innych, jak kraje postsowieckie, chętnie tych jądrowych elektrowni by się pozbyło. Koszt budowy elektrowni wzrósł od czasu Czarnobyla pięcio- czy nawet siedmiokrotnie. Budowa bloku gazowego o mocy tysiąca megawatów kosztuje 4 mld zł, węglowego – 6–7 mld zł, a jądrowego – ponad 50 mld zł. I może być jeszcze większa – wyjaśnia.

Na uwagę, iż rząd w Warszawie twierdzi, że wybuduje elektrownię jądrową w Polsce prof. Mielczarski odpowiada: „To jest publicystyka PR, która ma na celu przesłonięcie rzeczywistych problemów, z którymi boryka się energetyka, a przede wszystkim z mocami wytwórczymi. Prowadzi to do braku realistycznej strategii energetycznej w obliczu narastającego kryzysu. Nakład inwestycyjny przy budowie w Polsce jednej elektrowni, jak np. w Choczewie, o mocy ok. 3,5 GW jest rzędu 180–200 mld zł. I gdyby taką elektrownię nawet wybudować, to dostarczyłaby ona maksymalnie ok. 21 TWh energii elektrycznej, podczas gdy w roku 2040, zgodnie z prognozą polityki energetycznej, będziemy potrzebować ponad 300 TWh energii elektrycznej. Czy budowa elektrowni jądrowej o mocy 3,5 GW, której udział w pokryciu zapotrzebowania wyniesie ok. 7 proc., cokolwiek zmieni?”.

Źródło: tygodnik „Do Rzeczy” TG

Wypadek w elektrowni jądrowej koło Sztokholmu – ostrzeżenie dla krajów Bałtyku. FORSMARK – 22 MINUTY PRZERAŻENIA.

Wypadek w elektrowni jądrowej koło Sztokholmu – ostrzeżenie dla krajów Bałtyku.

FORSMARK 22 MINUTY PRZERAŻENIA

dakowski.pl/archiwum

[Przypominam naszym milusińskim rządowym psychologom i innym „ekspertom” od EJ. 2023. MD]

[Gerd Rosenkranz, „Mity energetyki jądrowej: Jak oszukuje nas lobby energetyczne”, , str. 9, wyd. Fundacja im. Heinricha Bőlla ]

Jest 25 lipca 2006 roku, godzina 1319, gdy elektrycy pracujący poza elektrownią jądrową Forsmark w Szwecji doprowadzają do zwarcia w stacji rozdzielczej. Takie rzeczy się zdarzają ­wszędzie tam, gdzie obracają się wielkie turbiny i gdzie trzeba odprowadzić gigantyczne ilości energii wyprodukowanej w blokach elektrowni. Zwykłe takie zakłócenie w sąsiedniej sieci nie powoduje w żadnej elektrowni jądrowej poważ­nych kłopotów. Systemy zabezpieczeń są przy­gotowane na podobne sytuacje. Reaktor jest wtedy odłączany od uszkodzonej sieci, zanim jeszcze zewnętrzne zwarcie dotrze do urządzeń elektrycznych reaktora. W najgorszym przypad­ku następuje automatyczne wyłączenie reaktora, a – jako że promieniowane fragmentów rozszczepiania w jego wnętrzu trwa jeszcze przez wiele dni i miesięcy – systemy chłodzenia awaryjnego stopniowo powinny obniżać temperaturę re­aktora aż do osiągnięcia bezpiecznego stanu.

Ale w tamten wtorek w Forsmark nic nie działa normalnie. Ponieważ odłączenie od sieci następuje zbyt wolno i właściwie drobne zakłóce­nie wywołuje całą kaskadę dalszych komplikacji, posłuszeństwa odmawia duża część zabezpie­czeń elektrycznych w bloku I reaktora wodnego wrzącego (BWR). Nie działają dwa z czterech dieslow­skich agregatów, które miały w przypadku awa­rii zasilać urządzenia sterowania reaktorem oraz pompy chłodzenia awaryjnego. Przez nieznoś­nie długie 22 minuty najbardziej krytycznej fazy awarii ekrany w nastawni są ciemne, czujniki nie przesyłają żadnych sygnałów dotyczących reakcji łańcuchowej w reaktorze, nie działa nawet część głośników, przez które ogłasza się alarm i za­rządza ewakuację. Nie docierają najważniejsze informacje – o położeniu prętów sterujących do regulacji szybkości reakcji w rdzeniu czy o po­ziomie chłodziwa w zbiorniku reaktora. Dopiero gdy jednemu z techników udaje się ręcznie uru­chomić oba agregaty Diesla i przywrócić zasilanie systemów pomiarowych i zabezpieczających, ten “lot po omacku” wreszcie się kończy.

 Szwedzka instytucja nadzorująca instalacje atomowe (SKI) ustaliła dość szybko, że bezpośred­nim czynnikiem, który wywołał sekwencję zdarzeń w reaktorze wodnym wrzącym, było uszkodzenie dwóch falowników, wskutek czego nie włączyły się planowo dwa z czterech silników w siłowniach awaryjnych.

Dokładnego przebiegu procesów podczas decydującej fazy awarii dużej części sy­stemu zabezpieczeń nie udało się zrekonstruować. Pozostały zagadką.

Co najdziwniejsze, eksperci nie potrafili wyjaśnić, dlaczego z czterech iden­tycznych pod względem konstrukcji falowników, odpowiedzialnych za prawidłowy rozruch agre­gatów awaryjnych, połowa zadziałała tak, a druga połowa inaczej. Pewne było na koniec jedno: gdy­by wszystkie zadziałały tak samo, istniałoby duże prawdopodobieństwo utraty kontroli nad reakto­rem. Wtedy bowiem zawiodłyby wszystkie cztery ciągi systemu zabezpieczeń reaktora, co – jak przy­znał szwedzki nadzór – “doprowadziłoby do wyłą­czenia zasilania prądem przemiennym wszystkich siłowni awaryjnych i tym samym do zdarzenia, którego zaistnienie nie było zakładane w procedu­rach bezpieczeństwa” (Gesellschaft filr Anlagen­und Reaktorsicherheit, 2006). Taka awaria nie zo­stała przewidziana w żadnej instrukcji, nie istniały więc żadne procedury – a prawdopodobnie także możliwości – jej opanowania.

Sytuacja, która miała miejsce w południe owego letniego dnia w 2006 roku na szwedzkim wybrzeżu Bałtyku, była przerażająco podobna do dwóch wydarzeń, które od kilkudziesięciu lat kła­dą się ponurym cieniem na historii cywilnego wy­korzystania energii jądrowej – katastrof reaktorów w Harrisburgu w USA (w marcu 1979 roku) oraz Czarnobylu na Ukrainie (w kwietniu 1986 roku).

[pisane przed Fukushima – md]

Trudne do pojęcia błędy w zakresie plano­wania, niewłaściwy montaż ważnych części, niewybaczalna partanina podczas konserwacji urządzeń oraz naiwna wiara w zaawansowaną, bardzo czułą technikę – to wszystko już było. Nie tylko w Harrisburgu i Czarnobylu: podobne błędy popełniano również w zakładzie przerobu paliwa jądrowego w brytyjskim Sellafield [to była miejscowość Windscale, ale po strasznej katastrofie jądrowej w 1957 roku zmieniono nawet nazwę miejscowości MD], w japońskim reaktorze powielającym Monju czy zakładzie przerobu zużytego paliwa w Tokaimura, niemie­ckich elektrowniach jądrowych Brunsbüttel czy Krümmel nad Łabą.

Tam, gdzie pracują ludzie, po­pełniane są błędy. Może­my mówić o szczęściu, że nie każda awaria, opisy­wana zawsze jako “niewy­tłumaczalny” splot popeł­nionych błędów, jest tak brzemienna w skutki jak katastrofa z 1986 roku dla Ukrainy i jej sąsiadów. W bloku numer l elektrowni jądrowej Forsmark, ok. 100 km na północ od stolicy kraju Sztok­holmu, skończyło się na 22 minutach strachu i przerażenia osób obsługujących reaktor oraz na istotnych wątpliwościach co do wiarygodności operatora elektrowni, szwedzkiego państwowego koncernu Vattenfall, który od tamtej pory dal już podstawy do kolejnych krytycznych pytań – tym razem dotyczących swoich niemieckich obiektów w Brunsbütteł i Krümmel.

Nazwa Forsmark stała się symbolem przy­puszczalnie najbardziej spektakularnego wy­padku w europejskim reaktorze jądrowym od katastrofy w Czarnobylu.

Fachowcy w kraju i za granicą, którzy próbowali zrekonstruować prze­bieg tamtych zdarzeń, stwierdzili z przerażeniem, że cała sytuacja w Forsmark mogła mieć znacznie gorsze skutki i takich gorszych skutków można się w każdej chwili spodziewać.